Untitled Part 1/1
Był chłodny listopadowy dzień. Na dworze od rana padał deszcz i nie zanosiło się na to, by przestał. Kasztanowo włosa Gryfonka podążała szybkim krokiem za swoją rudowłosą przyjaciółką, która nie wiadomo dlaczego właśnie dziś umyślała sobie zakupy. Od dobrych dwóch godzin chodziły po sklepach w poszukiwaniu idealnych kreacji na najbliższy bal. Kiedy znowu wyszły na ulicę podążając tym razem do kawiarni, starsza z nich zapytała:
- Ginny, czy my musimy to robić? Ja i tak nie miałam zamiaru iść na ten bal.
- Hermiono, wiesz, że i tak na niego pójdziesz, czy z przymusu, czy z własnej woli. A skoro tak, to MUSIMY mieć nowe sukienki. Ja nie odpuszczę. - odpowiedziała druga.
- Wiem, ale mamy jeszcze tydzień. -nalegała brązowooka.
- Jeszcze? Chyba TYLKO tydzień.
- Ja nie mam do ciebie siły. - skomentowała Hermiona.
Ich rozmowę przerwał nagły trzask towarzyszący teleportacji. Tuż obok nich pojawił się brunet z okularami na nosie.
- Cześć Harry! - rzuciła się chłopakowi na szyję młodsza Gryfonka.
- Hej Ginn, witaj Hermiono. - odpowiedział.
- Cześć. - burknęła niezadowolona szatynka.
- Coś nie tak? - drążył temat.
- Zakupy z nią. - wskazała na dziewczynę tulącą się do chłopaka.
- Rozumiem twój ból. - dodał.
- A co to miało niby znaczyć? - oburzyła się ruda.
- Nic, bardzo cię kocham wiesz?
- Już mi się takimi tanimi manewrami nie wykręcaj. - pogroziła mu palcem, na co wszyscy wybuchli śmiechem.
Kiedy się już uspokoili, głos zabrała znowu Hermiona.
- Szukałeś nas, nie mylę się? Chciałeś coś?
- Tak. Profesor McGonagall powiedziała, że na bal wszyscy muszą mieć maski, a więc pomyślałem, skoro jesteście na zakupach to dołączę do was i od razu je kupimy.
- Maski? Ale wtedy nie będzie widać makijażu! A ja właśnie kupiłam sobie nowe cienie do powiek... - zawodziła rudowłosa.
- Oj nie martw się, dla mnie i tak będziesz śliczna. - pocieszał ją bliznowaty.
- Też mi coś. - burknęła.
- Ginny! - upomniała ją Hermiona.
- No dobra, już nie będę, rozkaz to rozkaz. Idziemy. A ty skarbie, skoro już przyszedłeś, to możesz mi z tym - wręczyła mu do ręki dwie siatki - pomóc. Dzięki. - cmoknęła go w policzek.
Harry nic nie odpowiedział tylko spojrzał ze współczuciem na szatynkę, która musiała to znosić już od dłuższego czasu. Oboje niechętnie podążyli za młodszą Gryfonką, która już stała przed pierwszą witryną sklepową jaką napotkała.
***
W pokoju wspólnym Ślizgonów siedziała dwójka przyjaciół, co chwila popijając jakiś trunek ze swoich szklanek.
- Mówię ci stary, te laski mnie wykończą. Od tygodnia łażą za mną i co chwila pytają z którą mam zamiar iść na bal. - rzekł blondyn.
- O stary, trzeba było się przygotować na coś takiego i zrobić jak ja, mówić każdej, że już się ma partnerkę.
- Już kogoś zaprosiłeś?
- Na Merlina, jaki ty głupi czasem jesteś. Pewnie, że nie. Tylko mówię to po to, żeby się ode mnie odczepiły. - wyjaśnił mu drugi.
- Uważam, że jednak powinieneś się tym zająć, bo jak siostry Greengrass się dowiedzą, iż nie masz jeszcze nikogo, a pewnie już połowę osób przepytały, to będziesz miał stary takie piekło o jakim nawet nie śniłeś.
- Masz rację.
W tym momencie drzwi do dormitorium się otwarły i stanęła w nich Pansy Parkinson.
- Patrz jak to się robi. - szepnął Diabeł
.- No zobaczymy. - mruknął jego towarzysz.Brunet teatralnie przewrócił oczami i wstał.
- Hej Pansy, masz już kogoś na bal?
- Ja? Nie, jeszcze nie, a co?
- Wiesz jak chcesz to możemy wybrać się razem. Co ty na to?
- Bardzo chętnie Blaise.
To mówiąc wyszła z pokoju wspólnego zostawiając przyjaciół samych.
- I jak Smoku? Co powiesz?
- Parkinson to prościzna, ja to dopiero będę miał przechlapane jak kogoś będę zapraszał. - stwierdził chłopak.
- Co racja to racja.
- Dobra, chodźmy się gdzieś ruszyć, bo z nudów zaraz tu umrę.
***
Hermiona szła właśnie drogą prowadzącą z Hogsmeade do Hogwartu. Była już koło drzwi wejściowych kiedy do jej uszu dobiegł znajomy głos, którego tak nie lubiła.
- No proszę proszę, kogóż moje piękne oczy widzą, toż to panna Wiem-to-wszytsko-Granger. Dokąd tak pędzisz szlamo?
- A co cię to interesuje, Malfoy?! Od kiedy zrobiłeś się taki troskliwy.
- Zawsze taki byłem, tylko ty mnie nie znasz.
- Znam cię na tyle dobrze, żeby stwierdzić, że jesteś aroganckim, zapatrzonym w siebie idiotą.
Chłopak nie zwrócił większej uwagi na to, co szatynka powiedziała. Jego wzrok jak i myśli skupiły się na dość sporej reklamówce, którą dziewczyna trzymała w dłoniach.
- Co tam masz Granger?
- A co cię to Malfoy?
- Sukienkę na bal?
- Odwal się ode mnie! - krzyknęła.
- Popatrz jaka niewychowana. - zwrócił się do Blaisa.W tym momencie Gryfonka aż poczerwieniała ze złości.
- Ja niewychowana?! Ja! To ty bezczelnie zaczepiasz mnie i zaczynasz wtrącać nos w nieswoje sprawy i masz jeszcze czelność wypominać mi, że to ja jestem niewychowana?!
- Nie krzycz tak bo wszystkie zwierzęta w lesie przestraszysz, szlamo. - powiedział wyraźnie rozbawiony akcentując ostatnie słowo.
Tego dla dziewczyny było za wiele. Po jej policzku spłynęła samotna łza, jednak szybko ją starła. Czuła, że zaraz zaczną spływać następne, więc odwróciła się tyłem do Ślizgonów i uciekła pędem do zamku. Wpadła jak burza do swojego dormitorium, zamknęła drzwi na klucz i oparła się o drzwi. Powoli zsunęła się po nich na podłogę, podciągnęła kolana pod brodę i dała upust emocjom. Płakała, znowu płakała, znowu przez niego. Pytała się w myślach, czemu ją to spotyka, czemu akurat ją. Nienawidziła Malfoy'a z całego serca, chciała, żeby zapadł się pod ziemię i już nigdy nie powrócił.
***
- Harry pospiesz się, Hermiona poszła już jakiś czas temu, pewnie czeka na nas. - wołała rudowłosa do swojego chłopaka podążając szybkim krokiem do zamku.
- Nie przejmuj się, na pewno nie będzie nam miała tego za złe...
Chciał jej jeszcze coś powiedzieć, ale zauważył kto idzie drogą z naprzeciwka - ten cholerny arystokrata z jego najlepszym kumplem. Miał nadzieję, że uda im się uniknąć wymiany zdań. Jednak, kiedy tylko się minęli, blondyn odkrzyknął.
- Pozdrówcie ode mnie waszą przyjaciółeczkę. Ciekawy jestem, czy wypłakała już całe jezioro łez.
Na te słowa obydwoje odwrócili się w jego stronę.
- Coś ty jej znowu najlepszego zrobił?! - wrzasnęła Ginny.
On jednak nic nie odpowiedział, jednak jego kąciki ust delikatnie uniosły się do góry. Młoda Gryfonka już chciała się na niego rzucić z pięściami, kiedy zatrzymało ją mocne ramie wybrańca. Zmroziła go wzrokiem, jednak po chwili ustąpiła, by znów spojrzeć na znienawidzonego chłopaka.
- Lepiej trzymaj nerwy na wodzy, bo jeszcze się na tym wyłożysz.
Teraz to Potterem kierował gniew. Jednak jego dziewczyna pociągnęła go za rękaw przypominając, że muszą iść do Hermiony. Biegiem dotarli pod obraz Grubej Damy, wchodząc kładąc torby na sofie w pokoju wspólnym i ruszając po schodach. Tak jak się spodziewali, drzwi do dormitorium dziewczyny były zamknięte.
- Miona? - odezwała się rudowłosa. - Otwórz nam, proszę.Nie odezwał się jednak żaden głos.- Hermi proszę, wpuść mnie.Znowu odpowiedziała im cisza.
- W porządku, sama tego chciałaś. - rzekł brunet - Alohomora.
Wtedy zamek ustąpił i drzwi lekko się uchyliły. Pierwsza weszła Ginny. To co zobaczyła, przeszło jej oczekiwania. Na podłodze leżała torba jej przyjaciółki oraz zakupy, ona sama natomiast leżała na swoim łóżku z twarzą w poduszkach.
- Kochana, posłuchaj mnie. - zaczęła młodsza.
Tamta tylko pokręciła głową na znak odmowy.
- Możesz nas na chwilę zostawić? - zwróciła się tym razem do Herrego.
On nic nie powiedział tylko powoli opuścił dormitorium dziewczyn.
- Jak się czujesz? - zaczęła znowu.
- W tym momencie szatynka postanowiła się podnieść. Usiadła obok swojej przyjaciółki. Oczy miała całe czerwone, opuchnięte od płaczu, a twarz całą mokrą. Ginn bez chwili zastanowienia przytuliła się do niej.
- Nie przejmuj się nim, to Malfoy, wiesz jaki jest.
- Ale Ja już dłużej nie mogę. - wyszeptała.
- To może powinnaś powiedzieć profesor McGonagall?
- Zwariowałaś? Wiesz co by się wtedy stało? Nie miałabym życia w Hogwarcie.
- Co racja to racja. To co zamierzasz robić?
- Nic. Muszę się ogarnąć, nie dam mu tej satysfakcji, nie będę siedziała w pokoju i płakała. Już mam tego dość. I na kolację też pójdę. Ile zostało nam czasu?
- Coś około pół godziny.
- To dobrze, zdążę jeszcze rozpakować mój strój, może jakoś zapomnę o tym wszystkim.
- Wspaniale, to ja pójdę po moje rzeczy na dół i zaraz wracam.
To mówiąc wybiegła, jednak już po chwili wróciła z dwoma torbami wypakowanymi po brzegi.
- No to zaczynajmy, bo nie zdążymy. - stwierdziła ruda.
Dziewczyny położyły zakupy na łóżkach, każda na swoim. Mieszkały tylko we dwójkę, więc nie martwiły się, że komuś będzie to przeszkadzało.
Ginny na swoim posłaniu delikatnie położyła rozkloszowaną sukienkę bez ramiączek w kolorze brzoskwiniowym z tiulową naszywką od pasa w dół. Do tego miała czarne szpilki na dość wysokim obcasie. Dobrała do tego zestaw srebrnych bransoletek z podoczepianymi małymi zawieszkami w kształcie kwiatuszków. Z szafy wyciągnęła czarną kopertówkę, którą dostała od swojej przyjaciółki w poprzednie święta. Całość dopełniał jeszcze naszyjnik ze srebra z takim samym wisiorkiem jak te na bransoletkach. Jej strój był piękny.
Strój szatynki wcale nie prezentował się lepiej. Jej sukienka była koloru miętowego, na grubych ramiączkach z dekoltem w kształcie łódki. Podobnie jak jej przyjaciółka miała czarne szpilki na wysokim obcasie. Do tego miała trzy bransoletki - jedną miętową i dwie srebrne z zawieszkami w kształcie serc i srebrny naszyjnik z identycznym wisiorkiem. Dokupiła sobie też małą czarną torebkę.
Na samą myśl o swoimi wyglądzie obydwie dziewczyny uśmiechnęły się do siebie. Kiedy już schowały wszystko do szafy i właśnie miały schodzić na dół, drzwi do ich sypialni delikatnie się uchyliły i stanęli w nich Harry i Ron.
- Hej Dziewczyny. Już ok Hermiono? - zapytał wybraniec.
- Coś było nie tak? - zapytał zdziwiony rudzielec.
- Nie, to znaczy tak... nie ważne. Wszystko już jest ok. Chodźmy na dół, bo umieram z głodu. - odpowiedziała brązowooka.
Cała czwórka podążyła szybkim krokiem do Wielkiej Sali. Kolacja już się zaczęła. Szatynka rzuciła szybkie spojrzenie w stronę stołu Slitherinu i napotkała zdziwiony jej przybyciem wzrok Malfoya. Uśmiechnęła się pod nosem i siadła razem ze swoimi kolegami do kolacji.
Spać położyła się około pierwszej w nocy, bo wraz z Giny zaprosiła do siebie Lunę i przegadały do tej godziny. Chłopcy ulotnili się po pół godziny, bo dziewczyny gadały o swoich strojach i fryzurach na bal. Ustaliły, że zaczną się szykować dokładnie trzy godziny przed rozpoczęciem. Na dodatek Luna przyjdzie do nich i spędzi czas u nich w Dormitorium. Na dodatek nie wpuszczą tu chłopków ani nikogo innego dopóki nie będą do gotowe na sto procent. Tak szybko zleciał im czas, że nie zauważyły kiedy było po północy. Rzecz jasna Luna została na noc u nich żeby nie narazić się na przyłapanie przez nauczycieli.
***
- Nie wierzę, ona przyszła na kolację? Na dodatek z tą swoją zakichaną paczką. Jak? Powiedz mi Diable jak? - zachodził w głowę blondyn zaraz po powrocie do swojego dormitorium.
- A skąd ja mam to wiedzieć? To Granger, jej nie zrozumiesz. Zresztą jak większości dziewczyn.
- Co do tego, to masz rację. Jeszcze ten bal... nie mam ochoty na niego iść.
- Ale musisz, wiesz, że jeżeli nie masz dobrego powodu to tak łatwo się nie wykręcisz.
- Niestety. Ale na pewno nie pójdę na ten bal z tymi wścibskimi babami. O nie, mogą się ze mnie śmiać, proszę bardzo, lecz niech nie liczą, że którąś zaproszę.
- Serio? Zamierzasz cały wieczór siedzieć sam na sali?
- Wszystko jest lepsze od Greengrass na karku.
- Co racja, to racja. - powiedział po chwili namysłu.Nastała cisza, żaden z nich nie zamierzał jej przerywać. Do czasu kiedy z pokoju wspólnego dobiegł jakiś hałas.
- Co tam się do cholery dzieje? - wrzasnął Malfoy ewidentnie poddenerwowany przerwaniem spokoju.Smok i jego najlepszy przyjaciel wstali i od razu skierowali się do drzwi. Kiedy otworzyli je, ich oczom ukazał się niecodzienny widok. Na środku pomieszczenia stała Pansy i Astoria. Z ich oczu ciskały pioruny. Parkinson, nieco wyższa od swojej rywalki, złapała ją za nadgarstki chcąc ją odepchnąć jak najdalej od siebie. Młodsza nie dawała jednak za wygraną, brutalnie chwyciła drugą za włosy i ciągnęła we wszystkie strony. Na dodatek do Ślizgonek dobiegła jeszcze Dafne. Próbowała rozdzielić swoją przyjaciółkę i siostrę, jednak nic to nie dało. Dopiero kiedy przyłączyły się do niej pozostałe koleżanki, udało się obezwładnić dwójkę. Wtedy głos zabrał Malfoy:
- Widzę, że zabawa trwa w najlepsze, mogę znać jej powód?
Teraz głos zabrała Pansy:
- Tak, ona - wskazała na młodszą Greengrass - nie wierzy mi, że Zabini zaprosił mnie na bal!
- Bo to niemożliwe! Jak on mógłby zaprosić takie coś? - oburzyła się oskarżona.
- Ja ci zaraz pokażę ty mała... - nie zdążyła dokończyć.
- Uspokój się Parkinson, bo ci żyłka pęknie. - zaśmiał się Smok.
- Nie będziesz mi mówił, co mam robić, jasne?-
Tak, tak jasne. Wracając do tematu, Blaise sam może się na ten temat wypowiedzieć, prawda?
Wszystkie oczy momentalnie zwróciły się w kierunku czarnoskórego.
- Dzięki - mruknął do Dracona - Ale tak, zaprosiłem Pansy na bal, jeżeli to chcieliście usłyszeć, ale dalej nie wiem, co w tym takiego dziwnego. Ona jest naprawdę fajna.
Policzki panny Parkinson w jednej chwili zarumieniły się, że dziewczyna musiała je ukryć spuszczając głowę.
- Skoro wszystko wyjaśnione, to nie ma co tak stać. Rozejść się, koniec przedstawienia. - powiedziała oschle Daphne.
Dziwnym trafem, ale wszyscy jakoś posłuchali jej i wrócili do swoich zajęć. Smok i Zabini również udali się tam, skąd przyszli. Zanim jednak siedli na łóżku wyjęli ze swojego barku butelkę Ognistej i szklanki. Praktycznie każdy weekend kończył się tak samo, jak dzisiaj. Popili trochę, pogadali po czym usypiali jak dzieci po dniu całym zabawy. Tak i było tym razem.
***
Hermiona obudziła się dość późno, było już po śniadaniu. Rozejrzała się po pokoju, panował tu nieporządek, żeby nie powiedzieć bałagan. Na sąsiednm łóżku spały w poprzek wie dziewczyny, jej przyjaciółki - rudowłosa Gryfonka i Krukonka o włosach w koloru jasnego blondu. Nie chciała ich budzić, więc napisała im krótki liścik, w którym wyjaśniła, że idzie się przejść, że wróci niedługo i żeby się nie martwiły. Zostawiła go na stoliku nocnym i po cichu wyszła z pokoju. Udała się na błonia. Szła dość powoli, wdychała ostatnie resztki jesiennego powietrza, ponieważ wielkimi krokami zbliżały się Święta. Jak co roku miała wyjechać do domu swoich przyjaciół. Państwo Wesley byli dla niej bardzo mili, lubili ją i traktowali jak członka rodziny, podobnie jak Harrego. Obydwoje jednak wiedzieli, że nie zastąpią im rodziców. Dziewczyna bardzo tęskniła za swoimi, niestety musiała wykasować im pamięć i na zawsze zniknąć z ich życia. Wszystko przez Voldemorda. Wiedziała, że zbyt by się o nią martwili, a gdyby jej się coś stało, nigdy by sobie tego nie wybaczyli. Tak strasznie za nimi tęskniła. Mimowolnie po jej policzku spłynęła samotna łza. Szybko ją jednak otarła. Musiała być silna.Szła jeszcze dalej, aż doszła do domku Hagrida. Już miała zawrócić, jednak ktoś ją zatrzymał.
- Witaj Hermiono. Może wstąpisz na herbatę?
- Witaj Hagridzie, jeżeli to nie byłby dla ciebie problem, to chętnie.
- No to wchodź do środka, zaraz postawię wodę.
Szatynka szybkim krokiem weszła przez otwarte drzwi, zamknęła je i usiadła przy stole.
- Co tam słychać? Gdzie Ron i Harry?- spytał gajowy.
- Chyba jeszcze śpią, zresztą jak większość szkoły. W końcu mamy niedzielę.- Masz rację, uczniowie odsypiają wczorajsze imprezy. - zaśmiał się.
- Tak, zapewne masz rację.- A co u ciebie? Coś nowego?
- Dobrze Hagridzie, powoli zaczęłam przygotowania do balu. Razem z Ginny kupiłyśmy już sukienki.
Po chwili zastanowienia pół olbrzym zapytał.
- Jak z Malfoy'em?
W tym momencie Gryfonka posłała swojemu towarzyszowi pytające, pełne zdziwienia spojrzenie. Ten dostrzegł je natychmiast.
- Widziałem waszą kłótnię.
Dziewczyna spuściła wzrok, a twarz zakryła włosami. Nie chciała zaczynać tego tematu. Wystarczająco trudne było wyjaśnić wszystko Ginn, a co dopiero Hagridowi. Wiedziała, że musi jednak coś odpowiedzieć.
- Jakoś daję radę, przyzwyczaiłam się już.
Skłamała, przyzwyczajenie się do czegoś takiego było po prostu nie możliwe, a przynajmniej nie dla niej. Jednak starała się o tym myśleć jak najmniej.Gajowy dostrzegł w jej oczach smutek, wiedział, że coś jest na rzeczy. Znał Malfoya nie od dziś, więc doskonale znał jego charakter. Był tak strasznie podobny do Lucjusza. Tak samo oschły oraz obojętny na uczucia innych, a szczególnie osób mugolskiego pochodzenia. Niestety...Nagle przez otwarte okno wleciała mała sowa. Przy nóżce miała przywiązaną małą karteczkę. Hagrid podszedł do niej i odczepił liścik. Zaraz jednak oddał go szatynce, bo do niej był adresowany. Ta szybko przeczytała jego zawartość.
Droga Hermiono, czekamy na ciebie przed wejściem do Wielkiej Sali. Profesor McGonagall chce nas widzieć. Pospiesz się. G.Weasley
- Muszę już iść, profesor McGonagall wzywa mnie i moich przyjaciół. Do zobaczenia Hagridzie. - powiedziała wstając od stołu.
- Sroko tak, to nie będę cię zatrzymywał.
Dziewczyna już przekraczała próg domu, kiedy przypomniała sobie jedną ważną rzecz.
- Hagridzie, mogę cię prosić, abyś nikomu nie mówił o Malfoy'u?
- Dobrze Hermiono, nikomu nie powiem, ale nie wiem, czy to dobra decyzja.
- Nie martw się, poradzę sobie.
To mówiąc opuściła przytulną chatkę i ruszyła prędko w stronę zamku.
***
Rano w dormitorium panował istny chaos. Papiery porozwalane po biurku, jedna zasłona na dywanie, trzy butelki po Ognistej rozbite, a na łóżkach dwóch śpiących Ślizgonów w ubraniach z poprzedniego dnia. Blondyn właśnie chciał przewrócić się na drugi bok, lecz ku jego zaskoczeniu zamiast na poduszce jego głowa wylądowała na podłodze. To spowodowało, że obudził się z strasznie głębokiego snu. Zajęło mu jednak trochę, żeby oprzytomnieć. Kiedy tylko był w stanie stanąć na swoich nogach, doczłapał do swojej małej szafki i wyjął z niej małą fiolkę z eliksirem na kaca. Całość wypił duszkiem, więc już po chwili jego umysł wrócił do rzeczywistości. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Nie wyglądało fatalnie, było jeszcze gorzej. Już przymierzał się, żeby posprzątać tutaj czarami. Sięgnął do kieszeni, lecz o dziwo, nie było tam jego różdżki. Sprawdził pozostałe, lecz nic. Wtedy wróciły mu wspomnienia z poprzedniego wieczoru. Uważnie przyglądał się półkom, aż wreszcie dostrzegł ją, włożoną pomiędzy książkami w jego biblioteczce. Jednym susem znalazł się przy niej i wypowiedział zaklęcie. Bałagan momentalnie znikł. Teraz jego wzrok przykuł Blaise. Tak dla żartów postanowił obudzić kolegę. Sprawnym ruchem chwycił najbliższą poduszkę i cisnął nią w Diabła. Tamten natomiast poderwał się na równe nogi, co tak jak w przypadku Smoka skończyło się glebą. Niezadowolony podniósł się i zmroził arystokratę spojrzeniem. On jednak tylko się roześmiał i wyszedł z dormitorium. Podążał do Wielkiej Sali. Już widział nawet jej drzwi, kiedy drogę zastąpił mu nie kto inny, jak opiekun jego domu - profesor Snape.
- Widzę, że wreszcie pan wstał panie Malfoy. Zapraszam w takim razie do mnie, mamy jedną sprawę do omówienia. Draco wiedział o co chodzi, pokiwał więc głową na znak zgody i ruszył za nauczycielem od eliksirów. Kiedy weszli do jego gabinetu, blondyna uderzył w twarz przeogromny chłód panujący w pomieszczeniu. W lochach z reguły było zimno, jednak tutaj dało się to odczuć o wiele bardziej.
-Jak się domyślam, pewnie wiesz z jakiego powodu tu jesteś, prawda?
- Tak.
- Przejdę od razu do rzeczy. Czeka cię test, aby Czarny Pan wiedział, czy jesteś na to gotów. Nie muszę ci chyba mówić na czym będzie polegał.
- Będę musiał kogoś zabić. - powiedział z obojętnością w głosie. Od dziecka przygotowywano go psychicznie na to wydarzenie. Wiedział, że nie będzie mu wolno okazać skruchy, to mogłoby kosztować go życie. Zdawał sobie sprawę, że to kiedyś nastąpi. Nikt z jego rodu jeszcze przed tym nie uciekł.
- Kiedy to będzie? - spytał.
- Nie wiadomo, Czarny Pan sam zdecyduje.
Blondyn znowu przytaknął. Na tym zakończyła się ich rozmowa. Chłopak wyszedł.
*** Hermiona prawie biegła odkąd minęła bramę Hogwartu. Nieustannie nurtował ją powód wezwania przez profesor McGonagall. Kiedy podbiegła pod Wielką Salę, podeszła do nich nauczycielka.
- Witam was moi drodzy, wybaczcie, że zakłócam wam dzień wolny, jednak mamy niepokojące sygnały że... - rozejrzała się dokoła - lepiej przenieśmy się do gabinetu dyrektora. Profesor Dumbledore już tam czeka.
Całą piątką udali się do gabinetu. Kiedy wieszli do środka, dyrektor czekał na nich. Siedział aktualnie za biurkiem, jednak gdy ich zobaczył, od razu wstał.
- Jak dobrze, że jesteście. Minerwo, nikt za wami nie szedł?
- Nie panie profesorze. Korytarz był czysty.
- Dobrze. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego was wezwałem. - zwrócił się do uczniów - Otóż niestety doszły mnie słuchy, że Voldemord odrodził się. Szykuje armię Śmierciożerców. Stwierdzam też z przykrością, iż najprawdopodobniej ma też swoich ludzi tu, w szkole. Musicie się mieć na baczności, nie wiadomo jakie mogą być ich plany wobec was.
- Ale profesorze, jakim cudem? - zapytała rudowłosa.
- Dobre pytanie panno Wesley. Niestety, na nie nikt nie zna odpowiedzi. Jednak mam nadzieję, że nie jest aż tak źle, jak mówią.
- Ale kto w ogóle o tym powiedział proszę pana? To nie jest żadna głupia plotka? - wtrącił Ron.
- Ronaldzie, nawet nie wiesz jak chciałbym, żeby było to plotką. Jednak nie jest. Voldemord wrócił.
Na te słowa wszyscy wzdrygnęli się, nawet nauczycielka Transmutacji, co za wszelką cenę próbowała ukryć. Wiadomość ta była straszna. Teraz było pewne, że bitwa nadejdzie niebawem. Wszyscy byli pochłonięci w głębokich rozmyślaniach. Sam Dumbledore spoglądał co chwilę na uczniów i starał poukładać sobie różne sprawy w głowie. Panującą ciszę przerwała szatynka:
- Panie profesorze, czy wiadomo kto jest jego szpiegiem?
- Panno Granger, niestety nic mi nie wiadomo w tej kwestii. W głębi serca liczę, że nie ma tu swoich ludzi, jednak jest to mało prawdopodobne.
Znowu nikt się nie odzywał. Dochodziła pora obiadu, więc profesor McGonagall odesłała Gryfonów do Wielkiej Sali. Sama chciała zamienić jeszcze kilka słów z dyrektorem.
- Panie profesorze, widziałam, że co chwila spoglądał pan na nich, po czym głęboko się zamyślał. Nie śmiałabym o to pytać, gdyby nie sytuacja w jakiej się znaleźliśmy oraz że są to moi wychowankowie.
- Droga Minerwo, niestety kiedy tak na nich patrzyłem, przypomniałem sobie sen z mojej poprzedniej nocy. To zmusiło mnie do rozważań. Posłuchaj...
Wszędzie wokół było ciemno, paliła się tylko jedna świeca w kocie pokoju. Na środku znajdowała się dziewczyna o bujnych, kasztanowych włosach, teraz pozlepianych w kosmyki. Na twarzy miała krew wypływającą z rany na łuku brwiowym. Ledwo trzymała się na nogach. Jej oczy, jak do tej pory zawsze głębokie, brązowe, pełne szczęścia, teraz przygaszone, jakby za mgłą, proszące o litość. W tle słychać było szyderczy i pełen satysfakcji śmiech, należący do NIEGO. Pana Ciemności, mordercy tylu niewinnych dusz, potwora. Obok niego, dwie postacie. Obydwie wysokie. Jedna, spokojna, co chwilę dało się słyszeć jej słowa, takie jak "nareszcie" albo "w końcu zostaną tylko czarodzieje czystej krwi". Druga, z podniesioną różdżką celując w dziewczynę, nic nie mówiła, nie ruszała się. Nie było widać, kim są. Jakby ukryci w cieniu, cieniu grozy i śmierci. Wtem rozlega się donośny krzyk "Niech szlama zginie!". Słychać ciche "Avada Kedavra" wydobywające się z ust człowieka z różdżką. Rozbłyska zielony promień. Trafia dziewczynę, która osuwa się na ziemię nieżywa...
Nauczycielce odjęło mowę. Spojrzała na profesora z niedowierzaniem. Nurtuje ją jedno pytanie:
- Czy pan sądzi, że to mogła być... Hermiona? - głośno przełyka ślinę.
- Nie widziałem dokładnie twarzy, jednak obawiam się, że tak. Co więcej, miałem takie dziwne przeczucie, że znam osobę, która rzuciła Zaklęcie Niewybaczalne. Jakby była z naszej szkoły.
Zaległa cisza. Nie została ona przerwana. Dyrektor znowu zamyślił się, a profesor McGonagall stwierdziła, że to najlepszy moment, aby wyjść.
***
W Wielkiej Sali o dziwo panował dzisiaj spokój. Wszyscy jedli, nie doszła do żadnych sprzeczek, w ruch nie poszły talerze ani sztućce, jakby coś się działo. Jakby coś wisiało w powietrzu. Między czwórką przyjaciół panowała grobowa cisza, każdy z nich rozważał słowa profesora. Każdy miał swoje zdanie na ich temat. Nie mieli jednak ochoty dzielić się nim z innymi.
- Co wy tak siedzicie jak te słupy? Nic nie jecie, nie mówicie. Jakby ktoś na was jakiś urok rzucił. - odezwał się do nich Neville, kiedy nie wytrzymał już tego napięcia.
- Nic się nie dzieje. - skomentował Harry i wrócił do jedzenia swojej zupy, a raczej mieszania jej łyżką.
- Właśnie widzę. - odpowiedział mu Longbottom.
***
Na obiad przez wielkie drzwi wchodził blond włosy Ślizgon. Wzrok miał nieobecny. Bez słowa podszedł do stolika Slitherinu. Przysunął do siebie talerz z zupą i powoli zaczął w nim mieszać. Zapatrzył się w niego, jakby widział tam odpowiedzi na pytania, które go nurtowały odkąd opuścił gabinet Snape'a. Nie dochodziły do niego bodźce z zewnątrz.
Nagle ktoś pstryknął tuż przed jego nosem, na co ten gwałtownie podniósł głowę.
- Czego? - warknął nieprzyjaźnie.
- Zakochałeś się w tej zupie czy jak? - zażartował Diabeł.
Blondyn jednak nie zareagował.
- Jemu jednak na prawdę coś się stało, skoro jest taki nieobecny. - śmiała się Pansy siedząca nieopodal.
- Odwalcie się wszyscy ode mnie! - krzyknął tak głośno, że wszystkie oczy zwróciły się na niego.
Ten tylko z naburmuszonym wyrazem twarzy wstał od stołu i wyszedł z Wielkiej Sali. Miał dość tego wszystkiego.
*** Pierwszy grudnia zbliżał się niewiarygodnie szybko, a wraz z nim i wielki bal. Wśród wszystkich uczniów dało się wyczuć przejęcie całą sytuacją, jednak najbardziej w Gryffindorze. Dziewczyny miały zawalone pokoje przez sukienki i dodatki, prawie codziennie chodziły jeszcze do Hogsmeade pod pretekstem dokupienia tego i owego. Prawie za każdym razem przychodziły jednak z pustymi rękoma, tłumacząc, że nic ciekawego nie było. Chłopcom po woli nerwy puszczały. Mieli dość ciągłych pisków zadowolenia od których już uszy bolały. Najchętniej zamknęliby się przed nimi daleko stąd.Wyjątkiem była jedna Gryfonka o kasztanowych włosach. Ona jedyna nie chodziła codziennie na zakupy i nie przejmowała się imprezą. Aktualnie siedziała na błoniach pod drzewem i czytała książkę. Było dość zimno, ale miała ciepłą kurtkę. Oderwała na chwilę wzrok od lektury. Rozejrzała się wokoło. Nikogo tu nie było. Ostatnio w ogóle spotykała mało osób, nawet Harrego i Rona. Tylko Ginny była przy niej praktycznie cały czas. Spojrzała ponownie na kartki w księdze. Na samym dole strony zobaczyła małego smoka, dumnie atakującego jakieś inne zwierzęta. Wtedy do jej głowy nie wiadomo skąd wkradł się obraz Malfoya, który dokładnie tak jak ten stwór atakował ją tak niedawno. Wyzywał ją, poniżał. Znowu po policzku spłynęła jej samotna łza.Wtedy rozległy się jakieś głosy. Od zamku w jej stronę szli... trzej Ślizgoni. Nie wiele myśląc wdrapała się nw gałęzie drzewa. Czekała aż podejdą. Teraz dokładnie widziała ich twarze. Był to nie kto inny jak sam Crabbe, Goyle i... Draco. Serce podeszło jej do gardła. Wiedziała co będzie, jeżeli ją znajdą. Teraz bała się nawet oddychać, żeby przypadkiem nie usłyszeli.
- Hej, z kim idziecie na bal? - spytał Gregory.
- Ja idę z taką blondynką, rok młodszą od nas. A ty? - spytał Vincent.
- Zaprosiłem tą nową, co doszła do nas w tym roku, ma na imię Rose i jest bardzo fajna.
- W takim razie i głupia skoro idzie z tobą. - wtrącił Smok
.- A ty Malfoy z kim idziesz? - zapytał Crabbe.
- Sam. Ktoś mi zabroni?- Nie no w sumie to nikt, ale...
- Ale temat skończony. Chodźmy,bo zaczyna kropić.
Miał rację, w tym momencie z nieba spadło kilka samotnych kropel, ale po chwili rozpadało się na dobre. Hermiona musiała poczekać, aż tamci wejdą do zamku, co zajęło im trochę, więc zmokła. Teraz szła powoli w stronę bramy. Głowę miała spuszczoną. Czyli nie będzie jedyną, której nikt nie zaprosił? A raczej nie jedyną która nie ma pary. Właśnie, bal był już jutro, a ona dalej nie miała partnera. Nie przeszkadzało jej to jednak, nie pierwszy i nie ostatni raz znajdowała się w takiej sytuacji.Wchodziła właśnie po schodach, kiedy dogoniła ją rudowłosa istotka.
- Hej Miona, co taka smutna?
- Wydaje ci się. Jak tam na zakupach? Wypatrzyłaś coś?
- Tak. Popatrz jakie ładne perfumy kupiłam.To mówiąc podstawiła niebieską fiolkę pod nos przyjaciółki.
Rzeczywiście, zapach był nieziemski. Taki słodki, jednak bez przesady.
- Może chodźmy do Luny, pomożemy jej wziąć już ubrania, bo jutro wszyscy będą tak zagonieni, że połowy rzeczy nie weźmiemy. - zaproponowała starsza Gryfonka.
- Dobra, tylko szybko, zanim wszyscy się zlecą do naszego Pokoju Wspólnego i nie będzie dało się przejść. - odpowiedziała druga, po czym wybuchła śmiechem.Koleżanka zawtórowała jej. Skręciły w inny korytarz, by wejść znów w kolejny i następny. Po dziesięciu minutach dotarły wreszcie do celu. Zobaczyły Lunę, właśnie miała wchodzić przez drzwi, kiedy ją zatrzymały.
- Hej, zaczekaj!
- Cześć dziewczyny, co tu robicie?
- Przyszłyśmy pomóc ci w przeniesieniu stroju, bo jutro będzie duży tłok na korytarzach i w ogóle, jeszcze byśmy coś zgubiły po drodze.
- Macie rację, dzięki za pomoc. Wchodźcie.
Wpuściła dziewczyny do środka, po czym zaraz skierowała się do swojego dormitorium. Dzieliła je z inną Krukonką, ale ta obecnie przebywała u swojego chłopaka, więc pokój był pusty. Szybko chwyciły co trzeba, i tak z sukienką i kilkoma siatkami ruszyły w stronę wieży Gryffindoru. Weszły do Pokoju Wspólnego. Zobaczyły tam Harrego i Rona zawzięcie o czymś dyskutujących. Do uszu dziewczyn doszły tylko słowa rudego - Ja zaprosiłem Lavender Brown. Jak to usłyszała to rzuciła się na mnie i zaczęła obcałowywać. Dziewczyny skrzywiły się, wiedziały, że dziewczyna od zawsze była zakochana w Ronie, ale żeby aż tak reagować.
Szybko jednak wyrzuciły te słowa ze swojej głowy, bo przekroczyły próg pokoju Ginny i Hermiony. Z początku rozłożyły swoje pakunki na łóżkach, żeby po chwili zacząć wkładać je do szafy. Ciszę panującą pomiędzy nimi przerwała panna Wesley:
- Luna, z kim idziesz na bal?
- Ale obiecacie, że nie będziecie się śmiać?
- Jasne. - odpowiedziały pozostałe.
- Z Nevillem... - wyszeptała cicho.
- Jak wspaniale! Kiedy cię zaprosił? - drążyła temat rudowłosa.
- Wczoraj, po lekcji. - na jej twarzy pojawił się lekki rumieniec, jednak żeby zakryć zakłopotanie, ciągnęła rozmowę dalej.
- Ciebie Ginny nawet nie pytam, bo wiem, że idziesz z Harrym, ale ty Hermiono? Powiedz nam z kim idziesz?
- Właśnie, przyznaj się.
W oczach szatynki pojawiło się zakłopotanie, co one powiedzą? Jednak po chwili milczenia odezwała się:
- Ja, no wiecie, ten... idę... idę sama. - wydukała.
Panna Weasley trzymała właśnie swoje buty w ręce, bo nie wiadomo skąd znalazły się pod łóżkiem, ale kiedy tylko usłyszała tę wiadomość, wypady jej z rąk i z hukiem uderzyły w podłogę. Blondynka natomiast popatrzyła na przyjaciółkę i stanęła jak spetryfikowana.
W całym pokoju spokojnie dało się usłyszeć bzyczenie muchy. Hermiona siedziała na swoim łóżku ze spuszczoną głową i odliczała minuty, aż wreszcie coś się stanie. Nic takiego jednak szybko nie nastąpiło. Dopiero kiedy Luna oprzytomniała i zobaczyła w jakim stanie jest szatynka, atmosfera uległa zmianie.
- Hej, wszystko dobrze? Jak się czujesz?
- Dobrze, przyzwyczaiłam się.
- Zaraz zaraz, jak to się przyzwyczaiłaś? Czy ja o czymś nie wiem? - "obudziła" się Ginny.
Hermiona westchnęła głośno i powiedziała:
- Pamiętasz poprzedni rok? Były dwa bale, na obu byłam sama.
- Ale przecież mówiłaś że idziesz z... - nie dokończyła.
- Tak, ale to była tylko przykrywka.
- Miona, czemu nie mówiłaś?
- Bo wiedziałam, że będziesz chciała za wszelką cenę znaleźć mi kogoś.
- Kochana, nie przejmuj się. Skoro nikt cię nie zaprosił to znaczy że nie są ciebie warci. - dodała Krukonka.
Dziewczyny uśmiechnęły się przyjaźnie, na co starszej Gryfonce poprawił się humor.
- Dzięki dziewczyny. Jesteście kochane.
Wszystkie trzy się przytuliły, a Hermina cieszyła się, iż mas tak wspaniałe przyjaciółki.
***Zostały równe dwie godziny do balu. W całej szkole panował istny rozgardiasz. Filch chodził naburmuszony i mruczał pod nosem, że co chwila znajduje na podłodze jakiś kolczyk albo bransoletkę. Wszystkie dziewczyny biegały od łazienki do pokoju i z powrotem narzekając. W dormitorium dwóch Gryfonek było jednak w miarę spokojnie. Wszystkie były już umalowane. Obecnie na środku pomieszczenia na krześle siedziała Krukonka przeglądająca magazyn z mugolskimi fryzurami, który zabrała ze sobą z domu Hermiona. Po dłuższym czasie wreszcie znalazła upragnioną fryzurę. Szatynka od razu wzięła się do roboty. Po chwili uczesała przyjaciółce z pomocą czarów pięknego koka lekko z boku głowy, z wypuszczonymi pasemkami włosów po bokach. Do tego powpinała jej białe stokrotki, które dziewczyna kupiła sobie wcześniej. Po niej na fotelu zajęła miejsce Ginny. Wybrała kłosa, który był lekko na boku i opadał na jej prawe ramię. Natomiast Hermiona całkowicie rozpuściła włosy, zakręciła jeszcze mocniej loki, a dwa przednie pasma spięła razem z tyłu głowy. Wszystkie dziewczyny wyglądały pięknie. Teraz został czas na sukienki. Gryfonki nie wiedziały jaką kreację wybrała blondynka, bo chciała im zrobić niespodziankę. Weszła do łazienki, a już po chwili wyszła w granatowej sukience na ramiączkach z lekko dłuższym tyłem. Do tego takiego samego koloru torebka i buty na obcasie. Jej rękę zdobiły srebrne bransoletki. Z ust pozostałych wydobył się tylko jeden dźwięk - Wow. Zaraz po niej do końca wyszykowały się też pozostałe dziewczyny. We trójkę stanęły przed lustrem. Wyglądały olśniewająco. Do balu zostało dziesięć minut, więc ruszyły wolnym krokiem w stronę Wielkiej Sali. Przed wejściem czekali już na nich chłopcy. Neville szybkim ruchem wziął Lunę pod rękę i wszedł z nią do sali. Harry natomiast uprzedzony przedtem przez Ginny, iż Hermiona idzie sama, wziął obie dziewczyny pod ręce i wprowadził na zabawę. W środku było przepięknie. Na zaczarowanym suficie było widać przepiękne niebo usiane gwiazdami, które były praktycznie jedynym źródeł światła na sali. Tajemniczości całemu miejscu nadawały maski na twarzach bawiących się. Szatynka rozejrzała się dokoła. Zauważyła stolik, który akurat był wolny. Podążyła ku niemu szybkim krokiem. Tak naprawdę nie miała co robić. Siadła i przyglądała się tańczącym. Dokładnie nie wiedziała, ile czasu spędziła w takiej pozycji. Wydawało jej się, że około pół godziny. Właśnie miała wstać, żeby spytać o coś stojącą niedaleko przyjaciółkę, kiedy dobiegł ją zza pleców znany ją ironiczny wręcz śmiech.
- No proszę proszę, czyż to szlama Granger? A gdzie twój partner co?
-Odczep się Crabbe! - krzyknęła szatynka.
- Ej nie zaczynaj. - dołączył Goyle.
- Bo co?
- Bo nie ręczę za siebie! - krzyknął wyraźnie poddenerwowany.
- Zostaw ją, jest tylko niczego niewartą, głupią, zakochaną w książkach, samotną i niechcianą szlamą, której nawet nikt nie chciał zaprosić na bal! Myślałaś że co? Będziesz uwielbiana przez wszystkich za to że włożysz taką kieckę? Proszę cię, nie rozśmieszaj mnie SZLAMO! - dodał Crabbe i zaśmiał się głośno.
Miona nic nie odpowiedziała, tylko zalała się łzami i wybiegła z Wielkiej Sali. Chciała jak najszybciej ucie cod tego wszystkiego, od nich, zamknąć się w swoim własnym świecie. Tak bardzo było jej przykro, tak bardzo bolały ją te słowa. Jeden głupi wyraz, zaledwie sześć liter, a potrafił zamienić życie człowieka w piekło. Doprowadzał do łez, takiej goryczy że odechciewało się żyć. Biegła właśnie po schodach, kiedy te skręciły w inną stronę. Ku jej zdziwieniu ktoś właśnie schodził z nich.
- Dokąd tak pędzisz Granger?
- Odczep się. - powiedziała przez łzy.
- Kto ci sprawił przykrość? Muszę mu pogratulować.
- Zostaw mnie.
Dziewczyna właśnie go wyminęła, jednak on nie dawał za wygraną. Złapał ją za ramię i gwałtownie odwrócił do siebie.
- Jeszcze nie skończyłem sz... - nagle głos uwiązł mu w gardle.
W tym momencie zobaczył jej zapłakaną twarz, której już nie przykrywała maska trzymana w dłoniach szatynki. Ich spojrzenia się spotkały. Jej - pełne bólu, smutku i żalu. Brązowe, jakże głębokie oczy, teraz pełne łez wydawały się tracić blask z każdą chwilą. Jego - stalowe i obojętne, przepełnione... pustką, jakby nic w nich nie było.Obydwoje stali w niemałym szoku, chcąc zrozumieć jak doszło do tej całej sytuacji. Po paru minutach, kiedy Gryfonka oprzytomniała, wyrwała się chłopakowi i ruszyła w dalszą drogę. Ten jednak stał dalej w tym samym miejscu.Pierwszy raz widział jak dziewczyna płakała, jak ONA płakała. Domyślał się teraz, że przeżywała to samo za każdym razem kiedy ją obrażał. Jemu nieznane było to uczucie, nie wiedział, jak może się czuć upokorzona osoba.
***
Szatynka już nie płakała, stała przed oknem i wpatrywała się w krajobraz. Było dość ciemno, kiedy nagle coś zabłysnęło w okolicach Zakazanego Lasu. Dziewczynę zaintrygowało to światło, ponieważ nigdy go nie widziała. Nie mógł to być Hagrid, bo widziała go zaledwie dwadzieścia minut temu na balu. Inny nauczyciel raczej też nie, bo komu chciałoby się chodzić tam po nocy. Rozważała chwilę, po czym podeszła do szafy, wyjęła z niej czarną pelerynę, która sięgała aż do ziemi. Na twarz ponownie włożyła maskę i zakryła głowę kapturem. Buty przebrała na zwykłe baleriny, by było jej wygodniej. Tak ubrana po cichu dostała się pod wrota prowadzące na błonia.Kiedy wyszła na dwór, jej twarz uderzyła fala zimnego powietrza. Co się dziwić, był grudzień. Nie przejmując się tym za bardzo ruszyła przed siebie.
***
Młody Ślizgon siedział właśnie przy stoliku w Wielkiej Sali z Zabinim. Akurat teraz ktoś poprosił Pansy do tańca i oboje zostali sami.
- Co ty taki cichy jesteś? - zapytał ciemnoskóry.
- Tak jakoś.
- Czy coś się stało.
- Nie.
- Ale...
- Ale nie! - krzyknął i wyszedł na korytarz.Swoim zachowaniem wprowadził w stań osłupienia swojego przyjaciela. Nie przejmował się tym jednak. Ruszył w stronę swojego dormitorium. Przechodził właśnie koło wielkiego okna rozpościerającego się na otoczenie zamku, kiedy coś błysnęło pomiędzy drzewami w Zakazanym Lesie.
- O nie. - powiedział cicho do siebie i ruszył pędem do pokoju.Po dziesięciu minutach biegł jak oparzony ubrany w czarną pelerynę i maskę, której z pośpiechu nie zdążył zdjąć. Doskonale wiedział, co było źródłem owego światła. Miał tylko jedną nadzieję, że zdąży na czas.
***
Była już blisko swojego celu. Nie spieszyła się, więc uważnie przyglądała się wszystkiemu, co ją otaczało. Dochodziła powoli godzina jedenasta, jednak nie przeszkadzało jej to. Zimne powietrze nie pozwalało jej choć przez chwilę poczuć zmęczenia. Stanęła przed wejściem do lasu. Tutaj droga rozdzielała się na dwa. Nie pamiętała dokładnie gdzie zabłysło światło. Po dłuższej chwili namysłu postanowiła skręcić w lewo.
***
Dobiegł właśnie do najgęstszej części lasu. Nagle przed nim stanął zwierz o kilka razy większy od niego, z otwartą paszczą i wystawionymi zębiskami, który już, już miał ryknąć kiedy Draco powiedział:- Veron! Nie, uspokój się.Nagle potwór stanął przed nim, skulił głowę i wystawił język. Chłopak podszedł do niego i podrapał go za głową. Za chwilę jednak pociągnął go w stronę serca Zakazanego Lasu. Szedł i szedł, po czym przystanął, wyjął różdżkę i nagle obydwoje zniknęli za niewidzialną zasłoną. Malfoy podszedł do najbliższego drzewa, podniósł zerwany sznur i przywiązał smoka do drzewa. Ostatni raz podrapał go, ponownie założył kaptur na głowę i zdjął z siebie zaklęcie niewidzialności. Ruszył w drogę powrotną do zamku, jednak wolał wracać wąwozem, niż główną drogą.
***
Hermiona szła prosto przed siebie. Po chwili drzewa rosły bliżej siebie, pojawiły się gęstsze krzaki a ścieżka znacząco się zwęziła. Stąd natomiast rozpościerał się widok na wąwóz biegnący poniżej. Podeszła bliżej skarby, wychyliła się i już miała zobaczyć, jak daleko jest do ziemi, kiedy jedna jej stopa ześlizgnęła się z korzenia drzewa, na którym stała. Bezwładnie zaczęła machać rękami w powietrzu, jednak nic to nie dało. Spadała w dół, kaptur nasunął jej się na twarz tak, że nic nie widziała. Czekała, aż dotknie tej twardej ziemi, jak zderzy się z nią, jednak zamiast tego upadła na coś miękkiego. Po chwili wyczuła jakiś mocny zapach perfum, a jej oczom ukazała się sylwetka jakiegoś mężczyzny.
***
Draco w ostatniej chwili zauważył drobną istotkę machającą rękami i osuwającą się ze skarpy. W ostatniej sekundzie znalazł się przy niej. Wpadła prosto w jego silne ramiona, aczkolwiek była tak oszołomiona, że zorientowała się dopiero po chwili. Oboje patrzyli na siebie, jednak przez ciemność wokół, maski na twarzach i kaptury nie rozpoznali siebie. Po chwili chłopak postawił ją na ziemię.
- Dz...dziękuję. - powiedziała cicho. Jej głos wydawał jej się znajomy, ale nie dość, by mógł ją poznać.
- Nie ma za co. - odparł równie cicho. Ona też skądś poznawała ten ton, choć nie mogła sobie przypomnieć do kogo należał.
- Co tu robisz? - kontynuował.Nie chciała mu zdradzać, co widziała przez okno.
- Poszłam się przewietrzyć. Na balu panuje straszny gwar i rozbolała mnie głowa.
Zapadła między nimi cisza.
- Chyba powinnam już wracać do zamku. - oznajmiła, po czym odwróciła się i ruszyła powolnym krokiem w przeciwną stronę.
- Zaczekaj - dogonił ją - Może cię odprowadzę?
- Nie wiem czy to dobry pomysł.
- Dlaczego?
Spuściła głowę. On dostrzegł to w locie.
- W porządku, nie będę nalegał. Mam do ciebie jedno pytanie.
- Jakie?
- Zobaczymy się jeszcze?
Hermiona zamarła. Nawet nie wiedziała kto to jest, nie wiedziała też czy chce wiedzieć.
- No... - zaczęła.
- Proszę. Będę czekał na ciebie jutro wieczorem, przed Zakazanym Lasem, jak się ściemni.
- Ale...
- Nie masz się czego obawiać.
Po chwili zastanowienia odpowiedziała:
- Dobrze, ale mam do ciebie prośbę.
- Słucham.
- Czy to kim jesteśmy naprawdę, może pozostać tajemnicą?
- Jeśli tego chcesz, to dobrze.
- Dziękuję.
Po tych słowach dziewczyna odeszła zostawiając chłopaka samego. Ten stał jeszcze przez chwilę wpatrując się w odchodzącą osobę. Intrygowała go, choć spotkali się zaledwie kilka minut. Mimo wszystko wydawała mu się jakaś znajoma, choć nie wiedział kim jest.
***
Hermiona wpadła do swojego dormitorium jak burza. Od razu zdjęła z siebie pelerynę, buty, maskę i rzuciła się na łóżko. Dopiero teraz była w stanie spokojnie pomyśleć nad tym co się wydarzyło. Spotkała chłopaka, którego można powiedzieć nie znała, choć wydawał jej się znajomy. On natomiast od razu zaproponował jej spotkanie. A ona na dodatek się zgodziła! Karciła się w tym momencie w myślach. Co będzie jak będzie chciał się spotkać ponownie? Spotka się z chłopakiem którego w ogóle nie zna! Oj Miona dlaczego ty nie umiesz odmawiać? Z tą myślą poszła do łazienki doprowadzić się do przydatności. Nie miała ochoty już schodzić na dół, zwłaszcza, że była za dwadzieścia pierwsza. Umyła się, przebrała w piżamę i ponownie wskoczyła do łóżka. Wzięła swoją ulubioną książkę - Historię Hogwartu. Kochała ją. Ponownie zatraciła się pośród białych kart. Znowu była w swoim świecie. Nie zorientowała się,kiedy zegar wybił godzinę trzecią, a do dormitorium wparowała padnięta i z butami w rękach jej rudowłosa przyjaciółka.
- O Hermi, co tu tu robisz? - zapytała zmęczonym głosem.
- Nic wielkiego, czytam.
- Kiedy wróciłaś?
- Przed pierwszą. Jak zabawa?
- Było suuuper. - rzekła Ginny i z wielkim hukiem odpadła na łóżko.Nie minęły dwie minuty, a Gryfonka spała bardzo twardym snem.
Szatynka też chciała się już położyć, jednak ktoś zapukał do pokoju. Podeszła do zamkniętych już na klucz drzwi i je otworzyła.
- Harry?
- Hermiona? Cześć, jak miło cię widzieć.
- Ciebie również.
-Nie obudziłem cię chyba?
- Nie, miałam się dopiero kłaść.
- To kamień z serca. Jest Ginny?
- Tak ale już śpi. Nie zdjęła nawet sukienki
.- Tyle się wytańczyła, że się nie dziwię. Mogłabyś jej to przekazać? - podał jej małą kopertówkę - Zapomniała jak wychodziła z Wielkiej Sali.
- Cała Ginn, oczywiście że jej przekażę.
- Wiesz minął cały wieczór, a ty nie zatańczyłaś ze mną ani razu.
- Przepraszam. Chętnie bym zatańczyła, nawet teraz, ale to chyba nie jest najlepszy strój na taką okazję. - wskazała na swoje przebranie.
- No dobrze, ale na balu na koniec roku ze mną zatańczysz prawda?
- Obiecuję. - podniosła dwa palce.- Dobrze, dobranoc Miona.- Dobranoc Harry. - powiedziała i zamknęła drzwi na klucz. Gryfonka od razu zgasiła światło i ułożyła się do snu.
***
Malfoy siedział właśnie w swoim dormitorium. Zachodził w głowę, kim jest ta tajemnicza dziewczyna z lasu. Może ją zna?
- Ciekawe kto się chowa pod tą maską. - powiedział na głos, zapominając, że w pokoju jest jego przyjaciel, za co po chwili skarcił się w myślach.
- Smoku, czy ty nie chcesz mi czegoś powiedzieć? - zapytał Blaise.
- Co? Ja... to znaczy nie.
- Kto się chowa i pod jaką maską? Co ty robiłeś po wyjściu z imprezy?
- Poszedłem się przejść.- I....- Spotkałem dziewczynę.
- Kim ona jest?
- Tego nie wiem.
- Zaraz, jak to nie wiesz.
- Po porostu nie wiem, miała na sobie maskę i ciemną pelerynę zakrywającą włosy.
- A jej głos?
- Wydawał mi się znajomy, ale nie wiem do kogo należy.
- Zamierzasz się dowiedzieć czegoś więcej?
- Tak, jutro.
Teraz Draco cicho przeklął.
- Czy ja dobrze rozumiem? Umówiłeś się z dziewczyną, której nie znasz tożsamości na jutro?
- Konkretniej na dzisiaj, bo już jest po północy.
- Ale z ciebie mądrala się zrobił.
Smok tylko wzruszył ramionami. Rzeczywiście, brzmiało to idiotycznie, ale było prawdą.
***
Było około godziny dziesiątej, kiedy szatynka otworzyła oczy. W pokoju było niemiłosiernie jasno. Z trudem zwlekła się z łóżka i udała do łazienki. Wzięła szybki prysznic, uczesała włosy, ubrała się i wyszła z dormitorium. W Pokoju Wspólnym Gryfonów nie było nikogo. Wyszła szybko na korytarz i skierowała się do biblioteki. Nie była głodna, więc nie szła do kuchni. Od razu po wejściu skierowała się do najdalej oddalonego działu. Już miała skręcić za regałem, kiedy wpadła na kogoś wyższego od niej.
- Ej, chodzić nie umiesz? - zapytał blondyn który akurat teraz stał nad nią z tym swoim uśmiechem.
- Umiem. - odburknęła i podniosła się z ziemi. Artystycznie wyminęła chłopaka i ruszyła przed siebie.On nic sobie z tego ie robił, o dziwo, pierwszy raz nie przeszkadzało mu, że zderzył się z jakąś osobą. Przypomniał sobie Granger tamtego wieczoru, z zapłakanymi oczami pełnymi smutku i żalu. Szybko jednak odgonił od siebie te wspomnienia i szedł dalej przed siebie.
***
Obiad podano dzisiaj o wiele wcześniej, ponieważ wiedziano, iż większość uczniów nie wstała na śniadanie, a skrzaty nie chciały, żeby ktoś krzątał im się po kuchni w poszukiwaniu czegoś do przegryzienia. W Wielkiej Sali panowała cisza, zero kłótni. Większość osób ledwo trzymała się na nogach, co dopiero mówić o wymianie zdań. Nawet nauczyciele nie rozmawiali. Hermiona powoli zjadała swoją porcję zupy pomidorowej co chwila spoglądając na Ginny, która z zamkniętymi oczami i głową podpartą na ręce mieszała herbatę. Po skończonym posiłku jako jedna z nielicznych opuściła pomieszczenie i udała się do swojego dormitorium. Chciała przygotować sobie ubranie na wieczór tak, żeby jej przyjaciółka tego nie widziała. Podeszła do szafy i wyjęła obcisłe dżinsy, bluzkę z krótkim rękawem białego koloru i szarą rozpinaną bluzę. Oprócz tego wzięła swoją maskę z balu i czarną pelerynę z wczoraj. Na nogi miała zamiar założyć białe trampki. Kiedy kładła to wszystko na łóżku do pokoju wparowała młodsza Gryfonka. Szatynka zamarła, kiedy jej rudowłosa współlokatorka rzuciła okiem na ubrania w ręce dziewczyny.
- Hermiono, chcesz mi o czymś powiedzieć?
- Ja, nie.
- Ale czy aby na pewno? Po co ci ten strój.
- Po nic, tak tylko wyciągnęłam go z szafy.
- Miona... - Ginny popatrzyła na nią z niedowierzaniem - Wiesz, że mnie nie oszukasz.
- Wiem. - Odpowiedziała zasmucona.
- Więc o co chodzi?
- Ja... umówiłam się z kimś. - powiedziała szybko na jednym wdechu.
- Iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii - zaczęła piszczeć rudowłosa - Z kim?
- I tu pojawia się mały problem, że nie do końca wiem z kim.
- Jak to nie wiesz? Hermi, o co w tym wszystkim chodzi?
Teraz nie było ratunku. Starsza Gryfonka opowiedziała wszystko swojej przyjaciółce, pomijając tylko fakt kontrowersji ze Ślizgonami. Potem posypała się lawina pytań i tak przegadały całe popołudnie aż do kolacji.
***
Szatynka wpadła tylko na chwilę do swojego pokoju. Chwyciła w ręce pelerynę oraz maskę. Ginny miała czekać na nią przed portretem Grubej Damy, żeby wychwycić moment, kiedy nikogo nie będzie na korytarzu. Podprowadziła swoją przyjaciółkę pod samą bramę wyjściową.
- Tylko uważaj na siebie.
- Będę Ginn, nie martw się. Nie wiem o której wrócę, a w razie gdyby pytali gdzie jestem, powiesz, że wyszłam do biblioteki i nie wiesz kiedy będę ani co robię.
- Dobrze. Leć już bo się spóźnisz na pierwszą randkę. - zachichotała rudowłosa.
- To idę. Ej zaczekaj, to nie jest żadna ran... - nie dokończyła, bo dziewczyny już nie było.
Ruszyła wolnym krokiem do Zakazanemu Lasu. Na dworze było już ciemno, a księżyc powoli wznosił się ponad mury szkoły. Wszędzie dookoła lśniły gwiazdy. Sceneria jak z jakiegoś filmu romantycznego. Kiedy tylko zdała sobie sprawę, co przed chwilą pomyślała, wzdrygnęła się. To nie była żadna randka. Nie da tej satysfakcji rudzielcowi z którym musi dzielić pokój.Nagle jej oczom ukazała się sylwetka jakiejś osoby stojącej pod drzewami. Przyjrzała jej się uważnie. Wydawała się być wyższa od niej, dobrze zbudowana. Była coraz bliżej.
- Cieszę się, że jednak przyszłaś. - powiedziała owa postać.
- Ja też... - odpowiedziała niepewnie
.- Chciałbym ci coś pokazać. Zgadzasz się?
- Ale gdzie, tam? - wskazała na las.
- Tak, ale nie martw się, to niedaleko stąd. To jak, idziesz?
Mówił to takim miłym i ciepłym głosem. Teraz Hermiona nie żałowała, że się zgodziła na to spotkanie. Kiwnęła tylko głową na znak zgody i złapała chłopaka za rękę, którą uprzednio do niej wyciągnął.Szli teraz w mroku drzew i krzewów wąską ścieżką trzymając się za ręce. Na twarzy dziewczyny pojawił się rumieniec, co na szczęście przysłaniała maska. Nagle jakby znikąd wyrosła przed nimi wielka ściana z krzaków. Chłopak wyciągnął różdżkę z kieszeni i wycelował w mur. Ten powoli malał, aż w końcu zniknęła całkowicie. Ruszyli dalej, a ich oczom ukazał się przepiękny widok. Mała leśna polana na której rosły niespotykane odmiany wszelakich roślin, a pośrodku niej ogromne jezioro, w którym odbijały się miliony gwiazd i księżyc.
- Ładnie tu prawda? - zapytał jej.
- Ślicznie. Ale jak to możliwe, że przez tyle lat nikt o tym nie wiedział.
- Tak się złożyło. Przychodziłem tu odkąd dostałem się do Hogwartu. Wspaniałe miejsce, żeby pomyśleć i odpocząć od problemów innych. Taki mój mały świat.
- Co to? - wskazała palcem na małego kwiatka który właśnie rozwijał swoje płatki.
- To Szczęśliwek. Zakwita kiedy ktoś się uśmiechnie. O patrz, następny.
- Widzę. Naprawdę piękny widok.
- Nie widziałaś jeszcze wszystkiego.
- Jak to?
- Spójrz co się dzieje z drzewami.
Szatynka rozejrzała się wokoło. Na drzewach, tam gdzie znajdywać powinny się listki, zaczęły się pojawiać światełka, po to, by zaraz unieść się w górę i krążyć wokół tafli wody.
- Co to takiego?
- To Świetluszki. Każdej nocy, kiedy księżyc odbija się w jeziorze budzą się. Na co dzień ukrywają się pod postaciami liści tych drzew. Jednak spotkać je można tylko tutaj.
- Wow. - tylko tyle była w tej chwili z siebie wydać.
- Chodź, popłyniemy łódką.
- Poważnie? A jak wpadniemy do wody? - przelękła się.
- To nic nam nie będzie.
- Ale...
- Ale co?
- Ja... ja... ja nie umiem pływać. - spuściła głowę.
- Dobrze w takim razie obiecuję ci, że będę cię trzymał i nie wpadniesz do jeziora. Zgoda?
- Zgoda.
Obydwoje weszli do łodzi przycumowanej do brzegu. Blondyn delikatnie odepchnął ją od brzegu. Płynęli teraz powoli niesieni z prądem wody.
- I jak, nie jest tak strasznie co?
- Nie jest.
Teraz otoczyło ich całe stado latających stworzonek, które świeciły delikatnym żółtym światłem.
- Dmuchnij w niego. - powiedział chłopak.
- Po co?
- Zobaczysz.
Dziewczyna posłuchała go i delikatnie dmuchnęła w nadlatującego Świetluszka. Ten momentalnie zmienił swój kolor na różowy.
- Podoba się? To taki talent, każdy zmienia się w inny kolor, w zależności od jego samopoczucia. Ten jest bardzo zadowolony.
- Skąd ty to wszystko wiesz?
- Mówiłem ci, przychodziłem tu dość często. Zacząłem je obserwować, notować ich zachowania aż odkryłem to i owo.
- Musisz to bardzo lubić.
- Lubię, sprawia mi to przyjemność.
Teraz zapadła między nimi cisza. Nie była ona jednak przytłaczająca. Płynęli powoli i rozkoszowali się widokiem. Nagle jednak, gdy stanęli na chwilę na środku jeziora, zawiał wiatr i ciało Gryfonki przeszedł lodowaty dreszcz.
- Zimno ci? - zapytał Ślizgon.
- Trochę.
- To może wracajmy. Jest już dość późno i zaraz będzie jeszcze zimniej.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała tylko skuliła się jeszcze bardziej. W bardzo szybkim tempie znaleźli się na brzegu. On pomógł jej wysiąść, po czym objął ją ramieniem, żeby zrobiło jej się choć trochę cieplej.
- Dziękuję. - odpowiedział drżącym głosem.
Skierowali się w stronę zamku. Byli już bardzo blisko, kiedy dziewczyna wymknęła się z jego objęć.
- Wydaje mi się, że powinniśmy się tu pożegnać.
- Jak chcesz. Ale może spotkamy się jeszcze raz?
- Dobrze, niech będzie. Jutro o tej samej godzinie w tym samym miejscu. Może być?
- Będę czekał.
Szatynka szybko odwróciła się i pobiegła do zamku. Gdy wpadła do swojego dormitorium, na łóżku leżała Ginny i czekała na nią.
- Jesteś wreszcie, opowiadaj, jak było?
- Było normalnie.
- Gdzie poszliście?
I tak właśnie zaczęła się dluuuga rozmowa dziewczyn. Rudowłosej nigdy nie brakowało pytań, a Hermionie odpowiedzi. Kiedy dowiedziała się, że jej przyjaciółka ma się z nim spotkać jeszcze raz, pisnęła tak głośno, że aż Harry i Ron przybiegli do ich sypialni by zobaczyć co się dzieję. Szatynka musiała tłumaczyć, że Ginn zobaczyła pająka i się przestraszyła. Oni nie do końca w to uwierzyli, ale dali za wygraną i wrócili do siebie. Po chwili Gryfonki wprost zwijały się ze śmiechu z powodu min chłopców, kiedy wpadli jak oszalali do pokoju. Ale w końcu musiały się położyć, bo jutro znowu były lekcje.
***
Cały dzień minął spokojnie, lekcje nie dłużyły się aż tak bardzo, a nauczyciele nie zadali dużo pracy domowej. Wieczorem szatynka znowu poszła na spotkanie z "tajemniczym kimś", a Ginny wcale nie zdziwiło, że umówiła się z nim na następne, a potem na jeszcze jedno spotkanie. Codziennie pływali łodzią, on pokazywał jej wszystkie umiejętności Świetluszków i tych kwiatów, a ona co robić, by polana nie zarastała chwastami. Obydwoje świetnie się bawili i dużo śmiali. Kiedy Hermiona wróciła z ich dziesiątego spotkania, zdecydowała się no coś, co wcześniej nie przechodziło jej nawet przez myśl.
- Chcę się dowiedzieć kim on jest. - powiedział do przyjaciółki, która pod wpływem emocji wypluła herbatę, której przed chwilą się napiła.
- Ale przecież mówiłaś...
- Wiem co mówiłam, wiem, że to może też popsuć nasze relacje, ale chcę się dowiedzieć kim jest, bo potem będę żałować, że nie spróbowałam.
Znaczenie słów starszej Gryfonki dotarło do rudowłosej dopiero co chwili, przez co całkowicie upuściła kubek z napojem.
- Czy ty chcesz powiedzieć, że się w nim zakochałaś?
- Tak Ginny, zakochałam się z chłopaku którego nawet nie zam. - odpowiedziała ze smutkiem i popatrzyła w okno.
- W takim razie musimy się KONIECZNIE dowiedzieć kim on jest.
Szatynka popatrzyła na nią pytająco.
- Czy ty myślisz, że gdyby nie czół tego samego co ty, to zgadzał by się ciągle na te spotkania?
- No... chyba nie.
- Więc jutro masz się dowiedzieć kto to jest, bo jak nie, to ja go znajdę a wtedy już nie będzie tak kolorowo! - krzyknęła.
- Ciszej głupolu, jeszcze cię ktoś usłyszy.
- Wybacz.
- Wybaczam. A teraz chodźmy już spać bo jestem padnięta.
- Dobranoc, ty moja zakochana przyjaciółko.
- Ginn!
- Oj dobra dobra.
***Blond włosy Ślizgon siedział właśnie na swoim łóżku niezmiernie się nad czymś trudząc. Przed chwilą wrócił z dziesiątego spotkania z tą nieznajomą dziewczyną.
- A ty znowu o niej Smoku. - odezwał się Zabini wchodzący do pokoju i westchnął.
- I co z tego?
- To, że cię naprawdę wzięło stary.
- O czym ty gadasz do cholery? - spojrzał na niego.
- O tym, że się zakochałeś.
- Blaise, zmień dawkę albo dilera, bo coś ci na mózg poszło.
- Ha ha ha, bardzo śmieszne. Ja tak na serio.
- Czyżby? Że niby ja miałbym się zakochać.
- No, popatrz. Chodzisz na te spotkania dzień w dzień, cały czas myślisz o niej, na lekcjach nawet Snape nie jest w stanie przemówić ci do tego pustego łba. Na dodatek olewasz połowę chłopaków, w tym czasem i mnie. Nie sądzisz, że to jest jednak możliwe?
- Ona jest inna niż wszystkie, lubi mnie nie dlatego, że jestem bogaty albo przystojny. Nie wie nawet kim jestem, a i tak jej zależy... chyba.
- Nie chyba tylko na pewno. A jeżeli nie wie, to chyba czas to zmienić, nie uważasz?
- Ale jak ona zareaguje na to że ja...
- Normalnie! I przestań głupoty pieprzyć bo ona na milion procent czuje to samo co ty!
- Zabini...
- Co Zabini? Ja ci tu pomoc proponuję a ty mi mówisz jak mam na nazwisko. Doskonale to wiem pacanie jeden.
- Idiota.
- To ja jestem idiota? To ty się zakochałeś i nic nie chcesz zrobić!
- Nie drzyj się tak bo cię w Wielkiej Sali usłyszą. Dobrze, powiem jej kim jestem, jutro ok?
- No nareszcie. - rzekł i wyszedł.
- Tylko jak ja mam to zrobić? - mówił do siebie Malfoy - To musi być niezapomniane dla mnie jak i dla niej, bo jeżeli ją stracę, to chociaż zapamiętam tę chwilę. Może tak... Veron! On mi w tym pomoże.
***
- Dasz radę Hermiono, to nic strasznego, przecież nic się nie stanie. - mówiła do siebie szatynka idąca w umówione miejsce. Dzisiaj też włożyła płaszcz, jednak z maski zrezygnowała. Kiedy była już naprawdę blisko, zobaczyła chłopaka. Przełknęła głośno ślinę i powiedziała:
- Cześć.
- Hej. Mam dzisiaj pewien pomysł, tak niespodzianka. Piszesz się?
- No dobra, jestem ciekawa co wymyśliłeś.
Złapał ją za rękę i pociągnął w kierunku, gdzie po raz pierwszy się zobaczyli.
- Tylko mi obiecaj, że nie będziesz krzyczeć.
- Ok. - odpowiedziała lekko zmieszana, bo nie wiedziała co chłopak szykuje.
- Zaczekaj tu chwilę.Puścił jej dłoń, podszedł do drzewa i... zniknął. Dziewczyna przestała go widzieć. Już chciała za nim wołać, kiedy pojawił się trzymając w ręce sznur, a na nim... oczy Hermiony zrobiły się jak dwa wielkie galeony. Za nim stał wielkich rozmiarów smok, najprawdziwszy.
- C...co to jest? - wydukała.
- To jest Veron, mój smok
.- T...twój?
-Tak. Nie bój się, nie zrobi ci krzywdy. Podejdź bliżej.
Szatynka powoli zrobiła kilka kroków w przód, potem następne i następne.
- Znalazłem go, kiedy był jeszcze mały. Ja byłem na pierwszym roku. Od tamtej pory dokarmiałem go i odwiedzałem przy każdej możliwej sposobności. Najczęściej nocą.
- Jest... niesamowity.
- Może się przelecimy na nim?
To był wielki szok dla Gryfonki.
- Ej, będzie dobrze. Nie martw się.
To mówiąc wskoczył na grzbiet smoka, który zorientował się, co się dzieje i spokojnie ułożył się do startu. Ślizgon podał jej rękę, na co ona z lekką niepewnością odpowiedziała tym samym. Siadła za nim i mocno objęła go w pasie - rzecz jasna, żeby nie spaść. Dziwnym trafem jemu jak i jej się to bardzo spodobało.
- Gotowa?
- Tak.
Na te słowa zwierz wzbił się wysoko w powietrze. Chłopak uprzednio rzucił na nich jeszcze zaklęcie niewidzialności, żeby nie był och widać z okien zamku. Lecieli teraz bardzo wysoko, tuż pod chmurami, kiedy Veron zaczął ni stąd ni zowąd kierować się w dół. Hermionie serce podeszło do gardła, przez co przytuliła się do Ślizgona jeszcze bardziej.
- Spokojnie, nic nam nie będzie.
Smok wrócił do swojego poprzedniego lotu, jednak teraz zataczali koła nas jeziorkiem, do którego zazwyczaj przychodzili. Podleciały do nich Świetluszki. Wtedy dziewczyna puściła na chwilę chłopaka, żeby złapać jednego, jak robiła to ostatnio. Zrobiła przy tym wielki błąd, gdyż nagle Veron skręcił, a dziewczyna spadła z niego i leciała w dół.
- Nie! - krzyknął Ślizgon i w sekundę skierował smoka za dziewczyną. Jej kaptur całkowicie naszedł na oczy, a jemu wprost przeciwnie, zleciał z głowy. W ostatniej chwili złapał zdruzgotaną dziewczynę w swoje ramiona i wrócił do spokojnego lotu.
- Nic ci nie jest? - pytał gorączkowo - Jak ja się bałem.
Ona powoli podniosła ręce, by odsłonić oczy, ale to co zobaczyła, sprawiło, że zamarła. Nad nią pochylony i z obawą w oczach był nie kto inny, tylko sam Draco Malfoy. Ten, co przez tyle lat ją poniżał, ten który ją uratował i ten w którym się zakochała! Właśnie, zakochała. W największym wrogu. Ale jak to było możliwe? Po jej policzku mimowolnie spłynęła łza. Liczyła, że gdy pozna, kim jest ten tajemniczy chłopak, wszystko się jakoś ułoży, że będzie wreszcie szczęśliwa.
- Nie płacz, proszę. - powiedział.
- D...Draco? - zapytała jakby nie wierząc w to co widzi.
- No i się wydało. - westchnął.
Otarł jej łzę z policzka i spojrzał w jej oczy. Widział je już kiedyś, całkiem niedawno. Wtedy były jakieś inne... były zapłakane, pełne żalu i smutku, teraz podobnie. Na dodatek ten głos, teraz wszystko mu się układało w logiczną całość.
- Hermiona? - wydusił z siebie.
Dziewczyna otworzyła szerzej oczy. Chciała coś powiedzieć, kiedy nagle smok gwałtownie skręcił. Malfoy całkowicie zapomniał o trzymaniu się, przez co obydwoje wpadli z wielkim pluskiem do wody. Draco wypłynął na powierzchnię, jednak nigdzie nie było szatynki. Wtedy przypomniał sobie jej słowa z pierwszego spotkania. Bez zastanowienia zanurkował. Po chwili wyłowił z wody pół przytomną Gryfonkę. Trzymał ją, jakby była jego najcenniejszym skarbem. Dopłynął do brzegu i szybko położył Hermionę na ziemi.
- Granger! Nie rób mi tego! Powiedz coś!
- M...Malfoy?
- O Merlinie, ty żyjesz! - wykrzyknął.
Dziewczyna podniosła się na rękach tak, że teraz siedziała twarzą w twarz ze swoim wrogiem. Nie czuła jednak nienawiści. Wiedziała, że była w nim zakochana. To powodowało taki smutek na jej twarzy.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Dobrze, dziękuję.
Powoli wstała, przytrzymując się jedną ręką blondyna.
- Na pewno?
- Tak. - odpowiedziała i zabrała dłoń. Odwróciła się i podążyła w stronę wyjścia z polany.
- Może ci pomogę?
- A odkąd ty taki pomocny jesteś? - zapytała przez łzy, które uzbierały jej się w oczach.
- Odkąd poznałem ciebie.
Dziewczynę zamurowało.
- C...co?
- To co słyszysz.
- Ale Draco... - chłopak zaczął się do niej zbliżać. Kiedy podszedł obrócił ją w swoją stronę.
- Nie powiesz chyba, że nic nie czujesz prawda?
- Nie. - spuściła głowę, jednak on delikatnie uniósł ją tak, żeby na niego spojrzała.
- Więc czemu uciekasz?
- Bo... bo to nie ma sensu.
Ja i ty... to dwa oddzielne i różne światy. Ty jesteś arystokratą, a ja zwykłą szlamą.
- Nie mów tak o sobie. Proszę.
- Ja też cię proszę, nie utrudniaj mi tego. Nawet nie wiesz jak bym chciała... ale to się nie uda. Po pierwsze nasze domy są skłócone od wieków. Po drugie twoi rodzice. Po trzecie nasi przyjaciele... Według nich my byliśmy, jesteśmy i będziemy wrogami...
- Ale...
- Draco proszę cię, to dla mnie naprawdę trudne. - znowu poleciały jej łzy.
- Dobrze, jeżeli tak chcesz.
- Ja tak nie chcę, ale tak musi być.
To mówiąc odsunęła się od niego i odbiegła w stronę zamku. Został sam.
***
Wpadła do dormitorium cała zapłakana. Na łóżku rudowłosej siedziała ona i Luna. Hermiona wpadła do łazienki, kiedy spostrzegła, że dziewczyny zobaczyły jej łzy. Jak na zawołanie dopadły drzwi.
- Miona co się stało? Powiedz nam. - mówiła Krukonka.
- Nie.
- Hermi, przecież nikomu nie powiemy.
- Zostawcie mnie samą.
- Nie zostawimy. - rzekły obydwie.
- Dlaczego?
- Bo się przyjaźnimy. Czy to chodzi o ... - urwała Gryfonka.
- Tak.
- O kogo chodzi? - pytała Luna. Wtedy usłyszały dźwięk otwieranego zamka.
- Już wiem kto to. - mówiła przez łzy.Widząc pytające spojrzenie blondynki, panna Wesley opowiedziała całą historię Hermiony od początku nie pomijając żadnego szczegółu.
- Więc dlaczego płaczesz? - ciągnęła Krukonka.
- Bo tym chłopakiem jest... jest... M...Malfoy. - znowu wybuchła płaczem.Pozostałe dziewczyny zatkało. Nie wiedziały co powiedzieć przyjaciółce.
- Na pewno nie jest aż tak źle, jakoś się ułoży. - rzekła rudowłosa.
- Nie ułoży. My pochodzimy z dwóch innych planet!
- Hermi, tak nam przykro. - dodała blondynka.
- Zostawcie mnie samą, dobrze? Muszę się uspokoić.
- W porządku. - to mówiąc wyszły zostawiając szatynkę samą.
***
Blondyn wracał do zamku taki zły, że wyżywał się na każdym napotkanym kamieniu. Nie mógł się pogodzić z jej stratą. Kiedyś nawet nie przeszłoby mu przez myśl spojrzeć na Granger, a teraz co? Zwyczajnie się w niej zakochał. Dlaczego on posłuchał Zabiniego? Gdyby go nie słuchał, najprawdopodobniej jutro znowu mógłby spotkać się z nią w lesie, ponownie popłynąć łódką i wdać się w rozmowę z nią. Teraz to wszystko przepadło, dzieliło ich bowiem kilkadziesiąt a może i kilkaset lat tradycji w kwestii wrogości ich domów, do tego jego rodzice i przyjaciele.
- No proszę proszę, co pan taki zły? Randka się nie udała? - śmiał się Diabeł widząc wchodzącego do dormitorium wściekłego przyjaciela.
- Odwal się! - warknął na niego.
- A cóż się stało?
- Gdyby nie ty to ona dalej spotykałaby się ze mną wieczorami ty kretynie! - wydarł się na niego.
- Jak to? - spytał Blaise rzucając zaklęcie wyciszające na pokój, gdyż wiedział, że bez krzyków się nie obejdzie.
- Tak to! Gdybyś mnie nie zmuszał do pokazania jej mojej tożsamości, to nie musielibyśmy o sobie zapomnieć idioto!
- Ale co się stało?
- Jak to co?! Dzieli nas masę lat wrogości pomiędzy domami! Nasi przyjaciele mają nas za największych wrogów! A ty się mnie pytasz co się stało?!
Diabeł był zaszokowany.
- Za wrogów? Nie powiesz mi chyba że...
- Tak! Zakochałem się w Granger!
Zabiniemu mowę odjęło.
- Jaja sobie ze mnie robisz?
- A wyglądam do cholery?!
- Nie.
-Właśnie.
- Zamierzasz to tak zostawić?
- A mam wyjście? Zauważyłeś, że ona jest z Gryffindoru a ja ze Slytherinu pacanie?
- Tak.
- Więc koniec rozmowy!
To mówiąc położył się na łóżku i pogrążył w myślach.
***
Czas leciał nieubłaganie szybko. Zanim ktokolwiek zdążył się zorientować trzeba się było pakować na święta. Hermiona jak co roku jechała do domu państwa Wesley, podobnie jak Harry. Oni tam również mieszkali odkąd wybraniec wyprowadził się od swojego wujostwa, a ona usunęła swoim rodzicom pamięć. Wszyscy byli jak rodzina. Była im za to wdzięczna, ale strasznie tęskniła za państwem Granger.Właśnie zapinała kufer, gdy do jej okna podleciała mała biała sówka w liścikiem doczepionym na nóżce. Podeszła do niej i rozwinęła papierek.
Hermiono, ja wiem, że my nie rozmawiamy od tamtej pory. Liczyłem na to, że dasz mi chociaż pięć minut. Mam nadzieję, że chociaż przeczytasz tę wiadomość. Chciałbym ci życzyć Wesołych Świąt z tymi rudzielcami i bliznowatym, udanego Sylwestra i żeby ci się w życiu jak najlepiej układało. D. Malfoy
W oczach dziewczyny pojawiły się łzy. Szybko wzięła pióro i na odwrocie napisała.
Draco, dziękuję Ci za życzenia, tobie też życzę udanych Świąt, pijanego Sylwestra (bo w twoim przypadku inny nie istnieje) oraz żeby spełniły się Twoje marzenia. I pozdrów ode mnie Verona. H.Granger
Szybko przywiązała go do nóżki zwierzątka, po czym to odleciało. Westchnęła cicho, otarła twarz i za pomocą zaklęcia lewitującego przeniosła swój kufer do Pokoju Wspólnego. Czekali tam na nią pozostali. Wszyscy zabrali swoje rzeczy i udali się do powozów.
***
Święta przebiegły jej bardzo szybko. Całymi dniami ganiała się z przyjaciółmi po polu tarzając się w śniegu. Jeździli na łyżwach, które pokazała im szatynka, lepili bałwany i urządzali bitwy na śnieżki. W Nowy Rok odpalili nawet jej fajerwerki przywiezione ze świata mugoli. Przez cały ten czas świetnie się bawiła. Zapomniała o codziennych troskach, które spotykały ją w Hogwarcie, o ciągłej nauce itp. Nie zapomniała tylko o jednym, o NIM.
***
Podczas Świąt w jego domu było nudno. Zjechała się cała rodzina, wszyscy byli lub dopiero mieli być Śmierciożercami. Jego myśli były natomiast gdzie indziej. Cały czas myślał o niej, jak się bawi, czy wszystko u niej w porządku. Nie miał pojęcia, kiedy aż tak wpadł. Blaise miał rację, zakochał się. Ale on nie mógł być zakochany. Za niedługo i on wkroczy szeregi tych złych, a ona zostanie po stronie dobrych. Nie dopuszczał do siebie tej myśli. Chciał, żeby chociaż go wysłuchała. Miał jej tak dużo do powiedzenia. Przez cały okres Świąteczny zastanawiał się, jak i kiedy to zrobić. Decyzje ułatwił mu Snape, który w Sylwestra wpadł do jego domu by ogłosić, że zaraz drugiego dnia po powrocie do szkoły, kiedy będzie panowało ogromne zamieszanie, będzie musiał podejść do testu. To uświadomiło mu, że jeśli chce jej coś powiedzieć, to musi zrobić to przed tym. Z taką myślą ruszył właśnie na peron 9 i 3/4.
***
Zajechali do szkoły na obiad, jednak skrzaty nie były jeszcze gotowe. Zostali rozesłani więc do swoich dormitoriów. Hermiona właśnie zaniosła swój kufer i postawiła obok łóżka, kiedy do jej pokoju wleciała mała karteczka bez podpisu. Pisało na niej tylko :
Spotkajmy się za dziesięć minut w wierzy Astronomicznej. Musimy porozmawiać.
Była trochę zdziwiona tą wiadomością, jednak umierała z ciekawości od kogo jest i o co może chodzić. Zostawiła więc wszystko i ruszyła w wyznaczone miejsce.Kiedym tam dotarła, nikogo nie było. "Głupi żart" pomyślała i już miała iść, kiedy drogę zaszedł jej pewien blondyn.
- Posłuchaj my musimy... - zaczął.
- Nic nie musimy.
- Ale ja muszę ci coś powiedzieć.
- A może ja nie chcę słuchać?
- Dlaczego? Przecież oboje wiemy...
- Co wiemy Draco? Że wszyscy nas znienawidzą. Ty wiesz co by się stało gdyby...
- Gdyby co? Hermiono, ja...
- Proszę cię. Myślisz, że to takie proste.
- Nie jest takie proste. Szczególnie kiedy ja...
- Kiedy ty co?
- Będę musiał...
- Nie mów mi Malfoy, proszę. Ja nie chcę być powodem kłótni innych.
- Ale czy nie najważniejsze jest twoje szczęście?
- Słuchaj mówiłam ci, jesteśmy wrogami. Ty arystokratą, ja szlamą...
- Nie mów tak o sobie.
- Dlaczego? Przez tyle czasu sam tak do mnie mówiłeś, a teraz już nie?
- Nie. Zmieniłem się, dzięki tobie. - chciał się do niej przybliżyć, jednak ona sprytnie mu się wywinęła.
- Ja tak nie potrafię Draco, proszę cię zrozum. - powiedziała i wybiegła.
Tym razem chłopak jednak nie zmierzał tego tak zostawić. Nie myśląc długo puścił się pędem za dziewczyną. Kiedy dobiegł do wieży Gryffindoru, właśnie zamykała za sobą drzwi.
- Ooooo, proszę proszę, kogo my tu mamy? Toż to słynny potomek samego Lucjusza Malfoya? Panicz Draco, nieprawdaż? - odezwała się Gruba Dama broniąca przejścia do Pokoju Wspólnego Gryfonów.
- Witaj. - powiedział.
- Cud się stał moi państwo, Ślizgon mi odpowiedział.
- Daruj sobie, możesz mnie tam wpuścić proszę?
- I jeszcze o coś prosi. Co to za czasy nastały.
- Bardzo cię proszę.
- Bardzo mi przykro, ale nie mogę. Obiecałam strzec tego przejścia. Podasz mi hasło, to wejdziesz.Blondyn zaczął intensywnie myśleć, jakie hasło mogą mieć ci przeklęci Gryfoni.
- Malfoy? Co ty tu robisz? - usłyszał za sobą głos pewnej dziewczyny.
- Weasley, spadasz mi z nieba. Wpuść mnie proszę.
- Po co chcesz się tam do... Chodzi o Hermionę? - zapytała już ciszej.
- Niech ci będzie, chodzi o nią. Wpuścisz mnie tam.
- Ok, ale użyj zaklęcia kameleona, bo pewnie siedzą tam inni.To mówiąc podeszła do portretu grubej damy i szepnęła jej coś na ucho.
- Dobrze, ale mają być ładne, tak jak ostatnio. - powiedziała kobieta z obrazu.
- Obiecuję.
Rudowłosa tym razem znowu jej coś szepnęła, po czym ona otworzyła drzwi. Zaraz za Gryfonką wszedł zamaskowany już Ślizgon. Jak się okazało, dziewczyna miała rację. W pomieszczeniu było trzech Gryfonów. Ginny ruszyła w stronę dormitorium dziewczyn. Tam pokazała chłopakowi, gdzie mieszkają, a sama wróciła na dół do salonu rzucając na schody zaklęcie wyciszające.
- Granger otwórz drzwi. - powiedział blondyn pewnym głosem i złapał za klamkę.Odpowiedziała mu jednak tylko cisza.
- Hermiona proszę cię, otwórz je. - próbował dalej.
- Dobra, liczę do trzech, a jak nie to sam sobie je otworzę.
Nic się jednak nie stało, więc chłopak wyjął różdżkę i jednym ruchem otworzył zamek w drzwiach. Trochę nieśmiało popchnął je i wszedł do środka. To co tam ujrzał, było dla niego wielkim szokiem. Książki porozwalane, okno otwarte na oścież. Po chwili oprzytomnienia podbiegł to niego, jednak odetchnął z ulgą, gdy nie zobaczył na dole leżącej dziewczyny. Wtedy wysłał szybko małą karteczkę do rudej i czekał aż przyjdzie.
- Po co do cholery mnie tu... łoo, co tu się stało? - zapytała wchodząc.
- Dobre pytanie. Jak wszedłem już tak było, a po Granger ani śladu.
To wszystko wydawało mu się okropnie dziwne. Hermiona ucieka do swojego pokoju, po czym wcale jej tu nie ma.
- Musimy powiedzieć dyrektorowi. - zdecydowała Gryfonka i wyszła z dormitorium razem ze Ślizgonem.
Najpierw sprawdziła, czy nikt go nie zobaczy, po czym bezpiecznie wyprowadziła na korytarz. Podążyli od razu do gabinetu profesora Dumbledore'a. Byli już na ostatniej prostej, kiedy zatrzymał ich głos Snape'a.
- Panie Malfoy, mam do pana sprawę, proszę za mną.
- Dobrze. - odpowiedział i ruszył za swoim opiekunem.
Dobrze wiedział, po co przyszedł. Weszli do jego ciemnego gabinetu. Nauczyciel podał mu Proszek Fiuu i wskazał kominek.
- Chyba nie muszę ci mówić, dokąd?
- Nie. - odpowiedział oschle.Po chwili już był w Malfoy Manor. Wokół niego stali śmierciożercy, łącznie z jego tatą i samym Voldemordem.
- Witaj Draconie, jak to miło, że nas odwiedziłeś. Zapewne wiesz, w jakim celu cię tu ściągnąłem prawda? - odezwał się Czarny Pan.
- Wiem. - odparł ze spuszczoną głową.
- Jutro z samego rana zostaniesz poddany testowi. A teraz, idź do siebie i odpocznij.
Blondyn posłuchał go, jednak nie mógł odpocząć. W jego głowie ciągle siedziała ta drobna istotka, która uciekła przed nim, zamknęła się w pokoju, a potem zniknęła. Tak po porostu. Dlaczego? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi...
- Synku, coś cię gnębi?
- Nie mamo.
- To co się stało?
- Jeszcze nie wiem... ale zamierzam się dowiedzieć.
- O czym ty mówisz?
- Co... ja? O niczym ważnym mamo.
- Jesteś jakiś dziwny.Na to nic nie odpowiedział, tylko cicho westchnął. "Wrogowie", jedno słowo a zmienia wszystko. Dlaczego jego życie nie może być szczęśliwe jak innych? Z tą myślą zasnął bardzo niespokojnym snem.
***
Była w jakiejś piwnicy, związana sznurami. Na twarzy miała zadrapania, na nogach sińce. Nie wiedziała, kto ją tu przyniósł. Ostatnie co pamiętała to Draco i jej rozmowa z nim. Potem wbiegła do pokoju, usłyszała dźwięk otwieranego okna, a potem już tylko ciemność. Obudziła się dopiero tutaj. Przeczuwała, że jest gdzieś, gdzie są i Śmierciożercy. Tak bardzo się bała. Z jej oczu polały się łzy. Znowu płakała. Kolejny raz, tym razem nie przez Niego. Tak bardzo chciała, żeby ją teraz przytulił, żeby jej pomógł, wyciągnął z tego bagna. Tak bardzo tego chciała...
***
Ginny wpadła niczym burza do gabinetu dyrektora i nawet profesor McGonagall nie była w stanie jej zatrzymać.
- Co się stało? - zapytał profesor Dumbledore, kiedy dziewczyna wpadła do pomieszczenia.
- Bardzo pana przepraszam, ale ta tutaj... - nie dokończyła.
- Skoro pannie Weasley tak się spieszyło, to zapewne miała ważny powód. Słucham.
- Panie dyrektorze, Hermiona... Draco... on... ona... w pokoju bałagan... - z zadyszki nie mogła nic powiedzieć.
- Proszę bardzo, usiądź, skrzaty zaraz przyniosą co wody. Wdech, wydech. A teraz jeszcze raz, co się stało.
- Hermiona i Draco rozmawiali, a konkretniej się pokłócili.
- O co? - wtrąciła nauczycielka Transmutacji.
- Nie istotne. No ale Hermiona pobiegła do swojego dormitorium, Gruba Dama nie chciała wpuścić do naszej wierzy Malfoy'a więc ja go wprowadziłam. On poszedł do niej, ale jej tam wcale nie było, tylko wielki bałagan i otwarte okno.
- To wszystko? Tak po prostu zniknęła?
- Tak. Ja się o nią martwię.
- Pani profesor, proszę iść czym prędzej po Harrego i Rona. Obawiam się, że mogli ją porwać Śmierciożercy.
Na to słowo rudowłosa, która wstała właśnie ze stołka opadła na niego i z otwartymi ustami parzyła na dyrektora.Obaj chłopcy znaleźli się w gabinecie w ekspresowym tempie. Słuchali i nie wierzyli w to, co mówiła ich przyjaciółka.
***
Draco został obudzony bardzo wcześnie. Od razu przyprowadzono go przed oblicze Voldemorda.
-Dziś nastąpi niemałe wydarzenie. Kolejny potomek z jakże oddanego i szanowanego rodu wstąpi w nasze szeregi. - rozniósł się głos po całej posiadłości.- Draco Lucjusz Malfoy, Śmierciożerca, jak ładnie to brzmi, zgodzicie się ze mną? - zapytał Czarny Pan, na co odpowiedziano mu owacjami - Teraz, zgodnie z zasadami, będziesz musiał zabić swoją pierwszą ofiarę. Nie będziemy ci przy tym towarzyszyć. Zostanie z tobą tylko jeden strażnik, my w tym czasie przeniesiemy się już w inne miejsce, bliżej Hogwartu. Zanim to jednak nastąpi uprzedzam cię, że jeżeli nie dopełnisz swego obowiązku, zginiesz. Czy jesteś tego świadom?
- Jestem jaśnie Panie. - odparł ze spuszczoną głową.
- Dobrze, a zatem, zostawmy pana Malfoya w spokoju i sami udajmy się do naszej nowej kwatery głównej! - wykrzyczał, po czym z resztą swojej armii zniknął.
- Chodźmy. - powiedział stojący w koncie służący.Blondyn bez sprzeciwu ruszył za nim. Nie mógł się już teraz wycofać. Weszli do jakiejś małej sali, gdzie było przeraźliwie ciemno. Sługa stanął zaraz przy drzwiach, a Draconowi kazał iść dalej. Teraz widział zarysowującą się po środku pomieszczenia sylwetkę jakiejś osoby, dziewczyny. Wydawała mu się dość młoda, coś koło jego wieku. Wziął swoją różdżkę w dłoń i oświetlił pomieszczenie. To co tam zobaczył było dla niego jak cios w serce. Teraz już wiedział, dlaczego w pokoju był taki bałagan. Przed nim stała przerażona, poraniona i blada Hermiona!
- No już, na co czekasz? - usłyszał głos.
Nie odpowiedział nic. Cofnął się kilka kroków do tyłu i podniósł w górę różdżkę. Celował nią w dziewczynę. Nie był w stanie nic zrobić. Opuścił ją z powrotem.
- Juuuż! - wrzasnął strażnik.Chłopak ponownie podniósł różdżkę i opuścił ją.
- Dość tego!W tym momencie blondyn szybko wycelował różdżką i krzyknął:
- Avada Kedavra!
Nagle pomieszczenie przeciął zielony promień, a po chwili dało się słyszeć upadek ciała na podłogę.
Malfoy w sekundę znalazł się przy szatynce. Ona teraz leżała skulona na podłodze ze strachu.
- Ty żyjesz! Hermiono, żyjesz, jak bardzo się bałem. Mogłem wyczuć, że on coś knuje. Przepraszam cię, za wszystko.
- N...nie masz mnie z...za co prze...przepraszać. - powiedziała słabym głosem.
- Mam, a przede wszystkim za to, że byłem taki głupi. Wybaczysz mi?
- O...oczywiście.
- Musimy stąd uciekać. Za niedługo mogą tu być pozostali, skoro nie dołączyłem do nich.
To mówiąc wziął ją delikatnie na ręce i kierował się w stronę okna.
- C...co ty robisz?
- Zaraz zobaczysz.
Otworzył przysłonięte do tej pory zasłonami okno i zagwizdał najgłośniej jak umiał. Po chwili dało się słyszeć głośne trzepotanie skrzydeł i ryk. Draco wyskoczył przez otwór w ścianie i siadł prosto na grzbiet smoka.
- Veron, czym prędzej do Hogwartu. - rzekł stanowczo. Stwór od razu zrozumiał polecenie chłopaka.
***Blond włosy Ślizgon biegł teraz korytarzami wielkiej szkoły magii w kierunku gabinetu dyrektora. Na rękach niósł prawie zemdlałą Granger. Nie przejmował się, że może go ktoś zobaczyć. Pędził przed siebie. Dotarł wreszcie do posągu przed wejściem. Na szczęście przejście było otwarte. Wbiegł czym prędzej po schodach. Wpadł tam strasznie zdyszany wywołując falę różnych emocji. Ginny widząc stan przyjaciółki zachwiała się, więc Harry musiał ją łapać w locie. Sam nie był wcale mniej przerażony co jego dziewczyna. Ron ciskał piorunami z oczu w Malfoya, którego nigdy nie lubił. Profesor McGonagall stała z otwartą buzią a dyrektor upuścił z rąk papiery, które właśnie przeglądał.
- To on! Przez niego to wszystko ją spotkało! Na pewno dobrze wiedział, gdzie znajduje się Hermiona! Uknuł to wszystko a przed nami grał milutkiego! Mogę się założyć! - krzyczał Ronald kiedy trochę oprzytomniał.
- Zamknij się rudzielcu, nie wiesz jak było.
- O ty wredna mała fretko. - ruszył na niego, lecz w porę został zatrzymany przed Harrego i nauczycielkę Transmutacji.
- Panie Weasley! Proszę się opanować. - krzyczała kobieta.
- Ron! - dołączyła do niej rudowłosa.
- Pani profesor, proszę zabrać stąd wszystkich poza panem Malfoyem i panną Granger. Chcę z nimi porozmawiać. A i proszę sprowadzić tu madame Pomfrey.
Nauczycielka wyszła z uczniami, a dyrektor został z pozostałą dwójką. Draco opowiedział całe zdarzenie w Malfoy Manor oraz ich kłótnie. Było mu głupio, że dopiero teraz odszedł od Czarnego Pana. Kiedy skończył do gabinety wparowała Poppy i zaczęła opatrywać Hermionę. Kiedy było już po wszystkim odesłał ich do swoich dormitoriów, a sam zaczął rozmyślać nad zaistniałą sytuacją.
***
Z samego rana cała piątka została wezwana do dyrektora. Wiedzieli mniej więcej o co może chodzić, jednak Dumbledore za każdym razem był dla nich zagadką, którą musieli rozgryzać.
- Witajcie moi drodzy, przepraszam za to zamieszanie zaraz po śniadaniu, ale niestety jest to konieczne. Obawiam się, że bitwa o Hogwart nadejdzie w ciągu kilku dni, jak nie dziś. Od teraz wszyscy musicie się mieć na baczności, dlatego proszę was, żebyście nie wychodzili ze swoich Pokojów Wspólnych. i najlepiej by było, gdyby pan Malfoy przyszedł na ten czas do wieży Gryffindoru.
- Zaraz zaraz, ta tleniona fretka ma siedzieć z nami?
- Znowu zaczynasz Weasley? - odpowiedział blondyn.
- A co, zabronisz mi?
- Ron! - wtrąciła się Hermiona.
- I ty go na dodatek bronisz! Może jeszcze jakieś nowinki, też jesteś po stronie Voldemorda?
- Przegiąłeś. - syknął Malfoy i rzucił się w stronę rudego.
Dopadli do siebie i już mieli zacząć okładać się pięściami, kiedy szatynka, rudowłosa i wybraniec ich rozdzielili. Teraz starsza Gryfonka trzymała za nadgarstki Ślizgona, młodsza swojego brata a Harry stał pomiędzy nimi.
- Wybaczcie, że przerywam tak zacną chwilę wymierzania sprawiedliwości, ale mamy poważny kłopot. Voldemord może uderzyć w każdej chwili. - odezwał się dyrektor.
- W porządku, przez wzgląd na pana nie dam mu w ten jego zapyziały nos. - skomentował Ron, no co Hermiona mocniej zacisnęła dłonie na rękach Draco.
- Wracając, chciałbym jeszcze omówić jedną sprawę z wami - pokazał na szatynkę i blondyna.Pozostali, jak poprzedniego wieczoru opuścili gabinet zostawiając ich z Dumbledore'm.
- Obawiam się, że poza Harrym to wy będziecie najbardziej atakowani.Oni tylko kiwnęli głowami.- Chodzi o to - kontynuował - że jesteście zbiegami Voldemorda. Będzie chciał was wykończyć do reszty. Musicie uważać.
W tej chwili rozległ się ogromny huk, podłoga zachwiała się a z półki spadło kilka książek. Cała trójka popatrzyła po sobie znacząco, zaczęło się. Wybiegli na korytarz i skierowali się w kierunku głównej bramy. Kiedy dobiegli na miejsce, było tam już sporo uczniów i cała armia Śmierciożerców, na których czele stał sam Czarny Pan.
- O, widzę, że i nasi zbiegowie dołączyli. Co Malfoy, nagle uderzyła cię litość nad biedną szlamą?!
- Nie mów tak do niej! - dało się słyszeć głos blondyna.
- Uuu, obrońca się znalazł. Wiesz, co czeka zbyt pewnych siebie? Śmierć!
- To i tak lepsze niż służenie tobie!
- Aj, widać cięty języczek, dokładnie jak twój ojciec kiedy był w twoim wieku. Wiesz, jednak przez wzgląd na nazwisko jakie nosisz i twoich przodków, którzy byli mi tak oddani przez wiele lat, daję ci ostatnią szansę. Dołącz do nas, do wygranych!
- Nigdy! - odparł i zasłonił swoim ciałem Gryfonkę, jakby przeczuwał, że w nią będą chcieli trafić
.- Nigdy powiadasz? Więc urządzimy tu sobie małe widowisko. Crucio!
- Nie! - dało się słyszeć dźwięki dziewczęcego głosu, która w ostatnim momencie wysunęła się zza pleców chłopaka i stanęła przed nim. Po chwili zgięła się w pól z bólu i opadła na ziemię.
- Hermiona! - jęknął Ślizgon i klęknął koło niej. - Dlaczego to zrobiłaś?
- Draco... - powiedziała i straciła przytomność.
- Cóż za widok, a teraz ty!
- Dość Voldemordzie! Zostaw ich w spokoju! - przed dwójką uczniów stanął sam Albus Dumbledore.
- A ciekawe kto mnie powstrzyma? Ty jeden?
- Nie sam! - krzyknęła rudowłosa i stanęła koło dyrektora, a w ślad za nią poszli Harry, Ron (o dziwo), Luna, Neville, Hagrid, profesor McGonagall, Blaise oraz jeszcze kilku uczniów.
- Zabierz ją do Pomfrey, jest u siebie. - szepnął Zabini.
Smokowi dwa razy nie trzeba było powtarzać, wziął szatynkę na ręce i ruszył czym prędzej do Skrzydła Szpitalnego. Mniej więcej w połowie drogi przejście zastawił mu Lucjusz.
- Co ty robisz Draco, co ty robisz? Przynosisz wstyd całej naszej rodzinie!
- To nie jest rodzina, jeżeli kontrolujecie mnie na każdym kroku i nie liczy się dla was to, czego ja pragnę!
- A czego ty chcesz? Spędzić resztę życia ze szlamą u boku?
- Nie nazywaj jej tak!
- Widzę synu, nie dajesz mi wyboru, będę musiał cię zabić.
Diabeł jakby wyczuł, że jego przyjaciel będzie miał kłopoty. Pobiegł za nim, a obraz jaki zobaczył przyprawił go o dreszcze. Kiedy blondyn go zobaczył, podszedł do niego i przekazał mu na chwilę Granger.
- Załatwmy to między sobą.
Zaklęcia sypały się jedno po drugim, każde inne od poprzedniego. Walczyli tak dobre pół godziny, kiedy nagle Malfoy starszy stracił równowagę i padł na ziemię. Wtedy młodszy rozbroił go i stanął tuż nad nim celując różdżką prosto w niego.
- No dalej, czemu mnie nie dobijesz?
- Bo nie jestem tobą! - krzyknął, po czym szybko podszedł do Blaise i odebrał Hermionę. Teraz liczyła się tylko ona. Nie ważne było, co będzie z nim. Ona musiała dojść do siebie. Oberwała naprawdę mocno i nie wiadomo było, czy z tego wyjdzie.
Madame Pomfrey była zdruzgotana jej stanem. Kazała położyć ją na łóżku i wygoniła dwójkę Ślizgonów za drzwi. Sama następną godzinę latała w kółko co chwila podając jej jakieś eliksiry i zajmując się co chwila przynoszonym rannymi.
Po około dwóch godzinach, przed salę do czekającego Malfoya przyszedł sam Harry.
- I jak? Czy on zginął?
- Tak, i nie powinien się już odrodzić. A co z nią?
- Nie wiem. Wygoniła mnie zaraz po tym, jak ją przyniosłem.
- No to trudno, musimy czekać.
- A co z resztą? - sam się dziwił, że to mówi.
- Dobrze, Ginn jest z Ronem u dyrektora, obmyślają jak szybko odbudować zamek.
- Bardzo ucierpiał?
- Tylko dolne kondygnacje.
- Wybacz, że nie przyszedłem wam pomóc, ale gdyby ona...
- Rozumiem.
Po chwili zastanowienia Draco wstał i wyciągnął rękę ku wybrańcowi.
- Przepraszam, za wszystko.
- Ja też. - odpowiedział Harry i podał mu rękę na znak zgody.
- Dzisiaj to się już niczemu nie zdziwię. - powiedziała Poppy uchylając drzwi do skrzydła. - Możecie już wejść. - dodała.
Malfoy i Potter niemal biegiem wpadli do środka i znaleźli się przy łóżku Hermiony.
- Jak się czujesz? - zapytał nieśmiało Smok.
- Dobrze. - odpowiedziała.
- To teraz odpoczywaj, a ja przyjdę później. - rzekł wybraniec i wyszedł.
- Chcesz, to ja też mogę...
- Nie, zostań. Chętnie z kimś posiedzę.
Chłopak usiał na skraju łóżka, a ona podniosła się do pozycji siedzącej.
- Nie musiałaś tego robić.
- Musiałam, bo mi na tobie zależy. - położyła swoją dłoń na jego.
- Mi na tobie też. Nie darowałbym sobie, gdyby coś ci się stało.
- Mój obrońca. - uśmiechnęła się szeroko.
Nawet ie zauważyli jak ich twarze zaczęły się do siebie przybliżać. Kiedy ich usta dzieliły zaledwie centymetry, drzwi do skrzydła gwałtownie otworzyły się, na co para odsunęła się od siebie.
- Miona! Nic ci nie jest! - krzyczała Ginny.
- Ginn! Jak dobrze, że jesteś. - powiedziała szatynka i przytuliła się do niej.
- To ja was zostawiam. Trzymaj się. - mrugnął i wyszedł.
- Czy ja wam w czymś przeszkodziłam?
- Nie.
- A ty wiesz, że kłamać nie wolno.
- Wiem. - zaśmiała się.
- No to opowiadaj. Jak się czujesz i co tam w ogóle.
I tak zaczęła się ich dłuuuuuga rozmowa, która skończyła się dopiero jak przyszli chłopcy i musieli ją siłą wyciągać, bo Pomfrey zaczęła się denerwować.
Spokój Hermiony nie potrwał długo, gdyż rudowłosa przyleciała z samego rana z wiadomością, że Gryfonka może wyjść. Obydwie spakowały szatynkę i ze wspaniałymi ruszyły do dormitorium.
Zaraz po tym było śniadanie. Siedziała jak zwykle ze swoimi przyjaciółmi. Tylko Ron się nie odzywał. Po posiłku Dumbledore podziękował wszystkim walczącym, pogratulował zwycięstwa i wzniósł toast. Uczniowie jeszcze dobrze nie usiedli i wrócili do swoich rozmów, kiedy do stołu Gryffindoru oraz stojącej i szykującej się do wyjścia wraz ze znajomymi szatynce podbiegł Ślizgon. Jednym ruchem ręki obrócił dziewczynę w swoją stronę i łapiąc w talii przyciągnął do siebie.
- Draco co ty...
- To, w czym przeszkodziła nam ruda.
Wtedy złączył ich usta w głębokim pocałunku. Cała Wielka Sala rozbrzmiała wiwatami i gwizdami. Nawet nauczyciele klaskali. Po chwili, która dla nich była wiecznością, oderwali się od siebie. Hermiona zarzuciła mu ręce na szyję i powiedziała:
- Kocham cię ty mój obrońco.
- A ja ciebie.
Ich usta ponownie się złączyły, a Ginny krzyczała:
- Wiedziałam! Wiedziałam, że tak będzie!
Po skończonym śniadaniu wszyscy rozeszli się do swoich pokoi, by się spakować. Postanowiono, że w związku z koniecznymi remontami szkołę chwilowo zamkną. Gdy wszyscy wsiedli już do pociągu, łącznie z Hermioną i Draco trzymającymi się za ręce, dyrektor podszedł do nauczycielki Transmutacji.
- I co pani sądzi o naszych dwóch gołąbeczkach?
- Mam nadzieję, że przetrwają do końca szkoły.
- A ja pani mówię, że oni będą ze sobą na zawsze.
- Skąd ta pewność proszę pana?
- Droga Minerwo, rzadko zdarza się tak, że wrogowie obdarzają się taką wzajemną miłością, której przykład widzimy tutaj, nie sądzi pani?
- Rzeczywiście, uczucie między nimi jest ogromne. Mam nadzieję, że nic nie zdoła go zburzyć.
- A ja jestem tego pewien.
Jak się okazało, profesor Dumbledore nie mylił się. Uczucie łączące tę dwójkę przetrwało. Draco oświadczył się Hermionie jeszcze przed końcem szkoły, pół roku po jej zakończeniu doszło do ślubu, a teraz są szczęśliwym małżeństwem z synem Scorpiusem, który urodę odziedziczył po tacie, a mądrość i odwagę po mamie. Tu dopiero Tiara Przydziału będzie miała kłopot, dokąd go wysłać.
************************************************************************************************
I jak? Co myślicie? Warte przeczytania? Mam nadzieję, że się wam spodobało, a jeżeli jest ktoś chętny, zapraszam na mój blog >>> hermiona-i-draco-dramione.blogspot.com , gdzie niebawem pojawi się prolog i rozdział. Pozdrawiam :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro