Rozdział LI
To był Adrien Agreste. Miał na sobie zielony t-shirt, czarne rurki (po ojcu) i zielone trampki.
-Eee..cześć.
Marinette pobladła.
-H-hej, znaczy..cześć..ee...co kam? Znaczy..o co kaman? Nie! Ech...Co t-tam?
-W porządku. Ja..
Chłopak wstrzymał oddech.
-Ja przyszedełem tu po mój notatnik.
Blondyn wskazał na zeszyt leżący na ławce.
-Och..P-proszę bardzo miłości mojego życia, to znaczy..eee..daje ci z liścia...nieeee! E..A-adrienie..
Dziewczyna podała chłopakowi notatnik.
-Dzięki. Do zobaczenia jutro!
Chłopak odszedł powolnum krokiem.
Zaraz potem wrócił Jake.
-Wziąłem ci shake'a.
-Ooo, dzięki, jesteś kochany.
***
Minęły dwie godziny, a na dworze nadal było widno.
Para nastolatków nie wiedziała już, co z sobą zrobić.
-Nette..Może pójdziemy do kina?
-Z chęcią!
***
Wybrali się na film "Gdzie jest Dory". Marinette strasznie spodobała się fabuła kreskówki.
-Ta Dory to niebska ryba, co nie?
-Powiedz im Dory "mam was w dupie"!
-Pierdolcie się.
-Oooooo, jakie to słooooodkieee
-No way, odwal skę od niej!
Trochę ciężko było oglądać film z komentarzami Marinette ale..Każda chwila z nią była dla Jake'a czymś niezwykłym.
***
Jake i Marinette wyszli z kina, i zaczeli zmierzać w kierunku piekarnii.
-Marinette..
Dziewczyna stanęła.
Może chce jej powiedzieć coś ważnego?
Nie usłyszała jednak żadnej wypowiedzi.
Zamiast tego, Jake zaczął się do niej zbliżać.
Chciał..ją pocałować?
Niebiesko-włosa instynktownie się cofnęła.
-Nie, Jake, nie jestem gotowa. A poza tym, chodzisz z Alyą. - powiedziała spokojnie Mari.
Nie chciała mu oddać swojego pierwszego pocałunku..
On nie był tym jedynym.
Zaraz potem dziewczyna zaczęła biec w kierunku piekarni. Chciała oddalić się od Jake'a.
Ten pocałunek..To za dużo.
Gdzieś na drugim końcu Paryża...
-William, masz ten notatnik?
-Tak, szefie.
-A ofiarę znalazłeś.
-Mhm.
-Jak się nazywa?
-Marinette Dupain-Cheng.
-Doskonale...
***
A JA WAM MÓWIŁAM, ŻE TO NIE ADRIEN, CRI
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro