Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ten najstarszy

- Fred! George! Jeszcze raz wejdziecie mi do kuchni i zabierzecie cokolwiek to nie ręczę za siebie!

Przez salon w Norze właśnie przebiegli bliźniacy spłoszeni krzykiem pani Weasley. Schowali się za kanapą, na której grałam z Ronem szachy. Mogliśmy usłyszeć ich cichy chichot.

- Daisy - zwrócił się jeden z nich do mnie. - Możesz iść sprawdzić, czy smok dalej zionie ogniem?

Powstrzymałam wybuch śmiechu.

- Fred, nie obrażaj mamy - skarcił go młodszy Weasley.

- Daj spokój Ron - odparłam, wygrywając z nim. - Nie umieją być poważni, choć to oni teraz są najstarsi z dzieci waszej matki.

Fred i George roześmiali się głośno. Sam Ronald był rozbawiony.

- W tej chwili chyba jednak ja jestem najstarszy.

Wszyscy spojrzeliśmy na stojącego w wejściu do domu Billa. Miał szeroki uśmiech na twarzy. Jego obie ręce były zajęte torbami.

- Cześć młodzi! - zawołał do nas.

- Na Merlina! Czy to mój kochany syn?! - Molly przybiegła szybko do pokoju i od razu wyściskała pierworodnego.

- Witaj mamo, co pysznego gotujesz?

- Ah! Wieczorem przybędą rodzice Daisy i robię małą kolację, ale zaraz coś dla ciebie przygotuję! - kobieta odwróciła się z powrotem w stronę kuchni, a Bill ruszył za nią zostawiając torby obok pułki z książkami.

- On dostanie jedzenie.

- Ale my już nie.

Zaśmiałam się cicho z oburzenia bliźniaków.

- On pierwszy się urodził - rzekłam rzecz oczywistą.

- No i zerwał zaręczyny z Fleur.

Tego akurat nie wiedziałam. Było pomiędzy nimi idealnie, co się mogło stać? Odruchowo spojrzałam na młodego mężczyznę. Nie widziałam żadnej oznaki bólu.

- Zdradziła go? - spytał Ron.

- Jak możesz tak myśleć! - byłam oburzona tym pytaniem. - Insynuujesz głupotę. Billa nikt by nie zdradził. Wielu dziewczynom się podoba.

- Weź bo się jeszcze zakochasz - chichotali nadal za nami Fred i George.

Zarumieniłam się okropnie, na co cała trójka wybuchnęła śmiechem. Na szczęście do domu przyszedł pan Weasley, który poprosił swoje dzieci o pomoc. Zrzedły im miny, a ja triumfowałam w środku. Ginny była na Pokątnej, więc straciłam towarzystwo, dlatego postanowiłam pomóc pani Weasley.

- Oh, dobrze, że jesteś kochanieńka, mogłabyś przypilnować pieczeń i dokończyć robić masę do ciasto? - uśmiech kobiety był bardzo zaraźliwy. - Ja w tym czasie posprzątam w łazience.

- Oczywiście.

Od razu rudowłosa zniknęła. Zajęłam się kończeniem kremu. Nie byłam sama, gdyż Bill zajadał się pysznymi pieczonymi ziemniakami i sałatką z oliwkami. Jeśli ma się okazje, aby spróbować czego pani Weasley to jest właśnie to oraz pieczeń. Magia. Nagle wstał i podszedł do zlewu.

- Ja pozmywam - powiedziałam szybko.

- Jestem we własnym domu i ktoś będzie za mnie zmywał? - zaśmiał się, zawsze to robi gdy komuś odpowiadał?

- Jestem tu od dwóch tygodni, więc zdarzyło mi się w czymś pomóc - odparłam.

- Miło z twojej strony. Jesteś na tym samym roczniku co bliźniaki?

Przytaknęłam machając głową.

- Jak ty z nimi wytrzymujesz?

- Przyzwyczaiłam się. Żartują za dużo, ale zawsze mogę na nich polegać. To oni zaproponowali, abym tu nocowała, jak moi rodzice wyjadą w delegację.

Więcej nic nie powiedziałam, on również milczał. Gotowe ciasto wstawiłam do lodówki. Chwyciłam miskę do umycia i się odwróciłam w stronę zlewu, jednak uderzyłam o Billego. Myślałam, że już wyszedł z kuchni. Niestety, przy tym zderzeniu opuścił talerz, który po chwili leżał w kawałkach.

- O kurczaki! - krzyknęłam spanikowana.

Kucnęłam, żeby pozbierać zbitą porcelanę. Weasley śmiał się głośno. Zaczął pomagać mi sprzątać.

- To tylko talerz, Daisy.

- Wiem, ale trzeba dobrze pozbierać. Nie chcemy aby Ronald się pokaleczył - stwierdziłam. - Jesteś strasznie wesołym człowiekiem.

- To przez twoją osobę - przeniosłam wzrok na niego. - Twój spokój, a zarazem nierozgarnięcie jest słodkie oraz zabawne.

Pomrugałam kilka razy oczami nie wiedząc, co odpowiedzieć, w końcu on dotknął opuszkami palców jeden kosmyk moich włosów i założył go za ucho. Zawstydzona szybko pozbierałam stłuczone naczynie, a następnie wyrzuciłam je. Powędrowałam do mięsa, które się piekło. Bill usiadł na swoim poprzednim miejscu i chwycił Proroka Codziennego. Tak w ciszy trwaliśmy chwile, dopóki znowu nie pojawili się bliźniacy.

- Psst, Daisy?

- Hm?

- Jest tam mama?

- Nie...

I dwójka rudzielców weszła do kuchni.

- Co zrobiłaś pysznego? - zapytał Fred, nachylając się nade mną.

- Nic dla was grubasy.

- O, Freddie! Ciasto!! - krzyknął George, który zdążył dobrać się do lodówki.

Jednak nie mieli szczęścia, bo właśnie wróciła ich rodzicielka.

- POWIEDZIAŁAM WAM RAZ I WIĘCEJ NIE MIAŁAM ZAMIARU MÓWIĆ, WYNOCHA WY DARMOZJADY. FREDZIE I GEORGU WEASLEY MACIE SZLABAN DO ODWOŁANIA.

Moi przyjaciele w pośpiechu opuścili dom z powrotem udając się do ojca. Widziałam kątem oka, jak Bill jest bardzo rozbawiony całą sytuacją.

W końcu wszyscy wrócili do domu, a moi rodzice przybyli. Na powitanie mocno ich uściskałam. Tęskniłam bardzo, ale również będę bardzo tęsknić za Norą. Zjedliśmy posiłek śmiejąc się z żartów Freda i Georga oraz wychwalając panią Weasley. Po posprzątaniu wyszłam sama na spacer, za godzinę mieliśmy rozpocząć mecz quiddicha. Usiadłam na niewielkim pagórku, z którego widziałam jezioro. Piękny widok.

- Czemu siedzisz sama? - usłyszałam za sobą głos jednego z rudzielców.

Bill usiadł obok mnie, przy czym szturchnął moje kolano swoim. Przez to zarumieniłam się delikatnie.

- Potrzebuje spokoju i odpoczynku od bliźniaków.

- Nawet ciebie zmęczyli.

- Muszę naładować baterie przed meczem - powiedziałam, patrząc na taflę wody. - Co ty tu robisz?

Chłopak spuścił wzrok, ale na jego twarzy dalej widniał uśmiech.

- Tu przychodziłem, kiedy miałem jakiś problem - przyznał i spojrzał na mnie.

Jejku piękne ma te oczy.

- Teraz - kontynuował - jestem tu, bo pewna osoba odkryła moją miejscówkę.

Oh.

Mówił o mnie.

- Mam nadzieję, że to nie problem.

Roześmiał się.

- Daisy, wiem, że chciałabyś jeszcze zostać tutaj, dlatego pogadałem z twoimi rodzicami...

- NA MERLINA SERIO? ZGODZILI SIĘ? JAK SIĘ CIESZĘ - krzycząc, rzuciłam mu się na szyję, nie myśląc kompletnie, co robię. - Dziękuję...

Bill dalej patrzył na mnie, ani na chwilę nie spuścił wzroku. Za to ujął mój podbródek, a potem złączył nasze usta. Byłam jak sparaliżowana, ale to było niesamowite uczucie!

- Powiedzmy, że to był jakby w ramach przysługi - zaśmiał się. - Wyglądasz ślicznie jak się rumienisz.

Jeszcze bardziej się zaczerwieniłam.

Na Merlina... co za dzień.

KONIEC


Witam wszystkich tu zebranych!

Muszę wam ogłosić koniec miniaturek. W sumie pewnie dawno można było się domyślić, iż do tego dojdzie/doszło. No to chciałam tyle. Dziękuję wszystkim, którzy przetrwali to wszystko hah. 

buziaki!! 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro