Wyrzucenie z siebie problemów
Byłam wesołą dziewczyną. Lekcje Wróżbiarstwa czy Historii Magii nie wzbudzały we mnie niechęci. Podchodziłam do wszystkiego z dystansem. Uczyłam się dobrze, często łapałam Wybitne. Miałam kontakt z wieloma ludźmi.
Teraz tego nie ma. Dlaczego? Przez list od mojej matki.
„ ... Jak można dostać mniej niż Powyżej Oczekiwań?! Jesteś moją córką, nie ośmieszaj mnie w ten sposób. Wydajemy z ojcem tyle pieniędzy na ciebie! Może łaskawie zaczniesz się starać? Jesteś do niczego! Masz to poprawić! Spodziewałam się po Tobie więcej..."
Spodziewałam się po Tobie więcej... Utkwiło mi to w głowie. Musiałam poprawić tą ocenę z Transmutacji. Zaczęłam spędzać większość czasu w bibliotece. Piątki i soboty poświęcałam na naukę. Niedziela to jedyny dzień, kiedy wszyscy wychodziliśmy do Hogsmeade. Czasami i tam zabierałam notatki i zerkałam na nie, gdy inni zamawiali napoje. Wychodziłam zawsze ze swoimi znajomymi, ale byłam przy nich jak cień. Gdy moje współlokatorki spały, ja siedziałam z różdżką zaświeconą pod kocem, przeważnie robiłam tak przed zaliczeniem z Eliksirów dla naszego opiekuna.
Przez pół roku nie przyszedł żaden list od rodziców, czyli w miarę musiałam ich zadowolić.
Raz odpuściłam sobie wyjście do miasteczka, nastepnęgo dnia mieliśmy mieć test z Transmutacji. Miałam problem z tym przedmiotem, jak przeważająca liczba Ślizgonów, dlatego siedziałam w bibliotece z trzema różnymi podręcznikami.
- Wow, nie sądziłem, że ktoś normalny przychodzi tu o tej porze.
Właśnie wtedy jakaś osoba mi przerwała. Podniosłam wzrok i zauważyłam starszego chłopaka z rudą czupryną. Jeden z bliźniaków Weasley.
- Ty też tu jesteś - zmarszczyłam brwi.
- Tak, moja droga Saro, ale ja nie jestem na pewno normalny.
- Wymawiasz moje imię specjalnie, bo wiesz, że niezbyt odróżniam ciebie i twojego brata - prychnęłam.
Roześmiał się. Chciałam wrócić do nauki.
- Dzisiaj masz do czynienia z Fredem. Czemu się uczysz?
Zapamiętać: Fred mnie bardziej wkurwia.
- Test z Transmutacji. Muszę mieć Powyżej Oczekiwań lub Wybitne.
Podrapał się po głowie, a ja znowu utknęłam nos pomiędzy książki.
- Jesteś naprawdę dziwna.
- Ja tylko się uczę, aby wyjść na człowieka kiedyś.
- Jesteś dopiero na piątym roku... - musiał przez chwile się zastanowić. - Masz dużo czasu i tak najważniejszy jest siódmy rok.
- Nie dla mojej matki - syknęłam już zirytowana, bo chciałam serio tego się nauczyć. Co z tego, iż uczyłam się już tego tydzień temu...
- To przez nią często płaczesz?
Zszokowana spojrzałam na niego. Skąd wiedział, że płaczę praktycznie, co wieczór.
- Pomyliło ci się coś - machnęłam ręką.
- Zawsze rano masz mocno podkrążone oczy - usiadł obok mnie - nawet tona makijażu nie oszuka mnie. Hermiona mówiła, że raz zaczęłaś panikować, jak zapomniałaś referatu dla Sprout.
Pamiętam to, pozwoliła mi donieść następnego dnia.
- Przemęczasz się - podsumował.
- Niestety, moją matkę to nie obchodzi - zaczęłam pisać coś na pergaminie.
Chłopak niespodziewanie chwycił mnie delikatnie za podbródek i skierował w swoją stronę.
- Jednak mnie obchodzi.
Jeny, moje serce zmiękło. Poczułam przyjemne uczucie, hmm, bezpieczeństwa? Chyba tak to mogę określić. To było wariactwo.
- Będę cię w każdy piątek i sobotę wieczoram zabierał na spacery - objaśnił nie pytając mnie o zdanie, chociaż nawet nie chciałam się sprzeciwiać. - Jestem pewny, że to umiesz, a matka jest daleko.
Zaskoczył mnie. Miał racje. Zabrał mi jeden pergamin i napisał na nim wielkimi literami „WYRZUĆ TO Z SIEBIE".
- Napisz tu, co chciałabyś powiedzieć jej.
Zastanowiłam się chwile, lecz dwa razy powtarzać nie trzeba było.
„Chciałabym, żebyś była ze mnie w końcu dumna. Przez próbę kreowania mnie na lepszą niż jestem, niszczysz mnie, a zarazem tracisz jako córkę. Kocham cię, ale jak skończę szkołę, nie będziesz miała nic do powiedzenia".
- Brawo! - Fred posłał mi szeroki uśmiech.
Ja rzuciłam mu się na szyję i mocno przytuliłam się do niego.
- Dziękuje... - powiedziałam cicho.
- Nie martw się, maleństwo - pogładził moje włosy. - Ja ci pomogę. Teraz chodź odprowadzę cię do lochów, abyś mogła się przespać i porządnie odpocząć.
Całą drogę zagadywał mnie różnymi głupotami, a jego ręka spoczywała cały czas na moim bardziej oddalonym ramieniu. Poczułam w końcu, że mam wsparcie, którego brakowało mi od dawna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro