Remus x Reader
Jak zwykle w pełnię razem z Huncwotami przemieniałam się. Tak, ja [T.I] [T.N] przyjaźnię się z największymi rozrabiakami w dziejach Hogwartu. Nasza znajomość zaczęła się w pociągu na naszym pierwszym roku i trwa aż do dziś, 17-ego kwietnia 1978 roku.
Zaczęło się. James zmienił się w jelenia. Syriusz też gotowy. Peter coś się ociąga. Nie czekam na niego i po chwili stoję jako rudy lis. Wreszcie koło mnie zjawił się szczur. Remus właśnie stał się bestią.
Ruszyliśmy w stronę łąk. Tam razem z Blackiem tarzaliśmy się po trawie. Potem Rogacz i Łapa urządzili sobie wyścigi. Gdy wrócili, niespodziewanie Lupin pobiegł do Zakazanego Lasu. Popędziliśmy za nim, Peter na grzbiecie Syriusza. Nasz wilkołak przedzierał się przez niezliczoną ilość krzaków za...zającem. Tak, czasami ma ochotę na polowanie. Cóż, sama mam tak jak jestem lisem.
Już jako człowiek w Wrzeszczącej Chacie wyjęłam gazę oraz bandaż.
- Chłopaki, posadźcie Remusa na kanapie i pomóżcie mi oczyścić jego rany.
- [T.I], bo my... - zaczął James.
- Musimy iść... - dalej mówił Łapa.
- Na karę - skończył Peter.
- Słucham?! - krzyknęłam. - Chociaż raz moglibyście obejść się bez szlabanu! Przynajmniej jak potrzebuje nas Lunio! - podeszłam do nich i wymachiwałam nożyczkami, którymi chciałam uciąć bandaż.
Patrzyłam na nich morderczym wzrokiem. Pettigrew schował się za Potterem. Dobrze wiedzą, że ze mną się nie zadziera.
- Zejdźcie mi z oczu! - warknęłam.
Popychając i potykając się opuścili pokój. Razem z Remusem wybuchnęliśmy śmiechem.
- Nie strasz ich tak. Chcieli jak najlepiej - bronił przyjaciół. - Lunio? Naprawdę?
- Mi się podoba - uśmiechnęłam się. - No jeszcze jak siedzisz przede mną w samych bokserkach.
Ciemnooki dosyć mocno się zarumienił. Podałam mu eliksir na gojenie ran. Powycierałam miejsca zranień. Zrobiłam opatrunek. Rzuciłam mu czystą, nieposzarpaną koszulę.
- Zauważyłeś, że pierwszy raz siedzimy tu sami? - zagadnęłam stojąc przy komodzie chowając wyjęte przedmioty.
- Masz rację - odparł.
Odwróciłam się w jego stronę. Okazało się, że stoi naprzeciwko mnie. Miał tylko narzucone ubranie. Nieźle był zbudowany. Jakim cudem, jeśli nie grał w quiddicha? Wyglądał świetnie, a te liczne blizny dodawały uroku. Spojrzałam w jego czekoladowe oczy. Nie wytrzymałam, zarzuciłam mu ręce na szyję i wbiłam się w jego usta. Remus złapał mnie w tali, lekko podniósł do góry, więc owinęłam go nogami. Dłońmi błądziłam po jego torsie. Wydałam z siebie cichy jęk, kiedy przygryzł mi dolną wargę. Oderwaliśmy się od siebie, jak zabrakło nam tchu.
- Luniaczku, nie znałam cię takiego.
- Jakiego?
- Namiętnęgo - odparłam i znowu złączyłam nasze usta.
- Nie przeszkadza ci, że jestem wilkołakiem?- mruknął nie patrząc mi w oczy.
- Nie przeszkadzało wcześniej, nie przeszkadza teraz.
- Nie chcę cię skrzywdzić...
- Merlinie! Remusie Johnie Lupinie! - wybuchłam. - Nie obchodzi mnie, co ty chcesz!
- A ty czego chcesz w takim razie?
- Chcę być twoją dziewczyną!
Tym razem on zbliżył nasze twarze.
- Hm...rozumiem, że spełniłeś moje życzenie? - zaśmiałam się.
- Tak, mój lisku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro