Święta, święta i Chorzyciel
One-shot świąteczny, który znalazł się oryginalnie na wiki, po raz pierwszy opublikowany 22 grudnia 2018 roku.
~~~~
Święta w Paryżu przebiegały niezwykle spokojnie. Niemal wszyscy mieszkańcy mieli wolne, poza nielicznymi wyjątkami w postaci burmistrza czy lekarzy. Nawet Władca Ciem zrobił sobie przerwę od terroryzowania miasta. Najwyraźniej dla niego też teraz były Święta. Albo po prostu było dla niego za zimno, bo termometry wyjątkowo wskazywały temperatury poniżej zera.
Na szczęście w pokoju Adriena było zupełnie ciepło. Chłopak siedział na swoim łóżku, wymieniając SMSy z Nino, swoim najlepszym przyjacielem. Nie mogli się spotkać, bo Nino właśnie był u swojej dalekiej ciotki mieszkającej w Nicei, gdzie teraz było zupełnie cieplutko nie tylko we wnętrzach. On za to oczekiwał świątecznego obiadu, gdyż ojciec mu obiecał, że zjedzą go razem, i to bez żadnych wymówek.
W oczekiwaniu na odpowiedź Nino na ostatnią z jego wiadomości, rozmyślał o tym, co mogą robić inni z jego przyjaciół. Alya, dziewczyna Nino, ze swoją liczną rodziną na pewno się nie nudziła. Jej młodsze siostry na pewno rozrabiały, a starsza, Nora, chciała wszystkim udowodnić, że jest najlepsza. Och, gdyby tylko on miał taką zwariowaną rodzinę... Młodsze rodzeństwo, którego musiałby pilnować, bo inaczej zdemolowałoby dom, starszego brata, którego mógłby we wszystkim naśladować... Westchnął. Nie było sensu się nad tym rozwodzić. Powinien być zadowolony z tego, co miał.
Zaskoczył go dźwięk nagle otwieranych drzwi. To była Nathalie. Znając życie, zaraz mu powie, że jego ojciec nie będzie mógł zjeść z nim kolacji, bo musi zająć się innymi rzeczami. Ta krótka chwila, gdy myślał, że spędzi z nim trochę czasu, była zbyt cudowna.
— Adrien — odezwała się kobieta. No, niech to już powie. Niech już to będzie miał z głowy.
Dlatego następne słowa asystentki zupełnie go zaskoczyły.
— Ktoś na ciebie czeka przed domem. Prosił, żebyś się z nim spotkał, jeśli byś mógł.
Chwila, co? Kto niby na niego czekał? Chyba nie Nino? Adrien szczerze wątpił, by ten się nagle teleportował do Paryża tylko po to, żeby go odwiedzić. To może to była Chloé? Chociaż wczoraj, gdy go odwiedziła, by dać mu prezent (drogie perfumy, których zapach sprawiał, że kręciło mu się w głowie), wspominała, że dzisiaj będzie zajęta. Zdziwienie musiało odbić się na jego twarzy, bo Nathalie dodała:
— Gdy zejdziesz, to się dowiesz, kto to.
Chłopak pełen zaciekawienia wyszedł z pokoju. Po drodze narzucił na siebie jakiś płaszcz, żeby nie zamarznąć w minus pięciu stopniach. Otworzywszy drzwi wejściowe, nie musiał długo się rozglądać, by ujrzeć, kto mimo chłodu przebył całą drogę do jego domu.
Fryzury Marinette stojącej przed bramą nie pomyliłby z nikim innym. Nie znał żadnej innej dziewczyny, która chodziłaby w takich kucykach. I chociaż kiedyś kucyki kojarzyły mu się tylko z małymi dziewczynkami, uważał, że do Marinette niezwykle pasowały. Uśmiechnął się, podszedł do niej i otworzył bramę. Ona nieśmiało postąpiła krok do przodu.
— Cześć — odezwał się wreszcie Adrien. — Co cię tu sprowadza w taki ziąb?
— Cześć — odpowiedziała Marinette. — Bo widzisz, mam dla ciebie prezent na Święta. Nie zdążyłam go skończyć przed wolnym, więc mogę ci go dać dopiero dzisiaj.
Wskazała na paczuszkę, którą trzymała w dłoniach. Nie była ona jakaś szczególnie duża, lecz zgrabnie zapakowana w prezentowy papier wyglądała naprawdę uroczo. Adrien poczuł nagły przypływ ciepła w piersi. Marinette naprawdę o nim pamiętała. A on? Nawet nie pomyślał, by dać jej jakiś dobry prezent. Oczywiście, mógł powiedzieć Nathalie, by kupiła jakiś drogi prezent w jego imieniu, ale ten pomysł niezbyt przypadł mu do gustu. Nie o pieniądze chodziło. Uznał, że powinien wynagrodzić Marinette chociaż wędrówkę i stanie w tym mrozie.
— Może wejdziesz do środka? — zaproponował. — Nie będziesz tu tak stać przecież, prawda?
Marinette pokiwała głową i ruszyli do środka. Gdy znaleźli się w holu, dziewczyna wydała z siebie ciche westchnięcie, po czym zaczęła się rozglądać na wszystkie strony. No tak, była tu po raz pierwszy. Zresztą, mimo że on sam spędził tu praktycznie całe swoje życie, czasami nie mógł się nadziwić kunsztowi całego budynku. Kącik jego ust uniósł się do góry. Przeszli korytarzem do jego pokoju i po przekroczeniu drzwi Marinette już nie mogła dłużej milczeć.
— Ale tu pięknie! Chciałabym mieszkać w takim domu — zachwycała się.
— Po roku by ci się znudziło — stwierdził Adrien pół żartem, pół serio.
— Wątpię. Uwielbiam takie miejsca! Mają tę magię i inspirują mnie do projektowania. Architektura i krawiectwo mają więcej wspólnego, niż mogłoby się wydawać.
— Może to dlatego mój ojciec tak się sprzedaje — zaśmiał się Adrien. — On chyba nigdy nie wyszedł z tego domu w ciągu ostatniej dekady...
Marinette zachichotała. Adriena nagle zastanowiło, czy on kiedykolwiek słyszał ją śmiejącą się w taki sposób? Tak... naturalnie? Pamiętał jej nerwowe chichoty, gdy nie umiała mu czegoś powiedzieć, ale to było zupełnie inne. I zdecydowanie przeurocze.
Chłopak usiadł na kanapie i zaprosił Marinette gestem, by się do niego dosiadła. Gdy już siedziała obok niego, dziewczyna podała mu paczuszkę. Wziął ją i mimo wiedzy, że papier już na nic się nie przyda, podczas odpakowywania starał się go zbytnio nie zniszczyć. Jego oczom ukazał się zielono-czerwono-biały materiał, dokładnie w tych odcieniach, które każdemu kojarzyły się ze świętami. Gdy wziął go do ręki, okazało się, że jest tam kilka kawałków, tworzących czapkę z pomponem i parę rękawiczek.
— Łał... To... To jest śliczne! Robiłaś to sama? — spytał, pamiętając, że Marinette wspominała coś o kończeniu prezentu. Poza tym doskonale wiedział, że pasją dziewczyny jest projektowanie ubrań. Jak widać, umiała też robić cudowne dodatki na zimę.
Marinette tylko kiwnęła głową. Adrien tymczasem przymierzył czapkę i rękawiczki. Pasowały idealnie, a do tego były cudownie miękkie. Chłopak czuł, że Marinette musiała poświęcić sporo czasu, by stworzyć te małe arcydzieła. I to specjalnie z myślą o nim! To był jeden z nielicznych momentów w jego życiu, kiedy czuł się tak szczęśliwy.
— Dziękuję. Naprawdę nie wiem, co powiedzieć... Tyle pracy w to włożyłaś, a ja nie mam nic w zamian... Czuję się z tym głupio.
— Wiesz, najważniejsze jest dla mnie, że jesteś szczęśliwy — odpowiedziała Marinette. — Moja praca cię uszczęśliwiła, a to najlepsze wynagrodzenie, jakie mogłabym dostać.
Adrien nie wiedział, co odpowiedzieć. Zarówno on, jak i Marinette czuli radość, co jeszcze bardziej go uszczęśliwiało. Jednak cisza, która zapanowała, stawała się powoli niezręczna. Dziewczyna nagle ją przerwała:
— Wiesz, może już pójdę... Na pewno chcesz spędzić resztę tego dnia z ojcem, a ja tylko zawadzam...
— Nie, zaczekaj! On i tak na razie pracuje i nie ma czasu, jeśli ci to nie wadzi, możesz jeszcze zostać.
— Naprawdę? Chociaż chyba jednak bym już wróciła do rodziców...
— Nie będę cię zatrzymywał, Boże Narodzenie to w końcu rodzinne święto — potaknął Adrien, choć w sercu poczuł ukłucie żalu. Musiał przyznać, że lubił Marinette i chętnie spędziłby z nią więcej czasu. Ale gdyby próbował ją zatrzymać, to byłoby nie w porządku. Nie mógł być takim egoistą.
Jednak Marinette postąpiła ledwo kilka kroków ku wyjściu z pokoju, oboje usłyszeli niepokojący huk. Odwrócili się w stronę okna. W niebo wzbiła się chmura dziwnego niebieskiego dymu. Adrien natychmiast zrozumiał, co to oznacza. Władca Ciem znowu wysłał do kogoś akumę. A już naiwnie liczył na to, że ich wróg zrobi sobie wolne i nie będzie ich męczył!
— Marinette, nie wychodź stąd! — krzyknął. — Na zewnątrz jest niebezpiecznie, lepiej, żebyś została tutaj. Zaczekajmy, aż Biedronka i Czarny Kot rozprawią się z tym złoczyńcą.
Dziewczyna potaknęła.
— Przepraszam, nie chciałem, żeby tak wyszło — westchnął Adrien.
— Daj spokój, to nie twoja wina — odparła Marinette. — Przecież nie jesteś Władcą Ciem.
— No tak... Ale teraz niestety muszę pójść do łazienki, bo w stresie... cóż, dokończ sobie sama.
Zakończywszy swoją odpowiedź nerwowym chichotem, Adrien pobiegł do łazienki. Lecz zamiast załatwiania tam swoich potrzeb fizjologicznych odezwał się do Plagga, który wychynął spod jego koszuli.
— Musimy szybko rozprawić się z tym złoczyńcą, kimkolwiek on jest. Nie chcę, żeby Marinette spóźniła się na rodzinną kolację.
Plagg zdążył tylko unieść brew, zanim został wciągnięty przez miraculum Czarnego Kota. Adrien, już przemieniony, wyskoczył przez okienko w łazience i ruszył na poszukiwanie złoczyńcy, który chciał zepsuć tegoroczne Święta.
Przez ostatnie dni wyjątkowo nie myślał o Biedronce. Władca Ciem dosyć długo nie atakował, a ku rozczarowaniu chłopaka między nim a bohaterką w kropkowanym stroju nadal nie było nic ponad fakt, że razem ratowali Paryż przed złoczyńcami. Teraz jednak był ciekaw, w jaki sposób dziewczyna spędza Święta. Czy miała kochającą rodzinę, z którą zaraz miała przysiąść do bożonarodzeniowego obiadu? A może właśnie spotykała się z przyjaciółmi? Tak czy siak, Czarny Kot miał nadzieję, że już zdążyła zauważyć złoczyńcę i nie będzie musiał walczyć z nim sam.
Zauważył kolejną chmurę dymu, znacznie bliżej niego. Ba, pojawiła się tuż za budynkiem, obok którego stał! Szybko pobiegł w tamtą stronę.
Jego oczom ukazało się dwoje ludzi, jednak żaden z nich nie wyglądał na złoczyńcę. Jeden z nich trzymał w ramionach drugiego. Czarny Kot podszedł bliżej i ich rozpoznał — byli to Nathaniel i Marc, jego rówieśnicy ze szkoły.
— Czarny Kocie, jak dobrze, że jesteś! — odezwał się Nathaniel, ujrzawszy bohatera zbliżającego się w ich stronę. — Po Paryżu grasuje jakiś dziwny złoczyńca.
— Dziwny złoczyńca?
— Tak. Rzucił w Marca jakąś dziwną strzykawką, a gdy go trafiła, pojawiła się chmura niebieskiego dymu, a gdy opadł, on był już nieprzytomny. — Wskazał na chłopaka trzymanego w ramionach.
— Nie martw się, na pewno znajdziemy sposób, żeby Marc z tego wyszedł — pocieszył rudzielca bohater. — Tylko jak wyglądał ten złoczyńca?
— Jak jakiś szalony lekarz — odparł Nathaniel. — I porusza się piekielnie szybko, musisz biec w tamtą stronę — wskazał palcem wąską alejkę między kamieniczkami — bo inaczej ci ucieknie.
Adrien kiwnął głową i ruszył we wskazanym kierunku. Wspomógł się swoim kijem, by szybciej przeskakiwać znaczne odległości. Na szczęście pośpiech się opłacił. Już po dwóch minutach znalazł się w małym skwerze, gdzie co chwilę wzbijały się w powietrze coraz to nowsze grzyby niebieskiego dymu. Ludzie próbowali uciekać, lecz złoczyńca był szybszy. Trafiał ich swoimi strzykawkami, a po opadnięciu dymu oczom ukazywali się nie tylko ludzie mdlejący, ale też cierpiący w inny sposób — niektórzy zaczęli utykać, inni wyciągali ręce przed siebie, jakby nic nie widzieli, a jeszcze inni drżeli tak, że nie umieli nawet pomyśleć o zrobieniu czegoś innego. Chłopak w trymiga zrozumiał. Ten złoczyńca sprawiał, że ludzie tracili zdrowie. Należało go jak najszybciej powstrzymać.
Odszukał go wzrokiem i zauważył na jednej z ławek. Nathaniel miał rację — wyglądał jak lekarz i z pewnością był zupełnie szalony. Wycelował dziwną strzykawkę i rzucił. Pomknęła w stronę swojego celu — młodej kobiety, która próbowała uciekać, choć ciężki wózek dziecięcy zdecydowanie jej to utrudniał. I niechybnie by ją trafiła, gdyby Czarny Kot zareagował choć o jedną setną sekundy później. Ale zdążył. Udało mu się dobiec do strzykawki i odbić swoim kijem. Igła wbiła się w ziemię, a ona pod strzykawką zaczęła niebezpiecznie syczeć. Adrien, właściwie nie wiedząc, czy robi dobrze, wyciągnął ją. Obawiał się, że inaczej w bardzo krótkim czasie straciłby grunt pod stopami, a wtedy zrobiłoby się nieciekawie. Nie wiedział jednak, co ma zrobić z tą strzykawką. Rzucić w lekarza? Ale jeśli mu coś się stanie, nie byłoby za dobrze. Mimo że w tym momencie był on jego wrogiem, chłopak nie czułby się dobrze, gdyby go zranił. Ale też nie mógł zostawić tej strzykawki samej sobie. Ostatecznie postanowił wbić ją w pobliskie drzewo. Niszczenie paryskiej roślinności też nie było najlepszym wyjściem, ale wiedział, że po wszystkim Niezwykła Biedronka i tak przywróci wszystko do normy.
— Kogo ja widzę! — zakrzyknął lekarz, widząc Czarnego Kota. — Czyżby kiciuś postanowił mi oddać miraculum w nadziei, że to mnie powstrzyma?
— Nie pozwolę ci krzywdzić tych ludzi! — odparł chłopak. — A o moim miraculum możesz tylko śnić! Nigdy nie oddam go Władcy Ciem.
— Założysz się? Udowodnię ci, że ja, Chorzyciel, zwyciężę w tej walce!
— Nie pokona mnie ktoś o takim kretyńskim imieniu. Ale Chorzyciel, poważnie?
— To bardzo szlachetna nazwa! Pochodzi od słowa „uzdrowiciel", tylko że dzięki mnie ludzie chorują, zamiast zdrowieć! — Zaśmiał się głośno, napawając bezmiarem swojego okrucieństwa. Już nikt, kto usłyszał jego imię, nie zaśnie spokojnie. — Ale dosyć tych pogaduszek. Daję ci ostatnią szansę: oddasz mi miraculum, a ja przestanę dręczyć tych niewdzięcznych paryżan, którzy z taką łatwością chorują.
Czarny Kot zacisnął zęby. Czas żartów się skończył. Nie mógł oddać szalonemu antylekarzowi z kretyńskim imieniem swojego miraculum. Gdyby Władca Ciem je zdobył, byłoby jeszcze gorzej niż teraz.
A tak właściwie, to gdzie była Biedronka? Wszystko działo się tak szybko, że niemal o niej zapomniał. Co jeśli nie wiedziała o złoczyńcy? Wtedy byłby problem, bo tylko ona umiała oczyścić akumę. Ale postanowił mieć nadzieję, że jego partnerka wkrótce się zjawi.
Pobiegł w stronę Chorzyciela i zamachnął się kijem. On jednak, wykazując się niezwykłą zwinnością i siłą, chwycił go w ręce. Czarny Kot był na to całkowicie nieprzygotowany. Dlatego właśnie nie trzymał swojej broni na tyle mocno, by uniknąć wyrwania jej z rąk. No, teraz miał przechlapane. Skoro złoczyńca miał jego kij, to teraz jego jedyną obroną pozostały Kotaklizm i walka wręcz.
Przez ułamek sekundy rozważał, czy nie powinien się wycofać i odmienić, a potem ponownie dokonać przemiany. Może wtedy odzyskałby kij? Potem jednak zaniechał tej decyzji, nie wiedział bowiem, co Chorzyciel zrobi, jeśli Czarny Kot przestanie zajmować jego uwagę. Więc natarł. Musiał mieć nadzieję, że nie zostanie natychmiast pokonany.
Był już bardzo blisko, gdy nagle wydarzyło się coś, co odmieniło losy bezbronnego bohatera. Wokół kija trzymanego w ręku złoczyńcy owinęło się czerwone jojo w czarne kropki.
— Biedronka! — ucieszył się Adrien. — Wreszcie jesteś!
Chorzyciel na pewno nie spodziewał się, że akurat w tym momencie kij Czarnego Kota przejmie Biedronka. Ale tak w istocie było. Stała na dachu pobliskiego budynku — tak samo dzielna jak zawsze, z tą zaciętą miną, którą przyjmowała, gdy skupiała się na walce. I tak samo piękna jak zawsze, pomyślał Czarny Kot. Zarówno on, jak i złoczyńca zwrócili swoje głowy w jej strony.
— Oczywiście, że jestem! Nie mogę patrzeć, jak kolejni wysłannicy Władcy Ciem terroryzują Paryż! A teraz łap!
Rzuciła swojemu towarzyszowi kij, po czym zwinnym ruchem zeskoczyła na ziemię. Chorzyciel nie zamierzał zmarnować okazji — natychmiast rzucił w nią jedną ze swoich strzykawek. Lecz nie docenił refleksu Biedronki, która zdążyła uniknąć pocisku. Bohaterka jednak zmarszczyła brwi.
— Czarny Kocie — odezwała się — nie ma sensu tego ciągnąć. Może bez użycia Szczęśliwego Trafu też by nam się udało go pokonać, ale i tak trzeba naprawić zniszczenia, które już spowodował. Dlatego proszę, kryj mnie.
Czarny Kot skinął głową. Stanął przed Biedronką w pozycji bojowej, gotów odeprzeć każdy atak Chorzyciela. Adrenalina oraz niczym niezmącone skupienie na celu sprawiły, że tylko ledwo dosłyszał, jak dziewczyna używa swojej mocy. Złoczyńca nie próżnował. W nadziei, że uda mu się trafić którekolwiek z nich, bez przerwy rzucał strzykawkami. Czarny Kot odbijał wszystkie.
— Już wiem! — To Czarny Kot usłyszał wyraźnie. — Zauważyłeś, że strzykawki zawsze pojawiają się w jego prawej dłoni? Tej, na której na niebieską rękawicę?
Chłopak skupił się, by ujrzeć, co miała na myśli Biedronka. Faktycznie, złoczyńca nawet nie musiał sięgać do kieszeni, by zdobywać swoje chorobotwórcze pociski. Musiał je w jakiś sposób tworzyć dzięki tej rękawicy.
— Akuma jest prawdopodobnie w jego stetoskopie — ciągnęła dziewczyna. — Ale musimy uniemożliwić mu rzucanie strzykawkami, bo inaczej się do niego nie zbliżymy. Dlatego właśnie...
To była nawet mniej niż sekunda. Czarny Kot, słuchając planu Biedronki, nie zauważył tej jednej jedynej strzykawki. W każdym razie nie na czas. Gdy ją ujrzał, była już wbita w brzuch bohaterki. Lecz nie widział jej na długo. Tak jak innych trafionych, spowił ją niebieski dym. Gdy opadł, przez króciutką chwilę Czarny Kot myślał, że nic jej się nie stało. Lecz był w błędzie.
Wiedział, że tego krzyku Biedronki nie zapomni do końca życia.
Dziewczyna chwyciła się za brzuch i upadła na kolana. Po samej jej minie Czarny Kot widział, jak bardzo musiała cierpieć. Jednak był tym tak zszokowany, że nie wydał z siebie żadnego dźwięku. To nie mogło się dziać naprawdę, nie. To niemożliwe, żeby ktoś był w stanie zadać jego Biedronce tak wielki ból. Jednak nie to było najgorsze. Czarny Kot doskonale wiedział, że to była jego wina. To on przerwał krycie swojej towarzyszki. To on pozwolił, żeby ta przeklęta strzykawka jej dotknęła. To on nie dopilnował swojego zadania.
Dlatego teraz musiał to odpokutować.
I zrobił najgorszą rzecz, jaką mógł. Zaatakował bez planu. Jakaś część jego świadomości wiedziała, że nie powinien. Jeśli i on zostanie trafiony, Paryż pozostanie bez szans. Chorzyciel odbierze ich miracula i zaniesie je Władcy Ciem. A to będzie oznaczało zwycięstwo ciemności. Nie mógł na to pozwolić. Lecz nagły przypływ nieopanowanej wściekłości podpowiadał mu co innego. Powinien się zemścić. Powinien zadać złoczyńcy taki ból, jakiego nigdy nie czuł. Taki sam ból, jaki on zadał jego Biedronce.
Celował kijem we wszystkie miejsca, w jaki mógł potencjalnie trafić, jednocześnie uchylając się od strzykawek. On się nie da. Pokona go, choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobi w życiu. Lecz nawet bez strzykawek Chorzyciel był niezwykle trudnym przeciwnikiem. Umiał walczyć nie gorzej od Czarnego Kota i nie pozwalał, aby którykolwiek z jego ataków się powiódł.
Gdy Chorzycielowi prawie udało się po raz drugi pozbawić go broni, odskoczył na dobrych parę metrów. Znalazł się bliżej Biedronki i jego wzrok natychmiast do niej powędrował. Wtedy zrozumiał. Bezsensowne uderzanie kijem nic nie da. Gdy pozwoli się kontrolować emocjom, będzie oznaczało to jego klęskę. Biedronka będzie dalej cierpieć, podobnie jak reszta paryżan. Nie, powinien wykorzystać Szczęśliwy Traf dziewczyny.
Podbiegł do niej, nie spuszczając jednak oka ze złoczyńcy i jego strzykawek. Nie wyglądała lepiej niż wcześniej.
— Jak się czujesz? — zapytał.
— Bywało lepiej — odparła Biedronka i natychmiast syknęła z bólu.
— W każdym razie, nie pokonam Chorzyciela bez twojego pomysłu. Powiedz mi tylko, co mam zrobić, a włożę w to wszystkie moje siły.
— W Szczęśliwym Trafie dostałam to. — Wyciągnęła rękę, na której znajdowała się kula bardzo klejącej gumy do żucia. — Dzięki temu unieruchomisz rękę Chorzyciela.
Czarny Kot skinął głową i wziął do ręki gumę. Na szczęście zrobił to lewą, bo kleiła się tak okropnie, że gdyby użył do tego drugiej, prawdopodobnie irytowałoby go to tak bardzo że zniszczyłby ją Kotaklizmem. A zarówno guma, jak i Kotaklizm miały mu się przydać.
Wyprostował się, pamiętając o tym, by cały czas osłaniać się kijem. Podbiegł nieco bliżej złoczyńcy, modląc się, żeby plan zadziałał. A guma kleiła się tak bardzo, że zaczynał w to powątpiewać.
— Hej, ty porąbany antylekarzu! — wrzasnął, by zwrócić uwagę Chorzyciela.
— Jesteś na przegranej pozycji! — odwrzasnął złoczyńca. — Biedronka cię nie uratuje, ciebie też za chwilę pokonam, dlatego daruj sobie te wyzwiska rodem z przedszkola!
— To najpierw ty przestań nazywać się imieniem rodem z przedszkola! — odparł Czarny Kot. O ile zwykle żarciki służyły mu głównie po to, by dodać sobie odwagi, o tyle teraz naprawdę miały znaczenie. Miały odwrócić uwagę złoczyńcy od tego, co chciał zrobić. A jego celem było rzucenie kulą gumy, która już niemal na dobre przykleiła się do jego lewej dłoni.
Zamachnął się lewą ręką najmocniej, jak umiał. Miał nadzieję, że ta nieszczęsna biedronkowa guma zechce się odkleić. Wyrzucając rękę do przodu, przypomniały mu się lekcje wf-u, gdzie nauczyciel kazał im w taki sposób rzucać podczas gry w piłkę ręczną.
I... Udało się! Guma poszybowała w stronę Chorzyciela. Może faktycznie była szczęśliwa? Teraz tylko Czarny Kot musiał się modlić, by złoczyńca zareagował tak, jak to przewidział. Bo jeśli jakikolwiek szczegół będzie inny...
— Ha! — wykrzyknął szalony lekarz. — Myślałeś, że mnie przechytrzysz?!
Czarny Kot przez jedną straszną sekundę myślał, że jego plan się nie powiódł. Bo skoro złoczyńca się śmiał... Potem jednak zauważył, że Chorzyciel złapał gumę do prawej dłoni. Czyli wszystko było w porządku! Tak jak bohater przewidział, jego wróg pomyślał, że chce go trafić tą gumą, więc ją złapał. A to tylko przypieczętowało jego porażkę.
I właśnie to zrozumiał. Ryknął z wściekłością i pobiegł w stronę Czarnego Kota.
— Może już nie mam strzykawek, ale pokonam cię w inny sposób!
Możliwe, że Chorzyciel miałby rację, jednak Czarny Kot chciał to skończyć jak najszybciej. W biegu aktywował Kotaklizm, myśląc głównie o swoim celu, lecz też będąc przygotowanym na ewentualny kontratak. Gdy był już w zasięgu rąk złoczyńcy, ten usiłował zaatakować go lewą ręką. Jednak nie była ona tak sprawna jak prawa, więc Kotu udało się ją odepchnąć bez większego trudu. Wyciągnął przed siebie prawą rękę. Już prawie! Centymetry, potem już milimetry...
Udało się! Gdy tylko musnął dłonią stetoskop, ten rozkruszył się w drobne kawałki. Wyleciał z niego tak często oglądany przez bohaterów czarny motyl — jedna z akum Władcy Ciem. Teraz wystarczyło tylko ją oczyścić. Ale do tego było potrzebne jojo Biedronki.
Czarny Kot odwrócił się w jej stronę i wskazał motyla. Dziewczyna skinęła głową i mimo że jej ból nadal był taki, że nie umiała wstać, rzuciła mu jojo. Chłopak wziął je do ręki i przyjrzał mu się uważnie.
Setki razy widział, jak Biedronka oczyszcza akumy z jego pomocą. Miał nadzieję, że mimo iż nie był nią, też mu się to uda. Najpierw naciskała na nie, by się otwarło... Przyłożył palec idealnie w środku broni. Białe światło wydobywające się ze środka niemal go oślepiło. Czyżby czuło, że nie jest w ręce Biedronki? A potem trzeba było złapać nim akumę...
Odkąd był mały, jojo go nie lubiło. Gdy usiłował wykonywać jakiekolwiek sztuczki, ono tylko smętnie zwisało z krótkiego sznureczka. Ale teraz musiało mu się udać! Rzucił jojem w stronę akumy, pamiętając, by nie wypuszczać sznureczka z dłoni. Broń pomknęła idealnie w kierunku motyla, choć Kot był pewien, że wycelował nieco za bardzo w prawo. Kurczę, z takimi luksusami nie było dziwne, że Biedronka zawsze pokonywała złoczyńców! Po paru sekundach jojo do niego wróciło, już zamknięte. To był chyba dobry znak. Nacisnął je ponownie, lecz tym razem przezornie zmrużył oczy.
Jego oczom ukazał się motyl, teraz już zupełnie biały i niewinny.
— Pa, pa, miły motylku — mruknął Kot, uśmiechając się. Biedronka zawsze żegnała oczyszczone akumy, więc czemu i on nie miałby tego zrobić?
Spojrzał w stronę Chorzyciela. Teraz na jego miejscu stał najzwyczajniejszy w świecie lekarz, choć jego rękawica nadal była oblepiona gumą do żucia.
Właśnie. Guma! Trzeba naprawić zniszczenia za pomocą Niezwykłej Biedronki! Tylko czy do tego już nie będzie potrzebna Biedronka? No trudno, będzie musiał jakoś umożliwić jej użycie mocy.
Podszedł do lekarza. Ten najwyraźniej był zupełnie zdezorientowany.
— Co tu się stało? — zapytał.
— Potem panu wyjaśnię. Teraz muszę pożyczyć to. — Nie czekając na odpowiedź, bohater ściągnął z ręki mężczyzny rękawicę i podbiegł do Biedronki. — Dasz radę użyć Niezwykłej Biedronki? — zwrócił się do dziewczyny.
— Nie mam innego wyjścia. — Uśmiechnęła się krzywo. Kot wiedział, ile musiało ją to kosztować.
Uznał, że powinien jej pomóc. Podał jej rękę, a ona wstała, jedynie krzywiąc się przy tym nieznacznie. Była naprawdę dzielna. Czarny Kot złapał ją w pasie, by się nie osunęła na ziemię i podał jej gumę, nadal przyklejoną do rękawicy. Z rzuceniem jej do góry i wykrzyknięciem głośno słów „Niezwykła Biedronka" nie miała na szczęście problemów. Wokół nich zaczęły krążyć malutkie biedroneczki, naprawiając powstałe zniszczenia. Okrążyły także ich dwoje.
Biedronka mogła już puścić dłoń Czarnego Kota, a stanie przestało jej sprawiać ból. Podeszła do lekarza i podała mu rękawicę.
— To chyba należy do pana — powiedziała z uśmiechem.
— Co tu się stało? — powtórzył swoje wcześniejsze pytanie. — Pamiętam, że nie mogłem spędzić tego dnia z moimi dziećmi, bo w szpitalu było akurat dużo nagłych przypadków i zdenerwowałem się na moich przełożonych... A potem nie pamiętam już nic...
— Władca Ciem wykorzystał pana negatywne emocje, by zaszkodzić Paryżowi — wyjaśniła Biedronka. — A praca lekarza jest bardzo odpowiedzialna. Pana dzieci na pewno wiedzą, że pan je kocha i nie chciał ich opuszczać w Boże Narodzenie.
— Faktycznie... Przynajmniej wieczorem będę mógł je zobaczyć. — Lekarz uśmiechnął się po raz pierwszy. — Dziękuję wam, Biedronko i Czarny Kocie! I wesołych Świąt!
Pomachał im obojgu, po czym ruszył w swoją stronę, zapewne do szpitala. W końcu czekało jeszcze sporo nagłych przypadków.
— Dziękuję, że mi pomogłeś — powiedziała Biedronka do Czarnego Kota, gdy lekarz zniknął z ich pola widzenia. — I całemu Paryżowi. Gdyby nie ty, Chorzyciel zapanowałby nad miastem.
I nagle przytuliła Czarnego Kota. Chłopak zupełnie się tego nie spodziewał. Czyżby stał się dla niej kimś więcej niż towarzyszem walk? Może była szansa na to, żeby się bliżej zaprzyjaźnili? Niezależnie od wszystkich swoich myśli, odwzajemnił uścisk.
— Wesołych Świąt! — powiedziała, gdy już przestała go obejmować.
— I tobie też — odparł, uśmiechając się szeroko. — Do zobaczenia! — dodał i z pomocą kija szybko popędził do domu. Biedronka też podążyła w swoja stronę.
Na szczęście udało mu się dotrzeć do łazienki tuż przed przemianą zwrotną. Nikt go nie zobaczył. Sekret Czarnego Kota został zachowany.
— Święta uratowane — powiedział do Plagga.
— Chcę za to dodatkową porcję camemberta — odparło stanowczo kwami. — Ta twoja szaleńcza walka całkowicie mnie wykończyła!
— Dobra, niech ci będzie. Ale teraz się schowaj.
Plagg wleciał pod koszulę Adriena, a ten opuścił łazienkę. Znalazł się z powrotem w pokoju. Była też tam Marinette, choć wyglądała na z lekka zmęczoną. Niby czemu? Przecież cały czas była tutaj, a Adrien nie sądził, że spędziła ten czas na skakaniu po ścianie wspinaczkowej. Chociaż pewnie mu się po prostu wydawało.
— Wybacz, że cały czas byłem w łazience, ale im większy stres, tym wiesz... — odezwał się.
— Jak myślisz, złoczyńca został już pokonany? — zapytała Marinette.
Adrien włączył telewizor. Był pewien, że Nadja Chamack i jej ekipa już zebrali wszystkie informacje na temat ataku Chorzyciela. I nie mylił się — zaledwie na ekranie pojawiła się twarz dziennikarki, usłyszał następujące słowa:
— Na szczęście Biedronka i Czarny Kot uratowali Święta. Jednak atak Chorzyciela zwrócił uwagę na paryskie szpitale i niedostateczną ilość lekarzy do sprawnego działania...
— Biedronka i Czarny Kot są jednak prawdziwymi bohaterami — stwierdził chłopak.
— Tak — potaknęła Marinette. — Jeszcze nigdy nas nie zawiedli.
— Teraz jest już bezpiecznie. — Adrien zmienił temat. — Możesz już wrócić do siebie. Rodzice na pewno musieli się o ciebie martwić...
— Dziękuję, że mogłam nadużyć twojej gościnności na tak długo. — Dziewczyna uśmiechnęła się. — Pozostaje mi tylko życzyć ci wesołych Świąt.
— To cześć!
Marinette ruszyła w kierunku drzwi, jednak zatrzymała się tuż przy progu.
— Na Sylwestra razem z Alyą i jej siostrą będziemy puszczać fajerwerki — powiedziała jeszcze. — Chciałbyś się przyłączyć? Oczywiście jeśli tylko twój ojciec nie będzie miał nic przeciwko.
— Jasne, że tak! Dzięki za zaproszenie.
Tym razem Marinette już naprawdę wyszła. A Adrien uznał, że ta końcówka roku będzie najlepszą ze wszystkich, które kiedykolwiek przeżył. Uśmiechnął się szeroko i skierował swoje kroki w stronę jadalni, gdzie miał zjeść świąteczną kolację razem z ojcem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro