Minerwa&Albus/ ***
Miniaturka nie ma tytułu :/ nie wiedziałam jak ją zatytułować, możecie napisać swoje propozycje w komentarzach może jakaś mi się spodoba i miniaturkę nazwę. Na razie mam nadzieję, że wam się spodoba:
Płakała. Tak bardzo za nim tęskniła. Spojrzała na portret męża, czemu musiał umrzeć? Czemu ją zostawił? Pamiętała jego słowa wypowiedziane raptem parę godzin wcześniej, w tedy nie przeszło jej nawet przez myśl, że to ostatni raz kiedy go widziała, żywego – Hogwart cię potrzebuje, kochanie, cokolwiek się nie stanie masz tu zostać, obiecaj. I obiecała, obiecała nie spodziewając się, co ją czeka. Dzisiaj był dzień jego pogrzebu, minęły trzy dni od jego śmierci, ale jego gabinet nic się nie zmienił, wszystko było tak jak to zostawił. Jego ubrania jeszcze pachniały cytrynowymi dropsami, które tak uwielbiał, na dokumentach widniały jego ostatnie podpisy, szata jak zwykle była przewieszona przez wysokie krzesło, Fawkes siedział na swojej żerdzi, jakby na niego czekał, sypialnia, łazienka, garderoba – wszystko wygląda tak jakby za chwilę miał wrócić, jakby wyszedł tylko do Ministerstwa. Wciąż przylatują sowy z listami zaadresowanymi do niego, które zostały wysłane z daleka, jeszcze przed jego śmiercią. Ale nie to było najgorsze. Najgorsi byli ci wszyscy, którzy tuż po jego śmierci dowiedzieli się o ich małżeństwie, którzy za każdym razem jak ich mijała mówili jej jaki był wspaniały, jak bardzo im pomógł, ci co składali jej kondolencje. Nie pogodziła się jeszcze z jego śmiercią i nie miała zamiaru się z tym pogodzić, a oni bezlitośnie ściągali ją z powrotem na ziemię. Rozejrzała się dokoła po jego gabinecie, póki wszystko jeszcze nie zostało zmienione. Kiedyś kochała to miejsce, nie chciała go opuszczać, a teraz? nienawidziła go, najchętniej zmiotła by cały zamek z powierzchni ziemi, ale obiecała mu i zamierzała dotrzymać tej obietnicy, choćby nie wie ile bólu ją to kosztowało, spełni jego wolę.
Nagle coś błysnęło. Zmarszczyła oczy szukając źródła owego błysku. Podeszła do myślodsiewni wstając z niskich schodków. Były w niej wspomnienia, zdziwiła się, że wcześniej ich nie zauważyła. Dotknęła jej ostrożnie, jakby bała się, że za chwilę się rozleci i niewiele myśląc zanurzyła twarz w wspomnieniach. Wszystkie, co do jednego upamiętniały najważniejsze momenty ich wspólnego życia. Ich zaręczyny. Byli w tedy w jej ulubionym miejscu na francuskim wybrzeżu, gdzie często przebywała podczas wojny z Grindelwaldem, kiedy przykląkł i wyciągnął małe, czerwone pudełko ze złotym pierścieniem w środku. Pierścień był cudowny, miał na środku duży szmaragd otoczony mniejszymi diamentami. W tedy spytał się, czy zostanie jego żoną. Zdziwiła się, wcześniej byli tylko przyjaciółmi, nic ich nie łączyło, ale zgodziła się. Do tej pory nie wiedziałą czemu powiedziała „tak", ale była pewna jednego – nigdy tego nie żałowała. Upalny dzień lipca, temperatury w Anglii biły rekordy tysiąclecia, a ona szła w długiej, koronkowej, białej sukni. Widziała uśmiechniętego, w tedy młodszego Albusa, ale wciąż był dużo starszy od niej, tamtego dnia był straszy od niej w chwili obecnej. W tedy właśnie została jego żoną. Wesele, cały ślub, było bardzo kameralne, tylko najbliżsi przyjaciele i paru członków rodziny – obydwoje mieli zbyt dużo wrogów, aby o ich małżeństwie wiedział ktoś więcej. Chłodny, wrześniowy dzień, kiedy urodziła ich córkę – Lily, tego samego dnia musieli oddać ją parze mugolaków, którzy mieli już kilkuletnią córkę, Petunię. Wydawali się być idealnymi kandydatami. Pierwszy września, jedenaście lat później, to w tedy zobaczyła swoją córkę po raz pierwszy od dnia jej narodzin. Trzy lata później, wszyscy troje byli w gabinecie Albusa, który wyjawił Lily prawdę i wszystko wytłumaczył, nienawidziła ich... Minerwa długo nie mogła się z tym pogodzić, ale Lily w końcu im wybaczyła i w piątej klasie przeprowadziła się do nich. Jeden z pięknych, czerwcowych dni, w którym Lily i James się pobrali, był to jeden z najszczęśliwszych dni w jej życiu. Rok później, trzydziesty pierwszy lipca – urodził się ich pierwszy i jak się później okazało jedyny wnuk, Harry. Rok później, piąty listopada, w tedy Lily odwiedziła ich w Hogwarcie i powiedziała, że jest w ciąży, oczekiwała córeczki. Dwie miesiące później, Halloween dzień, w którym straciła córkę, zięcia i wnuka z rąk Voldemorta. Moment, w którym mimo jej sprzeciwu oddali Harry'ego Petunii. Potem kilka ich prywatnych wspomnień. W końcu ponownie pierwszy września, ale już tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego, pierwszy dzień Harry'ego w Hogwarcie, pamiętała jej zawziętą rozmowę z Albusem na jego temat, jak bardzo się cieszyła, że w końcu go widzi. Potem jego akcja z Trollem. Dzień, w którym Albus opowiedział jej o zwierciadle Ein Eingrap i o tym, co widział w nich Harry. Nie musiała się go pytać, co on widział, bo było to to samo, co widziała ona, Lily, James i ich mała wnuczka żywi tuż obok Harry'ego, jej i Albusa, wszyscy razem, szczęśliwi... Czuła jak łzy spływają jej po policzkach na myśl, że już nigdy tak nie będzie. Później komnata tajemnic, ucieczka Blacka, bal bożonarodzeniowy i odrodzenie Voldemorta. Spotkania Zakonu, unikanie przez Albusa Harry'ego, jej narzekania na Umbridge, śmierć Syriusza... Dzień, w którym Albus oświadczył jej, że wyrusza na poszukiwanie horkrusów, parę tygodni później wrócił z całą czarną ręką. Rozmowa Albusa z Severusem na temat planowania jego śmierci i miłości do Lily. Przygryzła wargę, nie mogła uwierzyć, że on to wszystko zaplanował nic jej wcześniej nie mówiąc, pozostawiając ją w tej okropnej niewiedzy do samego końca. Ich ostatnia rozmowa zanim wyruszył z Harrym i zarazem ostatni pocałunek, ostatnie spotkanie. Już chciała wyjść z myślodsiewni, gdy pojawiło się kolejne wspomnienie. Albus i Harry rozmawiający parę tygodni wcześniej. Uśmiechnęła się przez łzy, gdy słyszała jak Albus opowiada mu o wszystkim, jak widziała łzy szczęścia w oczach Harry'ego, gdy Harry powiedział do Albusa te długo wyczekiwane słowo – dziadku. Wiedział, wiedział o wszystkim. Powoli wysunęła się z myślodsiewni. Schowała wspomnienia do kryształowego flakonika, to było najcenniejsze, co pozostało jej po mężu.
Ktoś zapukał do drzwi:
- Proszę! – zawołała ocierając łzy z policzków.
- Pani dyrektor Dumbledore – zaczął Harry patrząc na nią smutnym wzrokiem, - wszyscy czekają.
- Nie, nie idę, nie dam rady – powiedziała odwracając się do okna skąd miała doskonały widok na przygotowany dla niego grób i wszystkich, którzy przyszli go pożegnać, z tej wysokości w żałobnych strojach wyglądali jak czarne mrówki zbierające się wokół mrowiska.
- Babciu, musisz, wiem, że będzie trudno, ale trzeba go pożegnać, tak jak na to sobie zasłużył. Dziadek nie chciałby widzieć cię w takim stanie – powiedział Harry łapiąc ją za rękę, spojrzała na niego zdziwiona. – Idziemy?
- Idziemy – wyszeptała ostatni raz spoglądając na portret męża wiszący nad biurkiem, uśmiechał się, odwzajemniła uśmiech. Westchnęła przypominając sobie słowa Hagrida Co ma być to będzie, a jak już będzie, to trzeba się z tym zmierzyć.
-д
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro