Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 14

Od nieznany: Cześć Léa
Od nieznany: Z tej strony Alessandro
Od nieznany: Wybacz że zawracam ci głowę ale moglibyśmy pogadać?

Léa, leżąca wtedy na łóżku Marinette, spojrzała na swój telefon, zauważając ów wiadomość. Natychmiast podniosła się do siadu, zdziwiona, że pisał do niej Alessandro. Żaden z podwładnych Martina nie miał prawa do niej pisać, dlatego wiadomość od chłopaka mocno ją zdziwiła. Nigdy nic do niego nie miała, dlatego też - trochę wbrew samej sobie - odpisała mu.

Do nieznany: Co się stało?

Od nieznany: Jak szybko mogłabyś się znaleźć koło Łuku Triumfalnego?

- Co się stało? - spytał Froll, zaglądając przez ramię dziewczyny. Ta spojrzała na niego, po czym wróciła wzrokiem do otrzymanej wiadomości.

- Też chciałabym wiedzieć.

Do nieznany: Niedługo będę
Do nieznany: Tylko żeby to nie był żaden podstęp

Od nieznany: Nic z tych rzeczy, możesz mi zaufać.

- Chodź, z tobą będzie o wiele szybciej dostać się pod Łuk Triumfalny. - powiedziała ponownie Léa, wstając na równe nogi. Spojrzała na swojego małego przyjaciela z pewnym błyskiem w oku.

- Co? Nieee. Dlaczego? - jęknął Froll, bo niezbyt chciało mu się wychodzić wtedy gdziekolwiek. Mimo wszystko, nie miał wyboru.

- Nie marudź.

Léa prędko wgramoliła się na dach, po czym rozejrzała wokoło, sprawdzając, czy nikt jej nie widział. Zaraz po tym spojrzała na swojego małego przyjaciela, jednak on zakrył sobie twarz łapami, doskonale wiedząc, co siedziało wtedy w jej głowie. I wcale się mu to nie podobało.

- Froll, pokaż kły!

Już po chwili na miejscu Léi pojawiła się Biała Wilczyca, którą była.

~*~

Kiedy Léa dotarła w docelowe miejsce - przemieniając się po drodze z powrotem w siebie - jej serce zatrzymało się na chwilę. To, że ciągle kłóciła się z Martinem, nie oznaczało, że życzyła mu źle. Nie znaczyło też, że się o niego najzwyczajniej w świecie martwiła. A jego widok w tamtym momencie, poobijanego i zakrwawionego, po prostu łamał jej serce.

Dziewczyna podeszła szybko do Alessandro, ale ten nawet się nie odezwał, patrząc na nią smutnym wzrokiem. On sam miał lekkie zadrapania, ale był cały, w przeciwieństwie do swojego szefa.

- Léa. - mruknął Martin, dostrzegając dziewczynę na horyzoncie. Chciał się podnieść, ale ratownicy prędko przywrócili go do poprzedniej pozycji, na co jęknął cicho.

- Nie ruszaj się.

- Dzień dobry. Co tu się stało? - spytała od razu Léa, podchodząc do ratowników bliżej. Spojrzała z jakimś bólem na byłego chłopaka, najzwyczajniej w świecie się o niego martwiąc.

- Nie możemy udzielać żadnych informacji osobom spoza rodziny. - powiedziała kobieta, nie chcąc jej nic wtedy mówić. Nie mogła jej nic powiedzieć, obowiązała ją tajemnica zawodowa.

- Ale ja jestem jego...

Léa w porę ugryzła się w język. Z jednej strony chciała powiedzieć, że była jego dziewczyną i najzwyczajniej w świecie dowiedzieć się, co się stało, ale z drugiej... Wiedziała, że Martin słuchał, a nie chciała dawać mu złudnych nadziei na ich ewentualny powrót do siebie. Była w rozsypce, nie wiedziała, co robić.

- Jeśli będzie chciała się pani czegoś dowiedzieć, to zabieramy go do najbliższego szpitala.

- Dziękuję bardzo.

Dziewczyna przez chwilę patrzyła, jak ratownicy wsadzali Martina do karetki, po czym odjechali z miejsca zdarzenia. Łzy stanęły w jej oczach, bo nie rozumiała, co się stało i dlaczego chłopak był w takim stanie. A później przypomniała sobie, że przecież był tam też Alessandro, który na pewno wiedział więcej. Inaczej by do niej nie pisał.

- Co tu się stało, Alessandro? - spytała, zjawiając się koło chłopaka natychmiast. Determinacja w jej oczach dała mu znak, że chciała się wszystkiego dowiedzieć. I tak bardzo przypominała mu wtedy Martina.

- Nie wiem. To działo się tak nagle. - powiedział, wciąż trochę roztrzęsiony zaistniałą sytuacją. - Przechodziliśmy przez pasy, bo mieliśmy niedługo zbierać się na lotnisko, ale wtedy nadjechało jakieś auto i...

- Dobra, już wszystko wiem. - przerwała mu od razu Léa, widząc, jak ciężko było mu o tym mówić. Wcale się mu nie dziwiła. - A tobie nic nie jest? - spytała, kładąc dłoń na jego ramieniu, przez co przeszedł go dreszcz.

- Na szczęście nic poważnego. Martin odepchnął mnie z drogi tego kierowcy, ale za to sam oberwał. To cud, że żyje. - oznajmił Alessandro, przełykając ślinę. Zawdzięczał życie swojemu szefowi i wiedział, że nigdy mu się za to nie odwdzięczy. - Wybacz, że do ciebie napisałem, ale nie wiedziałem, co robić. Uznałem, że powinnaś wiedzieć. Mam tylko nadzieję, że Martin nie będzie zły.

- To dobrze, że mnie powiadomiłeś. A gdyby Martin się czepiał, to postaram się go jakoś udobruchać. - zapewniła Léa, zdając sobie sprawę, że nikt z pracowników Martina nie miał prawa do niej pisać. - Ale teraz chodź, pojedziemy do szpitala. Opatrzą ci tą ranę i przy okazji odwiedzimy Martina. Na pewno się ucieszy.

- Wciąż nie rozumiem, jak mogliście zerwać. Jesteś aniołem. - powiedział cicho chłopak, patrząc na nią, jakby naprawdę była ów aniołem. Nigdy nie spojrzał na nią inaczej, ale wiedział, że dziewczyna nie była wcale taka zła, na jaką wychodziła.

- Nie drąż tego tematu, Alessandro. To nie czas i miejsce.

~*~

- Ciao bellezza. - przywitał się Martin, kiedy tylko Léa weszła do sali, w której się znajdował. Uśmiechnął się na jej widok, naprawdę ciesząc się, że tak była.

- Jak się czujesz? - spytała, siadając na krzesełku, które stało przy łóżku. Dziwnie jej było, będąc tam, ale wiedziała, że inaczej by nie postąpiła.

- Mi hanno dato le medicine e sto meglio.

- Cieszę się. - powiedziała, kiwając głową. Nie mogła ukryć, że naprawdę się cieszyła się, że czuł się już lepiej. - Alessandro mnie o wszystkim powiadomił, nie każ go za to, chciał dobrze.

- Każdy z nich wie, że nie ma prawa do ciebie pisać ani dzwonić. A on złamał tą zasadę. - warknął Martin, czując w ciele złość, że ów chłopak złamał jego zasady. Nigdy nikogo nie szczędził i zamierzał wymierzyć należytą karę za to przewinienie.

- Choć raz zrób to, o co cię proszę. - mruknęła Léa, łapiąc go za ramię. Chłopak spojrzał na nią, pierwszy raz od dawna widząc w jej oczach taką determinację. - Gdyby nie Alessandro, nigdy pewnie nie dowiedziałabym się, że miałeś wypadek. Dobrze wiesz, że nie chcę dla ciebie źle. Powinieneś mu podziękować.

- Perché non posso dirti di no? - spytał ze śmiechem, kręcąc głową sam do siebie. Na jego twarzy znajdował się jednak ten jego uśmiech zarezerwowany tylko dla niego.

- Perché tu hai un debole per me e lo sanno tutti. - zaśmiała się, spuszczając nieco głowę w dół. Kiedy poczuła, że chłopak złapał ją za dłoń, od razu spojrzała w jego stronę, jakby z jakimś bólem. - Martin.

- Tak cholernie żałuję, że nie jesteś już mio. Miałbym poczucie, że mam do kogo wracać. A tak nie mam nikogo.

- Nawet tak nie mów. - powiedziała stanowczo, ściskając jego dłoń lekko. Sama się sobie zdziwiła, ale kiedy tylko trzymał ją za rękę, wszystkie zmartwienia znikały. - Może i nie jesteśmy już razem. Może i nigdy do ciebie nie wrócę, ale moje wsparcie masz zawsze. - zapewniła, a jego serce zabiło trochę mocniej na tamto wyznanie. Właśnie dla tego tak bardzo ją pokochał. - Dopóki nie zaczniesz mnie incazzare.

- Ti amo ancora, sai? - spytał cicho, patrząc na nią z miłością. Kochał ją przez cały czas, mimo że wiedział, że więcej się nie zejdą. Jednak gdzieś w środku miał nadzieję, że tak właśnie będzie.

- Lo so. - mruknęła Léa, wreszcie puszczając jego dłoń. Cała tamta sytuacja zaczynała się coraz bardziej komplikować i stawała się napięta. - Ale nie wyobrażaj sobie za wiele. Jestem tu, bo byłam ciekawa, czy jesteś cały. I jak widać, trzymasz się dość dobrze. Więc chyba mogę się już zwijać.

- Nie, zostań. Per favore.

- Non posso, Martino. Już i tak długo u ciebie siedzę. Powinnam wracać, moje wujostwo na pewno się martwi moim nagłym zniknięciem. Nikt nie wie, że tu jestem. - powiedziała zgodnie z prawdą, wzdychając ciężko. Zdawała sobie sprawę, że Martin nie chciał zostawać tam sam, ale ona nie mogła tam z nim zostać. - Odwiedzę cię jutro, jeśli chcesz.

- Przyjdź z tym swoim... - zaczął, a ona prędko zrozumiała, o kogo mu mówiła. Uśmiechnęła się pod nosem na samo wspomnienie Luki.

- Z Luką. To przyjaciel, dla jasności.

- Widziałem, jak na ciebie patrzył ostatnio. - stwierdził Martin, nie zamierzając wtedy ukrywać, że przez cały pobyt w Paryżu wciąż miał ją na celowniku.

- Skąd...? Śledziłeś mnie? - spytała, patrząc na niego z jakąś wściekłością. Dopiero wtedy dochodziło do niej, że przecież przez cały czas była obserwowana, że ją podglądał, widział, co robiła.

- Chciałem cię zobaczyć przed wyjazdem, nie bądź zła. - powiedział pospiesznie, widząc, że już zaczęła się denerwować. Z jednej strony wcale się jej nie dziwił, ale z drugiej.

- Grabisz sobie za każdym razem, Martin. - westchnęła Léa, łapiąc się za nasadę nosa. Uspokoiła się nieco, wiedząc, że tego i tak nie dało się przecież cofnąć. - Muszę już iść. A ty się tu trzymaj, bo sama skopię ci tyłek. I nigdy więcej mnie nie obserwuj, to nie jest zdrowe.

- ricorder. - zaśmiał się,kiwając głową na znak, że naprawdę rozumiał. Widział ją szczęśliwą i nie zamierzał już dłużej zawracać jej głowy. Dopóki była szczęśliwa, szczęśliwy był też on, nawet jeśli nie był już tak blisko niej. - Dziękuję, Léa.

Léa więcej się nie odezwała. Posłała mu jedynie uśmiech, po czym od razu wyszła z sali, czując dziwny ścisk gdzieś w środku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro