OC x Ronald
OC dla Rogi5556 ;3 Endżoj :>
- Natalia! - wrzasnął głos mojego szefa z naszego głośnika w kuchni.
No i nici z podwyżki. Po prostu świetnie. Idealnie. Perfekcyjnie. Ja pierdolę... Poszłam w stronę gabinetu tego "postrachu pracowników". Oczywiście po drodze nie omieszkałam mamrotać rozmaitych przekleństw pod adresem tego gnoja, Dennis'a. Przeklęty kretyn.
- Słucham, proszę pana - zrobiłam "słodką" minkę. Babcia nauczyła mnie takich trików.
- Doszły mnie słuchy, że dobierałaś się do jednego z pracowników! - huknął, marszcząc gniewnie swoje krzaczaste brwi.
Prychnęłam i uśmiechnęłam się z politowaniem. No cóż, taktyka niewiniątka nie podziałała, to w takim razie trzeba wysunąć pazury.
- A więc to JA dobierałam się do Dennis'a, tak? Pamiętam to zupełnie inaczej - powiedziałam z udawanym oburzeniem, zakładając ręce na piersi. - Nikomu nie zawadzałam podczas układania pudeł z dostawy do magazynu, gdy ten pajac zaszedł mnie od tyłu i zaczął obmacywać. Musiałam stanowczo zaprotestować i dlatego walnęłam go z łokcia w twarz. Niech mi pan uwierzy - to nie było miłe przeżycie.
Pan Hackman skrzywił się, ale nic nie powiedział i machnięciem swojej wielkiej, szynkowatej dłoni pokazał, że mam już stąd zmiatać. Odwróciłam się w stronę drzwi i usłyszałam jeszcze, że warczy przez mikrofon: "Currey, do mnie!". Uśmiechnęłam się triumfalnie oraz wyszłam z jego gabinetu z dumnie podniesioną głową. Weszłam za ladę i zachichotałam pod nosem.
- Komuś tu wesoło - powiedziała moja najbliższa koleżanka z pracy, Maddie, uśmiechając się szeroko.
- Madeline, po prostu wywinęłam się z braku podwyżki - odrzekłam udając powagę i klepiąc dziewczynę po głowie.
- Ej, mówiłam ci, żebyś nie nazywała mnie Madeline! - rzuciła obrażona.
- Spokojnie, panno Mająca-Anonimowe-Duże-Dobre-Intymne-Erekcje - zakrztusiłam się własną śliną przez to wymyślone przezwisko (dziena, Rogi5556, podsunęłaś mi to XD).
No, to teraz sobie nagrabiłam. Maddie, urażona, walnęła mnie mocno pięścią w ramię, podczas gdy ja nie mogłam powstrzymać śmiechu.
- Natalie, wiesz, że zaprzestanę dzielenia się z tobą twoimi ulubionymi, CZEKOLADOWYMI ciastkami, jeśli nie przestaniesz mi tak dokuczać - dziewczyna założyła ręce na piersiach i przekręciła głowę w bok.
- Spokojnie, dziewczyno, bo ci jeszcze żyłka pęknie - powiedziałam z uśmiechem, jednak w duchu strwożyłam się na myśl o braku czekoladowych ciasteczek robionych tradycyjnie i tylko w rodzinie Maddie. Nie przeżyłabym tego.
- Może ci wybaczę. Ale tylko wtedy, gdy obiecasz, że pójdziemy na zakupy - zwróciła na mnie te swoje oczy szczeniaczka. Dobrze wiedziała, że niezbyt przepadam za tego typu czynnościami. Ech, niech ma raz tą przyjemność znęcania się nade mną. To dla was, ciacha!
- No dobra - mruknęłam z grymasem na twarzy.
Maddie podskoczyła zachwycona i wydała z siebie zduszony pisk radości. Kompletnie nie rozumiem jak można się cieszyć z czegoś takiego jak ZAKUPY. Zakupy to zło.
- Nie podniecaj się tak na tą myśl, powinnaś raczej tak zrobić na widok jego - wskazałam kciukiem przystojnego bruneta w okularach i zielonych oczach wchodzącego właśnie do kawiarni. Tak, to zdecydowanie typ faceta mojej przyjaciółki. Lasey wytrzeszczyła oczy na jego widok i szczęka jej opadła. Zarechotałam z jej miny oraz wróciłam do obsługiwania klientów przy stolikach. Po chwili podeszłam do czarnowłosego chłopaka, który usiadł w kącie.
- Dzień dobry - wyszczerzyłam się do najprawdopodobniej nowego obiektu westchnień Madeline. - Przepraszam bardzo, ale muszę na chwilę zajrzeć na zaplecze. Maddie, moja koleżanka, pana obsłuży.
Wróciłam za ladę i popchnęłam Lasey w kierunku stolika przystojnego okularnika (się zrymowało cx dop.aut.). Rumiana na twarzy, podeszła i zaczęła przyjmować zamówienie. "Jest!", pomyślałam. Po moim powrocie z zaplecza roześmiana szatynka wpadła w moje objęcia.
- Nie uwierzysz! - zapiszczała. - Dał mi swój numer telefonu! Powiedział, żebym zadzwoniła do niego i razem gdzieś pójdziemy!
Spojrzałam na jej uszczęśliwioną twarzyczkę i uśmiechnęłam się szeroko.
- No to gratuluję ci, Maddie. Właśnie wyrwałaś przystojniaka - pochwaliłam. - Jak ma na imię?
- Harry. Śliczne imię, prawda? - rozpromieniła się jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe.
- Prawda. Życzę ci z nim szczęścia - ucałowałam jej policzek i poszłam na kasę.
- Hej, hej, hej, poczekaj! - Maddie podążyła za mną. - Wiesz, że on nie przyszedł sam? Razem z przyjacielem wybrali się tutaj, tylko, że jego rudowłosy kolega poszedł do sklepu coś kupić i zaraz do niego dołączy.
- Zaraz... Czy ty powiedziałaś rudowłosy? - spytałam.
- Tak, a przecież wiadomo, że lubisz rudych chłopaków - dziewczyna z uśmiechem poruszyła sugestywnie brwiami.
- Może jest szansa, że ma niebieskie oczy i piegi - powiedziałam z nadzieją.
- Na pewno! - rzekła Madeline ze śmiechem.
***
Dawałam właśnie resztę jakiejś staruszce, gdy od strony drzwi rozległ się dźwięk dzwoneczka, oznajmiającego, że klient właśnie wszedł. I wtedy ujrzałam chłopaka. Nie byle jakiego, bo faceta mojego ukochanego typu. Zastygłam ręką z resztą w powietrzu i uchyliłam lekko wargi wpatrując się w niego. Tak jak sobie wymarzyłam miał śliczne, niebieskie oczy, masę uroczych piegów oraz był wysoki, co ja uważam za ważne u chłopców.
- Dziecino, nie warto zawracać sobie głowy chłopakami! - zaskrzeczała nagle starsza pani, wyrywając mnie z letargu.
- Przepraszam, oto pani reszta - spojrzałam na nią lekko zakłopotana i wręczyłam jej pieniądze.
Przeszukałam wzrokiem całą salę i w końcu ponownie zawiesiłam wzrok na rudowłosym mężczyźnie.
- Uuuuuu, ktoś tu komuś wpadł w oko - powiedziała Maddie, mając na twarzy łobuzerski uśmieszek. - No dobrze, pomogę ci, skoro tak ładnie prosisz - dodała ze śmiechem, po kilku sekundach ciszy.
Uzgodniłyśmy, że najlepiej będzie jeśli po prostu podejdę i przyjmę jego zamówienie. Jednak nie wiedziałam, że Madeline ma inny tajny plan. Zwróciłam się w kierunku stolika nieznanego mi ciacha wraz z notatnikiem i długopisem w ręku, gdy Lasey podstawiła mi ukradkiem nogę. Upadłam na podłogę, a notesik z cienkopisem poleciały aż pod nogi rudowłosego.
Chłopak poderwał się z siedzenia i zbierając po drodze moje zguby podbiegł do mnie, po czym pomógł mi wstać.
- Nic ci nie jest?! - spytał poddenerwowany. Zaraz potem poczerwieniał na twarzy. - Znaczy się... Czy nic PANI nie jest?
- Tak, tak myślę... Dziękuję - zaczęłam nerwowo skubać moje ciemnoblond włosy. To trochę dziwne... Zazwyczaj tak się nie zachowuję!
- Nazywam się Ron. Ron Weasley - powiedział, wciąż zarumieniony.
- Jestem Natalie. Chickrun Natalie - uśmiechnęłam się do niego.
Odwzajemnił mój gest. Mój Boże, jaki on ma uroczy uśmiech.
- Może w zamian za moją jakże bezcenną pomoc, zgodziłabyś się wyjść gdzieś ze mną? - o, nabrał pewności siebie. Podoba mi się to.
- Hmmm, pomyślę - droczyłam się.
- Uznam to za wstępną zgodę. O której kończysz pracę? - przybrał na twarz łobuzerski uśmiech, opierając się o ladę.
- "Kiedy dzień spotyka się z nocą, gdy zmierzch skrzydła rozkłada nad ziemią, a zorze błękit nieba rozzłocą i podpalą chmury czerwienią". - zacytowałam figlarnie.
- Może bardziej po ludzku...? - rzekł, przekrzywiając głowę w bok.
- O szóstej - zaśmiałam się.
- W takim razie do osiemnastej - odwrócił się na pięcie i odszedł do swojego przyjaciela, Harry'ego.
Odetchnęłam z zachwytu. Coś czuję, że to może nie być wcale taki zły dzień...
Witam wszystkich po długiej przerwie! Tak, wiem, wszyscy kochamy długie nieobecności tej leniwej piranii! Może powinnam się gdzieś zakopać żywcem zanim umrę przez was w męczarniach...? Yeah, I think it's a good idea!
Żegnam,
#Ann 😂
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro