,,Właśnie dałaś mi trzy rozkazy, wasza wysokość."
Siedziałam sama na końcu sali przy jednym ze stolików i czekałam aż wszyscy zajmą miejsca. To było pierwsze spotkanie Rycerzy Świtu na jakim byłam. Czy byłam podekscytowana? Szczerze mówiąc nie. Czy bałam się, że dostanę niebezpieczną misję? Również nie. Nie jestem zbyt strachliwą osobą. Po mamie, tacie? Może. Jednak pewnie to dlatego, że nigdy nie czułam jakiegoś większego niebezpieczeństwa od strony magicznych istot. To nie tak, że jestem jakaś potężna. Po prostu pozycja społeczna moich rodziców zawsze gwarantowała mi bezpieczeństwo, wiec w sumie nie znam do końca znaczenia pojęcia strach. Ale nie jestem też rozpieszczona córeczką arystokracji. Znaczy, chyba. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Przez moje rozmyślenia nie zauważyłam jak obok mnie usiadł chłopak. Miał maksymalnie szesnaście lat. Był dość młody, ale historia tej organizacji pamięta młodszych członków.
- Hej. - Powiedział i uśmiechnął się szeroko.
- Cześć. - Odpowiedziałam, ale nawet nie uraczyłam go spojrzeniem.
- Nowa wśród szeregów?
- Taa, a ty?- Zapytałam od niechcenia. Czy mogło to dla niego być nie miłe? Owszem, ale nie znam go. Może być zdrajcą, prawda? Nie jestem przewrażliwiona na tym punkcie, ale jak to kiedyś mój przodek powiedział: ,,Mądrzy ludzie uczą się na swoich błędach. Ale ci naprawdę bystrzy uczą się na cudzych." Ja zamierzałam uczyć się na mojej mamy i nie ufać byle komu. Są osoby zdolne zmanipulować innych już podczas pierwszej rozmowy. Przykład? Kojarzycie może mojego wujka, mrocznego jednorożca, który skaził swoje rogi? Trzeba mu przyznać jedno. Jest prawdziwym geniuszem.
- Jestem tu od roku. Ile ty tak właściwie masz lat?
- Co to, przesłuchanie?
- Nie. Po prostu jestem ciekawy.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
Chciał coś powiedzieć, ale przerwał mu głos kapitana.
- Witam was kochani na kolejnym spotkaniu Rycerzy Świtu...- I tu na chwilę się wyłączyłam. Dlaczego? Przez wielkie drzwi balkonowe zaglądały do pomieszczenia wróżki, driady i hamadriady. Wpatrywały się we mnie, machały mi i posyłały uśmiechy. Odmachałam im i powiedziałam bezgłośnie ,,Potem do was przyjdę". Chyba zrozumiały, bo uśmiechnęły się i odeszły. Wróciłam do słuchania. - Przy okazji chciałbym zaprosić na scenę nowego członka naszej organizacji, księżniczkę Mirabellę.
Ludzie zaczęli rozglądać się dookoła, a ja myślałam, że uduszę Bena (kapitana). Musiał powiedzieć, że jestem księżniczką? Nienawidzę tego tytułu, a on to wie. Poza tym na scenę? Naprawdę? Obiecał, że nie będzie robił szopki, a teraz jeszcze ja będę musiała ją zrobić.
Wstałam, a chłopak obok mnie wytrzeszczył oczy.
- To ty?
W odpowiedzi tylko szeroko się uśmiechnęłam.
Wyszłam na scenę i zaczęłam przemówienie. O tym skąd wzięła się nazwa Rycerzy Świtu, o ratowaniu wiecznych, o bitwie z demonami, o wojnie ze smokami. Co prawda o tym wszystkim wiedziałam tylko z opowieści mamy i taty, ale coś trzeba było powiedzieć prawda? A to przemówienie mówię gdy tylko muszę wypowiadać się społecznie, co jest częste. Taka uniwersalna wypowiedź nie wnosząca nic do życia innych ludzi. Wiecie, królowa i król są zajęci więc wysyłają księżniczkę. Chociaż słowo ,,zajęci" nie jest odpowiednie. Po prostu nigdy nie lubili publicznych wystąpień. A to, że ja nie lubię? Mało dla nich ważne. W końcu ktoś musi. Od takich uroczystych przemówień dużo bardziej wolę chociażby negocjacje. Tam mogę się popisać.
Gdy skończyłam mówić posłałam wszystkim szeroki uśmiech. No dobra, prawie wszystkim. Benowi posłałam mordercze spojrzenie. Zeszłam ze sceny, a moje miejsce zajął Beniamin. Wróciłam na swoje miejsce odprowadzona wzrokiem obecnych na sali.
- Jesteś księżniczką Mirabellą?
- Jak widać.
- I jak będziemy mieli misję wasza wysokość będzie mi rozkazywać? - Powiedział z cwanym uśmiechem.
- Po pierwsze nie mów mi wasza wysokość. Po drugie nie mów mi księżniczko. Po trzecie nie mów mi Mirabella, tylko Mira, Bel lub Ella. I nie nie będę ci rozkazywać.
- Właśnie dałaś mi trzy rozkazy, wasza wysokość. - Zaakcentował ostatnie dwa słowa. Jego uśmiech się powiększył, gdy zobaczył moje podenerwowanie.
- Teraz czas na bardziej lubianą przez was część spotkania. No może nie przez tych co dostają misję. - Zażartował, ale zaśmiało się tylko parę osób. To chyba o czymś świadczy, prawda?- Prosiłbym, aby Mirabella, Cas Simmons, Luke Philips, Lucas i Nicolas Evans oraz Nathan Waller przyszli zaraz do mojego gabinetu.
Powiedział po czym zszedł ze sceny.
- Dobrze, że powiedział gdzie jest jego gabinet. - Mruknęłam pod nosem.
- Zaprowadzę cię. - Zaproponował chłopak obok.
- Dziękuję. A tak właściwie jak się nazywasz?
- A no tak, nie przedstawiłem się. Luke Philip. - Powiedział i wyciągnął rękę przed siebie.
Gdy dotarliśmy pod drzwi gabinetu Bena stało tam już parę innych chłopców. Najstarszy mógł mieć max dwadzieścia lat. Luke od razu podszedł do każdego z nich i się przywitał. Ja stanęłam z boku. To, że kapitan zaprosił nas wszystkich nie musi oznaczać, że będziemy mieli wspólną misję, a mi niekoniecznie zależy na tym by poznawać nowe osoby. Czy jestem introwertykiem? W moim życiu nie ma miejsca na prywatność i samotność, więc odpowiedź brzmi nie. Cały czas jestem w towarzystwie wróżek, jednorożców, nimf i innych istot światła. Są one próżne i nie zawsze godne zaufania, ale czy ludzie są lepsi?
- A co to za piękną panią przyprowadziłeś Luke?- Zapytał wysoki blondyn o zielonych oczach i uśmiechnął się zawadiacko.
- Nie byłeś na ogólnym spotkaniu Nath? - Zadał mu pytanie Luke.
- Nikt z nas nie był. Ben i tak za każdym razem ma tą samą śpiewkę. - Głos tym razem zabrał wysoki ciemnooki brunet. Zresztą albo oni wszyscy byli bardzo wysocy, albo ja przy moim wzroście metr siedemdziesiąt byłam bardzo mała.
- Tym razem był gość specjalny: księżniczka Mirabella. - I w tym momencie bardzo chciałam udusić Luka.
- W takim razie tym bardziej cieszę się, że mnie tam nie było. Nie widzi mi się słuchanie jakiejś rozpuszczonej nastoletniej arystokratki, która nie ma pojęcia ani o misji ani o życiu. - I po tej wypowiedzi poczułam, że Nathan nie zostanie moim najlepszym przyjacielem.
Gdy już miałam się odezwać dołączył do nas Ben. Ten to ma wyczucie.
- Drogie panie, drodzy panowie zapraszam do mojego gabinetu. - Powiedział jak zwykle rozpromieniony. Przysięgam, że jak długo żyję nie widziałam go nieszczęśliwego. Zawsze do jego twarzy przyklejony jest szeroki uśmiech. Jest on po części moją rodziną ale bardzo daleką. Tak dokładnie to potomek Warrena Burgessa.
Weszłam do środka i zajęłam miejsce na jednym z foteli przy biurku Bena, on zajął następne, a ostatnie przypadło Nathanowi. Reszta chłopaków stała w różnych miejscach pokoju.
- Przejdę od razu do rzeczy, ponieważ nie mamy zbyt wiele czasu. Czeka was wspólna misja w magicznym rezerwacie. - Walnął prosto z mostu. Na tą wiadomość chłopcy się szeroko uśmiechnęli.
- Wysyłasz tak młodą dziewczynę na pierwszą misję do magicznego rezerwatu? Byłoby trochę żal stracić ją tak szybko. - Powiedział Waller tym samym dając mi kolejny dowód, że nie zostaniemy przyjaciółmi.
- Spokojnie Mira poradzi sobie bez problemu. - Zapewnił blondyna Ben na co ten tylko sceptycznie wzruszył ramionami.
- Jaki to będzie rezerwat? - Zapytałam puszczając mimo uszu uwagę chłopaka.
- Pomożecie opiekunce Baśnioboru. - I w tym momencie mnie wcięło. Czy ja się przesłyszałam?
- Rozmawiałeś już z nią? Skąd pewność, że potrzebuje pomocy?
- Baśniobór jest dość duży, znajdują się w nim wiedźmy, demony i wątpię, żeby opiekunce brakowało pracy. Poza tym w innych rezerwatach nie dzieje się zbyt dobrze, ba jeden nawet już upadł. Nie mogę sobie pozwolić na utratę kolejnego, a już na pewno nie baśnioboru.
- A co jeśli opiekunka się nie zgodzi?
- Mam już zgodę od jej rodziców nie potrzebuję od niej.
- Opiekunkę rezerwatu wciąż kontrolują rodzice? - Wybuchnął śmiechem zgadnijcie kto? Tak, Nathan. - To może zamiast nas tam wysyłać pomyślałbyś nad zmianą jej na kogoś innego, bardziej samodzielnego?
- Może jeszcze na ciebie co? - Prychnęłam.
- Czemu nie na pewno mam większe kompetencje niż ona.
- Wątpię. - Wtrącił się Ben. - Obecnie rezerwatem zajmuje się księżniczka Mirabella.
- Tym bardziej rozpieszczona dziewczynka nie powinna zajmować tak ważnej funkcji.
- Cofnij to! - Podniosłam głos.
- A co? To jakaś twoja przyjaciółeczka?
- Ja jestem Mirabella. - Powiedziałam w końcu. - Moi rodzice nie mają nic do gadania w sprawie baśnioboru. Już nie. - Tym razem zwróciłam się do Bena
- Niestety Bel król i królowa mają więcej do gadania niż Ci się wydaje.
Wzięłam głęboki wdech i usiadłam z powrotem na fotelu. Teraz wszyscy oprócz Bena i Luka patrzyli na mnie szeroko otwartymi oczami.
- Kiedy wyjeżdżamy? - Zapytałam już całkiem spokojnie. Jako księżniczka nauczyłam się dobrze ukrywać emocję.
- Właściwie to. - Spojrzał na zegarek znajdujący się na jego prawym nadgarstku. - Za jakieś trzydzieści minut, chłopcy muszą spakować jeszcze potrzebne im rzeczy.
- W takim razie idę do ogrodu. - Powiedziałam po czym wyszłam z pomieszczenia.
Miałam wstawić ten rozdział w dzień premiery trzeciej części Smoczej Straży w Polsce. Był nawet prawie cały napisany. Wstawiam go dziś tylko dzięki _Gabrielle_Chase_ 💙 Za co bardzo jej dziekuję bo nie mogłam znaleźć innej motywacji. Czytała go już wcześniej i jeszcze żyje więc jest pewna szansa, że wy także przeżyjecie (trzymam kciuki). Bardzo was przepraszam za wszystkie błędy stylistyczne i ortograficzne (jak ktoś jakieś wyłapie nich pisze, ja w wolnym czasie poprawię). Wesołych Świąt, albo i nie zależy kiedy tu dotarliście.
PS Niech was nie przerazi ilość postaci. Z czasem wszystko się unormuje💙
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro