Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.1


Przyszłość zależy od nas.
Przyszłość należy do nas.
Nie bójmy się patrzeć w przyszłość.
Nowe Brilliant Glasses Evo7 - Przyszłość w zasięgu wzroku.
(Produkt firmy ITEye)

Niebo miało kolor wyłączonego monitora. Tej nocy bardziej niż kiedykolwiek nadawało się na tło dla informacji wyświetlanych na elektronicznych szkłach. Nadia skierowała wzrok w stronę samolotowego okna, a potem lekko w górę ku niebu. Miała szczęście być posiadaczką jednego z pierwszych egzemplarzy najnowszych Brilliant Glass'ów (ochrzczonych mianem bryli jeszcze przed oficjalną premierą marki), które miały zdeklasować do niedawna popularne Googlass'y, potocznie zwane goo lub po prostu gogle.

- Kochanie, naprawdę mi przykro - usłyszała głos swojej matki. - Ja też nie jestem zadowolona, że musiałam przerwać urlop.

Niesforny kosmyk brązowych włosów połaskotał Nadię w policzek. Sprawnym ruchem ręki odgarnęła go za ucho.

- Porozmawiamy o tym? - zaproponowała matka.

Nadia odwróciła wzrok i spojrzała na rodzicielkę.

- Żebyś rozmowę też przerwała? - rzuciła.

Wyglądały niemal identyczne. Te same jasnozielone oczy, ta sama figura, podobny wzrost (Nadia była niższa od matki zaledwie o kilka centymetrów), a nawet włosy. Na szczęście dla dziewczyny, jej rodzicielka zaczęła ostatnio farbować swoje na ciemniejszy odcień.

- Kiedy już możemy porozmawiać, musimy się kłócić? - Matka Nadii westchnęła ciężko. Na nosie miała własne bryle, które wciąż wyświetlały na elektronicznych szkłach najnowsze notowania giełdy oraz kilka artykułów branżowych - Nie mogłybyśmy chociaż raz porozmawiać normalnie?

- Jak BYŚ zdjęła bryle, to może ja BYM zdjęła swoje i BYŚMY pogadały - sarknęła Nadia, przesadnie akcentując partykuły.

- Czy ty naprawdę...?

Matka Nadii przerwała nagle. Do jej uszu doszedł przesłany z bryli sygnał dzwonka.

Nadia spojrzała wymownie na swoją mamę, domyślając się, co przerwało jej wypowiedź. Szkiełka elektronicznych okularów dziewczyny zaszły białym pigmentem sygnalizującym powiększenie pojedynczego okienka. Kobieta westchnęła, odwracając wzrok od córki.

- Wanda Wittman, słucham? - powiedziała, choć nie musiała tego robić. 

Jedną z podstawowych zalet Brilliant Glass'ów Evo7 miało być o wiele lepsze odbieranie i konwertowanie myśli użytkownika na impulsy elektryczne, dzięki czemu miały działać o wiele szybciej od swoich poprzedników. Nie była to przesada. Ledwie Nadia zdążyła pomyśleć o zwiększeniu głośności, a ciężkie gitarowe brzmienie z wyświetlanego właśnie teledysku zaatakowało jej receptory słuchu, zagłuszając wszystko wokół, łącznie z głosem matki (która za nic nie potrafiła odzwyczaić się od gadania do powietrza, co było naleciałością starszego pokolenia, przyzwyczajonego do starych, niedoskonałych programów konwertujących myśli). W prawym kącie widzianego przez nią obrazu pojawił się znaczek głośnika, który powiększył się kilkakrotnie, aby niemal natychmiast po tym zniknąć.

Świetnie animowany, chudy chłopak - którego twórcy za doskonały imidż uznali blokerską bluzę na suwak z kapturem narzuconym na zaciśnięty na głowie, pognieciony cylinder - skakał po trójwymiarowej scenie. Przy akompaniamencie dwóch gitar i wariata bijącego rekord prędkości w wybijaniu rytmu na perkusji, zdzierał gardło, niemal obcałowując przy tym mikrofon wystylizowany na lata osiemdziesiąte dwudziestego wieku. Doskonale wyliczone algorytmy programowały muzykę tak, by brzmiała jak to, co dzisiejsi nazywali pierwotnym punkiem.

Muzyka nadawana z bryli biegła specjalnie nastrojoną falą informacyjną, omijając bębenki. Dzięki temu nie drażniła uszu, sprawiając, że cała muzyka zdawała się pobrzmiewać wprost z wnętrza. Kochała to uczucie. Samozwańczy znawcy recenzujący bryle na swoich kanałach internetowych twierdzili jednogłośnie, że to już nie słuchanie, a odczuwanie muzyki. Nadia z chęcią przyznawała im rację, zapadając się coraz bardziej w świat animowanego, wychudzonego punka z pogniecionym cylindrem na głowie i jego bandy świrów z kolorowymi włosami. Śpiewał o nietolerancji, pierwszej miłości i szkolnym bagnie, a w refrenie pytał cały czas o jedno - kim jest. Kiedy w kolejnej zwrotce pojawiły się pogięte drugie i trzecie pary rąk oraz nóg, śmierć i ciągłe wracanie do tematu wypadających zębów, Nadia posłała do bryli nakaz przejścia do ulubionej listy teledysków. Szybko włączyła o wiele bardziej znośny tematycznie utwór, bardziej melodyjny, ale trzymający podobne, szybkie tempo i tylko nieco inaczej zaprogramowany gitarowy riff. Nie miała ochoty na wysłuchiwanie bolączek świata w piosenkach. Ciężki temat siedział obok niej, prowadząc kolejną ważną konwersację. Na tyle ważną, by nie doprowadzić do końca rozmowy z własną córką.

Z głośnika dobiegł głos kapitana samolotu. Uprzejmym głosem poinformował jedyne dwie pasażerki rejsu o podejściu do lądowania, które miało nastąpić lada chwila. Nadia nie usłyszała z tego ani słowa, a zorientowała się dopiero wtedy, kiedy matka klepnęła ją w ramię.

- Zapnij pasy - rzuciła rzeczowo - lądujemy.

Nadia już miała odpowiedzieć matce. Już miała na końcu języka świetną, przesiąkniętą cynizmem odzywkę. Jednak Wanda odwróciła wzrok w drugą stronę.

- Nie - powiedziała w powietrze. - Wszystko w porządku. Niedługo ląduje. Dobrze, możemy się spotkać jutro.

Nadia wyłączyła pełny obraz, po czym wyjrzała za okno. Dziesiątki wieżowców wyrastających w Śródmieściu niczym grzyby po deszczu wyglądały z daleka jak czarne choinki, mieniące się tysiącami lampek, na których szczycie, zamiast aniołów czy gwiazd, znajdowały się ogromne laserowe rzutniki. Rzutniki rozjaśniały ciemne chmury, wyświetlając na nich loga najróżniejszych marek. Pałac Kultury, dzisiaj pokolorowany przez reflektory w biało-błękitne barwy najnowszego oficjalnego sponsora polskiej reprezentacji w piłce nożnej i siatkowej - korporacji Exelixi, wychylił się na kilka chwil spoza jednego z wieżowców. Zaraz jednak zniknął za następnym. Samolot krążył, coraz bardziej zniżając pułap lotu. Paskudna stara ruina - pomyślała Nadia niezadowolona z faktu, iż nawet budowle muszą przypominać jej o siedzącej obok rodzicielce, która każdego dnia pokazywała, że korporacja jest jej pierwszym i najważniejszym dzieckiem.

Nagły, rdzawy błysk rozjaśnił kilka okolicznych budynków w pobliżu mostu poznaczonego jaskrawymi kolorami reklam. Nadia, zaciekawiona i podekscytowana, natychmiast pomyślała odpowiednie polecenie. U góry widoku pojawił się komunikat "Stosunkowanie lokalizacji". Podczas gdy wąż składający się z białych kulek wykonywał idealne okręgi, Nadia zgadzała się na przetwarzanie danych, lokalizowanie używanego urządzenia i wszystkie inne bzdety, które miały jej pozwolić na dotarcie do nagrań. Wreszcie pojawiła się informacja: "7 użytkowników nadaje w okolicy Most Poniatowskiego".

Z listy wybrała pierwszych trzech. Zaraz odrzuciła drugiego (użytkownik nadawał ze swojego mieszkania, jak ogląda Internet) i wrzuciła na widok czwartego. Przejrzała szybko wszystkie trzy okna, po czym powiększyła i włączyła dźwięk dla tego, które wydało jej się najciekawsze. Nadawanie zostało zatytułowane "#protestprzeciwpłacomminimalnym - Policja już jest!". Relacja nadawana była z gogli użytkownika logującego się przez prywatny profil. Szedł w drugiej linii protestu. Pierwsza linia składała się z ludzi trzymających transparent długi na szerokość ulicy. Ludzie, wraz z samym nadającym, stali skandując naprzemiennie oskarżycielskie okrzyki w stronę rządu, dotyczące zbyt małych płac minimalnych, za którymi, jak postępujący rak, szły głodowe pensje. Tytuł nadawanego na żywo obrazu nie kłamał. Policja rzeczywiście była już na miejscu. Poubierani w czarniejsze od asfaltu, jednoczęściowe mundury z podszywanymi ochraniaczami ze specjalnej odmiany elastycznego plastiku, nawoływali przez megafony do rozejścia się. Krzyki tłumu okazały się jednak o wiele głośniejsze.

Po ostatnich próbach uspokojenia nielegalnego strajku za pomocą megafonów każdy z policjantów otrzymał komunikat. Linia funkcjonariuszy zagradzających wjazd na most rozłożyła przeźroczyste tarcze i przygotowała paralizatory. Było to tylko na wszelki wypadek. Główne skrzypce zagrały srebrno-błękitne wozy. Kanciaste bryły na sześciu kołach nadjechały dwójkami z pozostałych trzech stron. Bagażniki pojazdów rozłożyły się niczym składane skrzydła latających zabawek. Łopoczący dźwięk, przywodzący na myśl zraszacz, choć o wiele głośniejszy, poniósł się po Rondzie Waszyngtona. Drony-koptery, wyposażone w cztery pary ruchomych śmigieł, uniosły się w powietrze. Program rozpoznał szybko teren i zsynchronizował działania latających maszyn, sprawiając, że te zaczęły krążyć wokół tłumu w zorganizowanym szyku. Główny sternik, siedzący przed specjalnym komputerem w jednym z pojazdów, wprowadził kod zabezpieczeń, uruchamiając tym samym odpowiednią procedurę. Granaty dymne wystrzeliły z grubych luf dronowych karabinów. Poleciały prosto w tłum. W ruch poszły również armatki wodne zainstalowane na dachach kanciastych pojazdów.

Głośne skandowanie zastąpiła kakofonia okrzyków strachu i napadów kaszlu. Ludzie zwrócili się w przeciwnym kierunku. Napierając jeden na drugiego, wciskali się i przepychali przez tłum, starając się uciec jak najdalej od gryzącego dymu. Na przystanku tramwajowym w kierunku Ronda Wiatraczna płonął wóz internetowej telewizji publicznej, podpalony przez przypadkowego zadymiarza, kompletnie bez powodu i sensu. Sprawca pożaru leżał teraz na asfalcie, tratowany przez niezliczoną ilość nóg.

Ostatnim, co Nadia zobaczyła, była kurtka z syntetycznego dżinsu, a potem ciemność. Relacja przestała być nadawana. Dziewczyna zrozumiała, że nadawca albo stracił swoje bezcenne urządzenie, albo stało się coś gorszego. Niespecjalnie się tym przejęła. W Internecie można było zobaczyć o wiele bardziej drastyczne nagrania. Zdarzały się nawet przepuszczone przez filtr nagrania samobójstw. Przesyłanie obrazu w czasie rzeczywistym nadało bezsensownej rejestracji wszystkiego zupełnie nowy wymiar lata temu. 

Wyłączyła jedno okno, drugie i już miała wyłączyć trzecie, kiedy wyskoczył komunikat zapraszający do wybrania kolejnego "strumienia" noszącego tytuł "K%^&a, co to za pajac??!! #protestprzeciwpłacomminimalnym #hardcore". Nadia ponownie zaciekawiona postanowiła dać zdarzeniu jeszcze jedną szansę.

Tym razem ktoś nadawał ze swojego balkonu, mając wręcz izometryczny widok, jak w starych grach. Nadia widziała wyraźnie opadający, gryzący dym. Jakiś wariat przycupnął na sygnalizacji świetlnej niczym drapieżnik, szykujący się do skoku z gałęzi na niczego nieświadomą ofiarę. Policjanci patrzyli na szaleńca jak zaczarowani.

- Ty patrz! Co on odwala?! - słychać było komentarze nadającego. Po chwili doszło do nich jeszcze kilka, zdecydowanie niecenzuralnych słów.

- Weź zbliżenie na niego - dał się słyszeć drugi głos. Po chwili powtórzył wypowiedź, dodając do niej kilka bluzgów.

Nadający musiał mieć stare bryle albo gogle, bo po zbliżeniu obraz stracił na jakości. Niemniej jednak Nadia była w stanie wychwycić szczegóły ubioru dziwaka. Czarny? Dobrze, że peleryny nie ma, bo zaraz ludzie by komentowali, że kolejny Batman - zakpiła w myślach. Zaciekawiła się jednak, kiedy urządzenie zakrywające oczy osobnika, przywodzące na myśl jakiś rodzaj dwu-okularowych gogli narciarskich, rozbłysły niebieskim światłem.

- Ej ty! - kolejny komentarz, okraszony niewybrednym określeniem kobiety pracującej ciałem, wkradł się do filmiku. - Zobacz!

Nadający skierował na drony swój wzrok oraz zamontowaną w elektronicznych okularach kamerę. Latające maszyny zachowywały się, jakby nie zauważały dziwaka na sygnalizacji. Zaraz potem zatrzymały się w miejscu.

Dziwak uniósł rękę i wskazał palcem na tyralierę policjantów z tarczami. Kilku zamieniło pałki ze wbudowanymi paralizatorami na pistolety i wycelowało w akrobatę. Drony odpowiedziały na postępowanie policjantów, zawracając. Stworzyły klucz w locie, który sprawnie przeleciał pod sygnalizacją, na której siedział osobnik w czerni. Niczym po przekroczeniu granicy, z której nie ma odwrotu, po wykonanym manewrze wszystkie oddały strzał. Granaty dymne pomknęły w stronę policjantów. Następnie klucz rozpadł się, a maszyny skierowały się w kierunku pojazdów, które je przywiozły.


- Co się dzieje, do cholery?! - darł się dowódca operacyjny w kodowane łącze, posyłając wrzaski prosto do umysłów podkomendnych - Michalak! Co ty wyprawiasz, ty nerdzie porąbany!

- To nie ja, ser! - piskliwa myśl uderzyła wszystkich policjantów podłączonych do kodowanego sygnału - Ktoś zhakował program! Kurde, nie wiedziałem, że to w ogóle możliwe!

- To nie myśl, tylko zrób coś z tym! - ryczał dowódca. - I jaki znowu "ser"?! Używaj polskiego, kretynie!

- Macie trzydzieści sekund na ucieczkę! - myśl cicha i bezbarwna przebiła się przez zabezpieczenia - Potem drony zderzą się z pojazdami i z każdym policjantem, którego znajdą w zasięgu swoich kamer.

- Kto to?! - posyłał wrzeszczące myśli dowódca - Jak się dowiem, co to za żartowniś...

- Halo?! - odezwał się nagle Michalak, sternik-programista - Czy ktoś wie, co to znaczy "Kamikaze"? Bo właśnie załadował się taki program.


Cała gama niewybrednych epitetów posypała się ze strony świadków zdarzenia, z których jeden nadawał na żywo, kiedy drony-koptery ostrzelały tyralierę policjantów. Padło ich jeszcze więcej, gdy maszyny latające skierowały ogień na pojazdy. Jednak prawdziwa kakofonia przekleństw nastąpiła w chwili, gdy niecałą minutę później drony odleciały tylko po to, by zawrócić i z impetem uderzyć w pojazdy policyjne. Jeden staranował tyralierę. Pozostali policjanci rzucili się do ucieczki. Inni wyskakiwali z wozów. Drony, które jeszcze były w stanie latać, ostrzeliwały policję granatami dymnymi.

- Ty! - wrzasnął nagle nagrywający, po czym zaklął po raz nie wiadomo który. - A ten pajac?

Kamera szybko została skierowana w stronę sygnalizacji świetlnej. Jednak pajaca już nie było.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro