Troska o Wybrańca cz.2
Od pamiętnej rozmowy z Harrym nigdy więcej w tym roku nie doszło do podobnej sytuacji. On miał swoich przyjaciół i problemy, a ja swoje.
Był to już ostatni tydzień w Hogwarcie. Tego dnia minął drugi tydzień od śmierci Syriusza Blacka. Prawie nikogo to nie ruszało. Dalej uważano go za mordercę. Jednak wiedzieli, że to chrzestny ojciec Pottera. Znalazły się osoby współczujące.
Gdy wyszłam, jak co wieczór, na most, tym razem zauważyłam kogoś tam. Okularnik stał dokładnie w tym samym miejscu, co ze mną ostatnio. Zastanowiłam się, czy podejść i coś chyba mnie do tego skusiło.
- Hej - chłopak spojrzał na mnie.
- Cześć.
- Jak się trzymasz?
- Nie wiem. Czuję pustkę - odparł, po czym delikatnie się uśmiechnął. - To było twoje pierwsze pytanie do mnie kilka miesięcy temu.
- Racja - zerknęłam na otaczający nas krajobraz. - Szkoda, że tak kończymy rok.
Lekko przytaknął, ale głowę miał cały czas spuszczoną. Spojrzałam na jego dłonie, które przykuły moją uwagę przez czerwone rany. Miałam identyczne, lecz nie było ich tak wiele. Dotknęłam koniuszkami palców zranioną skórę. Drgnął, lecz nie odsunął się.
- Przykro mi...
- To nic - poprawił okulary na nosie. - Wolałbym masę takich ran niż tych wewnętrznych.
Skrzywiłam się. Ced. Syriusz.
- Czasem musimy stracić kogoś, aby uświadomić sobie kilka rzeczy.
- Ty straciłaś...
- Mamę - odpowiedziałam szybciej. - Była wyjątkowa. Zawsze uśmiechnięta i pełna optymizmu. We wszystkim widziała cząstkę dobra. Należała do Slytherinu.
- W jaki sposób? - zapytał Wybraniec.
- Była czystej krwi i jej panieńskie to Nott.
Zdziwił się.
- Nigdy o tym nie wspominałaś, że jesteś kuzynką Teodora.
- To nasza druga rozmowa - zaśmiałam się. - Czyli nie było okazji.
Dalej staliśmy w ciszy. Nadal trzymałam jego dłoń. Powoli zapadał zmrok.
- Mój ojciec to okropny człowiek, zmienił się przez śmierć mamy - rzekłam, gdy zaświeciły się lampki. - Chcę ci powiedzieć, iż nie stanie po odpowiedniej stronie, będzie walczył z wami, a ja...
- Clarisse, wiem, jaka jesteś i tyle mi wystarczy.
Wtedy od dłuższego czasu poczułam delikatną ulgę na sercu.
____________
Wszędzie wrzaski, wybuchy, nazwy zaklęć rzucanych na przeciwników. Stałam w tamtej chwili nie wiedząc co dokładnie robić. Czułam jak na moim ramieniu przewija się żywy znak Śmierciożerców. Czarny Pan zniknął razem z Potterem. Nie widziałam go od dwóch lat, od kiedy ojciec zabronił mi powrotu do zamku.
Rozejrzałam się. Ktoś chciał mnie zaatakować.
- Cruciatus! - machnęłam różdżką w stronę tej osoby.
Zobaczyłam Lavender, która wiła się z bólu.
Przepraszam.
Ruszyłam dalej. Moim zadaniem było znaleźć kuzyna oraz ojca. Znalazłam tego drugiego. Leżał przygnieciony przez gruzy. Obok stał George, jeszcze z trzęsącą się ręką, w której była różdżka.
- To za Freda - wysyczał.
Dziękuję.
Ponownie zaczęłam się oglądać. Krzyknęłam, gdy ujrzałam Teodora przeszytego ogromnym kawałkiem szkła.
Niedaleko niego klęczała zdezorientowana Tonks.
Zabij każdego. Zabij.
Rozkaz. Nie mogłam. Ona miała dziecko.
Ktoś jednak zrobił to za mnie. Rzucił Avadę.
Bellatriks Lestrange. Znowu stałam bez ruchu. Gdzie dalej iść. Serce mnie bolało. Mój kuzyn... Teo...
Po krótkim momencie pod moimi nogami leżała ta wiedźma, a we mnie celowała matka Weasleya.
- Clarisse - powiedziała z wyczuwalnym bólem. - Harry tyle o tobie mówił...
- Domyślam się. Nie mam zamiaru pani zabić.
Nagle niebo zaczęło się rozjaśniać. Znak.
Voldemort zginął.
Śmierciożercy znikali.
Ja dalej tam byłam.
- Skarbie, wiem, że to przez ojca - mówiła dalej pani Molly. - Jego już nie ma. Jesteś wolna.
Po moim policzku spłynęła jedna łza.
- Za dużo złego zrobiłam - zaczęłam podnosić moją różdżkę do góry. - Muszę za to odpowiedzieć.
Chciałam rzucić na siebie zaklęcie niewybaczalne.
- Nie!
Potter złapał mnie za nadgarstek. Wyrwał mi różdżkę i odrzucił daleko. Czułam, że zaraz upadnę zmęczona.
- Clarisse - podtrzymał mnie, abym nie straciła równowagi. - Nie rób tego.
- Muszę. Za wielu skrzywdziłam, zabiłam.
- Przecież uprzedziłaś mnie, pamiętasz?
Nie mogłam wypowiedzieć ani jednego słowa. Przytuliłam się do niego. Objął mnie mocno.
- Dziękuję - wyszeptałam. - I przepraszam.
Szybko wyciągnęłam z jego kieszeni różdżkę i skierowałam ją na moją pierś.
Okularnik krzyczał.
Było za późno.
- Avada Kedavra.
- Nie!!
To ostatnie, co usłyszałam. Ostatni raz usłyszałam Harry'ego. Potem już nic nie było.
Wtedy w końcu od dwóch lat poczułam ogromną ulgę na sercu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro