Blizny
Wszyscy wiedzieli o sławnej bliźnie Harry'ego w kształcie błyskawicy.
Jedynie parę osób wiedziało, że miał inne, mniejsze blizny, które zdobył w różnych okolicznościach, niekoniecznie tak sławnych i rozpoznawalnych.
Tylko Draco wiedział, ile dokładnie ich było i znał kryjące się za nimi historie.
Wieczorem, gdy Harry wsuwał się pod pościel, Draco miał nawyk przyciągania go do siebie i muskania palcami każdą z plamek jasnej skóry. Jedna na udzie o paskudnym, poszarpanym kształcie, druga, długa jak nitka na plecach, trzecia w postaci kropek na piersi, czwarta wyraźna na palcu, piąta, chyba najzwyczajniej wyglądająca, bo krótka i podłużna na boku (szósta na dłoni, ale tę Draco starannie unikał).
Harry nie musiał nigdy o nich opowiadać, bo Malfoy doskonale wiedział skąd każda się wzięła. Niech to Merlin, sam pomagał Harry'emu w leczeniu ran, po których zostały. Co nie znaczy, że widok uśmiechającego się blado Harry'ego z rozharataną nogą i zmartwienia na twarzach Uzdrowicieli sprawiał Draco jakąkolwiek przyjemność. Przeciwnie, gdy pierwszy raz zobaczył to zwątpienie na twarzy Uzdrowicieli i usłyszał ich wyjaśnienia, że nie wiedzą, co trafiło Pottera i czy rana się wyleczy, Draco strzelił Uzdrowiciela w nos i po raz pierwszy od dawna ponownie sięgnął po książki o czarnej magii.
To głównie przez nieumiejętne leczenie blizna na udzie jest tak widoczna i poszarpana.
Innym razem Harry wrócił prosto do domu i z nonszalancją zderzył się ze ścianą obok drzwi, by zaraz z gracją wyłożyć się na podłodze, odsłaniając czerwono-zieloną ranę na plecach, ciągnącą się od prawej łopatki do lewego biodra. Z wdziękiem trzepnął niechcący ręką w ścianę i wyjaśniająco wychrypiał coś, co zaskakująco było podobne do gulgotania indyka.
Harry utrzymywał, że nie zrobił żadnej z tych rzeczy, ale z drugiej strony to od gdakał na podłodze, podczas gdy Draco przytomnie wahał się pomiędzy histerycznym chichotem a strzeleniem Harry'ego w twarz, by się w końcu uspokoił.
Dla własnego zdrowia (i satysfakcji) zrobił obie rzeczy, po czym aportował się wraz z Harrym do Munga, gdzie po skonsultowaniu się z uzdrowicielami, powiedzeniu im paru niecenzuralnych rzeczy na temat ich pojęcia o klątwach i właściwego wyleczeniu Harry'ego, Potter wysłuchał wykładu na temat debilizmu, jakim się wykazał, idąc na misję bez wsparcia innych aurorów. Oczywiście, gdy padło dobitne "kretynie", które zwiastowało koniec monologu i jeszcze parę dobijających "idiotów" i "zakutych łbów" Harry taktownie przeprosił i obiecał, że więcej się to nie powtórzy.
Draco jednak miał więcej rozumu, niż by zwyczajnie mu uwierzyć, więc gdy następnym razem Harry wpadł do ich domu z podziurawioną koszulą i "nie panikuj, ale chyba mam przedziurawione płuco" na ustach, Draco jedynie pokręcił głową zirytowany i zabrał go do Uzdrowicieli, którzy chyba w tamtym momencie zaczęli pałać do niego czystą nienawiścią. Tym razem monolog był krótszy, jednak najeżony wystarczającą ilością "cymbałów", "tępych młotów" i "durniów", by Harry zrozumiał powagę sytuacji.
Poniewczasie, bo śmiertelne zagrożenie minęło, ale Draco nie chciał, by cokolwiek ze strachu, jaki czuł, ominęło jego nieokiełznanego kochanka.
Potter tym razem był wystarczająco grzeczny i nie wychylał się na misjach w terenie. Ale Harry nie byłby Harrym, gdyby raz na jakiś czas czegoś sobie nie zrobił, co w końcu nastąpiło.
Wielu myśli, że Potter swoją bliznę na palcu zdobył w heroicznej walce między dobrem a złem, albo innej bzdecie, o której opowiadają w gazetach, typu rzucaniu się na Śmierciożercę i łapaniu jego różdżkę gołą ręką, prawie nie tracąc przy tym palca (co jest głupotą, ale Harry, gdyby mógł, to by to zrobił, bo to Harry).
Prawdziwa historia jest jednak inna i dość niespodziewana. Bo kto by pomyślał, że sławny Gryfon nie potrafi pokroić zwyczajnie ogórka?
Draco nie pomyślał.
Więc kiedy podczas czytania ekscytującej książki z kuchni dobiegł go syk, przekleństwo i brzęk noża, Draco jedynie westchnął męczeńsko. Zamknął oczy, zastanawiając się, czy ze szczęściem Pottera ich nóż nie miał na sobie jakiejś klątwy lub trucizny i zaczął obmyślać plan, jak na stałe umieścić Harry'ego w Mungu pod stałą obserwacją.
Najlepiej w kaftanie bezpieczeństwa.
Wstając, przerwał potok przekleństw znaczącym "imbecyl" i machnięciem różdżki rzucił na obficie krwawiący palec Episkey. Harry posłał mu wdzięczne spojrzenie i zaczął tłumaczyć, że to wcale nie była jego wina i nóż zwyczajnie poleciał nie w tę stronę co trzeba. Draco nie skomentował tego, bo, doprawdy, przecież każdy nóż czasem ma zły dzień i zwraca się przeciwko swojemu właścicielowi, prawda?
Na jego usta wpłynął uśmiech, gdy przypomniał sobie inną historyjkę.
- Mam się bać?
Draco spojrzał na Harry'ego i objął go mocniej, wsuwając nos w czarne włosy. Wolną dłonią gładził bliznę na boku Harry'ego.
- Nie ma czego. Wspominam.
Harry poruszył się, nakrywając palce Dracona swoimi.
- To nie jest dobry pomysł.
Draco uśmiechnął się.
- Ja tam myślę, że to jak na razie najlepsza sytuacja, przez którą masz bliznę - powiedział, nie zważając na słowa Pottera.
Harry jęknął cicho i kopnął blondyna w łydkę, doskonale wiedząc, o czym mówi.
- Nienawidzę cię. To nie było zabawne, raczej śmiertelnie niebezpieczne, a ty to wszystko obracasz w żart.
Malfoy złożył na czubku głowy Harry'ego krótki pocałunek.
- Tak, dawanie drapaka przed pawiem albinosem na dworze moich rodziców to bardzo niebezpieczna rzecz. Bo kto wie, czy skrzaty nie ostrzą im dziobów?
~
Przepraszam za tak długą nieobecność. Od teraz postaram się jak najczęściej wstawiać miniaturki, a sądząc po ilości zaczętych przeze mnie fanfików pewnie trochę ich jeszcze będzie. Mam nadzieję, że przerwa Was nie zniechęciła, a tym, którzy wysłali do mnie swoje pomysły chciałam powiedzieć, że o nich pamiętam i obiecuję napisać je jak najszybciej się da ♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro