Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział drugi

Oślepił mnie rozbłysk żółtego światła. Jedną ręką zasłoniłem oczy, drugą nadal zaciskałem na talerzyku z okruszkami pozostałymi po posiłku Momo, w obawie, że upuszczę go na ziemię. Jednak zupełnie niepotrzebnie, gdyż wraz z ujrzeniem Chloe mimowolnie rozwarłem palce. Naczynie z trzaskiem uderzyło o podłogę, a sporej wielkości odłamki ozdobiły podłogę, co zupełnie zignorowałem, wpatrzony w siedzącą na łóżku dziewczynę.

Bardziej przypominała postać z jakiegoś dziecięcego komiksu, niż samą siebie. Czarne buty, na obcasach sięgały kolan. Dalej ciało nastolatki ściśle opinał lateksowy kostium, uwydatniając wysportowaną sylwetkę. Dziwne, zawsze blondynka sprawiała wrażenie szczupłej dzięki odejmowaniu sobie od ust wszystkiego co wysokokaloryczne, jeśli akurat w ogóle jadła, natomiast w tamtym momencie wyraźnie zarysowane pod ubraniem mięśnie czyniły zupełnie inne wrażenie. Czyżby kolejna moc grzebyka? Ale wracając do ubrania: słoneczno-żółty materiał zdobiły czarne pasy idące po ukosie, dzięki czemu tworzyły kąt prosty w miejscu zbiegu, umiejscowione nad linią botków oraz na talii, z jednym grubszym zasłaniającym klatkę piersiową. Pasy przecinały materiał na ukos. Rękawy również miały czarną barwę, sięgając od ramienia po odkryte czubki palców, odkrywając praktycznie same paznokcie, pomalowane na ten sam kolor, zresztą. Włosy zwyczajowo pozostały związane w kitkę, ale tym razem grubą, ciemną gumką, za którą wpięto Miraculum, eksponując je niczym diadem. Twarz mojej przyjaciółki zasłaniała maska we wcześniej wspomnianych barwach. Jednak największe wrażenie robiła para ogromnych, przezroczystych skrzydeł, których dolna część leżała na pościeli, podczas, gdy górna prawie sięgała sufitu, tworząc odbijające światło tło dla ich właścicielki, oraz wcześniej wspomniane Mioszadełko, na oko podobnej długości co nowa bohaterka Paryża.

Córka burmistrza sprawiała wrażenie nie mniej zdziwionej ode mnie. Patrzyła błękitnymi oczyma, wielkimi jak talerze, lustrując wzrokiem własne nogi, brzuch, stopy i biodra, intensywnie mrugając ciemniejszymi niż zwykle rzęsami. Obracała uniesionymi rękami, dokładnie badając każdy element nowego stroju. Dotknęła po kolei twarzy oraz głowy, sprawdzając co jeszcze uległo zmianie. Dłużej zahaczyła palcami o maskę i ozdobę do włosów, będącą sprawczynią całego zamieszania. Wykręciła szyję do tyłu, po czym cicho krzyknęła widząc skrzydła, co zaowocowało ich lekkim drgnięciem. Myślałem, że spanikuje, jak to na wychowaną w dobrym, ułożonym domu paniusię przystało (nadal ją lubiłem, ale bez przesady, ów fakt każdy zauważałam, nazwisko Bourgeois w tym wypadku stanowiło nie tyle nazwisko, co określenie błękitnookiej), lecz znowu mnie zaskoczyła.

Wybuchła śmiechem.

Radosnym.

Zdecydowana rzadkość. Nagle spojrzała na mnie, wyraźnie rozjaśniona. Lekki rumieniec przebijał się spod warstwy makijażu. Tęczówki zdobiły iskierki szczęścia. Chyba po raz pierwszy od kiedy kilkunastolatka straciła matkę. Chociaż chwila, na balu przez ułamek sekundy również dostrzegłem podobne...

-Już nie jestem uziemiona!- wykrzyknęła, niczym rozradowane dziecko, dziko machając przy tym nogami, przez co jeszcze bardziej skotłowała kołdrę. Sekundę później już wznosiła się metr nad posłaniem, wprawdzie tylko kilka centymetrów, zapewne z winy poznawania świeżo dostanej umiejętności, aczkolwiek zawsze coś, a jej skrzydła pracowały tak szybko, iż wyglądały jak rozmyta smuga. Pierwsze kilka metrów nowa Pszczoła pokonała dość niepewnie, w każdej chwili gotowa czegoś się złapać w razie upadku, lecz nabrawszy zaufania co do owej alternatywy dla chodzenia na piechotę wywijała koziołki oraz inne cuda pod samym sufitem, krzycząc przy tym dziko z uciechy. Zupełnie jakby od zawsze należała do świata wiatru. Gwoździem do trumny został jednak chichot, który co rusz uciekał z wąskich warg siedemnastolatki. I to taki bez owej znajomej nutki szyderstwa, stanowiącej wręcz wizytówkę nowej obrończyni Miasta Świateł. Był najzwyczajniej w świecie wesoły, jakby szczęście duszone przez tyle lat musiało wreszcie uciec na powierzchnię. Najwyraźniej mu się udało, ponieważ z zaskoczeniem zauważyłem, że moje usta trwają w rozciągnięciu, wręcz od ucha do ucha, ignorując ból napiętych mięśni. Tłumaczyłem to sobie naturalną reakcją łańcuchową, nie zadowoleniem z faktu, iż moja przyjaciółka wreszcie choć odrobinę wróciła do znanej mi z dzieciństwa dziewczynki. Przez jakiś czas tak fruwała, prawie tłukąc przy tym ścienne lampki, aż w końcu podleciała do mnie. Trwała w zwieszeniu nad podłogę, pewnie żeby nie nadwyrężać skręconej kostki. Musiałem lekko unieść głowę, by spojrzeć jej w oczy, a byłem przecież dość wysoki.

-Wyglądasz ślicznie kiedy się uśmiechasz. Powinnaś robić to częściej – powiedziałem impulsywnie, nawet nie przemyślawszy owej decyzji, zakrawającej pod skrajną głupotę, jakiej powód na długi czas miał pozostać dla mnie samego tajemnicą. W ułamku sekundy po opuszczeniu przez usta ostatniego słowa wypowiedzi zrozumiałem, że zapewne komplement spowoduje odwrotną reakcję od zamierzonej, jak to w przypadku panny Bourgeois zwykle bywało. Lecz najwyraźniej Bóg akurat ustanowił dzień łaski dla sfrustrowanych nastolatków, ponieważ dziewczyna jedynie lekko skinęła głową, trochę wyżej unosząc kąciki ust, jakby...przyznawała mi rację?! Czy to Miraculum oprócz wyglądu wpłynęło jakoś znacząco na jej charakter? Zacząłem głęboko nad tym rozmyślać, podczas gdy moja towarzyszka trajkotać:

-Mogę lecieć gdzie chcę, nie patrząc na tę durną kostkę! Rozumiesz?! Koniec siedzenia na czterech literach oraz umierania z nudów! Czy widzisz ile jest możliwości! No i jeszcze walka ze złoczyńcami! U boku samej Biedronki! Będę jak ona! Zobaczysz, obiecuję ci to! A nawet lepsza! O ludzie, to zawsze było moja największe marzenie: stanąć z nią jak równy z równym, ale żeby na polu walki.... Łiiiiiiiiiiiiiiii!!!-zapiszczała na koniec, robiąc obrót wokół własnej osi. Nigdy nie widziałem u nikogo takiej ekscytacji, a już zwłaszcza u tej konkretnej jasnowłosej. Chciałem coś odpowiedzieć, lecz rozmówczyni już wyleciała przez drzwi balkonowo, machając jedynie ręką w geście pożegnania. Minutę później obserwowałem kobiecą sylwetkę śmigającą energicznie ponad dachami domów, niczego nieświadomych mieszkańców stolicy Francji.

Kobiety. Może ktoś je rozumiał, ale ja pewnością już w momencie urodzenia zostałem wykluczony z owego grona.

Nie wiedząc kiedy wróci posprzątałem potłuczone naczynie, aby następnie wrócić do szkicowania. Ostatnie wydarzenia spowodowały nagły napad weny. Nim właścicielka pokoju wróciła zdążyłem przelać na papier początkowy zarys co najmniej pięciu kreacji o pszczelej tematyce. Z zarumienionymi policzkami, roześmianymi ustami i potarganymi włosami Chloe sprawiała wrażenie kogoś zupełnie innego, a za razem znajomego, jeśli brać pod uwagę towarzyszkę dziecięcych harców. Z tą różnicą, iż wówczas między jej perłowo białymi, prostymi zębami widniały szczerby, po utraconych mleczakach. Nagle przed moimi oczami stanął obraz tamtej dziewczynki, jak żywy: wesołej, lekko nieodpowiedzialnej, promiennej, odważnej, pełnej ciepła i naturalnego piękna. Prawdziwa ona, ta, skwapliwie ukrywana przed światem, w obawie przed ponownym strzaskaniem młodego serca, zgniłego na skutek zranienia. Nadal wierzyłem, że gdyby obciąć zakażone pędy udałoby się wrócić tamtą osobę. Wspomnienie zlało się z teraźniejszością. Ów moment zapisałem sobie w pamięci, żeby przywoływać go za każdym razem, kiedy niebieskooka postanowi znów utwierdzić otoczenie w przekonaniu, iż zasługuje na koronę Największej Zołzy Świata.

Córka burmistrza usiadła na łóżku, zakładając przy nogę na nogę. Krzyknęła głosem, z jakiegoś powodu dźwięcznym i miłym dla ucha, w przeciwieństwie do zwyczajowego skrzeku, machając jednocześnie ściskanym w dłoni przedmiotem:

-Sklejaj!- zrozumiałem w co kieruje Mioszadełko na ułamek sekundy wcześniej, niż poczułem zlepiającą moje ciało maź. Gdy zaskoczenie nagłym, bezpodstawnym atakiem, minęło próbowałem wykonać jakikolwiek ruch zalepionymi miodem partiami ciała, jednak dało to, delikatnie mówiąc, marny efekt. Szarpałem w prawo i lewo rękami, nogami oraz całą resztą tułowia doprowadziło złoty płyn jedynie do trudno zauważalnego drgania. Próbowałem ogarnąć sytuację. Z tego co wiedziałem ów słodzik do herbaty miał raczej stan ciekły, niż stały, a jednak jakimś cudem pod wpływem mocy Miraculum osiągał zupełnie inną konsystencję. Pszczoła wybuchła perlistym śmiechem, wolną ręką zasłaniając usta. W normalnych okolicznościach wkurzyłbym się na fakt bycia wyśmiewanym, jednak póki to panna Bourgeois mnie wyśmiewała, nie będąc przy tym w żadnym stopniu ironiczną, a zwyczajnie rozbawioną, mogłem nawet stanąć na rzęsach, odziany wyłącznie w stokrotki, ze świniakiem w zębach, byle ten radosny stan nadal trwał.

-Sorry, chciałam tylko przetestować moją moc, a byłeś bezpieczniejszym wyjściem od jakiegoś przypadkowego przechodnia – jej ton rzeczywiście wyrażał skruchę, nawet jeśli dość płytką. Zamarłem, słysząc przeprosiny. Zmierzyłem córkę burmistrza od stóp do głów, szukając oznak podmienienia przez kosmitów. Nie dostrzegłszy takowych szybko rozważyłem pranie mózgu. Dlaczego szybko? Dlatego, że nim zdążyłem bardziej zgłębić kwestię lobotomii siedemnastoletniego umysłu, jego posiadaczka podleciałam do mnie, by uderzyć w miodową galaretkę swoją bronią. Krępująca substancja opadła na ziemię pod postacią bezkształtnego gluta. Odszedłem na kilka metrów, starając się jak najmniejszą powierzchnią buta dotykać mazi. Grzebień panny Bourgeois wydało piszczący dźwięk. Wiedziałem co to oznacza. Dzięki Biedroblogowi, ale zawsze coś.

-Zaraz się przemienisz- ostrzegłem, choć odbiorczyni zapewne doskonale o tym wiedziała. Mimo to zignorowała bodźcie słuchowe, zbyt zajęta fruwaniem pod sufitem, z tą samą dziecięcą uciechą co wcześniej. Skrajna nieodpowiedzialność. Skąd ja to znałem? Jakbym wrócił do czasów szkoły podstawowej... Z jednej strony dobrze, zaś z drugiej fatalnie.

Przez cztery minut bezskutecznie próbowałem nakłonić przyjaciółkę, żeby wreszcie usiadła, w odpowiedzi dostając jedynie ciche mruknięcia, mogące znaczyć zarówno 'Tak" jak i „Nie". Grzebyk zapiszczał po raz ostatni, nim przybrał białą barwę. Już trzeci raz tego dnia pokój wypełniło żółte światło ( w takim tempie można by szybko nabawić się ślepoty). Usłyszałem krótki okrzyk zaskoczenia, wyrwany z dziewczęcych ust. Wysokość nie była zbyt duża, jednak mając skręconą kostkę...W ostatniej chwili zrobiłem krok do przodu, gdyż przez cały chodziłem za latającą. Na szczęście. Dzięki temu zdążyłem złapać właścicielkę pokoju, nim uderzyła o ziemię. Wpadła mi prosto w ramiona, już bez kostiumu, za to z rozmazanym makijażem w miejscu, gdzie wcześniej widniała maska. Ciemnoniebieskie tęczówki patrzyły na mnie, wyraźnie zdziwione. Z góry dobiegł szyderczy głos Momo:

-A nie mówiłam?- musiała zwracać te słowa do blondynki, gdyż nastolatka zareagowała na nie gwałtownym atakiem wściekłości:

-Zamknij się! Jesteś zielona w tego typu sprawach, jak groszek!- O czym one mówiły?- myślałem, próbując coś zrozumieć. Jednak odpowiedź na zadanie sobie pytanie miałem poznać za dłuuuugi czas.

-Żyję kilka tysięcy lat dłużej od ciebie, więc co nieco wiem. Zresztą kiedyś sama przyznasz mi rację –stwierdziło Kwami, wyraźnie promieniując przy tym pewnością siebie. Właścicielka grzebyka cicho na nie warknęła, po czym zwróciła się do mnie, marszcząc, jak zwykle idealnie wyregulowane, brwi.

-Postaw mnie. Umiem sama stać. – Oho, wraca Królowa Lodu-pomyślałem. Ktoś próbując ocenić, czy większy tupet ma Momo, czy też jej właścicielka nie umiałby podać zgodnej z jego sumieniem, jednoznacznej odpowiedzi. Ja również.

-Jesteś tego pewna? – zapytałem, czując obiekcje co do pomysłu jasnookiej.

-Stawiaj mnie, ale już!-wrzasnęła, wyraźnie poirytowana całą sytuacją. Posłusznie odstawiłem jej stopy na podłogę, jednak nadal przytrzymywałem w talii. Tak jak podejrzewałem: uszkodzona kostka ugięła się pod ciężarem nastolatki, powodując tym samym silne zachwianie równowagi. Nowa super bohaterka zacisnęła dłonie na moim ramieniu, by wytrwać w pozycji pionowej. Prawidłowo odczytałem ów gest jako niemą kapitulację.

-Może lepiej jeśli zaniosę cię na łóżko?- spytałem ostrożnie, licząc na brak ochrzanu. Niby Chloe była istną różą, ale miała ostre kolce, kaleczące nawet za najmilszy gest. Zazwyczaj grała wyniosłą władczynię, potrzebującą do przetrwania jedynie siebie. Zazwyczaj.

-Jak chcesz- fuknęła, odrzucając włosy do tyłu, co zaowocowało kolejnym zachwianiem. Jeszcze mocniej wczepiła palce w mój T-shirt. Podniósłszy koleżankę stwierdziłem, iż rzeczywiście musiała na skutek działania Miraculum przybrać masy mięśniowej, ponieważ ważyła więcej niż wcześniej. Mimo to nadal pozostawała na tyle lekka, żeby bez jakiegokolwiek problemu donieść ją do posłania . Już leżąc z głową na poduszce rzuciła zdegustowane spojrzenie ku stłuczonemu talerzowi. Całe szczęście, iż chociaż kleista substancja zniknęła wraz z momentem transformacji. Siedemnastolatka machnęła wymownie w kierunku zniszczonego naczynia.

-Posprzątaj to- rzuciła, sięgając jednocześnie po kolejne czasopismo. Strażniczka Miraculum zaśmiała się gdzieś w górze, a nowa Pszczoła pogroziła jej pięścią. W odpowiedzi na to istotka wyleciała z pomieszczenia, informując, że poszuka sobie jedzenia. Coraz poważniej rozważałem u Chloe rozdwojenie jaźni.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro