Rozdział 2 - Zoo tak troszke
Zima. Zimno. Jak ja tego nienawidzę. W dodatku zamiast siedzieć w ciepłej szkole, my idziemy na wycieczkę. Gorzej być nie mogło.
- Mariś, przesadzasz! - Powiedziała Tikki, jakby czytała mi w myślach. - Dzisiaj i tak jest cieplej niż ostatnio. Poza tym, czuję, że dzisiaj stanie się coś niezwykłego!
- Tak! Niezwykle dużo razy się poślizgnę na lodzie i wyląduję na twarz tuż przed Adrienem, spalając buraka i wszyscy się będą ze mnie śmiali! Wiem, że dzień dzisiejszy będzie zły bardzo! Widzisz?! Nawet słów składać poprawnie nie umiem! - wykrzyczałam na jednym wdechu. Od samego rana mam zły humor. Ba! Od tygodnia mam zły humor! Jedynka z chemii, szlaban od rodziców za spóźnienia do szkoły, Adrien siedzi z Chloe na lekcjach! Podobno Alya dowiedziała się od Nino, że ostatnio się do siebie zbliżyli! To przecież okropne!
- Marinette! Spóźnisz się na zbiórkę! - z zamyślenia wytrącił mnie głos mamy, która prawdopodobnie od jakiegoś czasu machała mi ręką przed twarzą. Przepraszam mamke, miałam bardzo ważne rozkminy.
- Już idę, spokojnie. Kocham cię! - dałam jej szybkiego buziaka w policzek i wyszłam z domu.
*
- Moi drodzy, niestety przed chwilą zadzwonił do mnie kierowca i powiedział, że jadąc do nas, autokar wpadł w poślizg w wjechał w zaspę. Nic mu nie jest, a my pójdziemy do zoo na pieszo. - oznajmiła nasza wychowawczyni, po półgodzinnym czekaniu na transport. A nie mówiłam, że będzie źle?
Po około 2 godzinach w końcu dotarliśmy. Około, bo od tego zimna ręce mi zamarzły tak bardzo, że nie byłam w stanie wyjąć telefonu, żeby sprawdzić godzinę. No ale cóż, nic mnie dzisiaj nie zdziwi. Co złego to u mnie! Hehe..
Oglądaliśmy niedźwiedzie, pawie, żółwie, lisy, wielbłądy (Nie obeszło się od plucia. Oberwał Nathaniel.) i jeszcze mnóstwo innych zwierząt. Na koniec poszliśmy do pingwinów. Urocze zwierzątka. Podczas gdy ja umierałam z zimna one pluskały się w wodzie i wygłupiały. W pewnym momencie jeden z nich podszedł do mnie i zaczął mnie przedrzeźniać. Dosłownie. Przez jakiś czas bawiłam się z nim, nieświadoma tego, że wszyscy na mnie patrzą. Na chwilę mój humor się poprawił. Gdy pingwinek, którego nazwałam Fotosynteza, odpłynął, znowu poczułam tą przeraźliwie niską temperaturę.
- Aż tak ci zimno? - usłyszałam nagle za sobą głos. Był to Adrien.
- J-jak widać... - wybełkotałam. Spojrzałam na niego i aż nogi mi się ugięły. Był taki idealny...
- Eh, wy dziewczyny przesadzacie! Wszystkim wam jest zimno, chociaż wcale nie jest tak tragicznie. - zaśmiał się blondyn. Chyba to nie miało na celu urażenia nas, ale i tak taka się poczułam.
- To idź ogrzać Chloe, napewno się rozgrzeje samą twoją obecnością. - sama niedowierzałam, że stać mnie na taką odwagę w wypowiedzi.
- Ale Marinette, ja wolałbym ogrzać ciebie...
- S-słucham? - szczęka mi opadła. - Przecież ostatnio masz lepsze kontakty z tą diablicą..
- Oh, Mari... Mój tata mnie poprosił, żebym się z nią dogadał w sprawie przyjęcia niespodzianki dla burmistrza. Między nami nic nie ma. Chcę się spotkać z tobą... - uśmiechnął się serdecznie.
W tym momencie podeszła do nas znowu Fotosynteza. Postukała w szybę, zwracając tym naszą uwagę. Gdy już na nią patrzyliśmy znowu zaczęła tańczyć. Zaśmialiśmy się cicho. Wtedy poczułam jak Adrien delikatnie łapie moją zimną dłoń swoją rozgrzaną. Uśmiechnęłam się i odwzajemniłam uścisk.
Pingwinki stały się moimi ulubionymi zwierzętami. Zaraz po kotach, oczywiście. (Ale tylko czarnych)
Może ten dzień wcale nie był taki zły jakim się wydawał?
**
Krótkie jakieś. Ale takie łatwiej pisać w sumie. Jakie lepsze?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro