8. Przybyli aurorzy
Kolejny dzień nie przyniósł żadnych dobrych wieści. Zaczęło się od tego, że ojciec Idy nie zrozumiał jej argumentów, tłumacząc zachowanie córki stresem związanym z obowiązkami przygotowania ślubu i założenia rodziny. List był dość długi, pełen dobrych rad i zapewnień, że Puchonka nie musi się niczym martwić, ale narzeczeństwo nie zostanie odwołane. Co ciekawsze, Sorel, puchacz rodziny Norden ze Szkocji również odwiedził tego poranka Hogwart i podarował Idalinie list zapieczętowany woskową pieczęcią z celtyckim drzewem i piękną zieloną wstążką. Serce podeszło Idalinie do gardła, gdy zrozumiała, kto jeszcze z jej rodziny do niej napisał.
O ile z rodzicami miała całkiem dobre stosunki, a w jej rodzinny dom wypełniało ciepło i miłość, to był ktoś jeszcze, kto jednocześnie przerażał Idalinę, ale i był osobą, którą dziewczyna szczerze kochała. Poppy również pobladła rozpoznając tę charakterystyczną dla tej jednej osoby papaterię. Pozwoliła Idzie przeczytać ten list w samotności, zapewniając, że widzą się na zajęciach.
Drżącymi palcami otwarła list, a Sorel zahuczał niecierpliwie. Eleganckie, pochyłe pismo należało do dziadka Idaliny.
,,Droga memu sercu, Idalino.
Twa matka powiadomiła mnie o Twym narzeczeństwie i planach Twego mariażu. Jestem oburzony, że dowiedziałem się o tym ostatni i to nie od mej ukochanej wnuczki. Jednakowoż bardziej martwi mnie wybór Twego narzeczonego. Ze wszystkich ofert, Twój zidiociały ojciec wybrał Gauntów?! Jestem wręcz oburzony! Ciesz się, Idalino, że nie wysłałem wyjca lub osobiście nie zjawiłem się w Twym rodzinnym domu, aczkolwiek przydałoby się machnąć mą drewnianą laską w pusty łeb Fergusa!
Bardziej zastanawia mnie kwestia Twej wiadomości. Twa matka powiadomiła mnie, że od powrotu do Hogwartu zaczęłaś wyrażać pragnienie unieważnienia zaręczyn. Jak najbardziej to popieram. Gauntowie to czarnoksiężnicy, a ich synowie, ten Morfon i Marcelo, czy jak tak oni mieli są po prostu odrażający, a Tobie trafił się ślepiec. Postaram się wpłynąć na Twego ojca, aby przystanął na Twą prośbę, zwłaszcza, że oferta od drugiej rodziny, choć znacznie biedniejsza, wcale nie jest aż tak okropna. Rozważ drugiego kandydata, Idalino.
P.S. Sorel przeczeka u Ciebie zimę. Jest już stary, nie chcę, by latał w takie mrozy.
Dziadzia.
Idalina zacisnęła palce na pergaminie. Jej dziadek, Alistair był dość... specyficznym człowiekiem. Tylko on potrafił napisać tak oficjalny list, by na końcu podpisać się nawet nie własnym imieniem a zdrobnieniem, jakiego Ida używała mając cztery latka. Z jednej strony było to słodkie, a z drugiej Alistair wciąż widział we wnuczce małe dziecko, które trzeba prowadzić za rączkę. Wcale nie chodziło mu o kandydata na męża, a całą tę ślubną otoczkę. Jego zdaniem na małżeństwo było po prostu za wcześnie, choć Ida za kilka miesięcy w świecie czarodziejów będzie uchodzić za osobę dorosłą. Nieważne, że o pannach bez mężów plotkowano, Alistair był ponad wszelkie normy społeczne, dlatego wyjechał z ukochanej Irlandii do Szkocji, gdzie osiadł w swej posiadłości i unikał kontaktów z resztą świata.
Co ciekawsze... Idalina przeczytała list raz jeszcze, analizując każde słowo. Przekręcił imiona braci Ominisa, ale to nie było ważne.
,,Zwłaszcza, że oferta od drugiej rodziny, choć znacznie biedniejsza, wcale nie jest aż tak okropna. Rozważ drugiego kandydata, Idalino''.
Idalina nie wiedziała, że był jeszcze jeden kandydat starający się o jej rękę. Może ,,starający się" było przesadnym określeniem, bo nikt się nie starał. Ominisa Gaunta nie interesowało małżeństwo, to sprawiło, że z nieznanych stali się czymś na kształt wrogów. Ale ta druga rodzina... Rodzice nie mówili nic o drugiej ofercie. Kto jeszcze chciał kupić rękę Idaliny Norden? Przez mniejsze znaczenie niż Gauntowie i biedniejszą ofertę zostali odrzuceni. Ida bała się pomyśleć, ile zapłacił ojciec Ominisa, by ich zeswatać. Czy powinna zapytać ojca o drugiego kawalera? Możliwe, że nie udzieliłby jej odpowiedzi.
— Idalina Norden, Puchonka z siódmego roku, niezwykle utalentowana botaniczka. — Usłyszała za plecami męski, ale znajomy, głos.
Odwróciła się za siebie, napotykając hipnotyzujące spojrzenie brązowych oczu.
— Sebastian Sallow, Ślizgon z siódmego roku, niezwykle... Coś na pewno, nie znam cię na tyle. — Chłopak wzruszył ramionami. Czy przysłał go Ominis? — Potrzebujesz czegoś? Właśnie zbierałam się na zajęcia.
— Mamy razem Obronę przed Czarną Magią, a widziałem, że Poppy wybyła, czy chcesz pójść do klasy razem? — Pytanie mocno ją zaskoczyło, nie spodziewała się takiej propozycji, zwłaszcza od przyjaciela Gaunta. — Nie mam żadnych niecnych zamiarów.
Zmrużyła oczy, nie bardzo przekonana. Nie chciała wyjść na podłą osobę, za jaką uważał ją Gaunt, dlatego z grzeczności nie odmówiła. Zaskoczony Artur przerwał swoją rozmowę z Adelaidą, pierwszy raz widząc, aby Ida rozmawiała z Sallowem, dla niektórych było to coś niecodziennego.
Wyszli z Wielkiej Sali i szli w całkowitej ciszy, mijając innych uczniów i duchy. Sebastian szedł wolnym krokiem, trzymając ręce w kieszeniach spodni. Nie nosił peleryny od mundurku, tylko spodnie, białą koszulę i rozpiętą zieloną kamizelkę, krawat miał niedbale zawiązany, ale to dodawało mu buntowniczego uroku, wręcz pociągającego. Jeśli Garreth Weasley uchodził za herosa, tak Sebastian był piękną figurą, pomnikiem wykutym w marmurze. Kiedy znaleźli się blisko trzeciego piętra, Sebastian przerwał ciszę.
— Przepraszam cię — zaczął, zaskakując tym samym Idę. — Za Ominisa.
— Co masz na myśli?
— Chodzi mi o to, jak cię potraktował wtedy w Hogsmeade. On jest... dość ciężki w obyciu, ale nie jest zły. Trochę jak taki uparty, narzekający na wszystko dobry wujek — powiedział Sebastian, uśmiechając się sarkastycznie. — On nie miał na myśli tego, co...
— Myślę, że Gaunt jest na tyle duży i rozwinięty, że potrafi mówić za siebie i nie potrzebuje adwokata — skwitowała Idalina, krzyżując ręce na piersiach. — Gdyby rzeczywiście nie miał na myśli tego, co powiedział to on by przepraszał a nie ty. Masz w tym jakiś interes?
Sebastiana zatkało. Wściekłe iskry zatańczyły w niebieskich oczach Idy, a Sallow przez moment sądził, że zmieniły one kolor na bardziej szary. Poppy opisywała swoją przyjaciółkę jako delikatną jak pąk róży i wrażliwą jak wiosenny wiatr, a teraz przypominała dziki sztorm. Jej twarz wykrzywiał grymas złości, kiedy nakryła go na kłamstwie. Nie miał złych zamiarów, ale głupio mu było, że nie zareagował inaczej, kiedy jego przyjaciel atakował słownie niczemu winną dziewczynę.
— Z tym nawozem... On chciał tylko udawać zabawnego, wiesz jak jest.
— Nie, nie wiem i jakoś nie bardzo mnie to obchodzi — westchnęła, znudzona już tą rozmową. — Sebastianie, jesteś miłym chłopakiem i z pewnością jeszcze lepszym przyjacielem, ale wolałabym trzymać się z dala od Jego Wysokości Ciemności.
Zawędrowali pod klasę Obrony przed Czarną Magią. Ida zamierzała zająć miejsce przy Poppy, ale silna ręka pociągnęła ją w bok. Skrzywiła się od obcego dotyku i już miała warknąć na tego bezczelnego osobnika, póki nie napotkała roześmianych zielonych oczu.
— Znalazłem idealne miejsce na warzenie eliksiru — szepnął jej na ucho, a tym gestem zaskoczył obserwującą ich w ciszy Poppy, Natty, Sebastiana i Fionę. — Po lekcji ci je pokażę, zgoda?
— Już, cisza! — Do sali weszła profesor Hecate. Staruszka uśmiechała się podstępnie, jakby naprawdę miała ogłosić coś niezwykłego. — Skoro jesteście tak skorzy do rozmawiania, zapewne jesteście w stanie zawrzeć jadaczki i uważnie posłuchać. Jak zapowiadano na pierwszej uczcie po przerwie świątecznej, do Hogwartu przybyło kilkoro aurorów. — Staruszka uśmiechnęła się, przechadzając się między ławkami. — Zgodzili się wziąć dziś udział w naszej lekcji, a przynajmniej trójka z nich, przecież nie możemy odrywać ich wszystkich od obowiązku, dla którego zjawili się w Hogwarcie, czyż nie?
Tak jak powiedziała profesor Hecate, do klasy wstąpiła trójka nieznanych im do tej pory czarodziejów. Na przodzie szedł starszy mężczyzna z widoczną siwizną pokrywającą krótko ostrzyżone, niegdyś kruczoczarne, włosy. Jego cechą charakterystyczną była pionowa blizna przechodząca od lewego łuku brwiowego aż po żuchwę oraz... brak lewej ręki aż do łokcia. Samotny rękaw szarego płaszcza powiewał przy każdym jego kroku. Tuż za nim szła już dużo młodsza para aurorów. Jeden z towarzyszących mu mężczyzn miał kasztanowe włosy starannie zaczesane na bok, ale nieulizane, a na prawym policzku nosił całkiem świeżą bliznę, jakby po oparzeniu, ale w ten sposób tylko zyskiwał, bo wyglądał jak uosobienie żywiołu ognia, zwłaszcza jeśli wpatrywało się za długo w jego bursztynowe oczy. Przypominał dzikie zwierzę. Kilka uczennic zachichotało na jego widok, i mimo że z pewnością zdawał sobie z tego sprawę, w żaden sposób nie zareagował.
Obok niego stał drugi mężczyzna o włosach przypominających zboże z lekkim zarostem, jego nie oszpecała żadna blizna. Każdy z nich nosił szary płaszcz.
— Flinth Donovan — przedstawił się najstarszy. — Z departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, szef Biura Aurorów. Dziękuję, profesor Hecate za zaproszenie na lekcję siódmej klasy. Niezmiernie cieszę się, że możemy wziąć udział w kształtowaniu młodego pokolenia. Zwłaszcza, że poinformowano nas o wybraniu przez niektórych z was przyszłej pracy jako auror. To moi najmłodsi aurorzy, Kasjan Eastwood, najbardziej utalentowany, w ciągu dwóch lat pracy jako auror zdołał zapełnić już kilka cel w Azkabanie. — Wskazała jedyną ręką na kasztanowłosego mężczyznę, a ten wysilił się na nieznaczny uśmiech. To sprawiło, że kilka dziewcząt naprawdę przepadło. Pomimo tej paskudnej blizny nadal pozostawał przystojny. — A to, Ellis Bane, drugi również uzdolniony auror.
Ellis skinął na powitanie głową.
— Zadaniem aurorów jest ochrona świata czarodziejów przed Czarną Magią i tymi, którzy ją praktykują — rzekł Donovan, podchodząc do pierwszej ławki, w której siedziały Fiona i Natty. — Czasy stały się ostatnio niebezpieczne, jak zapewne wiecie z szóstego roku, aby dostać wyrok w Azkabanie wystarczy użyć jednego z trzech zaklęć niewybaczalnych.
Prewett nieznacznie podniósł rękę do góry, zwracając na siebie uwagę aurorów, a także i uczniów. Flinth podszedł bliżej Gryfona.
— O co chodzi, chłopcze? — Łypnął na niego z góry.
— Jaki... To znaczy — odchrząknął — jak długi wyrok dostaje się w Azkabanie za te... zaklęcia? — spytał nieco zaniepokojony, ale każdy w duchu dziękował mu, że zadał to pytanie głośno.
Flinthowi drgnęły kąciki ust, ale się nie uśmiechnął. Odwrócił się plecami do uczniów, by popatrzeć na kamienne twarze towarzyszy. To nie Donovan udzielił odpowiedzi.
— Dożywocie — powiedział Kasjan. — W 1717 roku zgodnie uznano, że zaklęcia Cruciatus, Imperius i... Avada Kedavra są zaklęciami czarnomagicznymi, zbyt niebezpiecznymi i wręcz niewybaczalnymi. Użycie jakiegokolwiek z nich — powiódł wzrokiem po klasie, na moment zawieszając wzrok na Sebastianie, który zrobił dziwną minę — doprowadzi was jedynie do dożywotniego pobytu w Azkabanie. Czym jest Azkaban chyba nie trzeba mówić. To nie więzienie jest najgorszym w tym wszystkim, lecz tamtejsi strażnicy, dementorzy.
Flinth skinął głową młodzieńcowi, by skończył już mówić i sam przejął pałeczkę.
— Ilość czarnoksiężników wzrasta, ale od razu wam powiem, że nie warto. Każda magia ma swoją cenę. Te czarnoksięskie są najdroższe. — Auror zniżył głos, przez co brzmiał naprawdę groźnie. — Płacicie za nie swoją duszą i człowieczeństwem. Z tej drogi się nie wraca. Jeśli ktoś skosztował raz mocy czarnej magii, nie wróci już na właściwe tory. To zbyt wielka pokusa. A my jesteśmy od tego, by was znaleźć i przekazać odpowiednim służbom, czasem się zdarzy, że czarnoksiężnik woli walczyć na śmierć i życie niż pójść po dobroci.
— Co... — wtrąciła się cicho Nellie z Gryffindoru, przykładając rękę do ust — co się stało z pana ręką?
— To akurat zasługa akromantuli. Pod działaniem Imperiusa ugryzła mnie, a jej jad zaczął szybko się rozpowszechniać, aby przeżyć, odciąłem ją zaklęciem Diffindo. Praca aurora to niebezpieczna profesja. Ryzykujemy życie, by inni mogli żyć bezpiecznie i w spokoju. Aż mi przypominają się słowa poprzedniego szefa Biura Aurorów. ,,Na wojnie zwycięstwo, w pokoju czuwanie, a w śmierci ofiara"*. Jakieś inne pytania?
W górę poszybował las rąk, niemal każdy chciał zadać pytania aurorom. Jedynie Ominis, Fiona i Sebastian nie podnieśli ręki, ale uważnie przysłuchiwali się słowom Donovana. Idalina nie mogła pozbyć się wrażenia, że jest obserwowana. Nikt w klasie nie zwracał na nią uwagi. Dopiero za którymś razem przyłapała te bursztynowe oczy na bezczelnym wpatrywaniu się w nią. Nie dając satysfakcji ani pozwolenia aurorowi, zrobiła najgłupszą rzecz, jaka przyszła jej do głowy, mając nadzieję, że w ten sposób zniechęci kasztanowłosego Kasjana do zmiany punktu obserwacji.
Idalina przyłożyła dłoń do ust i posłała Kasjanowi całusa. Ten zaskoczony uniósł brwi, nie spodziewając się takiej bezpośredniości ze strony uczennicy. Gdy odwrócił wzrok, faktycznie skupiając się teraz na kimś innym, Ida uderzyła cicho czołem w biurko. Co też jej odbiło?!
— Wszystko w porządku? — spytał szeptem Garreth.
— Zhańbiłam się — jęknęła najciszej jak się dało. Garreth usłyszał tylko cichy pisk.
*Cytat przysięgi Szarych Strażników z gry Dragon Age.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro