Słodko-Gorzko [Teomione]
Ta miniaturka powstała, ponieważ musiałam na chwilę oderwać myśli od "Esencji Cierpienia".
Tekst nie jest wybitny. Jest prosty, nieprzegięty, mało ambitny, krótki... ale jestem z niego zadowolona, więc nie będę przepraszać za wymienione przeze mnie wady ;)
*
Wodziła palcem wzdłuż ciasnego szeregu książek. Czytała każdy tytuł w nadziei, iż natrafi na ten pożądany. Druga ręka, którą przytulała do piersi opasłe tomiska, zaczęła cierpnąć. Oczywiście, mogła zostawić je na stoliku, ale to nie było w jej stylu; uwielbiała czuć ogrom wiedzy, jaki przyjdzie jej przyswoić. Czasem nazywała to przyzwyczajenie zachcianką, czasem fetyszem. Przygryzła wargę w bezradności. Dziura mówiła sama za siebie — ktoś wypożyczył "Dzieje Goblinów przed Grindewaldem", najbogatszą w szczegóły i najwierniej przedstawioną historię wojen goblinowskich.
Zrezygnowana opuściła głowę, natrafiając spojrzeniem na parę drogich wypucowanych na błysk butów. Podniosła oczy, zerkając spod rzęs na ich właściciela.
Teodor Nott trzymał w dłoniach książkę, na której jej zależało. Zauważył jej zaskoczoną minę i uniósł czarną brew.
– Szukałaś jej? – zapytał, patrząc na dziewczynę z góry. Inaczej nie mógł; był przynajmniej o dwadzieścia centymetrów od niej wyższy.
– Tak... – bąknęła.
Czekała, aż ślizgon zacznie się śmiać i weźmie książkę ze sobą. Wyśmieje ją, wyzywając od szlam. Mógł też odłożyć lekturę na najwyższą półkę.
Spodziewała się wszystkiego, ale nie tego, że chłopak odłoży "Dzieje goblinów..." na pobliskim stoliku. Jak urzeczona wlepiała wzrok w samotną książkę.
– Dziękuję – powiedziała, ale były to słowa rzucone na wiatr.
Brunet zniknął tak szybko, jak się wcześniej pojawił, a jedynymi pozostałymi po nim pamiątkami były zapach perfum i książka.
*
Przecież wiedziała! Wczoraj nawet o tym czytała! Dziewczyna usilnie starała się sobie przypomnieć fragment mówiący o przeciwwskazaniach do zastosowania skrzeloziela. Do wyboru miała jedną z czterech odpowiedzi: choroby układu oddechowego, problemy z błędnikiem, przyjmowanie mikstur przeciw astmie lub Zespół Nietolerancji Ziół Rodziny Parzydełkowatych. Ostatnie odrzuciła automatycznie, gdyż skrzeloziele do nich nie należało. Wahała się między odpowiedzią pierwszą a trzecią.
Spojrzała na zegar nad katedrą nauczycielską. Zostało niecałe pięć minut. Pani Sprout, jedna z tych luźniejszych nauczycieli, nie specjalnie przejmowała się uczniami. Sprawiała tylko wrażenie zainteresowanej, tak naprawdę przymykając oczy na zeza rozbieżnego, na którego cierpiała większość uczniów podczas testów.
A gdyby tak od kogoś ściągnąć tę jedną odpowiedź? — Hermiona postawiła przed sobą dylemat moralny. Zależało jej na dobrych stopniach, a zwłaszcza z zielarstwa. Aspirowała na stanowisko magomedyka.
Kątem oka spojrzała w prawo.
Vincent Crabb grzebał piórem w nosie, oglądał wykopaliska z prywatnej kopalni, po czym...
Dość!
Panna Granger postanowiła poszukać szczęścia po swojej lewej. Tam czekała na nią niespodzianka w postaci Teodora Notta, ślizgona o jednej z najwyższych średnich ocen zaraz po niej. Skończył rozwiązywać test, lecz kartę odpowiedzi położył pod arkuszem z pytaniami. Dziewczyna uznała, że nie dane jej było zaliczyć egzaminu na sto procent. Zrezygnowana już miała strzelać, kiedy dostrzegła ruch. Chłopak odchylił się na krześle. Karta z odpowiedziami leżała na wierzchu, a pióro wskazywało rubryczkę z odpowiednim zadaniem.
Gryfonce opadła szczęka, ale donośny głos profesor Sprout informujący o ostatniej minucie do końca sprawdzianu, sprowadził ją na ziemię i zmobilizował do działania. Pospiesznie zakreśliła literkę c i złożyła papiery w mały stosik.
I tym razem nie podziękowała Toeodorowi. Zebrał pospiesznie swoje rzeczy i dołączył do ślizgońskiej paczki: Malfoya, Zabiniego i Parkinson.
*
Zbliżał się koniec semestru. Biblioteka pękała w szwach, wypełniona uczniami, którzy w normalnych warunkach nigdy nie zbłądziliby tak bardzo, żeby odnaleźć do niej drogę.
Gryfonka znalazła miejsce dla siebie zaraz po lekcjach. Od czasu do czasu ktoś zajmował jedno z trzech pozostałych krzeseł, a gdy zniechęcony kończył swą naukę, opuszczał dziewczynę bez słowa. Hermiona przestała więc zwracać uwagę na nowych-starych towarzyszy. Tonęła w książkach, notatkach i własnych przemyśleniach. Do czasu.
Usłyszała nad sobą chrząknięcie.
Skończyła czytać ostatnie zdanie akapitu i zaszczyciła kolejnego ucznia uwagą. Spojrzała prosto w głębokie czarne oczy, otoczone ciemnymi rzęsami.
– Mogę? – zapytał Nott, wskazując na jedno z trzech miejsc.
Jak dotąd żaden ze studentów nie zapytał o jej zdanie. Pochlebiło jej to. Przynajmniej jeden ślizgon wyniósł z domu dobre wychowanie.
– Oczywiście – powiedziała, starając się zabrzmieć przyjaźnie.
Chłopak opadł naprzeciw. Ostatnim co zobaczyła, nim powróciła do swoich naukowych zajęć, były pergaminy wyciągane ze skórzanej torby.
Uznała ślizgona za mało kłopotliwego towarzysza; w odróżnieniu od poprzedników: nie mruczał pod nosem, nie kichał, nie siorbał ukradkiem soku, nie kruszył, w pośpiechu zajadając się kanapkami, nie rwał stron, nie zadawał głupich pytań i nie próbował jej podrywać dla darmowych korków. O tak! Teodor był świetnym kompanem do nauki. Żywiła nadzieję, iż chłopak zostanie z nią jak najdłużej. Człowieka szanującego regulamin biblioteki ze świecą szukać!
Przerobiła większość zaplanowanego na ten dzień materiału. Zostały jej tylko notatki z ostatnich eliksirów. Dobry nastrój zagościł w jej sercu i zapewne pozostałby tam do późnej nocy, gdyby nie Ron z łoskotem siadający między nią a Nottem. Podskoczyła, gdyż przez dwie cudowne godziny zdążyła przywyknąć do absolutnej ciszy. Nie na darmo tak wcześnie wyruszyła na łowy. Stolik, przy którym zasiadali, należał do jej ulubionych. Stał samotnie w najodleglejszym zakątku biblioteki, za sąsiadów mając tylko regały. Na jej nieszczęście Potter i Weasley znali jej upodobania.
– Masz może notatki o trytonach? – zapytał rudy bez żadnych wstępów.
– Mam – odparła Hermiona, zaciskając pod stołem pięść.
– Dasz mi?
– Są w dormitorium – ucięła.
– Aha. A o...
– Też są w dormitorium... – wycedziła.
– Nawet nie wiesz, o co chciałem zapytać – żachnął się Ron.
– Tu mam tylko eliksiry! – syknęła zbyt głośno. – Ty nie chodzisz na eliksiry!
– Fakt... to ja... już nie będę przeszkadzał...
Obrzuciła przyjaciela gniewnym spojrzeniem. Cóż za bezczelność! Cały rok zbijał bąki, a teraz próbował wyłudzić od niej notatki!
Chciała przeprosić za zachowanie swoje i rudzielca, ale przed sobą miała tylko odsunięte puste krzesło.
Uderzyła otwartą dłonią w czoło.
– Idiotka! – warknęła.
Straciła ochotę na naukę.
*
Biegła korytarzem, ocierając łzy.
Ten parszywy! Przebrzydły! Paskudny! Substytut mężczyzny spędzał walentynki z Lavender Brown! Tlenioną lafiryndą o inteligencji sklątki tylnowybuchowej!
Zapowiadało się tak pięknie. Podpytywał ją o to, co chciałaby dostać na walentynki; w jakie miejsce chciałaby się wybrać. Szkoda tylko, że zadając te pytania robił rekonesans przed randką z pustą gryfonką. I to nic, że uważała dzień 14 lutego za przereklamowany i komercyjny. Myślała, że Ron coś do niej czuje... przecież spędzali ze sobą tyle czasu. Żałowała pocałunku, na który się zgodziła, gdy pewnego wieczoru całe dormitorium grało w butelkę. Dla niej to coś znaczyło, a dla niego była to tylko droga, żeby nie odpowiedzieć na krępujące pytanie.
Jakaż ona była głupia!
Wyrzucając sobie chwilowe zaćmienie umysłowe, nawet nie zauważyła, gdy pokonała kolejny korytarz, wbiegając prosto w twardą męską klatkę piersiową. Łzy trochę rozmazywały widzianą przezeń drogę, to też o wypadek nie trudno. Odbiła się i poleciała do tyłu, upadając pośladkami na twardą podłogę. Zaskoczona nawet nie krzyknęła z bólu, a bolało straszliwie. Otarła wilgotną od łez twarz, odzyskując ostrość widzenia.
– Nic ci nie jest? – zapytał Nott, kucając i przyglądając się dziewczynie.
– Co ty tu robisz? – wypaliła, jakby to jej mózg ucierpiał, a nie tyłek. – Czemu nie jesteś na randce?
Po raz kolejny zobaczyła zdziwienia na twarzy Teodora w postaci wysoko uniesionej brwi. Zapewne uznał, że uderzyła się tak mocno, iż fala uderzeniowa wywołała wstrząśnienie mózgu, gdyż powiedział:
– Zaprowadzić cię do skrzydła szpitalnego?
Panna Granger zauważyła, że w tonie ślizgona nie sposób znaleźć kpiny czy szyderstwa, lecz aż nazbyt wyraźnie na pierwszy plan wysuwała się troska.
Gryfonka musiała zweryfikować wszystkie informacje, które przez lata nazbierała na temat wychowanków domu węża.
– Czuję się świetnie – zaprotestowała.
– Dlaczego płaczesz? I ważniejsze – zaśmiał się – dlaczego próbowałaś mnie staranować?
– Walentynki mi się nie udały... znaczy... nie żebym je obchodziła... to takie głupie święto... – pokręciła głową. Dotarło do niej, że krótka rozmowa z brunetem uspokoiła ją na tyle, żeby przestała pociągać nosem.
– Głupie święto, mówisz? – Nott podniósł się, wyciągając do dziewczyny dłoń. Hermiona obrzuciła ją pełnym podejrzliwości spojrzeniem, ale nie odrzuciła pomocy. Po chwili stała naprzeciw uśmiechniętego Teodora. Jego uśmiech musiał być z tych zaraźliwych, gdyż poczuła, jak jej kąciki ust lewitują w górę. – Co powiesz na niewalentynkową randkę ze mną?
– Niewalentynkową? – powtórzyła, nie mogąc uwierzyć w słowo randka, które jakimś cudem wyszło z ust ślizgona.
– Z tego, co zrozumiałem, wynika, że nie obchodzisz walentynek, bo to głupie święto. Ja też ich nie obchodzę, jak widać na załączonym obrazku. Chodź więc ze mną na spontaniczną randkę – wyszczerzył zęby.
– A gdzie pójdziemy? – zadała pierwsze pytanie, które osiadło jej na języku.
*
Spotykali się od miesiąca. Ukradkiem, nieregularnie, zawsze bez świadków. Na początku trzymali się na dystans, skrępowani swoim towarzystwem, jednak z czasem dzieląca ich odległość, zwana przez niektórych przyzwoitą, się zmniejszyła.
Tym razem zajęli pokój życzeń, cudem tylko niezniszczony przez diabelską pożogę. Pomieszczenie dostosowało się do ich potrzeb. Przed kominkiem stał stolik, a za nim skórzana kanapa. Wszystko w ciepłych kolorach.
Teodor przyniósł coś wyjątkowego na okazję, którą postanowili uczcić — pierwszej randki sprzed miesiąca — a mianowicie wino. Gryfonka sceptycznie podeszła do pomysłu, według którego miałaby pić alkohol. Oczywiście, pijała już kremowe piwo, ale wciąż nieodpowiednim wydawało jej się łamanie regulaminu. Miała też dziewiętnaście lat, a młodsi od niej upijali się w przysłowiowego trupa. Siłą rzeczy, nie znalazła konkretnych argumentów przeciw.
Chłopak napełnił pękaty kieliszek i postawił przed Hermioną, sam zaś oparł się wygodnie na kanapie, przerzucając jedną rękę (akurat tę bliższą pannie Granger) przez oparcie, drugą położył na kolanie nogi niedbale opartej na drugim udzie. Dziewczyna obserwowała przez chwilę, jak ślizgon delektuje się winogronowyn napojem; jak jego usta rozciągają się w błogim uśmiechu; dopiero gdy spojrzał na nią pytająco, wzięła przykład z chłopaka.
Chłopaka! No właśnie! Ostatnio coś ją trapiło, a było to pytanie: czy Teodor jest jej chłopakiem?
Spotykali się, rozmawiali, spędzali ze sobą czas, ale czy to wystarczyło, aby mogła się nazywać jego dziewczyną? Lavender z pewnością była dziewczyną Rona, gdyż pokazując się publicznie, zawsze przylegali do siebie niczym gumochłony. Ani to smaczne, ani... W każdym razie ona nie usłyszała żadnej deklaracji. To, że Nott nie rzucał się na nią jak napalone zwierzę, wcale nie znaczyło, iż jej nie pożąda. Odbierała jego opanowanie raczej za oznakę gentelmeństwa i dobrego wychowania. Nie chodziło też o ewentualne randki z kimś innym, bo jak dotąd nie ustawiła się pod jej adresem żadna kolejka. Ona tylko chciała wiedzieć.
– Teo? – nieśmiało zwróciła na siebie uwagę chłopaka.
– Hm? – mruknął, opierając skroń o oparcie kanapy, żeby lepiej widzieć swoją towarzyszkę.
– Chcę o coś zapytać... ale obiecaj, że nie będziesz się śmiał – powiedziała i zamiast skończyć, wpadła w typowy dla zdenerwowanej siebie słowotok. – Bo wiesz, ja jestem strasznie niedoświadczona w tych sprawach. Kilka razy próbowałam, ale nie wyszło. Zawsze coś było nie tak albo ze mną, albo z tą drugą osobą. Chciałabym, żeby tym razem nie było wątpliwości. Chcę mieć stuprocentową pewność... – przerwała, widząc, że Nott osłupiał, próbując zrozumieć sens wypowiedzianych przez Hermionę zdań. Wtedy też ona zaczęła się nad nimi zastanawiać i doszła do niepokojących wniosków. – Nie... nie... to nie tak, jak myślisz... cholera, Hermiono! Aleś ty głupia! – skarciła się na głos.
– Lepiej będzie, jak po prostu zapytasz. – Chłopak zakrył niezbyt dyskretnie swój uśmiech dłonią.
Zgodziła się z nim. Nie powinna była komplikować. Wzięła uspokajający oddech.
– Czy my... jesteśmy dziewczyną i chłopakiem? – O Boże, co ja plotę?! Popatrzyła na uniesioną brew i stwierdziła, że może powinna sprecyzować pytanie i więcej nie robić z siebie idiotki. – W sensie, czy jesteśmy razem... – Poczuła rumieniec wstydu.
Chłopak zmarszczył czoło i przesunął palcem po dolnej wardze. Uwadze dziewczyny nie uszedł ten gest.
Chwila ciszy wystarczyła, żeby wyobraźnia panny Granger zaczęła wariować, podsuwając najgorsze scenariusze, w tym taki, w którym Nott mówi, iż ich związek nie ma prawa bytu, gdyż on jest czystokrwistym czarodziejem, a ona brudną szlamą. Prawda była taka, że Hermiona zaczynała zakochiwać się w kruczowłosym inteligencie i odrzucenie zraniłoby ją dotkliwie.
– To zależy – stwierdził Teodor.
– Od czego? – Starała się zachować spokój, ale ton głosu zdradzał zdenerwowanie.
Obserwowała, jak chłopak odkłada kieliszek na stolik. Później przysiadł się bliżej, a do nosa dziewczyny wdarł się elegancki zapach drogich męskich perfum. Pod naporem intensywnego spojrzenia, spuściła głowę, aby podziwiać palce majstrujące przy paznokciach. Co za paskudny nawyk! Skarciła się w duchu, uspokajając rozedrgane członki.
– Hermiono – upomniał ją. Najwidoczniej wolał, aby patrzyła na niego. Tak też zrobiła.
Wielokrotnie łapała się na podziwianiu ostro zaznaczonej szczęki i kości policzkowych, lekko migdałowatych oczu oraz brwi, które przynajmniej u niego nie zrastały się w jedną. Często wyobrażała sobie, jaki musiał być pocałunek w wykonaniu tych miękko skrojonych ust.
Sięgnął do jej twarzy, układając palce nad żuchwą i na tylnej części szyi nad karkiem. Później się zbliżył, powoli, nieśpiesznie, jakby nie chciał jej przestraszyć, spłoszyć zbyt szybkim działaniem. Musnął ustami jej rozchyloną wargę, a następnie pocałował delikatnie.
– Więc... – szepnął. – Żeby nie było wątpliwości... tak, Hermiono, jesteś moją dziewczyną, a ja jestem twoim chłopakiem. – Zaśmiał się, a cierpko-winny wilgotny oddech osiadł na jej ustach. – Tak, Hermiono, jesteśmy razem.
Potem wreszcie dowiedziała się, jak smakują usta Teodora, co więcej, poznała także smak jego języka.
*
Spotykali się częściej, można śmiało rzec, iż spędzali ze sobą przynajmniej godzinę z każdego dnia. W ten sposób minął miesiąc.
Nie pokazywali się publicznie. Najczęściej przebywali w pokoju życzeń.
Leżeli na łóżku. Zajęci pocałunkami, nie zwracali uwagi na uciekające bezpowrotnie minuty, a także na powiększającą się stertę ubrań.
Od dawna twierdziła, że jest gotowa. Uważała, że jej Teo to osoba, której chciałaby oddać coś, czego nikt inny mieć nie będzie. Z tą myślą pozwalała na śmielsze pieszczoty; nie miała jednak pewności, czy jej zachowanie było odpowiednio sugestywne.
– Teo? – odezwała się, gładząc kark chłopaka.
– Hm? – mruknął po swojemu Nott, przerywając przyjemne muskanie damskiego obojczyka za pomocą ust.
– Wiesz... ja nigdy tego nie robiłam... – nauczona doświadczeniem, postanowiła powiedzieć wprost.
Obserwowała zmiany na twarzy Teodora, najpierw zdziwienie, że w ogóle zaczęła ten temat; później zrozumienie — pojął, iż chciała mu oddać dziewictwo, na dodatek teraz; na samym końcu oblicze rozjaśniło zadowolenie.
Podciągnął się wyżej i cmoknął swoją dziewczynę w skroń, po czym powiedział:
– To będzie nas dwoje.
Zaśmiała się, rozumiejąc, co chce jej przekazać. Na początku wstydziła się, ale po tej wiadomości wszystko stało się prostsze. W końcu oboje zyskali równe szanse na ośmieszenie się.
Przynajmniej mogło być zabawnie, a żadne nie miało wyśrubowanych wymagań.
– Ty nauczysz mnie, a ja ciebie? – zażartowała.
– Ewentualnie mogę polecieć do biblioteki po konkretny poradnik. – Nott się zamyślił. – Ale wolałbym... zostać z tobą. Zawsze lubiłem eksperymentować.
– A ja zdobywać nowe umiejętności! – zawtórowała z entuzjazmem.
*
Lato się zbliżało, a słońce pozwalało sobie na coraz więcej; od nieśmiałych ciepłych muśnięć, po rozgrzewające ciała uściski. Tak też było z miłością Hermiony i Teodora.
Wyśmienity humor nie opuszczał gryfonki. Siedziała na murku, wesoło podrygując nogami, obok spoczywały pergaminy, a na kolanach trzymała podręcznik do zielarstwa. Skończyła czytać kolejny rozdział, wiec w ramach przerwy wystawiła twarz do słońca. Promienie padły na policzki, czoło, nos i brodę. Dziewczyna miała pewność, iż piegi już dawno pojawiły się na skórze i wcale nie martwiła się z tego powodu. Nott lubił jej piegi, a przynajmniej tak powiedział, dlaczego więc miała mu nie wierzyć?
Gdzieś z boku usłyszała śmiechy. Spokój właśnie się ulatniał. Otworzyła oczy i zerknęła przez ramię. Szybko odwróciła głowę, udając, że czyta. Z zamku wyszedł Draco Malfoy w otoczeniu swojej świty: Blaise'a Zabiniego, Pansy Parkinson i — najbardziej od nich odbiegającego — Teodora Notta.
Prócz dwójki zainteresowanych nikt nie wiedział o związku. Wciąż spotykali się potajemnie. Hermiona tłumaczyła, że to ze względu na Harry'ego i Rona, Nott zaś za argument stawiał Malfoya i w sumie każdego innego ślizgona. Wspólnie uznali, iż tak będzie lepiej.
– A kogo my tu mamy? – Zza pleców dobiegł krnąbrny głos blondwłosego arystokraty. – Czujecie ten smród? Nie dziwię się, że wciąż jest dziewicą, nikt nie tknąłby takiego pasztetu – zaśmiał się, a część ślizgonów zawtórowała.
Dziewczyna poczuła gulę w gardle. Niewiele brakowało, żeby się rozpłakała. Po słowach Malfoya odruchowo spojrzała w stronę kochanej osoby.
– Co tak wgapiasz te szlamowate ślepia w Notta?! – warknął Draco, po czym zrzucił, zapisane ciasnym dokładnym kobiecym pismem, notatki na ziemię. Pech chciał, że akurat zerwał się wiatr, a pergaminy rozpierzchły się we wszystkie strony.
Hermiona jęknęła, widząc, jak godziny jej pracy uciekają i czym prędzej rzuciła się, żeby je pozbierać. Nie tylko ona zaczęła je gonić. Blondyn porwał parę najbliższych i zagwizdał. Dziewczyna wlepiła w niego przerażone spojrzenie. Wiedziała, co ten tleniony parszywiec postanowił zrobić.
– Nie, proszę... – błagała, wciąż pozostając na kolanach. – Nie rób tego.
– Draco. Zostaw ją – powiedział Nott.
Trzy pary oczu spoczęły na Teodorze. Wyglądał na spiętego i lekko zdenerwowanego.
– Dlaczego? – warknął Malfoy, wykrzywiając twarz. Rzadko ktokolwiek śmiał się mu sprzeciwiać.
– Po co marnujesz na nią czas? – Nott wskazał na trzęsącą się z płaczu dziewczynę. – Nie znasz jej? Zniszcz jej gówno warte wypociny, a poleci do McGonagall i nie dość, że dostaniesz szlaban, a my stracimy punkty, to jeszcze będziesz musiał oddać swoje notatki. Nie warto.
Draco pokiwał ze zrozumieniem głową.
– Masz rację, stary. Idziemy.
Pergaminy uderzyły o jeszcze nieporośniętą trawą ziemie, a trójka ślizgonów odeszła.
Nott przez chwilę patrzył za swoimi kompanami, dopóki nie zniknęli za rogiem budynku. Wtedy też podszedł do ostatnich rozrzuconych kartek, pozbierał je i dotarł do łkającej dziewczyny. Kucnął i wyciągnął dłoń z notatkami.
Dziewczyna wyrwała makulaturę spomiędzy palców chłopaka, podniosła się zamaszyście i żwawo ruszyła do murku, na którym została książka.
– Hermiono? – Teodor pobiegł za nią. – Hermiono?
– Daj mi spokój! – krzyknęła, strącając dłoń ze swojego ramienia.
– Przecież zareagowałem! Obroniłem cię!
– Broniłeś siebie! – Wycelowała palcem prosto w środek jego piersi. – Siebie i swojej reputacji, obrażając mnie! Naprawdę tak uważasz? Uważasz, że z wszystkim lecę do dyrektorki?! Uważasz, że nie warto marnować czasu?!
– Nie łap mnie za słowa!
– To koniec, Teo! Koniec, słyszysz?
Nim zaczęła się dławić łzami, nim Teodor zdążył powiedzieć coś jeszcze, przycisnęła swoje rzeczy do piersi i pobiegła. Nie oglądnęła się za siebie, nawet kiedy zatrzymała się, aby otworzyć drzwi.
Wyrzucała sobie swoją naiwność. Powinna była zachować czujność, gdy się zakochiwała. Ba, nie powinna się zakochać.
*
Hermiona zawsze była żądna wiedzy. Szanowała każdy sposób jej przekazywania. No, prawie każdy. Wykłady w wykonaniu Binnsa — profesora, nawet po śmierci nauczającego historii magii — na zawsze pozostawały przeciwieństwem dobrej lekcji. Wstyd się przyznać, ale i najzdolniejszej uczennicy zdarzało się przysypiać. Na szczęście koniec męki nadszedł.
Wyszła z klasy jako jedna z ostatnich i leniwie podążała w sobie tylko znanym kierunku. Oddałaby wiele za kubek kawy, żeby chociaż trochę otrząsnąć się z transu, w jaki wprowadził ją przynudzający profesor.
Jakby w odpowiedzi na jej modły za zakrętem wpadła w męskie ramiona, co zadziałało lepiej niż potrójne espresso. Ze złością wyswobodziła się z silnych rąk i spojrzała z byka na ich właściciela.
Typowe. Od tygodnia ją prześladował, wlepiając w jej sylwetkę przy każdej okazji błagające smutne oczy.
– Co ty robisz?! – oburzyła się.
– Musimy porozmawiać – stwierdził Nott spokojnie, starając się nie rozjuszyć ostatnio zawsze zdenerwowanej dziewczyny.
– O czym?
– Nie możesz tak po prostu ze mną zerwać – powiedział, krzyżując ręce na piersi.
– Nie? – Hermiona przekrzywiła głowę. – Przecież już z tobą zerwałam – zauważyła. – Nie pamiętasz? Czego ty ode mnie oczekujesz? Wiesz, co? Jestem ci wdzięczna za to, że wtedy mnie nie broniłeś. Przejrzałam na oczy.
Jakby uderzyła go w twarz. Chłopak wyglądał, jakby zaraz miał się rozpłakać z bezradności. Nienawidziła robić drugiej osobie przykrości, zwłaszcza gdy ją kochała.
W końcu musieli porozmawiać. Wiedziała, że do tego dojdzie. Zwykłe to koniec i ucieczka to za mało. Powinni rozstać się z godnością. Zasługiwał na to, a ona potrzebowała oczyścić sumienie.
Wszystko dokładnie przemyślała. Chciała rozstania.
– O czym ty mówisz? – zapytał.
– Abstrahując od tego, że nie chcesz się do mnie przyznawać... – zaczęła, ale rozchwiany emocjonalnie Teodor jej przerwał.
– Ty też nie chciałaś, żeby inni wiedzieli!
– Gdyby moi się dowiedzieli, zaraz wiedziałby cały zamek – wytłumaczyła. Tak faktycznie było. Może Harry nie pisnąłby słowa, ale Ron inteligencją nigdy nie grzeszył, a chodził z największą plotkarą w całym Hogwarcie. – Dla mnie to nie problem im powiedzieć. Mogłabym to zrobić nawet zaraz. Trzymałam nasz związek w tajemnicy, ponieważ ty tego chciałeś.
– Dobra – zgodził się niechętnie Nott. – Mów dalej.
– Abstrahując od tego, że nie chcesz się do mnie przyznawać i pomijając fakt, że jesteśmy ze sobą dopiero trzy miesiące, to czy myślałeś kiedykolwiek o ślubie ze mną? Mugolaczką?
Wielokrotnie widziała to spojrzenie zbitego psa, oznaczało ono nie mniej, nie więcej, a tyle, że odpowiedź się jej nie spodoba.
– Hermiono...
– Czy brałeś taką możliwość pod uwagę? – ciągnęła go za język, żeby uniknąć zbyt długiej i bardzo wymijającej odpowiedzi. Chłopak sztukę dyplomacji opanował do perfekcji, a ona nie miała ochoty nastąpić na intelektualne sidła.
– Nie... ale gdybyśmy byli dłużej... – chylił się ku rozwiązaniu pokojowemu.
– To co? – wtrąciła. – Moja krew nagle przestałaby być przeszkodą? Zrobiłaby się czystsza?
– Nie... – Wpadał w pułapkę przywiązania. – Daj mi szanse. Przecież nie musimy...
– Nie musimy być w oficjalnym związku? Ty ożenisz się z kimś pokroju Astorii Greengrass, a ja zostanę tą drugą? – przedstawiła wersję alternatywną ich przyszłości. Wymyśliła kilka scenariuszy, a każdy zakładał, iż ich związek pozostanie tajemnicą. – O nie, Teo. Mnie to nie zadowala. Powiedz mi, co sobie myślałeś, zapraszając mnie na randkę?
– Ja...
– Nie myślałeś! – odpowiedziała za niego. Traciła cierpliwość, a rozpacz pożerała zdrowy rozsądek. Zapomniała o obietnicy rozstania się bez złośliwości. Ból po krzywdzie, jaką jej wyrządził, palił od środka, a tylko wyrzuty zdawały się gasić ogień. Iluzorycznie, gdyż w ostatecznym rozrachunku, tylko polewała ognisko benzyną. – Stwierdziłeś, że zakręcisz się koło samotnej, zdesperowanej Granger! Uznałeś, że fajnie będzie mieć kogoś do rozmów, czyż nie? Do wspólnego odrabiania lekcji? Do przytulania? Całowania? Do... – ostatnie nie zdołało przejść przez gardło. – A później ją zostawisz, bo nie możesz się pokazywać z kimś o brudnej krwi. Twoja rodzina nigdy by mnie nie zaakceptowała; to samo twoi znajomi! Czy tak właśnie jest, Teo?
Lustrowała go płonącym spojrzeniem. Widziała wstyd na jego obliczu, smutek, a także zawód. Rozumiał jej pretensje. W końcu jedną z rzeczy, które od początku zwróciły jej uwagę, był jego lotny umysł i zdolność do logicznego myślenia.
Tak bardzo do siebie pasowali, lecz dzieliła ich ogromna przepaść kulturowa. Nie nadszedł jeszcze ten dzień, w którym ostatni męski przedstawiciel czystokrwistego rodu Nottów, sprzeciwi się piastowanej od wieków tradycji rodzinnej i wpuści do swojej rodziny mugolaczkę oraz jej rodziców mugoli.
– Masz rację – odparł zgodnie z jej oczekiwaniami.
Przewidziała, że to właśnie powie, nie mniej, bolało wciąż tak samo, jakby wcześniej się nie domyślała.
Łzy zlewały się doliną łez, mocząc następnie policzki i znikając gdzieś pod brodą. Otarła twarz rękawem.
– Wiesz, jaka jest najważniejsza zasada w związku? Nie marnuj czasu drugiej osoby! – wysyczała w gniewie.
– Uważasz, że zmarnowałaś na mnie czas?
Czy on? Czy on płakał? Czerwieniejące oczy właśnie to sugerowały. Jak mogła być tak okrutna?! Przecież nie rani się kochanej osoby!
– Ja... – jęknęła. – Przepraszam... chciałam ci dopiec.
– Rozumiem. Czas, który z tobą spędziłem... nie zamieniłbym go na nic innego.
– Mam tak samo... – westchnęła nad trudem rozstań. – Nie zmieni to faktu, że nie możemy być razem, chyba że zmienisz swoje plany na życie, ale tego nie będę od ciebie wymagać. A teraz... daj mi odejść. Ponoć im szybciej zerwie się plaster, tym mniej boli.
Nie sprzeciwiła się, gdy brunet zbliżył się i zamknął ją w klatce ze swych ramion. Znów poczuła się bezpieczna. Wtuliła twarz w jego pierś, po raz ostatni sycąc się bliskością z tym konkretnym człowiekiem. Przesunął dłoń wzdłuż jej pleców, rozmasowując skumulowany w napiętych mięśniach stres. Wdychała perfumy, które wielokrotnie osiadały na ubraniach, żeby później towarzyszyć jej przez cały dzień; to ostatni raz, gdy mogła utonąć w nich na zapas. Zawsze był taki ciepły i rozgrzewał jej skamieniałe przez lata serce; był pierwszym, którego pokochała miłością zarezerwowaną tylko dla kochanków.
Zbliżył usta do jej ucha. Ciepły oddech łaskotał, muskając meszek na szyi. Tego też miało jej brakować. Preludium do miłości fizycznej, gdy delikatna pieszczota, kumulowała odczucia, aby wybuchnąć całą swą intensywnością w odpowiednim momencie.
– Nie nienawidź mnie za to, czego nie zrobiłem – wyszeptał. – Żegnaj, Hermiono.
– Żegnaj, Teo.
Po raz kolejny zniknął, lecz tym razem była pewna, iż więcej go nie zobaczy takim, jakim stawał się przy niej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro