Rozdział pierwszy
Leżałam na łóżku, z głową na miękkiej poduszce. W jednej dłoni trzymałam kolorowy magazyn, a w drugiej dzierżyłam czerwony pisak. Przeglądałam artykuł o trendach tego sezonu, kółkiem otaczając te, które miałam zamiar kupić za kasę tatuśka. Czyli wszystkie. Torebki, bluzki, sukienki, buty. No żyć nie umierać!
Podobne zajęcia były teraz moją jedyną rozrywką. Wszystko za sprawą skręconej kostki, która uziemiła mnie na kolejne dwa tygodnie. Przecież nie mogłabym wyjść tak na miasto! Pomijając sam ból przy każdym kroku, to bandaż wyglądał po prostu okropnie! Nawet zakryty długimi spodniami w jakiś sposób rysował się pod materiałem, tym samym nienaturalnie pogrubiając nogę. No jak się pokazać z czymś takim?! Tata, ze względu na pracę, nie miał czasu zajmować się mną przez cały czas, a Sabrina z kolei musiała nadrabiać wszelkie moje zaległości: robić notatki, odrabiać prace domowe i przygotowywać projekty, żebym nadal utrzymywała wysoką średnią.
Dlatego zostawał tyko Damien. Akurat siedział na jednym z fuksjowych foteli, bazgrząc coś w swoim szkicowniku z niezwykłym skupieniem. Usłyszawszy historię swoich rozbojów jako Projektant czuł się odpowiedzialny za mój stan, więc nie odstępował mnie na krok. Wystarczyło, że poprosiłam o czekoladę, a już leciał do kuchni, by po minucie wrócić z talerzem pełnym całych tabliczek w różnych smakach oraz kubkiem kakao. Nie powiem, nawet mi się to podobało. Zwłaszcza, że umiał siedzieć cicho, kiedy tego potrzebowałam. W przeciwieństwie do mojej przyjaciółki- wiecznej gaduły. Tamtej usta się nie zamykały, na dodatek pitoliła o samych nudnych głupotach.
Rozejrzałam się po pokoju, rozmyślając co by tu porobić, skoro skończyłam już przeglądać magazyn, który odłożyłam na szafkę obok łóżka. Przeglądanie twittera, facebooka, czy snapa odpadało, tyle razy przejrzałam te fora, iż znałam je prawie na pamięć, a gdyby pojawiło się coś nowego usłyszałabym powiadomienie. Nowe selfie? A ile można! Jeszcze kilka, a pamięć wysiądzie. Trzeba wymyślić coś innego. Mój wzrok zatrzymał się na biurku. Stała tam jakaś mała, czarna szkatułka, w fikuśne wzorki. Widziałam ją po raz pierwszy w życiu.
-Damien- na dźwięk swojego imienia chłopak uniósł głowę i spojrzał na niebieskimi oczami, lekko przysłoniętymi przez jasnobrązową grzywkę. Jego ręka przestała błądzić po kartce w szaleńczym tańcu. Dostrzegłam szarą smugę na policzku nastolatka, jaką pewnie zrobił umorusanymi od rozcierania na kartce ołówka palcami.
-Tak?- zapytał szatyn rozkojarzonym tonem. Nadal błądził myślami po ilustrowanym chwilę wcześniej projekcie. Zawsze tak robił, gdy ktoś go oderwał od projektowania. Zupełnie jak Marinette. Gdyby owa cecha charakteryzowała jedynie siedemnastolatka, pomijają moją szkolną nemezis, byłabym w stanie ją zaakceptować.
-Ty to przyniosłeś?- zapytałam kolegę, pokazując na pudełeczko. Podążył wzrokiem w kierunku wskazywanym przez mój palec. Wydawał się szczerze zaskoczony, kiedy dostrzegł szkatułkę, jakiej widok natychmiast wybudził go z artystycznego zamyślenia.
-Nie- doparł już zupełnie trzeźwo.
-Podaj mi ją- zażądałam. Gość wstał i podszedł do biurka, odkładając szkicownik na fotel. Wziął tajemniczą szkatułkę do rąk po czym zaczął obracać w palcach, dokładnie badając opuszkami czerwone wzory.
-Nie baw się tylko pokaż!- kilka sekund później trzymałam puzderko w dłoniach. Miało rozmiar puderniczki, jednak zdecydowanie na puderniczkę nie wyglądało. Może to było opakowanie na biżuterię? W końcu tata często zostawiał mi jakieś prezenciki, zwłaszcza jeśli akurat odpoczywałam po szczególnie traumatycznym przeżyciu, lecz zazwyczaj opakowania prezentowały się bardziej...kobieco.
No cóż, dowiedzieć się można dopiero otwierając pudełko. Czułam świdrujący wzrok, równie ciekawego co ja, siedemnastolatka wpatrującego się w moje dłonie, ostrożnie unoszące wieczko, tak żeby nie uszkodzić tipsów.
Oślepiło mnie niezwykle jasne, żółte światło. Krzyknęłam odwracając głowę. Przedmiot wypadł mi z rąk i zleciał na podłogę z głuchym łoskotem. Uniósłszy wzrok dostrzegłam szatyna metr dalej niż sekundę wcześniej. Pewnie odskoczył, zaskoczony blaskiem. Już schylał się, by podnieść szkatułkę oraz przedmiot, jaki z niej wypadł. Oddał mi je do rąk, również lekko zaskoczony. Zapewne oboje spodziewaliśmy się czegoś zupełnie innego. Otóż zawartością pudełeczka okazał się...grzebyk. Grzebyk-pszczoła. Niezbyt ładny, raczej dziecinny. Badałam go w palcach, od faktury, po giętkość ząbków. Zaaprobowana ową czynnością dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z czegoś wiszącego na wysokości moich oczu.
-Aaaaaaaaaa!-wrzasnęłam, na widok pszczoły-giganta, odsuwając się pod samą ścianę, nie chcąc mieć tego ohydztwa tak blisko twarzy-Zabij to! Zabij to!- wrzeszczałam do Damiena, pokazując drżącą ręką na insekta. Jednak pół-Hiszpan mnie nie słuchał. Przyglądał się z uwagą owadowi, mrużąc oczy, jak jakiemuś eksponatowi w muzeum. Co z nim?! Nigdy pszczoły nie widział?!
-Co to jest?-zapytał głupio, nadal stojąc wrośnięty w podłogę, jak słup soli.
-Jestem Momo- powiedziało ohydztwo damskim głosem. Po raz kolejny wrzasnęłam, czując powoli ogarniającą mnie panikę. Może i nie uważałam zbytnio na lekcjach biologii, ale jedno wiedziałam na pewno: zwierzęta n i e p o w i n n y mówić.
-To gada! Ratunku!- już dawno bym uciekła, gdyby nie skręcona kostka. A ten idiota nic nie robił, tylko wlepiał gały, niezwykle zaskoczony! Zachowałby się raz jak mężczyzna!
-Nie zrobię wam krzywdy. Naprawdę. Możesz przestać krzyczeć. –czy mi się zdawało, czy to coś wywróciło oczami?! No co za czasy, że zwykły owad mnie lekceważy?!
-Nie pozwalaj sobie!- zdenerwowałam się, na chwilę zapominając o strachu. Insekt, nie insekt, ale prawa obrażać mnie nie posiada nikt!
-O, widzę, że robisz postępy. Już nie chcesz mnie zabić – czyżby ta pszczoła przed chwilą użyła IRONI?! To robiło się chore! Znajdowałam się w jakimś chorym relaity-show, gdzie nerd z kamerą miał zaraz wyskoczyć, krzycząc „Żart!"? Oby tak było. Albo lepiej nie, musiałam wyglądać okropnie wrzeszcząc jak opętana, z bandażem na nodze. Rzuciłam się do przodu, chcąc złapać małego potworka, ale był szybszy. Odleciał w bok, wzdychając teatralnie. Wylądowałam twarzą w pościeli, z pupą w górze. Na ustach Damiena zatańczył uśmieszek rozbawienia. Rzuciłam mu mordercze spojrzenie, jednak musiało to wyglądać komicznie, biorą pod uwagę moją pozycję. Usiadłam, z godnością otrzepując ubranie, jakby nic się nie stało.
-Zamiast się głupio uśmiechać mógłbyś mi pomóc- fuknęłam rozdrażniona na kolegę. Głupkowaty wyraz nie schodził mu z twarzy, lecz kiwnął głowa, na znak, iż zrozumiał. Podszedł do owada powoli wyciągając w jego kierunku dłoń. Po owym typowym błysku w oczach przewidziałam, że planuje coś skrajnie irracjonalnego.
-Mogę?- zapytał szarmancko. Czy on jaja sobie robił?! Pytał pszczołę o pozwolenie na złapanie jej? Żyję z wariatami- pomyślałam gorzko. Ku mojemu zaskoczeniu mały potworek kiwnął głową, zaś sekundę później sam z siebie usiadł na ręce mojego przyjaciela, z dumną miną.
-Przynajmniej jedno z was jest tutaj kulturalne. Szkoda, że nie będę twoim Kwami...- istotka zrobiła przerwę, rzucając mi znaczące spojrzenie-...tylko tej zołzy.
-Kogo nazywasz zołzą?!- wówczas to się dopiero wkurzyłam. Rozszarpałabym owe latające maleństwo, gdyby nie unieruchomienie na łóżku. Momo zdawała się (niewątpliwie była płci żeńskiej) nie zwracać na moją złość uwagi. Gdyby dać jej do rąk pilnik zapewne zaczęłaby ostentacyjnie piłować paznokcie, jeśli, rzecz jasna, takowe posiadała, byleby mi okazać swoją obojętność. Dopiero wówczas rozbawienie opuściło twarz bruneta. Zmarszczył brwi, spojrzawszy na istotkę karcąco, co ta ostatnia zupełnie zignorowała.
-To mam ci powiedzieć na czym polega moja rola w twoim przyszłym życiu?- zapytała wyżej wspomniana wyzywająco.
-Zgnijesz razem z resztą śmieci w koszu-odgryzłam się.
-Kojarzysz Biedronkę?- kontynuowała wcześniejszy temat Momo, puszczając uwagę mimo uszu.
-Tak, oczywiście!- odparłam. Ja miałabym nie kojarzyć mojej idolki, a za razem przyjaciółki? Wolne żarty!
-Więc będzie mi łatwiej. Jak znam życie, nie wiadomo ci nic o Kwami, czyli strażnikach Miraculi.
-Co? – mało z tego rozumiałam.
-Strażnikach Miraculi. W przypadku Biedronki jest to Tikki. Ja jestem strażnikiem Miraculum Pszczoły, jakim jest grzebyk, który właśnie trzymasz.
-Istnieje takie?- zapytałam podejrzliwie. Zawsze sądziłam, iż Czarny Kot i Ladybug posiadają jedyne Miracula na świecie. Ów fakt nasuwał się sam z siebie. W końcu gdyby ktoś jeszcze miał podobną moc na pewno, by się z nią ujawnił, zaś na Biedroblogu, jaki był największą skarbnicą wiedzy we wszelkich sprawach dotyczących super bohaterki, w twym również kamieni dającym im nadludzkie umiejętności (Alya może i była beznadziejna, ale przy swojej stronce odwalała kawała dobrej roboty) Aczkolwiek nikt nigdy tego nie potwierdził... Choć z drugiej strony mała istotka na dłoni Damiena nie sprawiała wrażenia zaufanej informatorki.
-Oczywiście. Jest ich mnóstwo! Niektóre z Japonii, inne z Mezopotamii, Indii czy Afryki. Jednak aktualnie aktywne są tylko cztery, tutaj, w Paryżu. No, z grzebieniem będzie pięć.
-I co to ma w związku ze mną?- zapytałam podejrzliwie.
-Strażnik uznał...-zmierzyła mnie badawczym spojrzeniem-...chociaż nie mam pojęcia dlaczego, jakobyś nadawała się na super bohaterkę: Pszczołę – otworzyłam usta ze zdziwienia. Zaskoczenie odebrało mi zdolność mówienia. Damien wydawał się tak samo zszokowany jak ja, jeśli nie bardziej.
-Podstawową zasadą jest: nie zdradzaj nikomu swojej tożsamości. Ale ją już złamałaś- Momo wskazała na nastolatka swoją małą łapką, zdradzając co ma na myśli- Nikt, absolutnie nikt, nie może się dowiedzieć się, że jesteś super bohaterką, zrozumiano? Ty...-zwróciła się do chłopaka-...masz zachować tę informację dla siebie. Milczcie przed rodzicami, przyjaciółmi...
-A czy mój tata...-zaczęłam.
-Nie! Kategorycznie nie!-natychmiast zaprotestowała istotka.
-Ale...
-Żadnego ale! Daj mi dokończyć. By się transformować, musisz mieć grzebyk we włosach i powiedzieć „Momo, paskuj!". Stój! - wrzasnęła, widząc jak wpinam grzebyk. Zamarłam z rękami w powietrzu- Najpierw musisz wysłuchać do końca instrukcji. Przemieszczasz się latając. No co robisz taką minę? Pszczoły mają skrzydła, nie? Za broń posłuży ci mieszadełko do miodu, zwane Mioszadełko –powstrzymałam się od śmiechu, słysząc tak głupią nazwę.Nie zdziwiłabym się gdyby sama opiekunka je wymyślała, wyglądała na taką co ma smykałkę do tak durnych pomysłów.
- A moja specjalna moc?!- zapytałam, podekscytowana. Nawet jeżeli nadal nie lubiłam insekta, jego opowieść sprawiała wrażenie wiarygodnej. Wiedziałam, iż Biedronka i Kot mieli Szczęśliwy Traf i Kotakizm. Ja też musiałam coś podobnego posiadać.
-Mądre pytanie. Ty masz sklejanie.
-Co?
-Jeśli wykrzykniesz „Sklejaj!" będziesz mogła zakleić dowolną osobę miodem, tak, że nie da się ruszyć. Jednak po użyciu tego masz tylko pięć minut do transformacji. Znikające na grzebienie paski będą cię informowały o pozostałym czasie.
-To niedużo- zauważyłam sceptycznie. Słynęłam z rozrzutności, więc narzucone ograniczenie w postaci racjonalnego używania specjalnego talentu mogło wiele rzeczy utrudnić.
-Po takim wysiłku jestem zmęczona i muszę odnowić energię. Radzę ci zawsze mieć przy sobie jakieś wafelki. Najlepiej z miodem. Lubię miód. Masz gdzieś trochę? Nic nie jadłam od kilkuset lat.
-Ilu?!- mój przyjaciel odezwał się po raz pierwszy od dłuższego czasu. Odłożył Momo na pościel, ku mojemu niezadowoleniu, żeby popędzić do kuchni.
-Jaki uczynny. Masz szczęście , że los zesłał ci takiego chłopaka- zaczął potworek.
-To nie mój chłopak!- oburzyłam się- Ja jestem z wyższych sfer, więc mogę być jedynie z kimś dorównującym mi pod każdym względem –Kwami spojrzało na mnie. Milczało przez dłuższy czas aż w końcu powiedziało coś co mną wstrząsnęło od podstaw:
-Ale ty jesteś głupia –chciałam ją posiekać na kawałeczki- Skupisz się na szukaniu ideału, znajdziesz go, ale okaże się, że jednak nie tego chcesz. Zrozumiesz, iż potrzebujesz owego brunecika, lecz do tego czasu on ucieknie ci przez palce do innej kobiety. Założy rodzinę, będzie szczęśliwy, a ty skończysz jako stara panna wytykająca sobie stracenie takiej szansy. Odwieczny schemat, widziałam to milion razy. Zawsze kończy się tak samo- zaakcentowała słowo „zawsze". Zabiłabym ją gdyby nie obiekt monologu pszczoły wchodzący do pokoju z całym talerzem wafelków. Owad w ekspresowym tempie zabrał się za jedzenie, napychając usta do granic możliwości, krusząc przy tym na dywan.
Ja natomiast miałam czas przyjrzeć się Damienowi, żeby na spokojnie przetrawić fakty. Był przystojny, nawet bardzo. Może nawet prawie tak bardzo jak Adrien. Ale to nadal nie był Adrien co chyba stanowiło jego jedyną wadę. Naprawdę. Jedyną. Aż sama się zdziwiłam kiedy uderzył mnie ów fakt. To tak jakby nagle oberwać „z liścia" w policzek: zaskoczenie i niedowierzanie. W końcu siedemnastolatek cechował się uczynnością, tolerancją, pomocnością, życzliwością, wrażliwością. Zawsze wiedział co powiedzieć, jak się zachować. Nieważne jak długo i jak brutalnie bym go nie ochrzaniała lub wyganiała zawsze wracał z tym samym uśmiechem, nawet jeśli kilka lat później. Ideał niejednej kobiety.
-Więc? Chcesz zobaczyć jak wyglądasz jako Pszczoła?- z zamyślenia wyrwał mnie głos insekta. No tak! Byłam skupiona na absurdzie, jakim mnie przed chwilą uraczył, dlatego zupełnie zapomniałam o kluczowej sprawie.
-Momo, paskuj!- wykrzyknęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro