Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział drugi

Jeśli była kiedyś animacja pasująca do nich bardziej, to niech mi ją ktoś pokaże.

pov. Marinette

   Wbiegłam do klasy najszybciej jak potrafiłam, chociaż wiedziałam, że mam kilka minut w zapasie. A to zdarzało mi się wyjątkowo rzadko. Pewnie pędziłam tak z przyzwyczajenia. W końcu nie oduczy się kota starych sztuczek.

   Kota...

   Nie, nie, nie, teraz masz myśleć o geografii! GEOGRAFII! Nie irytujących przedstawicielach ludzkiej rasy, wywierających na tobie presję samym wspomnieniem o sobie. O tym możesz myśleć przed snem, kiedy masz dość czasu na następujące po sobie fazami wściekłość, rozczulenie, rozdarcie, atak fangirlu i wahanie.

   Usiadłam, odkładając torbę z książkami. Przywołałam w pamięci obraz, kiedy biegłam tak na rozpoczęcie roku (jakie ostatecznie przegapiłam, spóźniona do kwadratu, bo nie tylko byłam kwadrans po czasie, ale też pomyliłam godziny, i zamiast na jedenastą przyszłam na trzynastą. Cóż, przynajmniej ominęłam pogadankę dyrektora). Wówczas nabawiłam się zadyszki oraz potu na czole, jednak rok pracy jako super bohaterki wyrobił mi niezłą formę: teraz oddychałam normalnie, nie odczuwając żadnych skutków ubocznych biegu, czy choćby cienia zmęczenia. Alya spoglądała ku mnie bez zbytniego zaskoczenia, może trochę rozbawiona. Po tak długim czasie przywykła do moich dziwactw. Nawet nie pytała czemu wyglądam jak zombie.

   A wyglądałam: minionej nocy wypłynęła nagła akcja gdzieś przy obrzeżach miasta. Pszenny Kosiarz nie dawał się złapać przez dobre kilka godzin, rzucając w nas ziarnami stanowiącymi kopię tych, jakie zapewniły Jasiowi bezpłatny wstęp do domu olbrzyma. Cóż, nas wywaliło trochę mniej fortunie, ponieważ na samej górze bynajmniej nie czekała złota gęś, a długi lot ku ziemi. Dzięki Mistrzowi za kij Kici, bo bez niego skończylibyśmy jako mokre plamy zdobiące chodnik. Biorąc jeszcze pod uwagę, jak długo nie mogłam zasnąć, rozważając propozycję przyjaciela, udało mi się odpłynąć od krainy Morfeusza jedynie na jakieś dwie godziny. Pewnie dzisiejszego dnia nie fatygowałabym się nawet do szkoły, symulując chorobę (mama okazywała niezwykłą łatwowierność w tego typu kwestiach) lub po prostu zdecydowała się na jawne wagary, ale tata od niedawna starał się stawiać mnie na nogi poprzez zabieranie kołdry, (to najdrastyczniejsza z możliwych metod) a z nim nie ma dyskusji. Przynajmniej jeśli w grę wchodzi lenistwo, które uważa za prywatnego nemezis. I tak długo pozwalał mi na swobodę w owej kwestii...

  Z  powodu niedoboru snu nabawiłam się okropnych, fioletowych worów pod oczami i niezdrowego, szarawego koloru cery, jakie bezskutecznie próbowałam ukryć makijażem. Z przemęczenia nie dałam rady nawet zrobić zwyczajowych kresek, więc zdecydowałam się je odpuścić, zostając jedynie przy tuszu, lecz mimo usilnych starań mama zobaczywszy mnie aż zamarła, upuszczając akurat trzymany kartonik mleka. Z włosami czy ubraniem nie było lepiej: te pierwsze uniknąwszy wieczornej kąpieli (rano nigdy nie mam to czasu) przetłuściły się przy końcówkach, co wyglądało tak nieestetycznie, że aż strach w ogóle na nie patrzeć. Natomiast ubrania wywalone w pośpiechu z szafy, podczas próby znalezienia jakiegoś sensownego zestawu, kompletnie się pogniotły. Do tego zrobiony wówczas bałagan wymagał natychmiastowego posprzątania, zaraz po szkole. Z roztrzepania zapomniałam nawet umyć zębów, przeżułam jedynie gumę miętową mknąc chodnikiem i wyplułam ją wchodząc do szkoły. Dobrze, że pamiętałam chociaż o dezodorancie...bo pamiętałam, prawda?

  Jednym słowem: prezentowałam sobą podręcznikowy przykład kupki nieszczęścia. Pogrążona w poczuciu własnej beznadziejności położyłam głowę na ławce, dając zmęczonym oczom chwilę odpoczynku.

  Jednak, gdy tylko to zrobiłam przerwał mi czyjś szyderczy śmiech, zdolny obudzić umarłego oraz wywołujący ciarki na całym ciele. Uniosłam leniwie powieki, odwracając głowę w przeciwną stronę, doskonale wiedząc jak mało krzepiący widok tam zastanę.

  Chloe wpatrywała się we mnie z wyższością, zasłaniając ręką umalowane na różowo usta: źródło owego żabiego rechotu. Jak zwykle, wtórowała jej Sabrina. Razem tworzyły niezwykle dopasowany chórek.

–Pokraka raczyła się zjawić. Wpadłaś do śmietnika po drodze?- zapytała "Królowa". Ona rzecz jasna, jak zwykle wyglądała świetnie: z idealną fryzurą, paznokciami, sylwetką, makijażem i ubraniami. Uroki posiadania dzianego tatusia oraz multum czasu, którego z pewnością nie trwoniła na lekcje, czy, tym bardziej, ratowanie miasta. Wiedźma i jej ruda sługuska chichotały, szalenie dumne ze swojego dennego żartu. Gdyby posiadały choć odrobinę wyższy iloraz inteligencji lub mniejszy poziom Chlorocentryzmu, zauważyłby, iż nikt inny w sali nie wygląda na choćby odrobinę rozbawionego. Nawet Lila, zajmująca ostatnią ławkę. A ona zwykle uwielbiała chełpić się cudzą krzywdą. Cała klasa patrzyła na nie z irytacją. No bo kto by wytrzymał wysłuchując tego jej babiego dziabgolenia już od września? Nikt. Ja również. Jako, iż byłam zbyt zmęczona, aby błyskotliwe odpowiedzieć, po prostu się odwróciłam.  Miałam nadzieję, że ze względu na totalne zignorowanie, uwagi pod moim adresem ustaną. Ale owa nadzieja była płonna.

–Co, boisz się odezwać? Nic dziwnego. W końcu jestem w wyższej grupie społecznej, plebsie- wspomniał jej ktoś, że minęły czasy podziału na plebs, patrycjat i inne takie? Swoją drogę po raz pierwszy słyszałam, żeby użyła tak wyszukanego słownictwa. Łał, widzę postęp. Może kiedyś nawet opanuje liczenie do dziesięciu. -Wiesz o tym balu wyprawianym przez  Gabriela Agresta, dla uczczenia wejścia w obieg jego nowej kolekcji?- zapytała.- Idę tam jako h-o-n-o-r-o-w-y gość- podkreśliła przedostatnie słowo, pusząc dumnie wypychaną silikonami pierś. Zacisnęłam zęby ze złości, słysząc ostatnią uwagę.  Moja przeciwniczka,będąca jedynaczką burmistrza,  miała wachlarz praw i przywilejów: w tym wstęp na wszelkie oficjalne imprezy.- Adrien też tam będzie. Sam mnie zaprosił, wiesz?- gwałtownie odwróciłam się w jej kierunku, zaciskając dłonie na krawędzi ławki. Moje policzki przybrały wściekle czerwoną barwę, odzwierciadlając buzujące emocje. Zmarszczyłam brwi, posyłając blondynce najbardziej mordercze ze spojrzeń z dość szerokiego repertuaru. Zastraszanie sług Władcy Ciem mocno przyczyniło się do jego powiększenia.

   Po szkole od dawne krążyły plotki, jakoby obiekt moich westchnień dostał od ojca kilka zaproszeń do rozdania znajomym. Liczyłam, że mnie zaprosi. Jako przyjaciółkę, rzecz jasna! W ciągu minionego roku nieźle się zaprzyjaźniliśmy, choć nadal nie opanowałam do końca jąkania. Ale robiłam postępy! Żywiłam również podejrzenia, jakby Nino miał zostać gościem, w końcu był najlepszym przyjacielem Adriena. No i wtedy pewnie również Alya, jako dziewczyna jego kumpla.  Jednak czas mijał, a żadnemu z nas nawet nie wspomniał o nadchodzącym wydarzeniu. Czyżby od samego początku planował zabrać ze sobą stojącą przede mną blond potwora w ludzkiej skórze...?  Na moje nieszczęście model jeszcze nie przyszedł, więc nie mógł niczego skomentować, rozwiewają lub umacniają moje obawy.

-Chloe, wiesz, że od kłamania się brzydnie? Wychodzą młodzieńcze  zmarszczki, pryszcze, wypadają włosy...- wtrąciła mulatka, zupełnie poważnym tonem. Odczułam ulgę. Nie tylko spławiała panienkę Bourgeois, ale jeszcze tym samym, dawała mi znak, iż nie wierzy w żadne jej słowo i ja również nie powinnam. Byłam jej za to niezwykle wdzięczna. Niebieskooka prychnęła jedynie, odwracając się do koleżanki, niby nagle zaaprobowana tym, co tamta mówiła. Mimo szybkiego wycofania, dostrzegłam na twarzy wymalowanej lali śladowe ilości strachu. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby ze swoim geniuszem na sero wzięła ostatnią wypowiedź. Może przynajmniej przestać tak łgać na każdym kroku, aczkolwiek owa lekcja bardziej przydałaby się Rossi.

-To powinno jej zamknąć usta na jakiś czas- szepnęła szatynka. Na naszych wargach zakwitły uśmiechy typowe dla spiskujących konspiratorów.

   Nagle ktoś gwałtownie otworzył drzwi, powodując tym samym wielki huk. Podskoczyłam w miejscu, uderzając przy tym przyjaciółkę łokciem. Klasa zaskoczona hałasem przerwała rozmowy. Nawet Alix i Kim- świeżo upieczona, wręcz nierozłączna para, odkleili się od siebie.

  W przejściu stał oszałamiająco przystojny blondyn o pięknych, zielonych oczach, w których spokojnie mogłabym utonąć.  Imbirowa cera, miodowe kosmyki, które nieco urosły od naszego pierwszego spotkania, prawie sięgając ramion, dzięki czemu chłopak wyglądał jeszcze uroczej. Śliczne usta, wypowiadające zawsze same życzliwe słowa. Smukłe dłonie z wypielęgnowanymi paznokciami. Wysportowana sylwetka, wyraźnie zarysowana pod pomarańczową koszulką z symbolem marki jego ojca. Nawet pomijając anielski charakter mogłabym się zakochać w samym wyglądzie tego nastolatka.

  Obiekt mych uczuć rozejrzał się po pokoju lekko zmieszany, najwyraźniej zdając sobie sprawę jakie zamieszanie wywołał. Kiedy zauważyłam, że jego wzrok spoczął na mnie poczułam wpełzające na  policzki zdradliwe rumieńce. Szybko zakryłam je rękami, uśmiechając się najniewinniej jak umiałam, żeby nie domyślił się o czym przed chwilą myślałam. Adrien patrzył na mnie z lekkim zdumieniem, może nawet troską. Przez chwilę nie rozumiałam o co chodzi, a potem przypominałam sobie, jak wyglądam. Radość ustąpiła miejsca zawstydzeniu, policzki przybrały barwę wstydliwej purpury, natomiast ja skuliłam plecy, mając nadzieję, iż dzięki temu zostanę niewidzialna. Modliłam się, żeby nagle zyskać moc znikania pod ziemią.  Cokolwiek, byle uciec sprzed oczu Agrestowi! Szatynka położyła mi rękę na plecach, w geście pocieszenia. Zapewne domyśliła się jak bardzo depresyjne myśli chodziły po mojej głowie. Głupotą było tak wariować dla chłopaka, ale z niewytłumaczalnych powodów nie mogłam przestać. Czy to już podpadało pod chorobę psychiczną?

   Dopiero chwilę później, kiedy moment miłosnego egoizmu minął, zauważyłam, iż syn Gabriela również nie wygląda najlepiej. Wprawdzie mnie przebić było trudno, lecz nadal... Diabeł tkwił w szczegółach: lekko przekrwione oczy, jak po nieprzespanej nocy (albo długotrwałym płaczu), mniejsza niż zwykle zamaszystość ruchów, brak typowego, szerokiego uśmiecha, zamiast jakiego mimika okazywała jedynie głębokie zamyślenie, nawet smutek . Może jest chory?- pomyślałam.- Albo ma jakieś kłopoty? 

  Czy nikt inny nic nie zauważył? Chyba nie, skoro reszta natychmiast wróciła do przerwanych czynności. Zielonooki zajął miejsce, w wyniku czego pozostało mi jedynie podziwiać jego plecy. Dla zwykłego śmiertelnika zdawałoby się to bardzo nudną czynnością, jednak nie dla na zabój zakochanej nastolatki! Mogłam obserwować złote kosmyki miękko opadające na ramiona blondyna oraz jego niepozorne ruchy godzinami, jednocześnie wdychając zapach jaki za sobą roznosił. Mimo licznych prób nigdy go nie zidentyfikowałam. Podobny do owoców tropikalnych, mięty i...sera? Moment miłosnej zadumy przerwała Chloe. Miała jakiś radar podpowiadający, kiedy najlepiej się wciąć?

-Adrienku!- znowu używała tego piskliwego, przesłodzonego głosu. Aż rzygać można! - Zatańczysz ze mną na balu, prawda? – zamrugała zalotnie rzęsami, robiąc maślane oczka oraz układając  usta w nienaturalny dzióbek. Chłopak spojrzał na dziewczynę beznamiętnie. Przez chwilę milczał, po czym powiedział słabo, cichym głosem, totalnie wyprutym z emocji:

-Nie idę – wrócił do wyjmowania książek z torby, zupełnie ignorując głośno protestującą rozmówczynię. W normalnych okolicznościach zasmuciłabym się faktem, że nie spotkam ukochanego na przyjęciu (gdybym zdecydowała się na nie iść, rzecz jasna!), aczkolwiek chwilowo aprobował mnie jedynie stan jego zdrowia. Tylko nie wiedziałam jeszcze czy fizycznym, czy psychicznym. W końcu mógł zarówno złapać katar jak i doła. Obie zarazy charakteryzowały się popularnością wśród nastolatków. Pierwsza zwłaszcza podczas testów, druga w sumie zawsze.  Przełamując strach oraz wstyd postukałam kolegę kilka razy palcem, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. Przekręcił się tak, by na mnie spojrzeć. Zamarłam na chwilę widząc chłód w zwykle tak radosnych, umiłowanych przeze mnie, zielonych tęczówkach. Mimo to zaryzykowałam:

–Wszystko dobrze, no...bo...wiesz...znaczy, ja, tego...wyglądasz jakbyś się źle czuł. Czy nie trzeba, do ,tej... pielęgniarki?- wykrztusiłam. Echh, wyszło jak zwykle. Czyli tępo! A podobno głupich nie sieją...

–Nie, nie. Wszystko w porządku. Dzięki za troskę – posłał mi nieśmiały uśmiech, do którego wyraźnie musiał się zmusić. Ponownie odwrócił twarz ku tablicy. Chciałam jeszcze coś dodać, ale do klasy wszedł nauczyciel, niwelując moje zamiary.

  Przynajmniej utwierdziłam się w jednym: mojego ukochanego coś trapiło.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro