Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Miniaturka dodatkowa: Cztery życzenia


UWAGA! To NIE JEST miniaturka Dramione!

Jest wykonana na prośbę jednej z czytelniczek. Abromonstrum.

___________________________________________________________

Scorpius Malfoy był jedynym dziedzicem Dracona Malfoya oraz Astorii Greengrass, dlatego na jego barkach ciążyła odpowiedzialność utrzymania wysokich standardów wśród elitarnego kręgu czarodziejów i obrony honoru rodziny. Przynajmniej tak uważał jego ojciec.

Draco był wymagającym rodzicem, przypominającym coraz bardziej z każdym dniem swojego ojca, Lucjusza. Chciał, by jego syn również podążył jego śladami. Pragnął z dumą obserwować dorastającą kopię samego siebie, nie potrafiąc zrozumieć, że jego jedyne dziecko jest jego przeciwieństwem. Wymagał od niego za wiele i nie zdawał sobie sprawy, że chłopak może mieć zupełnie inne priorytety. Nie potrafił zaakceptować jego zainteresowań i za wszelką cenę starał się zmienić jego podejście do życia. Marzył, by Scorpius podzielił jego popularność wśród szkolnych murów, natomiast wydawało mu się, że chłopiec jest wyśmiewany i dręczony przez swoich rówieśników. I w pewnym stopniu miał sporo racji.

Scorpius został przydzielony jak wcześniej jego rodzice, do Slytherinu. Nie był jednak stereotypowym Ślizgonem, przez co nie zyskał sympatii uczniów Hogwartu. Jego pasją nie było, ku ogromnemu rozczarowaniu ojca, latanie na miotle i głośne imprezy, a czytanie książek i nauka. Uwielbiał zaszywać się całymi dniami w pustym kącie biblioteki z książką w ręku, by ukryć się przed wścibskimi spojrzeniami.

Koledzy wyśmiewali jego miłość do nauki, dobre stopnie oraz chęć samotności. Pragnęli ujrzeć w nim szkolną legendę — Draco Malfoya, co okazało się jego najgorszą zmorą. Nienawidził powyrównywania do swojego ojca. Ku jego przerażeniu, wielu nauczycieli również komentowało jego zachowanie i stopnie, mimo że był już na szóstym roku.

— Ani trochę nie przypominasz swojego ojca, Scorpiusie — mamrotali zaskoczeni za każdym razem, gdy otrzymywał wysoki stopień z wypracowania.

Właśnie to jedno zdanie prześladowało go od pierwszego dnia w Hogwarcie. To właśnie ono sprawiało, że nienawidził ludzi i chciał zaszyć się głęboko pod ziemią...

~~*~~

Scorpius westchnął ciężko i rzucił ze złością kamyczkiem w ścianę Sowiarni, strasząc tym kilka sów, które spojrzały na niego z oburzeniem. Niewiele osób tutaj przychodziło, więc od jakiegoś czasu to miejsce zostało jego nową kryjówką przed nieprzychylnymi spojrzeniami oraz złośliwościami. Mógł przemyśleć wiele spraw na spokojnie, jednak nie zdawał sobie sprawy, że od kilku minut głośno wyrzucał z siebie wszystkie frustracje.

— Dlaczego wszyscy oczekują, że będę taki sam jak mój cholerny ojciec?! Dlaczego nikt nie potrafi zaakceptować Scorpiusa?! Przecież to, że nie lubię zataczać się pijany nocą po zamku i wdawać się w bójki z Gryfonami nie oznacza, że jestem gorszy! Jestem po prostu sobą! — warknął ze złością, a kolejny kamyczek odbił się od ściany. — Chciałbym mieć głupią, złotą rybkę, żeby spełniła moje życzenia. Może wtedy ktoś w końcu zapomniałby o Draco Malfoyu...

Za plecami młodego Ślizgona rozniósł się cichy śmiech. Blondyn odwrócił się gwałtownie, a jego policzki zarumieniły się ze wstydu. Prawdopodobnie ponownie zrobił z siebie pośmiewisko, a ktoś usłyszał jego żałosne żale, które zapewne za chwilę rozpowie całej szkole.

— Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać — w wejściu do Sowiarni stała ładna brunetka z Ravenclaw. Miała niezwykłe oczy o fiołkowym odcieniu, którego Scorpius nigdy nie widział. Wpatrywał się w nią głupio z otwartymi ustami przez kilka sekund. Była naprawdę prześliczna.

— Nic się nie stało — wymamrotał nieśmiało.

— Wszystko w porządku? — zapytała rozbawiona i podeszła bliżej do niego. — Wyglądasz na odrobinę wystraszonego.

— Nie spodziewałem się tutaj nikogo — burknął. — Zazwyczaj nikt tutaj nie przychodzi.

— Musiałam wysłać list do rodziców — wskazała na sowę na swoim ramieniu i uśmiechnęła się do niego delikatnie. — Mogę posiedzieć z tobą?

Ślizgon wyglądał na zaskoczonego, więc tylko kiwnął lekko głową. Zazwyczaj wszystkie dziewczyny, które znał, unikały go szerokim łukiem. Krukonka jednak usiadła obok niego, wciąż się w niego wpatrując.

— Jestem Diana — przedstawiła się wesoło i uniosła brew. — A ty jesteś...

— Scorpius Malfoy. Draco to mój ojciec — odpowiedział chłodno i uścisnął szybko jej dłoń.

— Och, przecież wiem — powiedziała z przekąsem i przewróciła oczami, nie przestając się uśmiechać. — Wszyscy w zamku znają twojego tatę, ale o tobie też wiele słyszałam. Nie obraź się, ale usłyszałam wszystko, o czym przed chwilą mówiłeś i...

— I pewnie uważasz, że jestem żałosny — wpadł jej w słowo, wykrzywiając wargi.

— Wcale tak nie uważam — odpowiedziała poważnie. — Nienawidzisz swojego ojca za to, że wszyscy oczekują, że będziesz taki jak on?

Chłopak zastanowił się przez chwilę nad odpowiedzią, po czym wypuścił z ust powietrze i zacisnął palce w pięści.

— To nie tak, że go nienawidzę. Po prostu nikt nie potrafi zrozumieć, że nie jestem taki jak on — wyznał, zdumiony swoją szczerością. — Czasami naprawdę chciałbym się zmienić, by sprostać oczekiwaniom innych. Chciałbym, żeby on w końcu był ze mnie dumny...

Krukonka słuchała go uważnie. Scorpius miał wrażenie, że jej lekko fioletowe oczy w pewnym momencie zalśniły z podekscytowania.

— Uważam, że nie powinieneś na siłę stawać się kimś innym, by ktoś cię zaakceptował — odpowiedziała powoli i przechyliła głowę. — Jednak jeżeli bardzo ci na tym zależy, to mogę ci pomóc stać się odważniejszy i bardziej otwarty.

— Niby jak chcesz to zrobić? — prychnął i pokręcił głową. — Wszyscy mnie nienawidzą...

— Och, wspominałeś coś o złotej rybce, prawda? — zachichotała. — Prawdę mówiąc nie mam ogona, ale postaram się spełnić twoje cztery życzenia.

— Cztery? — Ślizgon uniósł brew. — A nie trzy?

— Masz szczęście, bo dzisiaj rozdaję dodatkowe życzenie w prezencie — prychnęła i zmrużyła powieki. — To co? Chcesz poczuć się jak twój ojciec?

Scorpius przyglądał się jej w szoku. Diana wyglądała na łagodną i delikatną dziewczynę, więc nie wiedział, co sądzić o jej propozycji. Miał wrażenie, że się z niego naśmiewa, ale mimo wszystko wydawała się jedyną szansą na to, by jego życie się zmieniło. A on właściwie nie miał nic do stracenia. Gorzej już być nie mogło.

— Zgoda — mruknął niechętnie. — Jeżeli jednak poczujesz, że to nie wypali, to śmiało możesz zrezygnować...

Złączyli swoje dłonie, by przypieczętować układ. Dłoń Krukonki była delikatna i drobna. Wydawało mu się, że mógłby ją zmiażdżyć, gdyby użył, choć odrobinę swojej męskiej siły.

— Myślę, że sobie poradzę — odpowiedziała śmiało i uśmiechnęła się figlarnie. — Dobrze przemyśl swoje pierwsze życzenie. Gdy będziesz już pewien, odszukaj mnie.

Diana wstała z miejsca i otrzepała szatę z sowich piór. Po chwili posłała oczko w stronę Scorpiusa i opuściła pomieszczenie. Blondyn nieprzytomnie wpatrywał się w drzwi Sowiarni, za którymi zniknęła. Przez chwilę zastanawiał się, czy jego umysł nie wymyślił sobie tej całej sytuacji oraz postaci Diany. W końcu pierwszy raz dziewczyna zaproponowała mu pomoc. I to nie byle jaka dziewczyna. Bardzo atrakcyjna, z najpiękniejszymi oczami, jakie kiedykolwiek widział.

~~*~~

Już następnego dnia Scorpius upewnił się, że Diana nie była tylko wymysłem jego wyobraźni. Siedziała przy stole Krukonów, zawzięcie rozmawiając z wianuszkiem koleżanek. Stanowczo była z nich najpiękniejsza.

Przyglądał się jej intensywnie kilka dobrych minut, aż dziewczyna w końcu przechyliła głowę, a ich spojrzenia się spotkały. Ślizgon gwałtownie opuścił wzrok na talerz, a jego twarz natychmiast zalała się szkarłatnym rumieńcem. Czuł się żałośnie. Jego ojciec na pewno byłyby z niego dumny, gdyby zobaczył, jak tchórzliwie ucieka wzrokiem od uśmiechającej się do niego pięknej dziewczyny.

— Hej, Malfoy! — Scorpius wykrzywił usta w niezadowolonym grymasie, gdy na miejscu obok niego usiadł David Parkinson. Nienawidził palanta z całego serca. — Mamy wieczorem mecz quidditcha. Przyjdziesz?

Blondyn uniósł brwi zaskoczony. Wszyscy dobrze wiedzieli, że nienawidził tej głupiej gry i za każdym razem podczas meczu chował się w zupełnie pustej bibliotece, by w spokoju poczytać.

— Dlaczego miałbym przychodzić na mecz? — prychnął.

— Przyda nam się ktoś, kto będzie podawał wodę oraz wycierał pot z czoła moich zawodników.

Parkinson wybuchł śmiechem, a reszta Ślizgonów zawtórowała mu ochoczo. Żołądek Scorpiusa ścisnął się ze złości. Nie było dnia, gdy któryś z członków drużyny nie spróbował mu dokopać. Za każdym razem kończyło się tak samo. Był pośmiewiskiem całej szkoły.

— Twój ojciec powinien być zadowolony. W końcu prawie oficjalnie będziesz należał do drużyny — kontynuował Parkinson, a wszyscy ponownie ryknęli śmiechem. — Jako utalentowany szukający na pewno doceni ciężką pracę swojego ukochanego syna, co?

Scorpius zerwał się z miejsca, a jego policzki płonęły z zażenowania. Miał tego dość. Jego spojrzenie przeniosło się na zaniepokojoną Dianę, która jako jedna z niewielu się z niego nie śmiała. Jej fiołkowe oczy wydawały się smutne i nieco wystraszone.

Odetchnął ciężko i zacisnął palce w pięści. Był pewien swojego pierwszego życzenia.

~~*~~

— Chcę nauczyć się latać na miotle, żeby dostać się do drużyny Slytherinu — powiedział twardo, gdy udało mu się odnaleźć Dianę nad brzegiem jeziora. Krukonka obserwowała go w ciszy.

— Jesteś pewien, że to właśnie tego chcesz? — zapytała łagodnie.

— Tak. Udowodnię wszystkim, że nie jestem gorszy od mojego ojca w lataniu na miotle — warknął. — Jeżeli doprowadzę drużynę do zwycięstwa, zaczną mnie szanować.

— W porządku — westchnęła. — Spotkajmy się po kolacji na boisku.

*

Wieczór dla Scorpiusa Malfoya nadszedł zdecydowanie zbyt szybko. Gdy ubierał swój strój sportowy, zaczął żałować swojej decyzji dotyczącej pierwszego życzenia. Mimo usilnych starań jego ojca nie zdołał opanować sztuki latania na miotle, a lęk wysokości stanowił dla niego znaczące wyznanie.

Nie był pewien, czy Krukonka ma jakąkolwiek wiedzę na temat quidditcha, ale nawet uczniowie pierwszego roku radzili sobie lepiej podczas lotów niż on. Jeśli doprowadzi do swojego upokorzenia przed nią, a dziewczyna zacznie się z niego naśmiewać, to najprawdopodobniej nie zdoła sprostać tej presji i ucieknie.

— Najwyżej spadnę nieszczęśliwie z miotły, licząc, że nie uda się mnie uratować — mruknął pod nosem, spoglądając z przerażeniem za okno.

Kiedy po kolacji posłusznie udał się na boisko, Diana już na niego czekała. Trzymała w rękach dwie miotły, a Scorpius musiał przyznać, że wyglądała ładnie nawet w rozciągniętych dresach, luźnej koszulce i niedbale splecionym kucyku.

— Proszę. Jedna należy do ciebie — rzuciła w jego stronę miotłę na powitanie. — Sugeruję, żebyśmy zaczęli trening, zanim zapadnie całkowita ciemność.

Ślizgon zerknął nieufnie na podejrzanie wyglądający drewniany kij, po czym przeniósł wzrok na Dianę. Krukonka wskoczyła z gracją na swoją miotłę i wzbiła się w powietrze, wpatrując się w niego oczekująco.

— O co chodzi, Scorpiusie? — zapytała z przekąsem. — Przecież to nic strasznego! Wskakuj!

Blondyn wypuścił powietrze z ust, zamknął oczy i z przerażeniem usiadł na swojej miotle. Zacisnął drżące palce na drewnianym trzonku, ale nie był w stanie odbić się od ziemi. Strach stopniowo zaczął paraliżować jego ciało, jednak nie miał zamiaru głośno przyznać się do swojej słabości i po raz kolejny zostać obiektem kpin.

Po kilkunastu sekundach bezczynności Diana podleciała do niego i wyciągnęła rękę w jego kierunku.

— Latałeś już kiedyś, prawda? — zapytała, uśmiechając się do niego łagodnie. Scorpius spojrzał na nią spod zmrużonych powiek i niechętnie skinął głową.

— Tak, ale...

— Ale masz lęk wysokości i boisz się latać — skończyła za niego. — Nie powinieneś się do niczego zmuszać, Scorpiusie...

— Muszę się nauczyć latać! Mój ojciec był znany ze swoich umiejętności latania na miotle. Był najlepszym szukającym, jakiego miał Slytherin! — krzyknął z paniką w głosie. — Proszę, pomóż mi...

Diana westchnęła, a Ślizgon spojrzał z nadzieją w jej bystre, fiołkowe oczy. Przez chwilę zdawało mu się, że dostrzega w nich smutek, który szybko ustąpił miejsca rozbawieniu. Nie wyczuwał złośliwości w jej postawie, a mimo to miał ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu.

— Pomogę ci — powiedziała powoli i zagryzła wargę. — Na początek będziemy latać na jednej miotle. Spróbujemy wspólnie zwalczyć twój strach, dobrze?

Krukonka zwinnie zeskoczyła ze swojej miotły i niespodziewanie usiadła za plecami blondyna. Przysunęła się do niego i oplotła go ramionami w pasie, by z łatwością dosięgnąć jego dłoni, którymi wciąż kurczowo ściskał drewniany trzonek.

— Rozluźnij się, Scorp — wymruczała do jego ucha. — Będę kontrolować każdy twój ruch, więc nie musisz się obawiać. Musisz jedynie nachylić się odrobinę do przodu i delikatnie odepchnąć nogami od ziemi. Spróbuj.

Przez kręgosłup Scorpiusa przebiegł rozkoszny dreszcz, który całą siłą woli starał się zignorować. Postanowił skupić się na jej instrukcjach, a już po chwili poczuł, że jego stopy odrywają się od podłoża. Gdy spojrzał w dół, miotła natychmiast zaczęła się chwiać na boki.

— Spokojnie. Doskonale sobie radzisz — powiedziała łagodnie Diana, mocno ściskając jego dłonie. Zdecydowanym ruchem szarpnęła miotłą do góry, korygując ich lot.

Ślizgon z przyjemnością słuchał jej dźwięcznego, uroczego śmiechu, który łaskotał jego uszy. Mimo obawy przed niekontrolowanym ześliźnięciem z miotły i ewentualnym uszkodzeniem kręgosłupa on również pozwolił sobie na nieśmiały uśmiech.

Wspólne sesje treningowe zajęły im trzy tygodnie. Krukonka przez cały ten czas nie spuszczała z niego czujnego oka. Cierpliwie tłumaczyła zasady latania, sterowania miotłą oraz udzielała wskazówek, jak powinien reagować w momentach strachu.

Scorpius na każde spotkanie przychodził podekscytowany, ale od czasu do czasu doświadczał chwili zwątpienia. Od samego początku był przygotowany na to, że nie nauczy się sztuki latania w ciągu jednego wieczora, jednak ćwiczenia, które przygotowywała dla niego Diana, okazały się naprawdę wymagające.

Przez kilka pierwszych dni brunetka zajmowała miejsce za jego plecami, by pomóc przełamać jego lęk wysokości. Ten etap treningu był zdecydowanie jego ulubionym. Kiedy klatka piersiowa dziewczyny opierała się o jego plecy, a smukłe ramiona oplatały go w talii, miał ochotę krzyczeć z radości.

Po niespełna tygodniu nauczył się samodzielnie wznosić w powietrze, choć Diana wciąż nieustannie go asekurowała. Za każdym razem dodawała mu otuchy oraz chwaliła. Przy nikim nie czuł się tak swobodnie, jak przy niej.

Gdy jego lęk wysokości nie był już tak odczuwalny, zaczął przyuczać się do gry na pozycji Szukającego. Pragnął sprawdzić się na tym samym polu, co jego ojciec. Czuł, że to jest właściwa droga.

Trening z Dianą okazał się jednak przyjemniejszy niż sama gra w quidditcha. Obejmował on różnorodne ćwiczenia poprawiające szybkość, zwinność oraz siłę. Krukonka starała się wszystko integrować w formie wspólnych zabaw, ale to wcale nie było łatwe. Przez cały ten czas blondyn starał się skupiać wyłącznie na jej perlistym śmiechu, który przyjemnie rozbrzmiewał w jego uszach.

Scorpius nawet nie zdawał sobie sprawy, kiedy się do siebie zbliżyli. Z niecierpliwością czekał na każde spotkanie, by w końcu móc ją zobaczyć. Uwielbiał słuchać jej głosu i podziwiać lekkość, z jaką operowała miotłą. Wydawała się ideałem kobiecości.

Diana nie charakteryzowała się, tendencją do szyderczego wyśmiewała innego człowieka bez uzasadnienia, jednak potrafiła uszczypliwie odpowiedzieć, gdy traciła swoją anielską cierpliwość. Jej urok, szczerość oraz poczucie humoru sprawiło, że po jakimś czasie młody Malfoy zaczął powierzać jej tajemnice ze swojego życia.

— Wciąż nie mogę uwierzyć, że nigdy nie lubiłeś latać na miotle, Scorp — westchnęła pewnego razu i uśmiechnęła się wesoło. — Nie zrozum mnie źle, jednak twój ojciec był w tym naprawdę dobry, więc to odrobinę zaskakujące.

— To dlatego, że miałem dość porównywania do ojca. Nie chciałem być taki sam, jak on — prychnął i przewrócił oczami. — Gdy dowiedziałem się, że kiedyś należał do grona Śmierciożerców, próbowałem uciec z domu. Nie chciałem być kojarzony z Voldemortem.

Krukonka skinęła głową ze zrozumieniem, a jej usta wygięły się w delikatny łuk.

— A mimo to teraz pragniesz podążać jego śladami.

Scorpius spojrzał na nią z palącą ze wstydu skórą, a ich spojrzenia się złączyły. Była tak blisko niego, że niemal czuł jej oddech przy swojej twarzy. Instynktownie pochylił się w jej stronę, ale ona natychmiast zerwała się z miejsca, zaciskając wargi w wąską linię. Fiołkowe tęczówki błyszczały tajemniczym blaskiem.

— Powinieneś odpocząć — wyrzuciła z siebie na wydechu, ignorując zawiedzioną minę blondyna. — Mam przeczucie, że jutro będzie wielki dzień.

Ślizgon wykrzywił wargi i skinął głową, starając się nie patrzeć na dziewczynę. Miał wrażenie, że kolejny raz się przed nią wygłupił. Przez krótką chwilę miał nadzieję, że sympatyczne zachowanie Diany, jej życzliwość i uśmiech, oznaczały, że jej się spodobał. Był skończonym idiotą.

~~*~~

Scorpius nie miał bladego pojęcia, co miała na myśli Diana, wspominając wczorajszego wieczora o „wielkim dniu". Gdy z samego rana wkroczył do Wielkiej Sali i usiadł na swoim miejscu przy stole Ślizgonów, zagryzł nerwowo wargę. Wszyscy w pobliżu mieli na sobie ubrane szaliki w barwach domu, trzymali w rękach flagi oraz głośno wiwatowali. Kompletnie zapomniał o wyczekiwanym przez wszystkich meczu quidditcha między Slytherinem a Gryffindorem. Nie miał w zwyczaju pamiętać o czymś tak niewartym jego uwagi.

Członkowie drużyny wydawali się jednak wyjątkowo ponurzy; co zaskakujące, ponieważ zazwyczaj popisywali się swoimi umiejętnościami już od momentu przekroczenia progu Wielkiej Sali. Scorpius odrobinę przysunął się bliżej nich, by wyłapać strzępki przyciszonej rozmowy.

— Jesteś pewien, że Rolley nie zagra? — mruknął Davis, spoglądając ponuro na swojego kapitana.

— Pomfrey próbowała wszystkiego, ale prawdopodobnie nie wyjdzie ze Skrzydła Szpitalnego jeszcze przez tydzień — westchnął Parkinson i cisnął łyżką na stół ze złością. — Jego twarz tak opuchła, że ledwie otwiera oczy. Nie złapie przecież znicza z zamkniętymi oczami, prawda?

— Nie mamy żadnego zastępstwa? Co z Denisem?

— Denis dostał okropnej alergii i jest pokryty obrzydliwymi czyrakami, które wybuchają przy najmniejszym ruchu ciała. Odpada.

Scorpius przysłuchiwał się ich wymianie zdań w osłupieniu. Poczuł drętwe pulsowanie w piersi. Miał wrażenie, że to nie przypadek, że szukający Slytherinu oraz jego jedyny zastępca nie mogli zagrać podczas jednego z najważniejszych meczów w sezonie. Zmroziło go wzdłuż kręgosłupa na myśl, że Diana miała coś wspólnego z tą sytuacją.

Przeniósł wystraszony wzrok na stół Krukonów, wyszukując w tłumie Dianę. Dziewczyna kiwnęła ledwie zauważalnie głową i wskazała krótkim ruchem drużynę Ślizgonów. Blondyn przełknął boleśnie ślinę, a atak niepokoju zalał jego wnętrzności; nie mógł jednak w tej chwili stchórzyć. Musiał w końcu zdobyć się na odwagę i zacząć działać.

— Ja zastąpię Rolleya podczas meczu — odezwał się głośno, ale jego głos zadrżał.

Członkowie drużyny Ślizgonów obejrzeli się na niego, unosząc brwi z niedowierzaniem. Przyjrzeli się Scorpiusowi krytycznie, po czym wybuchnęli głośnym śmiechem.

Ty, Malfoy? — zakpił Parkinson, a jego wargi wygięły się w drwiącym uśmiechu, którego Scorpius tak nienawidził. — Nie bądź żałosny. Przecież ty nawet nie wiesz, w jaki sposób dosiada się miotłę. Nie pozwolę na to, byś ośmieszył naszą drużynę.

— Więc uważasz, że wygracie z Gryffindorem bez Szukającego? — parsknął buntowniczo. Był zaskoczony swoją śmiałością. — Gryfoni wyczują waszą słabość i rozgniotą was jak jakieś nędzne robaki...

— Jeżeli pozwolę na to, żebyś zagrał w barwach Slytherinu, będzie jeszcze gorzej — syknął kapitan i zmarszczył brwi. — Nasz Dom zawsze walczy do samego końca. Wygramy to przewagą punktową. Jesteśmy niezniszczalni.

— Więc jesteście gotowi, by zmierzyć się z drwiącym uśmiechem Jamesa Pottera po ich wygranej, tak? — wycedził, dając im czas do namysłu. Dobrze wiedział, że butny Gryfon był całkiem dobrym argumentem dla rozważenia dołączenia go do drużyny. — No dalej, Parkinson. Przecież nie macie nic do stracenia...

— Niech będzie, Malfoy — warknął po chwili i zmierzył go groźnym spojrzeniem. — Zagrasz w tym meczu na pozycji Szukającego, ale jeżeli ośmieszysz naszą drużynę, to odpowiednio się tobą zajmiemy. Zrozumiałeś?

— Zrozumiałem.

Scorpius przełknął boleśnie ślinę, ale poczuł ekscytację trzepoczącą w jego piersi. Jego życie zaczęło nabierać ciekawego rozpędu, którego się nie spodziewał...

~~*~~

Zanim Scorpius zdał sobie sprawę z tego, co się dzieje, unosił się wysoko w powietrzu, dosiadając swojej miotły. Wokół niego pędziło kilkanaście kolorowych plam na tle nieba, przekazując pomiędzy sobą czerwoną piłkę. Mecz z Gryffindorem okazał się rzeczywistością, a blondyn nie potrafił uwierzyć, że bierze w nim udział.

Przez ciało Ślizgona przeszedł lodowaty dreszcz, a w ustach poczuł gorycz żółci. Ludzie siedzący na trybunach wodzili za nim wzrokiem, co go rozpraszało. Uczniowie buczeli i wskazywali na niego palcami, głośno się śmiejąc. Scorpius całą siłą woli próbował się skupić na swoim zadaniu; znalezieniu Złotego Znicza, jednak to nie było takie proste, jak na treningach z Dianą. W kącikach jego oczu zrobiło się wilgotno. Miał ochotę uciec i ukryć się w bibliotece, co robił podczas każdego meczu.

I wtedy ją dostrzegł. Diana stała na trybunach, otoczona pozostałymi Krukonami. Ich spojrzenia zderzyły się na krótki moment. Brunetka uśmiechnęła się do niego pogodnie i pomachała, dodając mu otuchy. Wierzyła w niego. Dzięki jej pomocy znalazł się w tym miejscu, by spełnić jego życzenie. Nie mógł jej zawieść.

Scorpius zacisnął mocno palce na trzonku miotły i poderwał ją w górę, rozpoczynając poszukiwania złotej piłeczki. Lot nie sprawiał mu już trudności. Odczuwał spokój i ekscytację. Gdyby jego ojciec go w tej chwili zobaczył, z pewnością by nie uwierzył.

Po upływie kilkunastu minut go zauważył; znicz unosił się w pobliżu pętli obrońcy Gryffindoru. Od piłeczki dzieliło go kilkadziesiąt stóp, a szukający Gryfonów znajdował się znacznie dalej, nieświadomy jego obecności.

Blondyn energicznie szarpnął miotłą i ruszył w kierunku Znicza, zanim jego przeciwnik zdążył zareagować. Głęboko odetchnął, wyciągając przed siebie drżącą dłoń. Zamknął oczy, gdy jego palce sięgnęły po złotą piłeczkę, a w jego uszach rozbrzmiał dźwięk gwizdka oraz ryk tłumu.

Scorpius nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Drużyna Slytherinu na moment zastygła, po czym rzuciła się na niego z radością, ściskając jak najlepszego przyjaciela. Podnieśli go w górę na rękach niczym króla. Owacje i wiwaty, które otoczyły ich ze wszystkich stron, nagle wydały się wspaniałym uczuciem.

Wygrali. Złapał Złotego Znicza. Doprowadził drużynę Slytherinu do zwycięstwa. Zrobił to, choć wszyscy w niego wątpili.

Na boisko wkroczyła również Diana. Uśmiechnęła się do niego radośnie i przyłączyła się do gromkich oklasków. Scorpius podbiegł do niej i obejmując ją ramionami, uniósł nad ziemię. Jej ręce nieśmiało zacisnęły się wokół jego szyi.

— Dziękuję! Udało mi się złapać Znicza tylko dzięki twojej pomocy!

— To wyłącznie zasługa twojej determinacji i odwagi — szepnęła i odwzajemniła jego uścisk, po czym ucałowała go w policzek. Scorpius się zarumienił, a jego serce zadrżało. — Byłeś naprawdę wspaniały. Gratuluję...

Diana odsunęła się od niego na krok i spojrzała w jego oczy. Scorpius otworzył usta, by jej odpowiedzieć, ale nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Nim zdobył się na odwagę, porwała go wiwatująca fala uczniów. Ślizgon odwrócił się w stronę Krukonki, machając w jej stronę przepraszająco, pozwalając ponieść się tłumowi prosto do zamku.

~~*~~

Po ostatnim meczu quidditcha popularność Scorpiusa gwałtownie wzrosła wśród uczniów Hogwartu. Ślizgoni zaprzestali szydzenia z niego i zaczęli go zapraszać na wspólne odrabianie lekcji, posiłki oraz spędzanie wolnego czasu, co dotąd było niemożliwe. Otrzymał również propozycję, by na stałe dołączył do drużyny Slytherinu.

Młody Malfoy był podekscytowany nagłą odmianą w ich zachowaniu. Po raz pierwszy w życiu cieszył się tak szerokim gronem znajomych, którzy go szanowali, na co od dawna czekał. Było to całkiem ciekawe uczucie, więc w końcu potrafił zrozumieć, dlaczego jego ojciec tak bardzo lubił swoją popularność. Zainteresowanie wśród płci przeciwnej również okazało się bardzo przyjemne.

— Zrobiłeś się niezwykle popularny, Scorpiusie — zadrwiła Diana, gdy siedzieli wspólnie na błoniach Hogwartu, a obok nich przeszła grupka rozchichotanych dziewczyn, zerkając zalotnie na blondyna. — Jesteś rozchwytywany z każdej strony.

— Teraz już wiem, dlaczego mój ojciec nalegał, bym poszedł w jego ślady — Scorpius uśmiechnął się szeroko i założył ręce za głowę. — To wspaniałe uczucie, wiesz? Wszyscy chcą ze mną rozmawiać, siedzieć w ławce na lekcjach oraz grać w Eksplodującego Durnia. Nikt się już ze mnie nie śmieje, a w końcu zwracają na mnie uwagę. Popularność jest naprawdę super.

Krukonka odwzajemniła jego uśmiech ze smutkiem malującym się w fiołkowych oczach. Ślizgon nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że popularność nie jest wcale tak kolorowa, jak się wydaje. Kiedy zaczynasz być rozpoznawalny, nagle wokół pojawia się wiele osób, które korzystają jedynie z twojej popularności. Nie interesuje ich twoje dobro, a jedynie to, co masz do zaoferowania.

— Cieszę się, że cię poznałem — Scorpius odetchnął i oparł się o pień starego dębu, obserwując Dianę, która pod wpływem jego intensywnego spojrzenia odwróciła się, spoglądając na jezioro, w którym odbijał się zarys Hogwartu. Jej niemal anielska twarz wyglądała na zamyśloną. Blondyn całą siłą woli powstrzymał się, by jej nie objąć. Bał się odrzucenia. Wiedział, że dziewczyna traktuje go jedynie jak swojego przyjaciela.

— Ja też się cieszę — odpowiedziała cicho i zawiedziona przygryzła dolną wargę. Cieszyła się, że Ślizgon nabrał pewności siebie i zyskał popularność, jednak liczyła na to, że zauważy w niej kogoś więcej niż jedynie przyjaciółkę. Teraz jednak bez problemu mógł przebierać w kandydatkach.

— Myślałem nad tym od paru dni i chciałbym wykorzystać kolejne życzenie — wypalił nagle, a dziewczyna umieściła na nim uważne spojrzenie.

— Czego sobie życzysz?

— Może to dziecinne, ale chciałbym stać się bardziej... wyluzowany. Wiesz, chcę królować na imprezach Slytherinu — wyrzucił z siebie, a jego policzki odrobinę się zaróżowiły. — Mój ojciec wiele opowiadał o legendarnych balangach w Pokoju Wspólnym, które trwały do rana. Zazwyczaj on i jego przyjaciele organizowali wszystko, a każdy chciał się pojawić na tym wydarzeniu.

— I jesteś pewien, że właśnie tego chcesz? — zapytała nieprzekonana. — Nie jestem pewna, czy upijanie się w szkole i przeszkadzanie innym jest zachowaniem godnym naśladowania...

— Nigdy nie brałem udziału w czymś takim — mruknął. — Po prostu chciałbym spróbować. Mimo tego, że ludzie mnie zaakceptowali i zrobiłem się popularny, to wciąż nie potrafię się bawić. Nie wspominając o tańcu, który jest moim kolejnym koszmarem, zaraz po lataniu na miotle...

— Obiecałam, że spełnię twoje życzenia i dotrzymam obietnicy — odpowiedziała szorstko. Jej głos niczym sztylet wbił się w serce Scorpiusa. — Zorganizujemy imprezę w sobotę w waszym Pokoju Wspólnym, więc możesz zacząć zapraszać gości. Pomogę ci z przygotowaniami.

— Dziękuję, Diano. Jesteś wspaniała.

W fiołkowych oczach dziewczyny rozbłysło niezadowolenie, ale blondyn zdawał się tego nie zauważać...

~~*~~

— Nie mogę uwierzyć. Ty naprawdę nie potrafisz tańczyć! — zachichotała Diana, gdy Scorpius stał w miejscu zdezorientowany, podczas gdy ona zaczęła płynnie poruszać się w rytm muzyki. — Myślałam, że od dziecka musiałeś brać udział w lekcjach tańca. W końcu wysoko postawione rody czarodziejów regularnie biorą udział w bankietach oraz balach. Poza tym twój tata...

— Podobno świetnie tańczy, tak — dokończył za nią ze złością, ale spłonił się na jej uwagę. — Przepraszam, że nie odziedziczyłem po nim zdolności...

— Och, nie to miałam na myśli — zmarszczyła brwi i zbliżyła się do niego. — Po prostu spróbuj się rozluźnić i poddać muzyce. Niczego nie musisz się wstydzić. To naprawdę nie jest takie trudne.

Ślizgon zadrżał, gdy Krukonka objęła jego szyję, nakłaniając go do tego, by powtarzał jej ruchy. Instynktownie położył dłonie na jej talii i przyciągnął ją bliżej siebie. Ich oddechy zmieszały się ze sobą, a spojrzenia złączyły. Miał wrażenie, że fiołkowe tęczówki go hipnotyzują, a jego ciało porusza się niczym w transie. Było to całkiem przyjemne uczucie.

— Doskonale — wyszeptała i przeniosła spojrzenie na jego usta. — A teraz zacznij głośno krzyczeć.

— Co takiego? — wymamrotał zaskoczony.

— Zaufaj mi i powtarzaj za mną.

Diana odsunęła się od niego i uniosła wysoko ręce, wydając z siebie głośny pisk, po czym powróciła do samotnego tańca, skacząc po pomieszczeniu. Scorpius nie potrafił oderwać od niej wzroku pełnego zachwytu. Brunetka biegała, krzyczała i wywijała zgrabnym ciałem na boki. Jej twarz wydawała się rozluźniona, a jasna skóra wręcz promieniała. Zazdrościł jej swobody, radości i szaleństwa, które potrafiła wyrazić.

— Na co czekasz, Scorp? Ruszaj się! — zawołała i uniosła wyzywająco brwi. — Chyba nie masz zamiaru stać przez całą sobotnią imprezę w ten sposób? Bo jeżeli tak, to obawiam się, że nie przekonasz innych do swojej wyjątkowo imprezowej natury.

Scorpius otrząsnął się z chwilowego otępienia, wpatrując się w nią wzrokiem pełnym obaw. Krukonka z każdą chwilą coraz bardziej go zaskakiwała, a on nie potrafił jej rozgryźć. Nie wiedział, czym jeszcze może go zaskoczyć.

— Nie jestem pewien, czy potrafię...

— Jeżeli nie spróbujesz, to nigdy się nie dowiesz!

Chłopak westchnął cicho i niechętnie dołączył do niej. W pewien sposób było to całkiem zabawne, ale mimo wszystko nie czuł się swobodnie w tej sytuacji. Nie był sobą, a ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę. W ciągu ostatnich kilku tygodni poznała go lepiej niż ktokolwiek inny.

Po kilku niezręcznych minutach Diana tanecznym krokiem stanęła przy szafce i nalała do szklanki odrobinę bursztynowego płynu, po czym ponownie stanęła przed blondynem i wyciągnęła w jego kierunku rękę. Scorpius zmarszczył brwi.

— Co to jest? — wychrypiał, niepewnie wąchając zawartość szklanki.

— Nie bój się, to nie jest trucizna, a raczej eliksir odwagi — prychnęła, widząc jego minę. — Śmiało. Spróbuj.

Ślizgon zamoczył usta w płynie, po czym wypluł ich zawartość i zaczął się krztusić. Gorzki i ostry posmak natychmiast podrażnił jego jamę ustną i przełyk, a szare oczy się zaszkliły, gdy Krukonka poklepała go po plecach.

— Obrzydliwe... — wymamrotał, ocierając wargi rękawem. — Co to było?

— To tylko alkohol — wzruszyła ramionami. — Pomyślałam sobie, że powinieneś poznać jego smak przed sobotą. Gdybyś zrobił to pierwszy raz podczas imprezy, ludzie od razu by się zorientowali, że nigdy nie piłeś. A na pewno chcesz tego uniknąć, prawda?

— Możliwe — burknął i spojrzał na nią zdezorientowany. Nie chciał wiedzieć, w jaki sposób udało jej się przemycić butelkę Ognistej Whisky do szkoły. — Skąd wiedziałaś, że nigdy nie piłem żadnego alkoholu?

— Intuicja — zadrwiła i uśmiechnęła się do niego wesoło. — Prawdę mówiąc wciąż nie potrafię zrozumieć, dlaczego poprosiłeś mnie o coś takiego. Oboje dobrze wiemy, że nie jesteś typem imprezowicza. Nienawidzisz głośnej muzyki, tańców oraz smaku alkoholu, więc...

Jeszcze nie jestem typem imprezowicza — poprawił ją z naciskiem. — Głośna muzyka nie jest wcale taka zła, taniec jest zbędny, a do smaku alkoholu można się przyzwyczaić, choć nie rozumiem, jak ludzie mogą go pić dla przyjemności.

— W takim razie mam nadzieję, że w sobotę będziesz naprawdę szczęśliwy.

~~*~~

Tak, jak uzgodnili wcześniej, impreza odbyła się w sobotę w Pokoju Wspólnym Slytherinu. Na przyjęciu pojawiło się wielu uczniów niemal z każdego domu. Wszyscy wydawali się dobrze bawić. Co jakiś czas ktoś potrząsał jego ręką, stukał szklanką o jego szklankę oraz próbował pociągnąć w kierunku parkietu. W pomieszczeniu dudniła głośna muzyka, która sprawiała, że Scorpius krzywił się z niezadowoleniem, a wielu gości tańczyło i sączyło kolorowe drinki. Blondyn przyznawał w duchu rację Krukonce. Imprezowy styl bycia nie był mu pisany, choćby bardzo chciał to zmienić. Nie nadawał się do tego mimo tego, że próbował robić dobrą minę do złej gry.

Ominął szerokim łukiem grupkę skaczących Puchonów, a jego wzrok skierował się ku wchodzącej do pokoju Dianie. Brunetka wyglądała przepięknie w opadających jej na plecy kręconych włosach oraz czarnej, połyskującej w świetle sukience. Ona również na niego spojrzała i uśmiechnęła się delikatnie. Oboje ruszyli w swoją stronę, przepychając się przez tłum.

Scorpius odetchnął z ulgą. Pojawienie się Diany było najlepszą częścią tego wieczoru. Jedyne, o czym marzył, to wziąć ją w ramiona i wczuć się w hipnotyzujące ruchy jej ciała podczas zmysłowego tańca tylko we dwoje.

— Dokąd tak pędzisz, Scorpiusie? Chyba nie uciekasz? — Drogę zastąpiła mu atrakcyjna Ślizgonka, która dotąd nie miała pojęcia o jego istnieniu. — Świetna impreza.

— Dzięki — mruknął, spoglądając ponad jej ramię na Dianę. — Wybacz, ale właśnie idę do...

Ślizgonka złapała za jego koszulę i przyciągnęła go do siebie, złączając ich wargi w pocałunku. Scorpius drgnął zaskoczony i automatycznie złapał za jej ramiona, by ją od siebie odepchnąć, ale dziewczyna mocniej na niego naparła. W jego głowie szumiało od niewielkiej ilości alkoholu, która wrzała w jego żyłach, a coś zimnego spłynęło po jego karku. Wargi Ślizgonki były miękkie i ciepłe, a pocałunek przyjemny i ekscytujący. Nigdy nie czuł się w ten sposób. Nieświadomie rozchylił usta, oddając pieszczotę.

Diana wpatrywała się w rozgrywającą przed nią scenę z bólem w oczach. Jej serce pękało na drobne kawałeczki. Miała wrażenie, jakby ktoś celowo uderzył ją w twarz czymś ciężkim. Zacisnęła drżące palce w pięści i odwróciła się na pięcie z rozczarowaniem. Otarła szybko pojedyncze łzy z policzków i wybiegła z salonu Ślizgonów. Najwidoczniej Scorpius nie potrzebował jej towarzystwa, by dobrze się bawić.

Scorpius rzeczywiście się bawił, lecz niekoniecznie dobrze. Przynajmniej w jego mniemaniu. Dzięki swojej nowej towarzyszce pochłonął go taniec, ale gdy potem wziął udział w zawodach picia alkoholu z pozostałymi Ślizgonami, stracił nad sobą kontrolę. Brak umiejętności oraz wprawy w piciu napojów alkoholowych go zniszczył i zakończył jego wieczór.

~~*~~

— Gdzie wczoraj zniknęłaś, Di? Wszędzie cię szukałem — wycharczał Scorpius zachrypniętym głosem. Jego głowa pękała na miliard kawałków, a żołądek wzbraniał się przed próbą zmuszenia do współpracy.

— Miałam sporo nauki — odpowiedziała chłodno i przyjrzała się mu fiołkowymi oczami z lekką irytacją. — Wyglądasz kiepsko, więc impreza się chyba udała. Musiałeś się nieźle bawić.

— Cóż, chyba nie do końca — mruknął zawstydzony. — Prawdę mówiąc nie pamiętam większości wieczoru, ale wszyscy opowiadają, że było ekstra. To w większości twoja zasługa i...

Ślizgon jęknął i automatycznie złapał za swój bark, gdy ktoś celowo potrącił go łokciem. Rozmasował rękę i zerknął ze złością na wysokiego chłopaka, który mierzył go złośliwym spojrzeniem.

— Uważaj, jak łazisz, Potter — warknął Scorpius i wykrzywił wargi. Jego ręka drgnęła w kierunku różdżki.

— Wybacz, nie zauważyłem twojego wielkiego ego, Malfoy — James Potter posłał blondynowi kpiący uśmieszek, po czym ominął ich, głośno pogwizdując.

— Nie zwracaj na niego uwagi, Scorp. Wiesz, jaki jest Potter — powiedziała szybko Diana, gdy Scorpius odetchnął ze złością.

— Od pierwszego dnia w Hogwarcie wszyscy traktowali mnie tak samo. Jak zwykłe popychadło. To się musi skończyć...

— Co masz na myśli?

— Chcę wykorzystać moje trzecie życzenie, Di — sarknął, a jego ostry ton głosu zdawał się przeciąć powietrze między nimi.

— Szybki jesteś — Diana uniosła brwi zaskoczona. — Czego sobie życzysz?

— Chcę, żeby wszyscy przestali mnie traktować jak jakieś żałosne popychadło — zadecydował. — Chcę nauczyć się bronić oraz walczyć, by utrzeć nosa jakiemuś Gryfonowi. Muszę udoskonalić swoje umiejętności w zaklęciach i klątwach...

— To nie jest dobry pomysł, Scorpiusie — tym razem Diana wyglądała na naprawdę zaniepokojoną. Dotąd blondyn starał się trzymać z daleka od wszelakich bójek oraz agresji. Teraz jednak wyglądał, jakby coś w nim pękło i wcale jej się to nie podobało. — Naprawdę chcesz się zniżać do poziomu tych wszystkich idiotów, którzy tylko szukają pretekstu do bójki?

— Nie chcę, ale nie mam wyboru — westchnął i potarł nerwowo grzbiet nosa. — Nie masz pojęcia, jakie to okropne uczucie, gdy wszyscy tobą pomiatają i uważają za słabeusza...

— Zgadzam się, że to potworne, ale jestem pewna, że jest lepsze wyjście z tej sytuacji niż okładanie się wzajemnie po twarzach!

— Obiecałaś mi pomóc, pamiętasz? — przewrócił oczami zirytowany. — To jest moje trzecie życzenie. Nie wspominałaś nic o żadnych wyjątkach.

— Masz rację — odpowiedziała szorstko. — W takim razie zaczniemy twój trening od razu. Nie ma na co czekać, prawda?

Zdecydowanym krokiem zaprowadziła Scorpiusa do jednej z nieużywanych sal, gdzie za pomocą krótkiego machnięcia różdżką przesunęła wszystkie ławki oraz krzesła pod ścianę. Następnie stanęła naprzeciwko blondyna w znacznej odległości i bez uprzedzenia wycelowała różdżkę w jego klatkę piersiową.

— Broń się, Scorpiusie Malfoy! — zawołała, a Ślizgon niezdarnie wyszarpnął z szaty swoją różdżkę.

Krukonka po raz kolejny go zaskoczyła. Co kilka sekund bez najmniejszego wysiłku posyłała w jego stronę barwne zaklęcia oraz klątwy, nie dając mu najmniejszych szans na obronę. Jej przepiękną twarz pokrywał grymas wściekłości, ale Scorpius nie mógł się poddać. Za wszelką cenę chciał nauczyć się walczyć.

Po kilku minutach jednostronnej walki stracił wszystkie siły i opadł na ziemię, ciężko dysząc. Brunetka zbliżyła się do niego powolnym krokiem i stanęła przed nim z miną pełną satysfakcji.

— O co chodzi? Nie masz już sił, Scorpiusie? Nie możesz się obronić przed moimi atakami? — zadrwiła, ale jej mina zrobiła się poważna. — W ten sam sposób będzie czuła się twoja ofiara. Bezbronna i niewyszkolona.

— Jeszcze się nie poddałem — wydyszał, ocierając spocone czoło. — Nauczę się walczyć, choćbyś miała mnie tutaj wykończyć!

Krukonka westchnęła głęboko i przewróciła oczami, próbując panować nad emocjami. Miała wrażenie, że cały wysiłek, który włożyła, by uświadomić Scorpiusowi jego błędy, poszedł na marne. Prawdopodobnie nic do niego nie docierało, a ona zdawała sobie sprawę, że nie może się teraz wycofać ze złożonej obietnicy.

— Czasami jesteś takim draniem, Scorp — warknęła i wyciągnęła w jego stronę dłoń, pomagając mu wstać. — Pomogę ci nauczyć się walki, ale wcale mi się to nie podoba. Mam nadzieję, że nie będziesz używał tych umiejętności do zaczepiania innych, a do samoobrony. Wierzę, że nie jesteś podobny do Jamesa Pottera...

— Przecież znasz mnie, Di...

— Zgoda. Zacznijmy od nowa, w porządku?

Scorpius odetchnął i skinął głową, a uczucie ulgi spłynęło po jego kręgosłupie. Dźwignął się z posadzki, przyjmując pozycję bojową, gotowy na kolejną falę ataków. Diana zacisnęła wargi i zbliżyła się do niego, poprawiając ułożenie jego rąk.

— W pierwszym etapie ćwiczeń będę atakowała cię zaklęciami oszałamiającymi, a ty spróbuj odeprzeć wszystkie zaklęciem tarczy — wytłumaczyła. — Gdy opanujesz już Protego, przejdziemy do nauki najbardziej popularnych oraz skutecznych uroków używanych w pojedynkach.

Krukonka przegryzła wargę, gdy Scorpius po kilku godzinach ćwiczeń odbił ostatnie zaklęcie oszałamiające. Miała cichą nadzieję, że jej trening okaże się dla niego zbyt wymagający, ale Ślizgon nie zamierzał się poddać.

— Jeszcze raz! — zawołał, ciężko dysząc po kolejnej próbie ataku. — Dam radę!

Z bólem serca uczyła go coraz bardziej skomplikowanych zaklęć oraz uroków. Wieczorem blondyn opadł na ławkę poobijany oraz posiniaczony, ale uśmiechnięty. Był pewien, że przez kilka następnych dni będzie dochodził do siebie po wycisku, który otrzymał, ale był z siebie naprawdę zadowolony, że zdołał opanować część zaklęć, które pokazała mu Diana.

— Jutro o tej samej porze — wymamrotała Krukonka i opuściła salę, nawet nie spoglądając na Scorpiusa.

~~*~~

Ku przerażeniu Diany okazja do wypróbowania nowych umiejętności walki Scorpiusa nadarzyła się już zaledwie po tygodniu wspólnych ćwiczeń. Pewnego wieczora, spacerując korytarzami, trafili na dwójkę śmiejących się głośno Ślizgonów, pochylających się nad dwunastoletnim Gryfonem. Blondyn podbiegł do kolegów i pociągnął za ich ramiona.

— Co się tutaj dzieje, chłopaki?

— Smarkacz próbował nam grozić — jeden z nich wskazał głową na chłopca. — Chyba jeszcze nie wie, że ze Ślizgonami się nie zadziera. Właśnie zamierzaliśmy mu to uświadomić...

— To ciekawe — Scorpius uniósł brwi i uśmiechnął się drwiąco. Diana za jego plecami wciągnęła gwałtownie powietrze, ale zignorował ją. — W takim razie może powinniśmy dać mu nauczkę, by więcej nie popełnił takiego błędu?

Scorpius machnął różdżką, nim ktokolwiek zdążył zareagować. Siła uroku była tak ogromna, że odrzuciła przerażonego Gryfona, który uderzył głową w ścianę. Ślizgoni ryknęli śmiechem i poklepali blondyna po plecach z zadowoleniem.

— Nieźle, Malfoy. Nie sądziłem, że jesteś do tego zdolny — zachichotał wysoki brunet. — Pewnie masz zdolności do bójek we krwi.

— Myślicie, że znęcanie się nad słabszymi jest zabawne i godne pochwały?! — wrzasnęła Diana, wskazując na płaczącego chłopca. — Spadajcie stąd, zanim zrobię z wami to samo, idioci!

— Spokojnie, piękna. Przecież chłopak żyje, prawda? — zachichotali i nim odeszli, posłali Scorpiusowi znaczące spojrzenie.

Blondyn stał w miejscu, wpatrując się w skulonego chłopca zdezorientowany. Dopiero po krótkiej chwili dotarło do niego, co zrobił, a jego oczy rozszerzyły się z przerażenia. Diana odepchnęła go i podbiegła do Gryfona, szepcząc do niego kojące słowa, ale chłopczyk wstał i uciekł w głąb korytarza.

— Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny — warknęła brunetka, patrząc na niego ze złością. Fiołkowe oczy były wypełnione żalem.

— Nie, ja... — wymamrotał przepraszająco i potrząsnął głową. Czuł się jak skończony dupek. Chwiejnym krokiem podszedł do ściany i oparł się o zimny kamień plecami, powoli zsuwając się w dół. Ukrył twarz w drżących dłoniach; czuł do siebie obrzydzenie. — Nie jestem z siebie dumny, Di. Nie wiem, dlaczego to zrobiłem.

— Bardzo się zmieniłeś, Scorpiusie.

— Miałaś rację, Diano — wyznał cicho. — Nie jestem moim ojcem i cała ta otoczka, którą próbuję wokół siebie stworzyć, jest zwykłym kłamstwem. Nigdy nie chciałem być popularny, nienawidzę imprez, latania na miotle ani przemocy. Takie życie do mnie nie pasuje...

— Cieszę się, że w końcu przejrzałeś na oczy i to zrozumiałeś. Lepiej późno niż wcale — burknęła i przyjrzała mu się uważnie. — Więc? Co z twoją przemianą?

— Zmieniłem zdanie. Nie chcę być taki jak mój tata — prychnął. — Zaczynam nabierać podejrzeń, że był okropnym człowiekiem.

— Jest zupełnie kimś innym niż ty, tego jestem pewna. Lepiej, żebyś pozostał sobą, niż udawał kogoś, kim nie jesteś, Scorp — powiedziała łagodnie, a jej wargi rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu. — To zawsze będzie najlepsze rozwiązanie, zaufaj mi.

Diana usiadła obok niego i niespodziewanie objęła go ramionami, mocno przytulając. Ślizgon drgnął zaskoczony, ale ochoczo się w nią wtulił, przyciskając ją do swojej piersi. Był wdzięczny Merlinowi, że złączył ich losy. Gdyby nie ona, do końca życia żyłby w przekonaniu, że nie dorównuje swojemu ojcu. Dzięki jej pomocy odkrył, że jest jednak od niego o wiele lepszy.

~~*~~

Przez kolejne tygodnie Scorpius nawet nie wspomniał o ostatnim życzeniu, które mu pozostało. Postanowił, że nie chce nadużywać pomocy Diany, więc obiecał sobie, że nie wykorzysta dodatkowego życzenia, które mu ofiarowała.

Wraz z Krukonką zbliżyli się do siebie od ostatniego wydarzenia i spędzali w swoim towarzystwie większość wolnego czasu. Wspólnie przesiadywali w bibliotece, lenili się w cieniu ogromnego buku na błoniach Hogwartu oraz podkradali się do kuchni po przekąski. Blondyn jednak miał nadzieję na uczucie głębsze niż tylko przyjaźń. Diana była przepiękna, inteligentna, uzdolniona oraz słodka. Każdego dnia potrafiła go zaskoczyć czymś nowym. Nie był jednak pewien, czy odwzajemnia jego uczucia.

Scorpius miał już dość swojej popularności, która zaczęła go męczyć. Miał wrażenie, że wszyscy traktują go niczym marną podróbkę jego ojca. Nie potrafił i mimo wszystko nie chciał być taki sam jak on. Miał dosyć przewijającego się w głowie jego imienia. Chciał, by ponownie nikt go nie zauważał.

Gdy miał nadzieję, że wszystko za jakiś czas powróci do normy, wydarzyło się coś, co sprawiło, że całe jego życie w jednej sekundzie przewróciło się do góry nogami. Piątkowego poranka podczas śniadania w Wielkiej Sali nadleciał rodzinny puchacz, który opuścił list na jego talerz. Scorpius skrzywił się, gdy rozpoznał pismo swojego ojca. Tym razem nie był to jednak list pokroju wyuczonych, sztywnych pozdrowień z domu oraz paczki ciastek. Gdy skończył go czytać, cisnął nim na stół z wściekłością.

— Po moim trupie. Chyba oboje zwariowali — warknął, a Diana siedząca obok niego spojrzała na pomięty pergamin z zaciekawieniem.

— Co się stało?

— Przeczytaj — prychnął i pchnął w jej stronę list. Obserwował przez chwilę ze ściśniętym sercem jej twarz. Fiołkowe oczy rozszerzyły się z przerażenia.

— Czyli po skończeniu szkoły bierzesz ślub — wymamrotała. Miała wrażenie, że krew odeszła z jej twarzy. Nie mogła uwierzyć, że Scorpius miał się ożenić, nie znając nawet swojej przyszłej żony. Przez krótką chwilę miała nawet nadzieję, że blondyn coś do niej czuje. Jej warga drgnęła niespokojnie, a do oczu napłynęły łzy.

— Zwariowałaś, Di? Nie mam zamiaru brać ślubu aranżowanego przez mojego ojca — prychnął z niedowierzaniem. — Jeżeli myślał, że może mnie poinformować o moim przyjęciu zaręczynowym listowie, to był w błędzie. Nawet jeżeli zamierzał szukać mi osobiście żony, to mógł to ze mną wcześniej skonsultować!

Diana wpatrywała się w czerwoną ze złości twarz Scorpiusa. To był cios prosto w jej serce, które momentalnie skruszało.

— Może porozmawiaj z nim...

— Nie chciałem tego robić, ale nie mam wyboru — wpadł jej w słowo. — Chcę wykorzystać ostatnie życzenie.

— Co mam dla ciebie zrobić? — jej serce uderzało boleśnie o klatkę piersiową.

— Muszę wyprowadzić mojego ojca z równowagi i udowodnić, że nie pozwolę mu decydować za siebie — odpowiedział ostro. — Jeżeli będzie taka potrzeba, to może mnie nawet wydziedziczyć.

— Łatwizna. Zajmę się wszystkim, a ty o nic nie pytaj — uśmiechnęła się lekko, a w jej oczach zapłonęły złośliwe ogniki.

Ślizgon skinął głową z obawą. Nie miał pojęcia, czym zaskoczy go brunetka, ale musiał przygotować się na wszystko. Nie miał wyboru.

~~*~~

Mimo wielu prób Scorpius nie poznał planu Diany. Przez kolejne tygodnie była bardzo tajemnicza, ale nie wspominała o jego zaręczynach. W jego towarzystwie ciągle się śmiała, mówiła więcej niż zwykle i zachowywała się swobodnie, jakby o wszystkim zapomniała.

Koniec roku nadszedł dla blondyna szybciej niż zwykle. Właśnie tego dnia miało odbyć się jego przyjęcie zaręczynowe. Diana zniknęła zaraz po wyjściu z pociągu, nawet się z nim nie żegnając, co go zaniepokoiło. Miał wrażenie, że unikała go przez cały dzień, chociaż miał nadzieję, że spędzą go w swoim towarzystwie, zanim się rozstaną na jakiś czas.

Wieczorem niechętnie zszedł do salonu, spoglądając ponuro na eleganckich ludzi, kręcących się po pomieszczeniu. Z nadzieją wyszukiwał w tłumie znajomej twarzy, ale jego nadzieje spłonęły w jednej sekundzie.

— Scorpiusie! Dołącz do nas! — Draco Malfoy zerknął na swojego syna i skinął na niego ręką. Gdy Scorpius stanął obok niego, uśmiechnął się chłodnym, wyćwiczonym uśmiechem. — Synu, przedstawiam ci Amelię Clark oraz jej rodziców. Wszyscy mamy nadzieję, że już za rok po skończeniu szkoły połączycie nasze rody węzłem małżeńskim. Przywitaj się z tą młodą, uroczą damą.

Scorpius przywitał się uprzejmie z państwem Clark, po czym ucałował dłoń swojej przyszłej żony. Amelia posłała mu nieśmiały, delikatny uśmiech. Ślizgon zmuszony był przyznać, że dziewczyna jest naprawdę ładna, ale nie zrobiło to na nim wrażenia.

— Prezentujecie się ze sobą wspaniale, dzieci — zaszczebiotała matka Amelii, a wszyscy jej ochoczo przytaknęli. — Myślę, że czerwiec będzie odpowiednim miesiącem na ślub. Gdy nasze rody się ze sobą połączą, wtedy...

Kobieta urwała gwałtownie, gdy do salonu wkroczyła ona. Scorpius zmarszczył brwi, wpatrując się w dziewczynę stojącą w drzwiach, po czym wciągnął gwałtownie powietrze w płuca. Diana wyglądała zupełnie inaczej niż zwykle. Nie miała na sobie ani szkolnego mundurka, ani zwiewnej sukienki, które lubiła nosić. Ubrana była natomiast w czarną, ciężką suknię z ostrymi ćwiekami na ramionach, porozdzierane rajstopy oraz ciężkie, masywne buty. Jej jasną twarz pokrywał mroczny makijaż, a włosy miała rozrzucone na wszystkie strony, delikatnie nastroszone. Scorpius zauważył również kolczyk w nosie oraz brwi.

— Słodki Merlinie, kto to jest? — pisnęła Astoria Malfoy, gdy Diana stanęła przed Scorpiusem, uśmiechając się wesoło.

— Przepraszam za spóźnienie, chyba pomyliłam godziny — zaćwierkała Diana, łącząc palce Ślizgona ze swoimi, po czym przeniosła wzrok na ludzi stojących obok niego i uniosła brew. — Mówiłeś, że pozbędziesz się tej dziewczyny od razu na przyjęciu, Scorp. Dlaczego ona i jej rodzina wciąż tutaj są?

— Ja... — wymamrotał zaskoczony, ale zanim zdążył wykrzesać z siebie jakąkolwiek odpowiedź, Krukonka stanęła na palcach i złączyła ich usta.

Scorpius jęknął, a jego ciałem wstrząsnął rozkoszny dreszcz. Ignorując wszystkich wokoło, złapał Dianę w pasie i przyciągnął bliżej siebie, oddając ochoczo jej pocałunek. Jej wargi były miękkie, ciepłe i smakowały wiśnią. W jego głowie wirowało od nadmiaru szczęścia oraz emocji.

— I jak wyszło? Myślisz, że twój ojciec dostał szału? — szepnęła, odsuwając się od niego. Jej policzki pokrył intensywny rumieniec.

Scorpius zamrugał szybko, wciąż zamroczony nagłym pocałunkiem. Na krótką chwilę zapomniał, że znajduje się na środku salonu w jego domu rodzinnym, całując się namiętnie z Dianą przed jego rodzicami oraz domniemaną narzeczoną i teściami. Zerknął na swojego ojca, który z początku wydawał się zaskoczony, jednak już po sekundzie kipiał z wściekłości.

— Zdecydowanie wyprowadziłaś go z równowagi. Pewnie, gdy wszyscy goście wyjdą obrażeni, to mnie wydziedziczy — wykrztusił, uśmiechając się z rozbawieniem do dziewczyny. Dotknął ostrożnie jej nastroszonych włosów, po czym uniósł brew. — Podoba mi się ten buntowniczy styl. To już na stałe?

— Niestety nie, ale muszę przyznać, że to było całkiem ciekawe doświadczenie — roześmiała się i cofnęła się o krok. — Myślę, że powinnam już iść, zanim twój ojciec mnie zabije. Spełniłam twoje ostatnie życzenie, prawda? Mam nadzieję, że nie będziesz musiał wziąć ślubu wbrew twojej woli. Powodzenia...

— Di, zaczekaj, ja... — blondyn zrobił krok w jej stronę, ale Draco chwycił za jego ramię i szarpnął w swoją stronę. Scorpius spojrzał na ojca z niechęcią.

— Co ty wyprawiasz, szczeniaku?! — warknął. — Co to miało być za przedstawienie?!

— To była moja dziewczyna, tato — odpowiedział chłodno i wyszarpnął rękę. — Jak zapewne się domyślasz, ze ślubu nic nie będzie. Przeproś państwo Clark oraz Amelię.

Draco Malfoy wykrzywił wargi z niedowierzaniem. Nie mógł uwierzyć, że jego syn zachował się w tak karygodny sposób. Poza tym jego wybranka nie reprezentowała swoim wyglądem niczego wyjątkowego.

— Scorpiusie, ta dziewczyna nie pasuje do naszej rodziny...

— Przez kilka miesięcy starałem się być zupełnie taki jak ty, tato. Chciałem zadowolić wszystkich w szkole, ale przede wszystkim ciebie. Nauczyłem się latać na miotle i złapałem Złotego Znicza podczas meczu z Gryfonami, zorganizowałem imprezę w Pokoju Wspólnym, na której się upiłem do nieprzytomności oraz nauczyłem się bić, przez co skrzywdziłem niewinną osobę, byś był ze mnie dumny. I wiesz co? Dowiedziałem się, że chcę być kimś zupełnie innym niż ty. Chcę mieć swoje życie i podejmować własne decyzje. Diana jest właśnie jedną z nich i możesz mnie wydziedziczyć, jeżeli to ci nie odpowiada — warknął, wpatrując się w oniemiałego Draco.

— Była kiedyś w Hogwarcie pewna Gryfonka, która bardzo mi się podobała, ale moja rodzina nigdy by jej nie zaakceptowała, a ja nie miałem odwagi, by się jej wtedy przeciwstawić. Jak się domyślasz, nigdy nie odważyłem się wyznać swoich uczuć i pozostaliśmy wrogami — odpowiedział po chwili mężczyzna, wpatrując się z zadumą w pustą przestrzeń ponad ramieniem syna. — Rób, co podpowiada ci serce, synu. Zawsze będę z ciebie dumny.

— Dzięki, tato — Scorpius uśmiechnął się i szybko odwrócił w stronę wyjścia, gdzie zmierzała Diana. Pędem ruszył w jej stronę, przepychając się pomiędzy gośćmi. — Zaczekaj, Di!

Krukonka spojrzała na niego z zaciekawieniem, gdy stanął naprzeciwko niej.

— Coś się stało? Twój tata chyba nie...

— Może to zuchwałe z mojej strony, ale chcę prosić o jeszcze jedno życzenie — wymamrotał, uśmiechając się z nadzieją.

— Masz rację. W końcu otrzymałeś ich aż cztery — Diana uniosła brew. — Jakie to życzenie?

— Chciałbym, żebyś ze mną została. Nie jako moja przyjaciółka czy złota rybka spełniająca życzenia tylko jako moja dziewczyna — wydusił z siebie. — Bardzo cię kocham, Diano. Bałem się to wyznać wcześniej, ale zależy mi na tobie...

Brunetka nie odpowiedziała od razu. Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem, aż w końcu jej fiołkowe oczy się zaszkliły. Bez słowa rzuciła się w jego ramiona, mocno obejmując ramionami. Została z nim, spełniając piąte życzenie.

— Bałam się, że nigdy tego nie zrobisz — szepnęła. — Ja też cię kocham, Scorpiusie.

W żadnym przypadku nie powinniśmy rzucać próśb bez pokrycia na wiatr. Inaczej będziemy musieli zmierzyć się z konsekwencjami swoich czynów oraz słów. Szanujmy, co mamy i kim jesteśmy. Nie oczekujmy od innych, by zachowywali się w sposób, który nam odpowiada, bo każdy z nas jest inny. Nie ma dwóch takich samych osób tak jak dwóch takich samych pocałunków. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro