Rozdział piąty
Pędziłam na łeb na szyję w kierunku eleganckiego lokalu. Srebrne pantofelki uderzały w równym rytmie o brukowany chodnik, zgrywając się z moim szybkim oddechem.
Dlaczego ja zawsze muszę się spóźniać?! Mam albo pecha, albo na pieńku z Czasem. Nawet nie wiem co gorsze-myślałam. Z daleka słyszałam gwar w budynku jaśniejącym, niczym neon pośród zwykłych mieszkań. Blask padający zza okien rzucał plamy światła na ulicę. Martwiłam się, czy przyjaciel aby na pewno nadal na mnie czeka. Dotarłam na miejsce cały kwadrans po czasie! Ale tak już bywa, gdy adres na zaproszeniu jest zupełnie nieznany, a ty musisz dojechać metrem, bo twój ojciec jest akurat zajęty rozwożeniem ciast. Ludzie w wagonie przyglądali mi się z nieukrywanym niesmakiem, jakbym była wariatką. No w sumie to kto normalny leci na przyjęcie, odpicowany jak zamorska gwiazda podziemnym, powszechnym środkiem komunikacji, zajmując swoją kiecą trzy miejsca siedzące? Przynajmniej o tak później porze już mało kto przemieszczał się po mieście, jednak nadal cieszyłam się, iż od ich zdegustowanego wzroku oddzielała mnie maska.
Tikki wychyliwszy łepek z torebki, przyglądała mi się badawczo, pewnie zmartwiona. Nie miałam pojęcia jakim cudem udało jej się nie wypaść, pod wpływem tak chaotycznych turbulencji jakie jej zapewniła obijająca się o moje udo torebka, i to jeszcze podczas szaleńczego biegu. Na szczęście istotka milczała, bo gdybym musiała jej odpowiedzieć na pewno bym wybuchła. Tylko nie wiedziałam czy złością, czy płaczem.
W końcu dopadłam drzwi. Otworzyłam je, wkładając w to całą siłę (na szczęście jako Marinette nie była ona jakaś powalająca), tak, że aż uderzyły o ścianę. Po czasie zdałam sobie sprawę jak głupio się zachowałam, robiąc taki rumor. Mimo to nikt nie zwrócił uwagi na moje głoście wtargnięcie. Odetchnęłam z ulgą, przykładając dłoń do szybko bijącego serca. Przejście ze mną wróciło do pierwotnego położenia z głuchym trzaskiem.
Wraz z zakończeniem rozdziału "zdążyć, zdążyć, nie nawalić!" pojawił się kolejny problem: gdzie jest chłopak, który mnie zaprosił?! Zaczęłam się gorączkowo rozglądać, jednak wielokolorowy tłum skutecznie uniemożliwił mi dostrzeżenie czegokolwiek, a już zwłaszcza tej jednej osoby, jakiej nawet jeszcze nigdy nie wiedziałam w innym stroju niż tym super bohatera. W takim razie wszystko zostało w rękach Kota. Niepokój wzrastał z każda sekundą, zaś serce waliło coraz szybciej, tym razem za sprawą nerwów, zamiast wysiłku fizycznego.
Nie było go.
W momencie, gdy to do mnie dotarło uznałam, iż jednak bardziej chcę płakać. W sumie nie potwierdziłam, że przyjdę. Mógł uznać jakobym go olała. Może pomyślał, że w takim razie nie ma powodu przychodzić? Albo znudził się czekaniem? Och, to wszystko moja wina! Znów kogoś zawiodłam! Ale ze mnie oferma! Powinni takie gdzieś zamykać, żeby nie demoralizowały społeczeństwa...
Będąc już na skraju załamania psychicznego spowodowanego poczuciem winy, nagle dostrzegłam zielonookiego blondyna idącego w moim kierunku. Na pewno w moim, gdyż nie spuszczał z mojej osoby wzroku, niczym zahipnotyzowany, więc nie było mowy, żeby szedł ku jakiejś z tutejszych piękności. Tylko do mnie. Ale idiota... Mimo to poczułam wielki ciężar spadający z barków. Nastolatek nałożył bardzo elegancki, czarny garnitur. Musiałam przyznać, że wygląda w nim niezwykle atrakcyjnie, zwłaszcza biorąc pod uwagę napięte na mięśniach materiał ubrania. Złote włosy zaczesał do tyłu, założył zwykłą, czarną maskę, bez żadnych ozdób, trochę odmienną, od tej w której zawsze go widywałam. No tak,ów konkretny model ukazywał nos chłopaka. To dziwne, że pomimo rocznej znajomości po raz pierwszy widziałam jego nos.
Uśmiechnęłam się z ulgą, szczęśliwa, że jednak mam go przy sobie, że nie zawiódł. Nigdy tego nie zrobił. Jak mogłam w niego wątpić choć przez chwilę?! Nie raz narażał dla mnie życie, w takim razie skąd bzdurne przypuszczenie, iż zostawiłby mnie na pastwę losu podczas zwykłego przyjęcia? Taka to ze mnie przyjaciółka... Odgoniłam czarne myśli skupiając się na szerokim uśmiechu kolegi. Kilkunastolatek szczerzył się od ucha do ucha, ukazując nienagannie białe zęby.
-A cóż to przywiało tak uroczą damę w te skromne progi?- zagadnął, stanąwszy obok. Wówczas najmniejsze wątpliwości dotyczące tożsamości zielonookiego rozwiały się jak za machnięciem ręki. Tylko sławny paryski bohater umiał zniszczyć magiczną atmosferę sytuacji jednym, zabawnym aczkolwiek uroczym, zdaniem. Uniosłam jedną brew, krzyżując ręce na piersi. W zamierzeniu powinno to wyjść ironicznie, jednak uśmiech sam rozciągnął mi usta, odwzorowując radosne emocje targające akurat trzepoczącym lekko w klatce piersiowej sercem.
-Pewien kociak z ogromnym ego- zażartowałam. Przez chwilę oboje się śmialiśmy.Lubiłam brzmienie jego śmiechu. Byłam na balu dopiero dwie minuty, a już czułam się odprężona jak mało kiedy. Najwyraźniej kicia działała na mnie relaksująco, zwłaszcza jeśli przy okazji nie musieliśmy gonić jakiegoś zbója w śmiesznych spodniach ( oni ZAWSZE mają śmieszne spodnie, poważnie!). Taka swobodna rozmowa, bez ryzyka, ograniczenia czasowego czy skupienia na konkretnym zadaniu sprawiała dużo frajdy, nawet jeżeli trwała zaledwie kilkanaście sekund oraz opierała się na dwóch zdaniach. Zawsze coś.
Ruszyliśmy przez tłum. Co chwila ktoś mnie popychał, lub deptał nogi, lecz nie zwracałam na to najmniejszej uwagi, zbyt skupiona na tym, by nie stracić z oczu czarnego garnituru, co okazało się dość trudnym zadaniem, zwłaszcza biorąc pod uwagę jak wiele innych osób nałożyło kostiumy tej samej barwy. Poczułam dużą ulgę, dostrzegłszy wreszcie wolny stolik. Już chciałam zająć miejsce, jednak niespodziewanie Kot odsunął mi krzesło, zapraszając ruchem ręki bym usiadła. Ów gest wmurował mnie w podłogę na dobre pół minuty. Zawsze uważałam Kittyego za jednego z tych niewychowanych urwisów-flirciarzy. A tu proszę... Powstrzymując usta od wypowiedzenia uszczypliwego komentarza na wyżej wspomniany temat spoczęłam na siedzeniu. Nastolatek zrobił to samo, po przeciwnej stronie stołu. Trochę pogadaliśmy, ze dwa razy prawie się wsypałam, dość niefortunnie zapałałam uczuciem do pewnego ciastka, ale pomijając te szczegóły, naprawdę miło spędziłam czas. Rzadko kiedy zdarzało mi się lepiej rozerwać. Nie licząc chwil w towarzystwie Adriena, rzecz jasna. Swoją drogą podczas owej rozmowy zapomniałam nawet o Adrienie. Od kiedy przyszłam szukałam ukochanego kątem oka. Wprawdzie mówił, że nie przyjdzie, ale zawsze można sobie pomarzyć, nie? Jednak pod wpływem słów partnera wspomnienie nieszczęśliwego zakochania jakby na chwilę odpłynęło w dal, dając mi chwilę na odetchnięcie od przytłaczających uczuć, targających całym umysłem wraz z duszą.
-O! Zaraz zaczną grać! -spojrzał w kierunku muzyków. Rzeczywiście szykowali instrumenty. Zwłaszcza nie mogłam doczekać się usłyszenia dźwięku skrzypiec. Uwielbiałam ten instrument. Jego delikatność, subtelność, za razem żywiołowość. Tak, zdecydowanie skrzypce potrafiły doprowadzić do łez jak i pokazać płomienny temperamencik. Pojedyncze pary wyszły na parkiet . Zbyt zajęta obserwowaniem ich, nie zauważyłam wstającego zielonookiego, który podszedł do mnie. Spostrzegłam ów fakt dopiero usłyszawszy jego pytanie tuż przy uchu:
-Zatańczysz?- patrząc jak tak stoi w ukłonie byłam pewna, że już nic w życiu mnie nie zdziwi. Na policzkach poczułam szkarłatny rumieniec, rozgrzewający je przyjemnym ciepłem. Miałam nadzieję, iż maska skutecznie go zakrywa. Delikatnie położyłam swoją dłoń na dłoni blondyna, lekko onieśmielona. Miał aksamitną w dotyku skórę. Już po kilku minutach zgubiliśmy się między innymi parami, ustawiającymi się w pozycjach do tańca. Ja natomiast skupiałam całą uwagę na palcach obejmujących mój nadgarstek. Odnosiłam wrażenie jakby po całej ręce rozchodziły mi się przyjemne ciarki, wywołujące ogień w żyłach oraz doprowadzając krew wewnątrz nich do wrzenia. Byłam tym niespotykanym zjawiskiem tak zaaprobowana, że kilka razy prawie się wywróciłam, zahaczając o materiał sukienki. Sprawy nie ułatwiały obcasy- zupełnie nowy dla mnie rodzaj obuwia. Serio nie łapałam jak niektóre kobiety dawały radę nosić je dzień w dzień, podczas gdy ja miałam odciski już na samą myśl o owym narzędziu tortur.
W końcu znaleźliśmy skrawek wolnej przestrzeni, centralnie pod kryształowym żyrandolem. Ustawiliśmy się w pozycji wyjściowej. A raczej mój partner ustawił siebie i mnie, manipulując moim ciałem niczym sztywną lalką, ponieważ zupełnie nie wiedziałam co trzeba robić. Dotąd tańczyłam tylko na koncertach, zresztą nie można tego było nazwać tańcem, bardziej śmiesznym podrygiwaniem do rytmu. Dopiero wówczas zdałam sobie sprawę, iż nie mam bladego pojęcia o tych wszystkich klasycznych pląsach, jak chociażby walc, tak popularny na wszelkiego typu balach. Niby uczyli nas tego w pierwszych dwóch klasach podstawówki, jednak kroki już dawno wyparowały z pamięci, pozostawiając czarną plamę. A piosenka zaraz miała się zacząć. Oblał mnie zimny pot. Nie mogę się zbłaźnić!- myślałam gorączkowo, nieświadomie poprawiając jedną ręką kolczyk. Poczułam, że Kot dłonią obejmuje mnie w tali, drugą zaś złapał moje palce ukryte pod materiałem rękawiczki. Niepewnie położyłam wolną rękę na jego ramieniu, śladem otaczających mnie kobiet, po czym szepnęłam, wpatrzona w rozjaśnioną uśmiechem twarz blondyna:
-Ja nie umiem...
-Domyśliłem się. Zostaw wszystko mnie- puścił oczko, jakby niczego się nie obawiał. Nie uspokoiło mnie to. Raczej zdenerwowało. W końcu Kitty mógł sobie radzić ze złoczyńcami, lecz nie czyniło to z niego nagle wyśmienitego tancerza.
Nagle muzycy zagrali, a chłopak porwał nas w wir muzyki. Tylko tak da się to nazwać. Pewnie stawiał kroki, prowadził z wrodzonym talentem, podczas gdy ja musiałam jedynie poddać się jego ruchom, co w tamtej chwili bardzo mi odpowiadało. Robiłam obrót za obrotem, krok za krokiem, coraz bardziej wczuwając się w muzykę. Odnosiłam wrażenie jakby moje serce biło w rytm melodii, zaś umysł pulsował w łagodnym uniesieniu. Zupełnie jak podczas akcji wyśmienicie zgrywaliśmy się z drugim obrońcą Paryża. Wyczuwaliśmy swoje ruchy na sekundę przed tym nim je wykonaliśmy, ani na moment nie przestając patrzyć sobie w oczy, jakby świat poza nimi nie istniał. Odnosiłam wrażenie jakby rzeczywiście tak było, czując jego ciepło otaczające mnie ze wszystkich stron. Mimowolnie na wargach zakwitł szeroki uśmiech przeznaczony tylko dla Kota. Pod dotykiem nastolatka cała płonęłam żywym ogniem, próbowałam również opanować drżenie ciała zapoczątkowane trzepotem tysiąca motylich skrzydeł gdzieś w żołądku. Pierwszy taniec zamienił się w kolejny i kolejny, i kolejny, i kolejny... Nawet nie wiedziałam ile to trwało. Z każdą minutą coraz bardziej bolały mnie stopy, ale ignorowałam to pogrążona w bezkresie tęczówek chłopaka.
Tylko dlaczego wzbudzał we mnie aż tak intensywne uczucia?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro