Miniaturka 15. Tajemniczy opiekun cz.2
Nie. Nie mogę w to uwierzyć. To nie może być prawda. To tylko głupi sen i zaraz się zbudzę. Draco Malfoy miał być osobą, która tyle razy mnie uratowała, rozmawiała, a ostatnio nawet pocałowała?! Patrzyłam na niego w szoku, a gdy tylko on na mnie spojrzał, to zobaczyłam w jego oczach dokładne odbicie moich uczuć. Najwidoczniej nie wiedział, że mam tutaj być. Był zdezorientowany i jakby... przestraszony. Szybko jednak przybrał na twarz maskę obrzydzenia i obojętności. Tak. Mowa tu o człowieku, który potrafił przybierać na siebie maski, które nie posiadały fizycznej powłoki.
W tej właśnie chwili poczułam, jak moja nadzieja ostatecznie umiera. Czułam się oszukana i wiedziałam, że nie ma dla mnie już ucieczki.
-Tak, Draco. Wzywałem. Mam specjalne zadanie dla ciebie. –Lord Voldemort wyszczerzył zęby w okrutnym uśmiechu. -Jak zauważyłeś, mamy dzisiaj gościa specjalnego. Zapewne bardzo dobrze się znacie. Jest to szlama Granger, przyjaciółka Harry'ego Pottera. Pewnie zastanawia cię, co tutaj robi? Otóż... Potter i Weasley zostawili ją samą, aby chronić przede mną. -roześmiał się głośno. -Postanowiła wpaść jednak do nas. Będzie doskonałą przynętą na swoich przyjaciół. Harry ze swoją potrzebą ratowania wszystkich, na pewno się po nią zjawi. A ja właśnie na to czekam.
-Rozumiem. -obserwowałam jak Malfoy kiwa sztywno głową. -Jakie jest w tym moje zadanie?
-Bardzo proste i przyjemne. Masz się nią zająć. Nie interesuje mnie co z nią zrobisz, ma przeżyć dopóki nie pojawi się tutaj Potter. Pilnuj jej cały czas, bo może uciec, a nie wiemy też, kiedy nasz Złoty Chłopiec się po nią pojawi. Zrozumiałeś?
-Oczywiście, Mistrzu.
-Doskonale. Zabierz ją sprzed moich oczu. Wszystko tutaj zabrudziła.
Poczułam szarpnięcie za włosy i momentalnie stanęłam z piskiem na dwóch nogach. Miałam wrażenie, że za chwilę ponownie upadnę. Nogi trzęsły mi się, nie potrafiłam złapać równowagi. Lord Voldemort pchnął mnie brutalnie w stronę Malfoya. Przez sekundę miałam nadzieję, że mnie złapie i podtrzyma, lecz myliłam się. Malfoy odsunął się ode mnie z obrzydzeniem i pogardą, pozwalając, abym upadła na podłogę przed jego stopami z kolejnym jękiem bólu. Spojrzałam na niego z wyrzutem i nienawiścią. Jeszcze niedawno ratował mnie z gorszych opresji, a teraz nie miał zamiaru złapać mnie przed głupim upadkiem?!
Nie dostałam nawet chwili szans na regenerację sił i oddechu, bo ręka byłego Ślizgona złapała mnie za ramię, wbijając w nie mocno palce i podciągając ponownie do pozycji stojącej.
-Chodź, śmieciu. Teraz ja się tobą zajmę.
Ukłonił się przed Voldemortem i pospiesznie wyprowadził mnie z pomieszczenia. Przez całą drogę nie odezwał się do mnie słowem. Mijaliśmy zaciekawionych i buczących na mój widok śmierciożerców. Od czasu do czasu słyszałam na swój temat sprośne propozycje, ale Malfoy szedł z chłodną obojętnością czasami witając się z nimi, ale w większości nie zwracając na nich uwagi.
Nie zwracał także uwagi na moje protestujące bólem syki i potykanie się o własne nogi. Gdy chwiałam się lub upadałam, to podnosił mnie z ziemi z krzywą miną. Nie nadążałam za jego szybkim krokiem, ale miał to gdzieś.
Weszliśmy już chyba na najwyższe piętro twierdzy śmierciożerców, gdy blondyn zatrzymał się gwałtownie i rozejrzał ostrożnie na boki. Następnie bez słowa wziął mnie na ręce z taką lekkością, jakbym ważyła tyle co dziecko. Przez pierwszą chwilę przeszło mnie przyjemne uczucie, że doczekałam się pozytywnego gestu z jego strony, ale natychmiastowo przypomniałam sobie kim jest. Zaczęłam się wyrywać na tyle, na ile pozwalały mi to moje rany i połamane ręce. Dopiero teraz czułam, że ból się nasilał.
-Nie szarp się, Granger. Wszystko tylko pogorszysz.
-Puść mnie, śmierciożerco! –krzyczałam, nie zwracając na niego uwagi. Malfoy sobie za wiele z tego nie robił, bo tylko przewrócił oczami i westchnął. Otworzył po chwili jedne z drzwi i wniósł mnie do środka, sadzając na łóżko. Próbowałam go kopać, odsunąć się od niego ale złapał mnie za ramiona i nachylił się nade mną ze złością.
-W coś ty się znowu wpakowała?! –syknął, patrząc prosto w moje oczy. –Czy ty nie potrafisz przez parę dni nie mieć problemów?!
Jęknęłam, gdy moje okaleczone ciało dało się we znaki. Jego mina momentalnie uległa zmianie. Dotknął delikatnie mojego policzka, a w oczach zabłysło przejęcie.
-Co oni ci zrobili? –wyszeptał.
Wzdrygnęłam się na jego dotyk. Był taki czuły i przyjemny, wręcz kojący po tym, co przeżyłam chwilę temu. Zamknęłam oczy, a mimowolnie spod moich powiek zaczęły spływać łzy.
-Nie widzisz co mi zrobili?! Twoi kumple torturowali mnie, połamali ręce, dźgali nożem, a to wszystko twoja wina! Oszukałeś mnie!
Ponownie wezbrałam w sobie siły i spróbowałam go kopnąć, ale zablokował mój atak.
-Nic nie zrobiłem, Granger. Mówiłem ci, mam być twoim opiekunem. To Potter kazał mi się tobą opiekować. Uratował mi życie, spłacam dług. Nie wiedziałem, że tutaj będziesz!
-Harry by nigdy... -zaczęłam nerwowo, ale przypomniało mi się, że w liście wspomniał coś o „odpowiedniej opiece". W tej chwili byłam tak wściekła na moich przyjaciół, jak nigdy dotąd. Nie ufałam temu człowiekowi i miałam zamiar mu to oznajmić. –Nie ufam ci, Malfoy. Zbyt wiele krzywd nam wyrządziłeś, aby być po naszej stronie.
Uśmiechnął się w moją stronę gorzko, po czym skierował się do jakiejś szafki. Wrócił stamtąd z paroma fiolkami i bandażami. Nie pytając mnie o zdanie, usiadł obok mnie i podwinął łagodnie rękawy mojej koszulki. Syknęłam, ale on przystąpił do oczyszczania ran, nie patrząc na mnie.
-W tym rzecz. –zaczął po chwili. –Nie chciałem ci mówić kim jestem, bo wiedziałem, że mi nie zaufasz. I miałem rację. Gdy byłem anonimowy, to ufałaś prawda? Nie dałem ci zrobić krzywdy, ratowałem cię. Jestem nadal tą samą osobą, Granger. Chcę ci pomóc.
-Jaką mogę mieć pewność, że mnie nie okłamujesz? –wymamrotałam, choć w głębi siebie czułam, że mu wierzę.
-Swoje życie. Moje życie. Oboje w tym siedzimy.
-Dobrze, Malfoy. Zaufam ci, ale lepiej dla ciebie, abyś mnie nie okłamywał.
W końcu oderwał się od opatrywania moich rąk i spojrzał na mnie z delikatnym uśmiechem. Jego twarz była zmęczona i blada. Tak, na nim też odbijała się cała wojna.
-Podniosę teraz twoją koszulkę, chcę opatrzyć rany od noża.
Skinęłam głową i zacisnęłam zęby, ignorując dreszcze, które przechodziły po moim ciele z każdym jego dotykiem. Przymknęłam powieki i pozwoliłam sobie, aby poddać się jego zabiegom i podążałam za jego kojącym dotknięciem dłoni. Był przy tym taki ostrożny i delikatny. Prawie się nie krzywiłam, gdy dotykał tych najwrażliwszych i najbardziej obolałych miejsc. Poddałam się mu całkowicie. Byłam już wykończona. Za dużo się działo dzisiejszego dnia. Chciałam po prostu odpłynąć i mieć dla siebie chwilę wytchnienia.
-Trzymaj, wypij to. Lekarstwa. –wypiłam posłusznie eliksiry, w których wyczułam lek przeciwbólowy, a także inne specyfiki, które miały pomóc regeneracji moich złamanych kości. Przez moje ciało od razu przeszły przyjemne prądy. Eliksiry zaczynały swoje działanie. Poczułam się także senna. Zanim się obejrzałam, zasnęłam.
Żałuję, że nie widziałam tego, jak Malfoy przeniósł mnie z największą ostrożnością na poduszki i opatulił ciepłą kołdrą. Nie wiedziałam też, że usiadł na fotelu naprzeciwko i długo wpatrywał się we mnie, walcząc z samym sobą...
Był moim opiekunem. Cały czas.
~~*~~
Obudziłam się zlana potem, cała wystraszona. Miałam okropne sny, które chciałam, aby okazały się tylko snami, lecz po rozejrzeniu się po pokoju stwierdziłam, że to wszystko było prawdą. Z jękiem opadłam z powrotem na poduszki, pozwalając pojedynczym kropelkom wypłynąć z moich oczu. Nie bolało mnie już tak bardzo, ręce również powoli zaczęły się zrastać. Było o wiele lepiej i ja również miałam odrobinę więcej sił. To Malfoy mnie uleczył. Właśnie!
Ponownie uniosłam głowę i moje spojrzenie padło na chłopaka siedzącego w fotelu naprzeciwko łóżka. Jego głowa opadła na bok, przez co wydawał się taki niewinny i spokojny. Przypatrywałam się mu przez chwilę, a na ustach pojawił się bardzo delikatny uśmiech. Nawet nie zwróciłam uwagi, gdy się zbudził.
-Obudziłaś się. To dobrze. –dopiero jego głos wyrwał mnie z transu. –Jak się czujesz?
-Lepiej. –wymamrotałam wciąż słabym głosem i posłałam mu niepewny uśmiech. –Dziękuję.
-Nie ma sprawy. Daj, zobaczę twoje rany. –szybko znalazł się na łóżku obok mnie i podwinął rękawki mojej bluzki, która była przesiąknięta krwią. Moją krwią. –Jest lepiej. –ocenił. –Dasz radę się wykąpać?
Kiwnęłam głową lekko zawstydzona na samą myśl, że miałby mi w tym pomagać.
-Świetnie, idź się przyszykować, a ja dam ci jakąś koszulę. Gdy skończysz, musimy porozmawiać.
Pomógł wstać mi z łóżka i wskazał ręką drzwi do łazienki. Znalazłam się pod prysznicem i z ogromną ulgą zaczęłam zmywać z siebie krew. Moje ruchy były sztywne, bo ręce wciąż bolały, ale mogłam nimi delikatnie poruszać. Jakoś udało mi się z tym uporać. Wyszłam i wysuszyłam się, a następnie zarzuciłam na siebie koszulę Malfoya, która spokojnie sięgała mi do połowy uda. Będę musiała przeprać swoje ubrania a także bieliznę.
Weszłam do jego pokoju, a gdy jego spojrzenie padło na mnie, zauważyłam z rumieńcem na policzkach, że jego oczy lekko się rozszerzyły, a on sam zaniemówił.
-Eee, Malfoy... O czym chciałeś ze mną porozmawiać?
Otrząsnął się szybko i poprawił z chrząknięciem w fotelu, wskazując ręką łóżko na którym usiadłam posłusznie, wbijając w niego skrępowany wzrok. Widziałam, że starał nie patrzeć się na moje odsłonięte nogi.
-Ładnie ci... znaczy.. –zająknął się. –Pasuje ci moja koszula, Granger. –ponownie odchrząknął.–Chciałem porozmawiać o... o tym wszystkim.
Skinęłam głową, dając znak, że słucham.
-Chodzi o to, że nie mogę cię stąd tak po prostu wyprowadzić. Z tego miejsca nie można się teleportować. Nie wyniosę cię stąd również tak po prostu, bo to niemożliwe. To miejsce jest kwaterą śmierciożerców i niemożliwością jest wyniesienie cię stąd bez zauważenia. Musiałbym złamać zabezpieczenia, a ciężko to zrobić. Spróbuję jednak coś wymyśleć. Póki co, musimy ustalić pewne zasady bezpieczeństwa. Nie spodobają ci się one, ale są po prostu konieczne.
-Jakie to zasady? –zapytałam zaniepokojona. Skoro wiedział, że mi się nie spodobają, to aż niedobrze mi się zrobiło na samą myśl.
-Będziesz mieszkała w moich kwaterach. Obok mam mały pokój, który służył mi wcześniej za garderobę. Wiem, że to nie pokój marzeń, ale nie mogę pozwolić ci spać w moim łóżku, bo gdyby ktoś tutaj wszedł, to mielibyśmy problem. Będę o ciebie dbał, Granger, pilnował i starał się, aby nic ci się nie stało, ale nie zawsze dam radę. Wybacz mi za to. Rób sobie co tutaj chcesz, ale nie próbuj ucieczek, a jeżeli ktoś przyjdzie, udawaj, że... -zawahał się, ale zmusiłam go do kontynuowania. –Po prostu udawaj, że męczę cię i krzywdzę. Możesz udawać, że się mnie boisz i musisz wtedy słuchać moich poleceń.
Zacisnęłam mocno wargi. Miał rację, ani trochę mi się to nie podobało. Kiwnęłam jednak potwierdzająco głową i udałam się do drzwi, które prawdopodobnie miały być moim pokojem przez najbliższy czas. Rzeczywiście, nie był duży, miał małe polowe łóżko, szafkę, lampkę i półkę z książkami. Pokój jak dla niewolnicy, jednak wiedziałam, że Malfoy tylko udaje. Miałam tylko nadzieję, że szybko to wszystko się skończy...
Przez ten czas zdarzały się lepsze i gorsze dni. Jednego dnia siedziałam skulona na łóżku czytając książkę lub patrzyłam ponuro w małe okienko myśląc o tym, czy Harry z Ronem mnie uwolnią, albo czy Malfoy w końcu wymyśli plan ucieczki. A za to następnego zostawałam wołana do pokoju Malfoya, gdzie przychodzili jego koledzy śmierciożercy i bardzo chcieli mnie zobaczyć. Lubili patrzeć na to, jak się męczę, jak w moich oczach szklą się łzy.
-Siadaj, Granger. –powiedział pierwszego razu do mnie Malfoy, gdy odwiedzili go jego śmierciożerczy koledzy. –Moi goście chcieli cię zobaczyć i nie, nie na kanapie. Uczyłem cię przecież, że szlamy siadają na podłodze, chodź tutaj.
Usiadłam na podłodze obok niego czując się poniżona. Widziałam triumfalne uśmiechy Crabbe'a , Goyle'a, Zabiniego i Notta. Roześmiali się głośno, gdy Malfoy z miną władcy pogłaskał mnie po głowie.
-Nie chcesz nam jej pożyczyć, Draco? –zapytał z wygłodniałym spojrzeniem Nott.
-Nie. Jest tylko moją zabawką i jak na szlamę całkiem nieźle jej to wychodzi. –powiedział chłodno i poczułam jego zaborczy, a może nerwowy chwyt na moim ramieniu.
-Wygląda całkiem nieźle. Chyba jesteś dla niej za delikatny. –stwierdził Zabini.
-Oczywiście, że wygląda. Nie będę posuwał czegoś, co wygląda jak gówno. Co prawda dużo jej nie brakuje, ale da się przeżyć, co nie, szlamo? –kopnął mnie butem w nogę, a mi wezbrały się w oczach łzy. Nie było to mocne kopnięcie, wiedziałam, że to na pokaz, ale czułam się jak zwykła szmata, która nie ma ludzkich uczuć.
Gdy nasi goście byli już pijani i zaczęli odzywać się coraz śmielej, to pochylał się niezauważalnie nade mną i szeptał pocieszająco.
-Jeszcze chwilę. Zaraz sobie pójdą.
Po czym wypraszał ich stwierdzając, że musi się jeszcze mną zająć, bo naszła go taka ochota. Gdy tylko opuścili jego pokój, to zrywałam się z podłogi i biegłam do siebie, wtulić się w poduszkę. Malfoy nigdy nie narzucał mi swojej obecności, sama jej szukałam. Nie chciałam być sama. Wolałam usiąść z nim i porozmawiać o czymś, lub po prostu pomilczeć. Nigdy mnie także nie dotykał, choć w niektórych momentach naprawdę tego pragnęłam. Jednak po spotkaniach z innymi śmierciożercami przychodził do mnie i bez słowa przytulał, pozwalając mi się wypłakać w swoich ramionach.
-Przepraszam. –szeptał za każdym razem. –Nie chciałem tego.
Przez następne dwa tygodnie żyłam w nadziei, że w końcu to się skończy, że teraz będzie tylko lepiej. Nie narzekałam, bo Draco -tak od jakiegoś czas w myślach nazywałam go imieniem- był bardzo opiekuńczy, choć czasami widziałam jaki jest spięty. On również pragnął zakończenia tej gehenny.
Kolejny dzień z rzędu czytałam książkę, gdy nagle bez pukania, do mojego pokoiku wszedł Malfoy. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, ale natychmiastowo zmieniłam minę, zobaczywszy jak wygląda. Był cały blady, ręce mu się trzęsły, patrzył na mnie nieobecnym wzrokiem.
-Co się stało? –zapytałam głucho. Podszedł do mnie szybko i złapał za ramiona. Jego uścisk był stanowczo za mocny, ale nawet nie mrugnęłam. Nie widziałam go takiego chyba nigdy. –Malfoy?
-Czarny Pan wzywa nas do siebie. Ciebie i mnie.
Ja również pobladłam, a w moich oczach pojawiło się przerażenie. Przez cały pobyt tutaj modliłam się, aby do tego nie doszło. Nie chciałam ponownego spotkania z tym potworem. A jeżeli... jeżeli złapał Harry'ego i Rona?
-Dlaczego? –wyszeptałam, ale on wzruszył tylko bezradnie ramionami i złapał twarz w dłonie, siadając obok mnie na łóżku.
-Nie mam pojęcia, ale cokolwiek się stanie... Granger, nie możesz się poddać.
Kiwnęłam głową, walcząc ze łzami. Dobrze wiedziałam, że nie mogę. Oboje nie mogliśmy, już tyle przeszliśmy, że nic nas nie było w stanie pokonać.
Zeszliśmy niepewnie do głównego pokoju, gdzie czekał na nas Voldemort. Czułam na ramieniu dłoń Dracona, która w tym momencie trzymała mnie na duchu. On pewnie czuł się zresztą podobnie do mnie, mimo iż na twarzy miał założoną maskę obojętności. Nauczyłam się czytać z jego twarzy. Nie ukrywał nic przede mną.
-Wejść! –usłyszeliśmy po drugiej stronie drzwi.
-Damy radę, będzie dobrze. –szepnął do mojego ucha, a ja skinęłam potwierdzająco.
-Draco, jak dobrze, że jesteście! I panna Granger! Jak ci się mieszka z Draconem?
-Po co nas wezwałeś, Panie? –usłyszałam opanowany głos Malfoya.
-Przerwałem wam zabawę? Jakże mi przykro... -zironizował Lord Voldemort. –Chciałem zobaczyć, czy szlama żyje. Stanowczo wygląda za dobrze.
Czułam jak szkarłatne oczy przewiercają mnie na wylot. Wzdrygnęłam się i natychmiastowo poczułam uspakajający dotyk Dracona. Miałam uważać na to jak się zachowuję, nie być zbyt pewna siebie, bać się, udawać, że go nienawidzę.
-Nie chcę, Panie, aby wyglądała źle. Wybacz mi, ale ... jak coś z nią robię, pragnę żeby jakoś wyglądała.
-Musisz się odzwyczaić Draco. Skończ być takim porządnisiem. Mała dziwka nie będzie cię szanowała, jak nie udowodnisz kto jest lepszy.
-Zapamiętam.
-Zrób to teraz. –zarządził Voldemort, a ja gwałtownie uniosłam na niego spojrzenie. Usłyszałam także lekko zachrypnięty głos Malfoya.
-Co takiego?
-Zbij ją. Teraz. Nie, nie różdżką. –powiedział kpiąco, gdy Malfoy wyciągnął przyrząd. –Weź swój pas i zbij ją.
Moje ciało spieło się, podobnie jak Dracona. Czułam jak palce sztywno wbiły się we mnie. Był tak samo przestraszony jak ja, ale wiedziałam, że nie ma wyboru. Pchnął mnie mocno na podłogę, przez co stłukłam sobie kolana, a następnie zaczął odpinać swój pas. Paski śmierciożerców były grube, skórzane, ciężkie i nabite czymś na rodzaj ćwieków. Jednym ruchem potrafiły rozciąć skórę.
Nie chciałam patrzeć na mojego kata, więc wbiłam spojrzenie w podłogę, czekając na pierwszy cios. Czułam, że się waha. Miałam dośc tego czekania, ale w końcu usłyszałam świst i pierwsze uderzenie trafiło w moje plecy. Jęknęłam, ale wiedziałam, że nie było ono najmocniejsze. Nie chciał mnie dotkliwie skrzywdzić. Po prostu miałam udawać, że jest o wiele gorzej niż w rzeczywistości.
-Co tak słabo, Draco? Postaraj się trochę. –wysyczał Voldemort. –To tylko szlama.
Z następnym, mocniejszym uderzeniem poczułam, że ręce mu drżą. Już nie musiałam udawać. Krzyczałam głośno i zaczęłam płakać, bo to naprawdę potwornie bolało. Jeszcze bardziej psychicznie bolało mnie to, że to Draco musiał być moim katem. Nie wiedziałam ile uderzeń na mnie spadło, aż Lord Voldemort zarządził koniec. Nie pamiętałam jak Malfoy doprowadził mnie do mojego łóżka. Byłam zamroczona, widziałam wszystko przez łzy.
Draco nie odezwał się do mnie ani słowem. Czułam, że cały czas jest spięty i zdenerwowany. Na pewno czuł się winny, lecz ja go nie obwiniałam. Wiedziałam, że to jest konieczne. Usiadł za mną i odwrócił do siebie plecami delikatnie. Kolejne dreszcze przeszły mnie, gdy zaczął rozszarpywać bluzkę, którą miałam na sobie ubrana, a raczej jej strzępki. Jego pas zdziałał duże szkody i wiedziałam po jego reakcji, że jest tym faktem załamany. Bez słowa zaczął przecierać moje plecy dyptamem i innymi medycznymi środkami. Próbowałam się go o coś zapytać, porozmawiać, ale uparcie mi nie odpowiadał. Unikał mojego wzroku, każdego bliższego kontaktu, którego mógł uniknąć. Skończywszy opatrywać, po prostu wyszedł.
Położyłam się spać. Potrzebowałam odpoczynku. Zaczęłam kręcić się, ale uważać na rany. Nie chciałam nic pogorszać. Pół nocy minęło, a ja ciągle leżałam na brzuchu i wpatrywałam się w przestrzeń. Usłyszałam w pewnym momencie skrzypnięcie drzwi, a po chwili materiał mojego łóżka ugiął się. Zamknęłam oczy udając, że śpię.
-Przepraszam cię. –wyszeptał Draco. –Nie mogłem się sprzeciwić, wybacz mi. Naprawdę tego nie chciałem.
Na ramieniu poczułam kropelkę wody. Tak, Draco Malfoy właśnie płakał.
-Wiem. Nic się nie stało. –wyszeptałam, a on się wzdrygnął.
-Myślałem, że...
-Cii... –przerwałam mu i uniosłam się ze skrzywieniem. Wtuliłam się w niego mocno. Chciałam mu pokazać, że to nie jego wina, że dobrze wiem, że tak stać się musiało. On również mnie objął a po chwili delikatnie odsunął, odszukując dłońmi mojej twarzy. Mimo, że było tak ciemno, że go nie widziałam, to wręcz wyobrażałam sobie jego cierpiące spojrzenie.
-Wiesz, że bym cię nie skrzywdził, prawda? Wiesz to?!
-Tak, Draco. Wiem. –odpowiedziałam cicho, ale w momencie, gdy wypowiedziałam jego imię, wpił się wargami w moje. Ten pocałunek był zupełnie inny niż ten pierwszy. Był zaborczy, gwałtowny, pełen namiętności. Odwzajemniłam go z ogromną pasją, zarzucając mu ramiona na szyję. Położyliśmy się na łóżku, Draco zjechał wargami na moją szyję, ale w tym momencie jakby się opamiętał i ode mnie odskoczył.
-Pójdę już. –wymamrotał.
-Nie. Zostań ze mną.
Przyciągnęłam go do siebie i wtuliłam mocno w jego klatkę piersiową. Potrzebowaliśmy swojej obecności i ciał. Został ze mną przez całą noc, pozwalając zasnąć wtuloną w niego. Oboje nie przespaliśmy nigdy żadnej nocy tak dobrze...
Z nadejściem poranka, cała bajka miała się urwać.
-Dzień dobry. –wymruczałam na powitanie i musnęłam jego wargi, co on skwitował leniwym uśmiechem. Chciałabym móc tak się budzić każdego dnia.
-Dzień dobry. –odpowiedział, ale po chwili wstał jak oparzony. Wyglądał na przejętego czymś. –Zaraz wrócę!
Wrócił po prawie godzinie, ubrany jakby się dokądś wybierał.
-Co jest? Wychodzisz gdzieś? –zapytałam z obawą.
-Tak, wpadłem na pewien pomysł. –powiedział z ekscytacją. –Wyruszam na misję. Wiem, że nie mogę cię stąd uwolnić, ale chyba wiem jak mogę spróbować to zrobić. Wrócę po ciebie już niedługo. Obiecuję. Nie pozwolę cię skrzywdzić, rozumiesz? Zabiję każdego, kto ośmieli cię tknąć.
-Ale... co teraz ze mną będzie?
-Zabini się tobą zajmie. Nic ci nie zrobi. Wrócę! –pocałował mnie szybko w czoło i wybiegł z pokoju. Ja nie podzielałam jego entuzjazmu. I bardzo dobrze, bo to, co zdarzyło się po jego wyjściu, będzie mnie dręczyło do końca życia...
Wcale nie było tak, jak planował. Zostałam ponownie sprowadzona przed oblicze Lorda Voldemorta, który zadecydował, że dopóki Malfoy nie wróci, moim opiekunem zostanie... jego ojciec. Widziałam w oczach Lucjusza Malfoya błysk pożądania i satysfakcji. Przyjął swoją nową posadę z godnością i pochwałami dla swojego Pana. Myślałam, że nie będzie tak źle... Pierwszego wieczora siedziałam z nim i innymi śmierciożercami w komnatach Voldemorta. Bardzo dużo pili, szydzili od czas do czasu ze mnie, ale poza tym ignorowali mnie. Zaczęło się dopiero wtedy gdy Lucjuz Malfoy i wszyscy obecni zaczęli być ogarnięci alkoholem.
Zaprowadził mnie brutalnie do swojej komnaty, wpychając do niej bez ani krzty delikatności. Odwróciłam się w jego stronę i z przerażeniem odkryłam, że odpina pasek swoich spodni, patrząc na mnie z pożądaniem.
-Chodź tutaj, dziwko.
Wiedziałam, że nie ucieknę. Chwycił mnie za włosy, zszarpał moje ubranie i wszedł we mnie, nie zwracając uwagi na moje krzyki. Tak, zgwałcił mnie, ale na szczęście był tak pijany, że nie zauważył tego, iż jestem dziewicą. Łzy spływały po moich policzkach, niemal krztusiłam się nimi. Chciałam, aby Draco mnie uratował, ale wiedziałam, że tego nie zrobi. Był gdzieś daleko... Może gdy już wróci, mnie już nie będzie...
Ta noc nie była jedyną. Malfoy senior gwałcił mnie z każdą nadarzającą się okazją i uwielbieniem. Syczał mi w trakcie obrzydliwe slowa.
-Już wiem dlaczego mój syn nie chciał się tobą dzielić. Jesteś taka ciasna.
Nic nie było takie samo jak z Draco. Nie był dla mnie dobry ani delikatny w żadnym aspekcie. Nie mogłam czytać, spałam na podłodze, czasami nie dostawałam pożywienia. Nigdy nie miałam wymazać tego sprzed oczu.
I właśnie po paru dniach, miał nadejść mój koniec. Ponownie dostaliśmy wezwanie, aby zjawić się przed obliczem Voldemorta. Tym razem również nie miało być lepiej niż z Draco. Ponownie ucierpiałam. Czarny Pan po raz kolejny chciał widzieć, jak mnie torturują. Lucjusz jednak nie przebierał w środkach. Be zawahania chwycił drewnianą pałkę i okładał mnie nią po całym ciele. Po paru ciosach przestałam czuć cokolwiek. Bolało, ja umierałam. Widziałam wszystko przez czerwoną mgłę. Przez krew, która zaczęła mnie zalewać. Byłam gotowa na śmierć. Chciałam jej. Następny cios miał być ostatnim, ale już go nie poczułam. Usłyszałam tylko krzyki, migające światła, biegających ludzi. Zanim zemdlałam, usłyszałam tylko silne ramiona, chwytające mnie i krzyk:
-Malfoy, zabierz ją stąd!
~~~*~~
Obudziłam się w nieznanym miejscu. Co ja tutaj robiłam, dlaczego, kto mnie tutaj przyniósł, ile czasu tutaj jestem? Wszystko pamiętałam jak przez mgłę. Poruszyłam się lekko i zarejestrowałam ruch z prawej strony. W moją stronę rzucił się pewien przystojny mężczyzna, w którego oczach lśniła ulga i zachwyt. Chwycił moją twarz w dłonie z radością.
-Obudziłaś się. –mruknął i oparł swoje czoło o moje.
-Tak, co się stało, gdzie jestem?
-Wraz z Zakonem Feniksa przedostaliśmy się do twierdzy. Leżałaś... ledwo żywa, a nad tobą stał ... mój ojciec. Zaczęliśmy z nimi walczyć, zwyciężyliśmy. Voldemort nie żyje.
Ulga spadła na mnie gwałtownie.
-Czyli to koniec?
-Tak, to koniec. Jesteś wolna. Jesteśmy wolni. Byłem tutaj z tobą parę dni. Uleczyłem cię, lecz nadal się nie budziłaś. Teraz już jest wszystko dobrze. Cieszę się, że żyjesz, Granger. Już będziesz bezpieczna i nikt cię nie skrzywdzi.
Uśmiechnęłam się blado, ale gwałtownie odskoczyłam od niego, gdy jego ręka chciała sprawdzić ranę na moim brzuchu.
-Co jest, Granger?
Pokręciłam głową. Nie chciałam żeby wiedział, że boję się jego dotyku.
-Ktoś... ktoś cię skrzywdził?
Odwróciłam wzrok. Już wiedział.
-Kto... kto to był?
Nie odpowiedziałam.
-To był mój ojciec, prawda?! Ten skurwiel cię skrzywdził?!
-Przecież widziałeś. –odpowiedziałam słabo.
-W inny sposób. Skrzywdził cię w inny sposób. –spojrzał w moje oczy i wyczytał z nich prawdę. Wstał gwałtownie. –Zabiłem go. Zabiłem go tak, jak obiecałem, że jeżeli ktoś cię chociażby tknie... Gdybym wiedział...
-Nic się nie stało, Draco. Uratowałeś mnie. Jestem ci za to wdźięczna. Byłeś... doskonałym opiekunem.
Prychnął i odwrócił się do mnie plecami, zaciskając pięści.
-Gdybym był, to bym na to zaradził, a ty byś nie cierpiała. Wybacz mi, Granger. Teraz już nikt cię nie skrzywdzi, a ja zniknę. –ruszył w stronę drzwi, a ja spojrzałam za nim zaskoczona.
-Dokąd dziesz?
-Dam ci już spokój. Nic tu po mnie. Jesteś wolna, żyj w końcu tak, jak powinnaś. Nie chcę przynosić ci więcej bólu.
-Co masz teraz zrobić? Voldemorta już nie ma! –niemal, że krzyknęłam.
-Ale wciąż są śmierciożercy. Wyłapię ich i zniszczę. Oni również chcą mnie dopaść, dlatego ja muszę to zrobić, zanim oni to zrobią.
-Nie pozwolę ci odejść. –wydukałam z drżącym głosem. –Zostań ze mną, Draco.
Widziałam, że się zawahał. Odwrócił się w moją stronę z nadzieją, ale natychmiast na mnie natarł.
-Jak ty sobie to wyobrażasz?! Że po tym wszystkim będę dobrym chłopakiem, mężem i ojcem?! Że będę mógł wieść normalne życie po całym tym cierpieniu które ci zgotowałem?!
-Dokładnie tak, Draco. Czas z tym skończyć. Przejdziemy przez to razem. Pokrzywdzeni przez los, oboje zaczynający coś od nowa, wspierający się.
Wstałam z łóżka i na drżących nogach podeszłam do niego, wtulając się nie pewnie w jego klatkę piersiową. Przez długi czas nie czułam reakcji, ale w końcu się doczekałam, gdy równie mocno mnie objął.
-Zostań ze mną, zostań...
~~*~~~
Siedziałam właśnie na kanapie w salonie, gdy usłyszałam trzask zamykanych frontowych drzwi.
-Hermiona, jestem w domu!
-Dobrze, czekam w salonie!
Do pokoju po chwili wkroczył mój uśmiechnięty mąż, jak zwykle wyglądający obłędne w garniturze. Podszedł do mnie i pocałował namiętnie na powitanie. Jak to w naszym przypadku bywa, na jednym pocałunku nigdy się nie kończyło. Niestety, w tym momencie do salonu wszedł nasz szesnastoletni syn Eric.
-Tato...
Draco odsunął się ode mnie niechętnie, ale spojrzał na syna z zaciekawieniem.
-Co jest, Er?
-Ja... dostałem dzisiaj list ze szkoły. Zostałem kapitanem drużyny!
Mój mąż uśmiechnął się szeroko i podszedł do syna poklepując go radośnie i gratulując. Obojga jakby naszła ogromna fascynacja i całkowicie mnie ignorując, wyszli na podwórko za domem. Draco prawił już o tym, że zasłużył sobie na najnowszą i najszybszą miotłę i wyciągał ze składziku już dwie, najwidoczniej planując potrenować.
Stanęłam przy oknie, obserwując ich z uśmiechem. Podbiegła do nich Kathreen, nasza pięcioletnia córeczka. Draco chwycił ją w objęcia i usadowił sobie na baranach, na co mała zaczęła wyć z uciechy.
...Bo każdy ma prawo stworzyć coś pięknego...
Potrzebowaliśmy dużo czasu, aby zapomnieć o okrucieństwach, które nas spotkały. Wiele lat staraliśmy się stworzyć to, co mamy teraz. Szczęśliwą rodzinę pełną ciepła i miłości i udało nam się to. Nie zamieniłabym ich na nikogo innego. Byli najcudowniejszym darem, jaki zesłało mi życie.
Nawet nie zorientowałam się, jak odpłynęłam we wspomnienia. Paręnaście lat temu, nieodłącznym strojem mojego męża była maska i peleryna. Teraz zastępował je garnitur, którego nawet nie chciało mu się przebierać, aby polatać na miotle. Jego poprzedni strój wzbudzał we mnie mimo wszystko delikatny uśmiech. Tak bardzo pragnęłam się dowiedzieć kto się chowa pod tajemniczą maską. Kim jest jej tajemniczy opiekun. I już wtedy się w nim zakochałam. Nie w jego wyglądzie. W nim całym. W swoim tajemniczym opiekunie, którego kochać już nie miałam zamiaru przestać nigdy.
_____________________________________________________
No, druga część już za nami, mam nadzieję, że nic nie zniszczyłam i całość się podobała. ♥ A przede wszystkim Tobie, kredenss :*
Za błędy przepraszam, ale miałam małe problemy z poprawą... (Tyska coś wie haha ;-;) Jak ktoś coś wypatrzy, to piszcie śmiało. :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro