DESPERACJA
https://youtu.be/5anLPw0Efmo
Siedziała na parapecie spoglądając smutnym wzrokiem na wyludnione ulice Londynu, a
mdłe światła latarni nocnych odbijały się w jej brązowych oczach. Było bardzo późno.
A może właśnie wcześnie? Już dawno straciła poczucie czasu, żyła z dnia na dzień, nie zwracając uwagi na jego pory.
Zawsze zgrabne ciało dziewczyny, które teraz było straszliwie wychudzone, zakrywał
obszerny i poplamiony szary dres, a w dłoniach powoli stygła nieruszona herbata. Dawniej
piękne, kręcone włosy były spięte w niedbały kok, a kosmyki, które niepostrzeżenie wysmyknęły się z luźno ściśniętej gumki, pokrywały jej twarz, pusząc się jednoczenie w delikatnej parze wydobywającej się z napoju. Była w strasznym stanie, choć bała się do tego przyznać nawet przed samą sobą. Już od ponad tygodnia nie spojrzała w swoje odbicie w lustrze, bojąc się tego co w nim zobaczy - wrak szczęśliwego niegdyś człowieka.
Nigdy nie spodziewałaby się po sobie takiej sentymentalności, czy chorobliwej tendencji do
zamykania w sobie, w każdym tego słowa znaczeniu. Jej bliscy także dziwili się tym nietypowym dla dziewczyny zachowaniem. Martwili się, przychodzili, próbowali rozmawiać, pocieszać, odwiedzać, lecz nic nie pomagało. Nie chciała patrzeć na żadne z nich, na nikogo. Każda znajoma i dawniej uwielbiana przez nią twarz, przypominała wszystko to, o czym zawzięcie chciała zapomnieć. Patrząc w oczy przyjaciół widziała ich smutek, współczucie, a tym samym ledwie dostrzegalne odbicie JEGO.
...And I've held your hand through all of these years...
Trwało to już dłuższy czas. Choć sama zdała sobie sprawę, że takie rozwiązanie w żadnym razie nie prowadzi do poprawy jej stanu, a wręcz odwrotnie, nie potrafiła zrezygnować z tej amatorsko wymyślonej przez siebie terapii. Mimo, że z każdym dniem czuła, jak zapada się coraz głębiej w tę bezdenną pustkę, nie potrafiła odezwać się do przyjaciół, którzy coraz rzadziej do niej zaglądali. Jedynymi osobami, które w jakiś sposób potrafiła tolerować, byli jej rodzice. Patrząc na ich twarze, nie czuła aż tak dojmującego smutku. Ich obecność, w pewien sposób rekompensowała jej stratę.
Westchnęła ciężko, z trudem wciągając powietrze. Zagnieżdżona dwa tygodnie temu wielka gula w jej płucach, nie zmniejszyła się ani na jotę. Spojrzała na wciąż pełny kubek ostygniętej herbaty i wpatrzyła się w delikatnie falującą taflę, spowodowaną drżeniem rąk właścicielki, jakby mając nadzieję dostrzec w niej odpowiedzi na wszystkie dręczące ją pytania. Po chwili wahania podniosła go do ust, by upić łyk, a wtedy przerwały jej ciche kroki na schodach. Po chwili w drzwiach stanęła jej mama - Jean Granger.
Spiesząc się, by zobaczyć córkę, nie zdążyła ściągnąć ciemnobrązowych kaloszy, ani długiego przeciwdeszczowego płaszczyka o tej samej barwie. Jej włosy, o odcień jaśniejsze od włosów córki, były mokre przy końcówkach, przez co zwijały się w malutkie loczki, a na jej drobnej twarzy, która odzwierciedlała już piętno nieubłaganego czasu, malowała się bezgraniczna rozpacz i zdeterminowanie.
Na widok swojej jedynej pociechy, siedzącej na parapecie z kubkiem w ręku, odetchnęła z ulgą, po czym pokiwała delikatnie głową, zakładając szczupłe ręce na piersi.
- Długo już tak siedzisz? - zapytała łagodnym głosem, po czym, nie przejmując się ani trochę wodą kapiącą z jej płaszcza i butów na nieskazitelnie czysty dywan, podeszła do córki.
- Nawet herbata ci wystygła.
Nie widząc żadnej reakcji, poza beznamiętnym wzruszeniem ramion, stłumiła w sobie jęk bezsilności i rozejrzała się po sypialni.
Było to niewielkie pomieszczenie, którego centrum zajmowało ogromne łóżko. Resztą umeblowania była zaledwie jedna mała szafka nocna i telewizor plazmowy wiszący na ścianie, obok którego widniały drzwi prowadzące do przestronnej garderoby.
W pokoiku panował nienaganny, a wręcz nienaturalny porządek, który jasno wskazywał, że właścicielka boryka się z jakimś niemałym problemem.
Wzrok starszej kobiety wrócił do ogromnego, pięćdziesięciu dwu calowego cuda umieszczonego naprzeciw łóżka, po czym uśmiechnęła się delikatnie.
Mimo swych magicznych zdolności, córka Jean i Stuart'a Grangerów lubiła kolekcjonować różne niemagiczne rzeczy. Tłumaczyła się tym, że musi sprawiać pozory przed gośćmi, którym nie był znany świat czarów. Prawda jednak była taka, że nigdy nie wstydziła się swojego mugolskiego pochodzenia i chciała podkreślać tę podwójną naturę. Oczywiście z wielkością i splendorem tego cuda trochę przesadziła, jednak nie był to do końca jej pomysł. Ona tylko na niego przystała idąc za mottem partnera, które brzmiało:
„Jak mieć, to wszystko z najlepszej półki".
Uśmiechnęła się nieznacznie na to wspomnienie, by chwilę później zastąpić ledwo tlące się pozytywne uczucie wyrazem bólu.
Jean podeszła do córki, ściągając jednocześnie przemoczony płaszcz. Położyła na obręczy łóżka i siadając naprzeciw niej, pogłaskała delikatnie po ramieniu. Dopiero teraz zauważyła jak jest wychudzona, jak bardzo jej włosy straciły na objętości i swoim zwykłym blasku. Widok ten sprawił, że matczyne serce jeszcze bardziej skurczyło się z żalu.
Dwudziestoletnia już dziewczyna zwróciła swoje oczy w stronę matki. Nie obejmował ich
już ten blask, który przez ostatnie kilka lat nie znikał z jej oczu. Teraz go nie było, stracił się, jakby pochłonięty przez falę smutku, bólu i rozgoryczenia. Coś było w jej wzroku, coś takiego, że pani Granger poczuła narastającą panikę.
Co to jednak było? Nie potrafiła określić...
- Chodź zjemy coś - powiedziała, podnosząc się i jednocześnie ciągnąc zasiedziałą dziewczynę za sobą.
Przechodząc obok łóżka, by zabrać płaszcz, zauważyła, że pościel była idealnie wygładzona, a poduszki perfekcyjnie ułożone, jakby nikt od dawna w nim nie spał. Domyśliła się, że córka przesiaduje w tym pokoju tylko dlatego, że to miejsce całe przesiąknięte jest nim, jego zapachem, zachowaniem, obecnością. Ta sypialnia była dla niej skarbnicą wspomnień, których z jednej strony nie chciała, a z drugiej zupełnie nie potrafiła się pozbyć. Lgnęła to tych drobnych momentów i miejsc, które miały jakikolwiek związek z jego osobą.
...Your presence still lingers hereAnd it won't leave me alone...
Odwróciła się, by po raz kolejny spojrzeć na wstającą z ociąganiem, zniszczoną przez rozpacz, kobietę. Choć nigdy nie była w takiej sytuacji, rozumiała ją bardzo dobrze. Była jej matką, więc każdy ból, każde skrzywienie malujące się na tej nadal w pewien sposób pięknej, choć nienaturalnie zniekształconej przez przeżycia twarzy, odbijał się echem w jej sercu i duszy.
Od dawna zastanawiali się z mężem jak jej pomóc, jak wesprzeć i pchnąć ku wyjściu ze świata wspomnień i fantazji, w których ostatnimi czasy ciągle żyła.
Chciał z nią przyjść, by zobaczyć córkę, jednak zabroniła mu. Sądziła, że tak będzie lepiej, że w tym momencie ich mała Hermionka potrzebuje kobiecej ręki. Tak bardzo się jednak myliła... żałowała, że powstrzymała Stu, gdy mimo jej zakazu próbował za nią wyjść, tak bardzo przydałaby się teraz jego pomoc i wsparcie. Była bezradna. Mimo matczynej miłości i troski, nie wiedziała jak pomóc swemu najdroższemu dziecku, jak złagodzić jej ból.
Widząc, że Hermiona wstała, skinęła lekko głową i ruszyła schodami w dół, wprost do obszernej, jasnej kuchni, gdzie od razu wzięła się za szykowanie jedzenia.
Niestety, poza grudką starego, żółtego sera i spleśniałym chlebem, nie znalazła żadnego jedzenia.
Po gruntownym przeszukaniu każdej z szafek, natrafiła na jajka, mąkę i odrobinę w miarę świeżego mleka. Dokopała się także, do soli oraz oleju. Z braku innej możliwości, a także czasu, by pójść do sklepu, zajęła się przygotowywaniem naleśników.
Hermiona siedziała apatycznie przy stoliku, wpatrując się w matkę niewidzącym wzrokiem.
Wiedziała, że tak nie może, że jest to nie fair. Nie była sama, cały świat nie kończył się na niej
i na jej smutku. JEJ świat się skończył, co nie znaczyło, że dla innych ludzi także. Nie raz, w ciągu tych parunastu dni, zastanawiała się dlaczego ziemia wciąż się kręci, a słońce raz po raz wschodzi, codziennie, nie zmieniając swego stałego cyklu.
...I'm so tired of being here
Suppressed by all of my childish fears...
Miała serdecznie dość tego wszystkiego: bólu, udręki, wspomnień. Chciała w końcu wyrwać
się z tego otępienia, poczuć znów, że żyje. Nie sądziła jednak, aby w tej sytuacji było to możliwe i to ją właśnie najbardziej dobijało.
Po kuchni powoli zaczął roznosić się delikatny zapach jedzenia, otumaniając zmysły
wygłodzonej kobiety oraz wysyłając jej myśli na rejony oznakowane ogromną tabliczką
z napisem „Wejście grozi złamanym sercem, depresją bądź nieuleczalnym skrzywieniem
psychicznym". Minęła ją z prędkością światła, by tylko nie widzieć napisu. Wiedziała czym to się dla niej skończy. Nadal jednak posiadała istnie gryfońską odwagę, graniczącą czasem z głupotą, a także nadzieję, że tym razem będzie inaczej.
Widząc oczami wyobraźni coraz jaśniejsze światełko, rzuciła się ku niemu, gnana jakimś
wrodzonym każdemu człowiekowi instynktem, polegającym na dążeniu do uśmierzenia targającego nami bólu. Wiedziała, że to światełko jest dla niej nadzieją, że da jej chwilę wytchnienia, spokoju, poczucia, że wszystko jest normalne, a jej życie wcale nie przewróciło się do góry nogami.
Nieważne są konsekwencje. Nie teraz.
...And if you have to leaveI wish that you would just leave...
Przekroczyła umysłem tę łunę przeraźliwie jasnego światła i ze zdumieniem zobaczyła,
że nadal znajduje się w kuchni, siedząc w tym samym miejscu. Jedyną różnicą było jasne słońce zaglądające do wnętrza przez obszerne okna i fakt, że przed oczami miała nie brązowe włosy matki, lecz znajomą i tak bardzo ukochaną blond czuprynę. Szykował śniadanie, ten jeden z niewielu razy. Od razu poznała to wspomnienie; wtedy pierwszy raz, po śmierci Lucjusza Malfoy'a, udali się w odwiedziny do rodzinnego domu Draco, zaproszeni przez jego matkę. Pamiętała, jak zobaczyła w jej oczach cień aprobaty, a następnie delikatny uśmiech na widok zakochanego syna.
Był to bardzo przyjemny dzień, począwszy od amatorskiego śniadania, którym były bezkształtne naleśniki, po romantyczny spacer i bardzo namiętną noc.
Delikatny, nieśmiały uśmiech rozjaśnił jej twarz, kiedy wstała i powolnym krokiem podeszła do mężczyzny, by objąć go z całej siły, wtulając twarz w jego plecy. Poczuła jak trzęsie się ze śmiechu a po chwili silna dłoń objęła jej talię i brązowe oczy spotkały stalowoszare, zatapiając się w nich bez reszty.
Nagle wspomnienie się zmieniło, zupełnie bez żadnego ostrzeżenia czy znaku, znalazła się
w ich wspólnej sypialni, a w ręku trzymała pełną szklankę wody.
Niespiesznie podeszła do śpiącego partnera, przyglądając się przez dłuższą chwilę jego
wygładzonym rysom, jakby z próbą wypalenia ich sobie na stałe w pamięci, po czym, bez żadnego ostrzeżenia, wylała na jego platynową czuprynę całą zawartość naczynia. Widząc jak zrywa się ze strachem, a w następnej chwili spogląda w jej stronę z przekornym uśmiechem, rzuciła się do ucieczki piszcząc z rozbawieniem. Złapał ją w połowie korytarza i bez pardonu, wrzucił pod zimny prysznic, po czym w mgnieniu oka znalazł się obok, pozbawiając ją jednocześnie przemoczonych już ubrań.
Sceneria znów się zmieniła, równie szybko i nieprzewidywalnie co poprzednim razem.
Stała obok niewielkiej kawiarni, w której zbyt często przesiadywali z Draconem, aby bez
większego trudu mogła określić jaki to dzień i wydarzenie. Przeszła powoli między stolikami,
wystawionymi na zewnątrz ze względu na ładną pogodę i po chwili mignęły jej jasne włosy
Malfoy'a, naprzeciwko którego siedziała jej własna wersja z przeszłości. A więc teraz jest tylko
obserwatorem...
Wiedziała już, że są to wydarzenia jeszcze wcześniejsze niż poprzednie, a kiedy zobaczyła
stanowczą i zarazem zawziętą minę byłego Ślizgona, bez trudu umiejscowiła je w czasie. Nie
zwlekając dłużej podeszła do sprzeczającej się pary, gdzie stanęła tak, by cały czas mieć widok na mężczyznę.
- ... w końcu muszą się dowiedzieć!
- Wiem, ale zupełnie nie mam pojęcia jak ich na to przygotować - twarz blondyna przybrała
bezradny wyraz, na co teraźniejsza, zmizerniała Hermiona, miała ochotę podbiec i przytulić go z całej siły do piersi. Skrzywiła się jednak jedynie, doskonale pamiętając swoją replikę.
- I chyba nie będziesz miał. Mi też się to nie podoba i przeraża. Ale nie możemy wiecznie żyć w kłamstwie! W końcu się dowiedzą... od kogoś... a wtedy nas rozdzielą... - jej głos załamywał się coraz bardziej, z każdym kolejnym słowem. Spuściła głowę, próbując ukryć wyraz bezsilności i lęku.
Zmizerniała dziewczyna spojrzała na swoją piękną, przeszłą postać, porównując ją do swojego teraźniejszego wyglądu i poczuła ucisk w sercu.
Popatrz, jak miłość połączona z bezgraniczny cierpieniem potrafi zniszczyć człowieka...
...These wounds won't seem to healThis pain is just too real ...
Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk odsuwanego krzesła, a po chwili zobaczyła jak Draco podchodzi do siedzącej naprzeciwko niego dziewczyny, po czym podnosi ją ciągnąc delikatnie za dłoń i przyciska z całej siły do piersi.
Poczuła ten dotyk tak wyraźnie, tak dokładnie, jakby działo się to w tej właśnie chwili. Jej
oddech wypełnił ulubiony zapach jego perfum, przemieszany z naturalnym zapachem. Była to
najwspanialsza woń na świecie...
- Nawet tak nie myśl! - zaprotestował, jednocześnie sprzecznie ze swoim tonem, delikatnymi ruchami, opiekuńczo głaskał ją po plecach.
Czując ten dotyk tak samo wyraźnie jak poprzedni, zamknęła oczy, a po jej ciele przemknął
przyjemny dreszcz.
- Jutro tam pójdziemy - zaoferował, odsuwając dziewczynę, by spojrzeć jej w twarz. - Nigdy nie pozwolę, by ktoś nas rozdzielił, rozumiesz mnie, Granger? Nigdy - dodał, stanowczo
podkreślając ostatnie słowo. - Jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało.
Ich usta spotkały się w mocnym, namiętnym pocałunku.
Na to doznanie nie była przygotowana w żadnym calu. Jej ciało już od dawna nie doświadczyło tylu pozytywnych uczuć, co skończyłoby się jej rychłym upadkiem z nadmiaru emocji, gdyby sceneria znów się nie zmieniła.
Znalazła się w wielkiej, bogato przystrojonej sali, ubrana w piękną długą suknię, mając u
boku najważniejszego mężczyznę. Ludzie kłaniali się im, gdy przechodzili obok nich zmierzając w kierunku stolików. Bez trudu rozpoznała wydarzenie; dwudziestolecie ślubu rodziców Dracona. Uśmiechnęła się do siebie bezwiednie. Nie do końca była pewna, dlaczego akurat to wspomnienie utkwiło w jej pamięci, bo przecież, nie licząc jednego wydarzenia, było totalną klapą. Spojrzała na przypatrującego się jej partnera i poszerzyła uśmiech. Tak, z pewnością dlatego.
Blondyn spoglądał na nią jeszcze przez dłuższą chwilę z nieodgadnionym uśmiechem, po czym podniósł się bez zapowiedzi i wyciągnął zapraszająco dłoń. Doskonale pamiętała, sprzeczność uczuć jaka zrodziła się w jej głowie; niepewność, szczęście, strach... jednak teraz doskonale wiedziała, co planuje.
Wszyscy siedzieli przy stołach, jedząc wystawną kolację. Parkiet był całkowicie pusty, nie licząc orkiestry przygrywającej w tle, na scenie z boku. Poprowadził ją w tamtym kierunku, nie zważając na coraz więcej odprowadzających ich zdziwionych spojrzeń. Hermiona, czując na
sobie czyjeś intensywne spojrzenie, obróciła się i napotkała wściekły wzrok Lucjusza Malfoya.
Doskonale pamiętała jakie przerażenie wywołało w niej to spojrzenie; zmroziło jej krew, a nogi
przez moment odmówiły posłuszeństwa. Mimo iż było to tylko wspomnienie, wszystko odczuła
dokładnie tak samo, łapiąc blondyna pod ramię, by nie potknąć się z przerażenia o własne nogi, odwróciła się z powrotem przed siebie. Kiedy jednak dotarli na miejsce, a Draco po kilku słowach wymienionych z orkiestrą złapał za mikrofon, cały stres z niej uszedł.
- Ekhm, chciałbym prosić o uwagę - powiedział pewnie, zwracając się do gości, na co całą
salę pochłonęła całkowita, gęsta cisza. Czując powracające nerwy, przełknęła pospiesznie ślinę.
Chłopak, jakby wyczuwając ogarniające ją napięcie, ścisnął jej dłoń i posłał przelotny uśmiech.
- Ojcze. Matko. Wszyscy zgromadzeni - jego oficjalny ton wywoływał różnorodne emocje, które odmalowywały się na twarzach przybyłych. Najbardziej jednak wyróżniała się wściekła mina Malfoya Seniora, który przejrzał zamiary pierworodnego. - Chcę, byście wszyscy byli świadkami tego ważnego dla mnie wydarzenia.
Odwrócił się w jej stronę, złapał za rękę, po czym, patrząc głęboko w oczy, zgiął kolano, aby przyklęknąć.
Mimo, iż w myślach przeżywała to już wiele razy, czuła dokładnie intensywność ogarniającego ją szczęścia i rozczulenia, jakby cała ta sytuacja miała miejsce dokładnie w tej chwili. Jej serce pękało z radości, a w oczach pojawiły się łzy.
- Hermiono Jean Granger. Czy zrobisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
Co za romantyk!
Po sali przeszedł zdziwiony szum, jednak nic sobie z tego nie robiła. Podniosła ręce do ust,
próbując powstrzymać łzy i kiwając głową, rzuciła mu się na szyję.
- Tak , tak i jeszcze po tysiąckroć: TAK!
Rozległy się oklaski. Pamiętała, że nie wszyscy byli zadowoleni z takiego obrotu spraw, zwłaszcza rodzice chłopaka, którzy, mimo iż w pewien sposób zaczęli tolerować ich związek, to patrzyli na niego jako na szczeniackie zauroczenie.
Nie dane jej było zobaczyć sceny, która rozegrała się później, bo otoczenie znów się zmieniło, jakby jej umysł sterował wszystkim, precyzyjnie wybierając co dokładnie może i powinna
zobaczyć.
Znowu występowała w roli obserwatora. Miała świadomość tego, mimo że jeszcze nigdzie nie dostrzegła swoich kasztanowych loków. Wiedziała dokładnie, gdzie się znajduje; to wspomnienie było jednym z tych, które prześladowały ją najbardziej. Nie chciała tego oglądać, jednak jakaś wewnętrzna siła kazała jej iść naprzód. Trzęsąc się z każdym krokiem coraz bardziej, podeszła do wielkiego dębu stojącego nieopodal jeziora, przy którym często spędzali czas. Panujący półmrok wskazywał na dość późną porę, mimo to, po chwili dotarły do niej podniesione głosy.
Odetchnęła dwa razy, jakby dodając sobie odwagi i z niechęcią podeszła do drzewa, Zobaczyła
siebie, ubraną w stylowy dres, machającą rękami w stronę wściekłego już blondyna.
- ... obiecałeś! Mówiłeś, że nie będziesz się w to więcej bawił! - krzyczała, nie zważając na późną porę ani na to, że jej głos brzmiał piskliwie i nienaturalnie.
- Bo tak miało być! - żachnął się wkurzony i obrócił w tył, pocierając twarz. - Mieli dać mi już spokój, ale coś się stało. Powiedzieli, że to ostatni raz...
- Ten 'ostatni raz' jest za każdym pieprzonym razem! - jej oczy ciskały błyskawice. - Nie, nie zgadzam się - powiedziała już ciszej, stanowczo. - Ostatnim razem wróciłeś ledwo żywy. Rozpoznali cię!
- Znają mojego ojca, szanują go. Nic mi nie zrobią - próbował być przekonujący, jednak nie wyszło mu to nawet w stosunku do samego siebie.
Hermiona prychnęła jak rozjuszona kotka i zaczęła chodzić tam i z powrotem, z rękoma
założonymi na piersi.
- Jak coś ci się stanie, to ja tego nie zniosę. Za miesiąc mamy brać ślub. Za miesiąc, słyszysz?! - jej głos znów podnosił się z każdym wypowiedzianym słowem. Przy ostatnim zdaniu stanęła przed blondynem i spojrzała mu wyzywająco w oczy.
Złapał ją za ramiona i odwzajemnił spojrzenie.
- Słuchaj, ty mała wredoto - jego łagodny głos nieznacznie koił jej zmysły. - Nic mi się nie stanie, a nawet jeśli...
- Nawet JEŚLI, to co? No co?! - krzyknęła z rozpaczą, rozjuszona do granic możliwości.
- Nawet jeśli, to obiecaj mi, że nie będziesz próbować żadnych głupot, zrozumiano? - przez
moment myślała, że żartuje. Czyż przed chwilą nie powiedziała, że tego nie przeżyje? Każda oglądana chwila, mimo że był to setny, tysięczny, a nawet milionowy raz, bolała tak samo mocno, tak samo intensywnie cięła każdy kawałek jej zbolałego serca.
Odwróciła wzrok, bojąc się hipnotyzującej siły jego oczu.
...Your voice it chased away all the sanity in me...
- Nie wymagaj tego ode mnie, nie możesz. - Jej głos był słaby przez targającą nią niezliczoną ilość emocji. Nie chciała już tam być...
- A właśnie, że mogę i wymagam - powiedział stanowczo, łapiąc jej twarz w dłonie i zmuszając, aby na niego spojrzała. - Obiecaj.
- Dobrze... - szepnęła niepewnie.
- Co dobrze? - drążył, chcąc usłyszeć konkretne słowo.
- Obiecuję.
Obraz znów się rozmył, teraz jednak czas leciał w zawrotnym tempie, pokazując niezliczoną
ilość scen, jakby ktoś wcisnął przycisk 'przewiń'; ich całujących się, śmiejących, kłócących, jedzących śniadanie... dobrze wiedziała, do czego ta wyliczanka prowadzi i bała się tego. Zaczęła bić się z myślami, próbując wydostać z tego dziwnego stanu, w którym się znalazła, lecz nic nie pomagało. W końcu pojawiły się najgorsze obrazy; długa nieobecność ukochanego, niepokój, rozmowa z Ginny, pojawienie się człowieka z Ministerstwa z informacją o śmierci Draco, niedowierzanie, rozpacz, zamknięcie przed światem, głodówka...
Nie mogła, nie nie nie!
Poderwała głowę zdając sobie sprawę, że siedzi w kuchni w przy blacie, opierając policzek o zgiętą dłoń, a jej mama nadal stoi przy kuchence, przygotowując naleśniki.
Cała ta prezentacja, trwała nie dłużej niż dwie minuty, mimo że wydawało się, że czas spędzony we wspomnieniach przeciąga się w nieskończoność.
Poczuła świeże łzy, spływające po jej lekko zapadniętych policzkach, więc otarła je szybko,
podnosząc się z miejsca.
- Idziesz gdzieś, kochanie? - zapytała mama, zauważając kątem oka ruch córki.
- Do ubikacji - odpowiedziała schrypniętym głosem. Skrzywiła się i odkaszlnęła. - Zaraz
wrócę.
Zdobyła się na delikatny uśmiech, na którego widok matka rozpromieniła się.
Pędząc na górę, czuła ogarniające ją wyrzuty sumienia. Skłamała, wcale nie miała zamiaru
wrócić.
Wiedziała co chce zrobić. Wiedziała to już wcześniej, ale była niepewna. Teraz jednak szła do ich wspólnej sypialni z pełną determinacją. Wszedłszy do pokoju, poszukała wzrokiem
pozostawionego wcześniej, kubka, a gdy znalazła, bez zastanowienia przyłożyła do ust i upiła łyk.
...There's just too much that time cannot erase...
Następne wydarzenia potoczyły się jakby w przyspieszonym tempie; wystraszony, a zarazem radosny krzyk mamy, chwila rozmowy, szybkie kroki na schodach i w drzwiach ukazał
się jej anioł. Na jego widok rozpromieniła się nieśmiało, z kolei on przyglądał się jej z przerażeniem w oczach.
- To już? - zapytała sennie, wpatrując się w nowo przybyłego z zachwytem.
Na widok dziwnego zachowania dziewczyny, oczy blondyna rozszerzyły się ze zdziwienia.
Spodziewał się radości z powrotu, a nie widoku chodzącego trupa...
- Co już? - zapytał z roztargnieniem, robiąc dwa kroki wprzód, a wtedy jego wzrok wyłapał
trzymany przez dziewczynę kubek. W jego stalowoszarych oczach zrodziło się przerażenie.
Dwoma susami dopadł dziewczyny, zabrał naczynie i w ostatniej chwili złapał w ramiona,
gdyż inaczej upadłaby. Ułożył ją na łóżku i spojrzał z rozpaczą w lekko zamglone brązowe oczy.
- Coś ty narobiła? - wyszeptał pełnym emocji głosem, rozglądając się bezwiednie jakby w poszukiwaniu pomocy.
Hermiona zmarszczyła czoło, jednak po chwili na jej twarzy zagościł uśmiech.
- Jak to co ? Chciałam być przy tobie - wyszeptała błogo i wtuliła się w jego rękę. - No i udało się, jestem.
- Ale dlaczego?... - zapytał hamując falę paniki i porwał ją w ramiona.
- Jak to dlaczego? - Na jej czole znów pojawiła się zmarszczka. - Umarłeś, a ja nie chciałam żyć bez ciebie.
Słysząc te słowa, chłopak zerwał się, aby chwycić kubek i sprawdzić jego zawartość, lecz po
chwili na jego przystojnej twarzy odmalował się szok.
- Co? O czym Ty mówisz? - dopytywał się potrząsając nią delikatnie. - Przecież jestem tutaj, jestem!
Powąchał napój i w jego oczach pojawiło się bezgraniczne przerażenie i panika. Eliksir
śmierci.
Krzyknął do pani Granger prosząc o pomoc i podając instrukcje co do wyglądu bezoaru
i gdzie go znajdzie, po czym wrócił do łóżka dziewczyny patrząc niespokojnie, jak z jej twarzy
znikają najmniejsze rumieńce. Nie może umrzeć!
- Ale mówili, że umarłeś...
- Kto? Kto?! - krzyczał w panice. Zupełnie nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Spojrzał na różdżkę, która znalazła się w jego dłoniach, jednak kompletnie nie miał pojęcia, jak mógłby jej
użyć. Jeśli matka Hermiony nie przyniesie zaraz antidotum, wszystko przepadnie.
- Ludzie z ministerstwa...
Oczy Dracona rozszerzyły się do granic możliwości, a rodząca się wściekłość zaczęła przyćmiewać strach. Przecież pisał do matki, że wszystko z nim w porządku! Prosił, by przekazała swojej przyszłej synowej, że została mu jedna sprawa i wraca do domu. Do niej samej także wysłał list!
Spojrzał na blednącą coraz bardziej twarz i postanowił odłożyć tę sprawę na później. Teraz ona była najważniejsza.
-Ja żyję, słyszysz? Jestem tutaj, możesz mnie poczuć, widzisz? - mówił chaotycznie, łapiąc dłoń dziewczyny, jakby to miało pomoc jej w uniknięciu rychłej śmierci.
Czuła się coraz bardziej słabo, ale słyszała, że do niej mówił. Nie sądziła, że śmierć tak prędko nastąpi, jednak była zadowolona z takiego obrotu spraw.
- ... jestem tutaj, możesz mnie poczuć, widzisz? - w jej rękę wsunął się znajomy kształt. Jego dłonie były silne i ciepłe...
- Draco? - otworzyła oczy, odzyskując na chwilę przytomność i widząc go w pełnej krasie.
Jest tutaj, żyje!, myślała z radością, a jej ciało rozluźniło się w chwilowej uldze, po chwili jednak opanowało ją obezwładniające przerażenie. Świadomość jej czynu powróciła do niej ze zdwojoną siłą, a na policzkach pojawiły się łzy. - Przepraszam , przepraszam...
Blondyn złapał ją w ramiona i kołysał delikatnie uspokajając, mimo chaosu panującego w jego duszy. Gdzie jest ta cholerna Jean Granger?! Jego oczy raz po raz wędrowały do drzwi, w
których nadal nikt się nie pojawiał. Czuł jak ciało ukochanej dziewczyny coraz bardziej wiotczeje w jego ramionach, a on nic nie mógł zrobić...
- Trzymaj się, skarbie, jeszcze chwilę... - usłyszała błagalny głos, ale już nie miała siły walczyć.
- Draco... - wyszeptała ostatkami sił. - Kocham cię.
- Ja ciebie też - odpowiedział, nie panując nad wszechogarniającą rozpaczą, lecz dziewczyna nie dosłyszała już jego słów. - Pani Gran... - zaczął wołać z furią i paniką w głosie, jednak kobieta pojawiła się już przy nim i wiedziona instynktem pojawiającym się w chwilach największego przerażenia, wcisnęła córce kamień do ust, po czym opadła na łóżko wpatrując się w nią z przerażonym wyczekiwaniem.
Blondyn nerwowo zamknął usta kobiety swojego życia i ignorując dreszcz spowodowany niską temperaturą jej ciała, zaczął sprawdzać puls...
Na jego twarzy pojawił się cień nadziei, a gdy zobaczył po chwili, że nabiera głębszego oddechu, poczuł tak wszechogarniającą ulgę, że zaczął się śmiać.
Matka dziewczyny spojrzała na niego jak na wariata, a na usta cisnęła jej się najgorsza z
obelg, kiedy chłopak podbiegł do niej i mocno uściskał. Spojrzał promiennie w oczy, tak podobne do tych, które kochał ponad wszystko na świecie i ze spokojem, wskazując jednocześnie wymownie na nieprzytomną dziewczynę, wytłumaczył:
- Teraz to już kwestia czasu.
Tak bardzo chciałam być z Tobą,
Tak bardzo tęskniłam za Twym dotykiem,
Moim największym pragnieniem było,by choć przez chwilę zobaczyć Twoją twarz.
Zatraciłam się w sobie.
Zajęta poszukiwaniem sposobu na spełnienie swych pragnień,przestałam zwracać uwagę na rzeczywistość.
Powstrzymać - nie słuchałam.
Chciałam już tylko jednego,
A dawała mi znaki.
Próbowała pokazać,
Byłam głucha,
zaślepiona bólem,
zaślepiona miłością.
Mieć Cię znów obok.
***~~~***~~~***~~~***~~~***
30.05.2013
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro