31. Sallow vs Lestrenge
Sebastian nie mógł się otrząsnąć po tym, co zobaczył kilka godzin temu. Zjebał. I to totalnie. Wplótł palce w swoje brązowe włosy, jeszcze bardziej je targając. Nigdy nie spodziewałby się zobaczyć swojej ukochanej kobiety w ramionach najlepszego przyjaciela. Od piątej klasy, kiedy Fiona pojawiła się w Hogwarcie, czuł, że Ominis szybko przekonuje się do dziewczyny. Zawsze wystarczyło, że go o coś poprosiła, a ten od razu się zgadzał — jak chociażby wejść do skryptorium albo zabrać relikt... Na wszystko przyzwalał Fionie, ale Sebastian chciał wierzyć, że to tylko kwitnąca przyjaźń między tą dwójką. Nigdy nie pomyślałby, że Ominis kocha Fionę. I to on okazał się ślepy, bo nigdy tego nie zauważył.
A co gorsze, Fiona, zdawało się, że odwzajemniła uczucia Gaunta. Przyjaciele się tak nie całują, nie dotykają, nie cieszą swoim dotykiem. Tylko obecność duchów i przyzwoitość, nie pozwoliła im pewnie zrzucić ubrań i zrobić to, czego wyobrażenie dręczyło Sebastiana od dłuższego czasu. Nie, Ominis nie był tego typu człowiekiem, nie wykorzystałby Fiony, nie splamiłby jej, nie będąc małżeństwem. A co jeśli Ominis zamierzał się jej oświadczyć?! Nie. Rodzina by mu nie pozwoliła.
Sebastian ignorował szczęście przyjaciela jak tylko się dało. Wychodził nim ten wstał, a wracał, gdy spał. Dzięki temu Sebastian nie musiał rozmawiać z przyjacielem o jego ukochanej. O ich ukochanej. Na korytarzu tłumaczył się Quidditchem, całkowicie oddając się temu sporcie, dopiero teraz rozumiał, dlaczego Imelda tak kochała latać. Na ziemi czekało tylko rozczarowanie. W Hogwarcie panoszyło się już mnóstwo par, wiadomo było, kto z kim idzie na bal. Co ciekawe, Sebastian zauważył, że Garreth i Ida nie spędzają już ze sobą tyle czasu, co skutkowało plotkami uczniów. Ale rozmawiali ze sobą nadal, tylko nie tak często. Już nie byli nierozłączni.
Nadeszła upragniona przez Sallowa sobota. Przez poprzednie zmiany, przez które mecz rozgrywali Gryfoni i Krukoni, tak teraz Ślizgoni mieli grać przeciwko Puchonom. Sebastian uznał to za świetną okazję do wyładowania swej wściekłości. Bardzo pragnął uderzyć Ominisa, pobić się z nim, ale... Co by to dało? Przecież nie będzie bił się ze ślepym, zwłaszcza, że zrobiłby z siebie ofiarę. W szatni ostatni raz zagrzewał drużynę. Grał przeciwko Forestowi, ten bydlak chodził ostatnio bardzo nastroszony i dumny jak paw. Z radością starłby ten parszywy uśmieszek z jego gęby.
Idąc na boisko, zauważył, że na drodze stoi Fiona z jego szalikiem Slytherinu, chciała go dopingować... Kiedyś na ten widok jego serce zabiłoby mocniej, teraz sam już nie wiedział, czy odczuwa z tego radość. Kazał pozostałym członkom drużyny iść, a sam przystanął obok Gryfonki. Zacisnął palce na rączce miotły tak mocno, że pobielały mu kłykcie, ale przez skórzane rękawiczki Fiona tego nie zauważyła.
— Powodzenia, Seb, kibicuję ci! — Uśmiechnęła się pięknie, ale on nie odwzajemnił tego gestu. — Daj z siebie wszystko!
— Ta, dzięki — mruknął i wyminął ją, zaskakując Gryfonkę swoją chłodną obojętnością.
Fiona chciała za nim pobiec, ale właśnie na boisku zjawiła się Madame Kogawa, gwizdkiem zapowiadając rozpoczęcie meczu. Nie pozostało jej nic jak wrócić na trybuny i krzyczeć najgłośniej jak się da. Komentatorem została Sophronia Franklin. I szło jej to naprawdę nieźle, pozostawała bezstronna od początku do końca. Zawodnicy obu drużyn zjawili się w towarzystwie oklasków widzów z trybun na boisku. Sebastian, podobnie jak Fiona w Gryffindorze, tak on w swojej drużynie piastował pozycję szukającego. Gdy gra rozpoczęła się, on starał się skupić. Jak śmiała mu życzyć szczęścia?!
— Co to za żałosna mina, Sallow? — Usłyszał nad sobą złośliwy głos szukającego Puchonów, ale Ślizgon nie zaszczycił go nawet spojrzeniem. — Jaki skupiony... Pogódź się z tym i żałuj, że wylazłeś ze swojej nędznej dziury. Ślepy zabrał ci dziewczynę, a ja odbiorę zwycięstwo.
Sebastian poderwał głowę do góry, wbijając nienawistne spojrzenie w Foresta. Żałował, że nie posiadał zdolności zabijania wzrokiem albo że nie posiadał różdżki, by rzucić najgorsze klątwy, jakie w tym momencie przyszły mu do głowy.
— Co ty pieprzysz? — wysyczał wściekle, ledwo kontrolując się.
— Zawsze wiedziałem, że jesteś głupi. Dorobili ci oboje rogi, co nie? — zaśmiał się Lestrenge.
— Zawsze zastanawiałem się, co taki skurwysyn robi wśród potulnych Puchonów — odparł całkiem spokojnie Sebastian. Nie da mu się sprowokować.
Forest uśmiechnął się szeroko, z niekrytą pogardą i szaleństwem obejmującym także jego ciemne oczy.
— To nie wiedziałeś, Sallow? Borsuki to także drapieżniki — rzekł. — Prawie mi cię szkoda, ale tylko prawie. Chciałbym zobaczyć twoją minę, jak Gaunt będzie pieprzył tą całą Ashford. Huh? Co to za spojrzenie?
Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go. Zabije go.
Nienawiść przesłoniła rozsądek Sebastiana, bo ten ignorując cały mecz, ruszył rozpędzony w stronę Lestrenge'a z zamiarem zrzucenia go z miotły. Jeśli upadnie na dno, jeśli straci wszystko, pociągnie tego sukinsyna za sobą! Forest, zdając sobie sprawę z zamiarów Sallowa, zaczął przed nim uciekać, śmiejąc się jak szaleniec. Z pewnością ludzie oglądający ich grę sądziła, że ścigają znicz. Lestrenge dostrzegł po równoległej stronie boiska szybką złotą kulę, nie przejmując się już Sebastianem, ścigał złoty znicz. Nagle obok niego znalazł się szukający Slytherinu, uderzając go w bok. Przepychali się, wyciągając ręce po złoty znicz. Znaleźli się w cieśninie między trybunami a boiskiem, gdzie znajdowały się tylko drewniane belki, co stanowiło dodatkowe utrudnienie.
Ponownie znaleźli się na boisku. Lestrenge kopnął dyskretnie w miotłę Sallowa, a ta zawirowała w powietrzu.
— Och, jaka szkoda, że już musisz spadać, Sallow — rzucił kąśliwie Lestrenge, patrząc na nieposłuszną miotłę chłopaka. — A wiesz, co jest w tym wszystkim najlepsze? Gaunt rucha was oboje na boku ze swoją narzeczoną. — Ostatniego słowa Sebastian nie usłyszał, skupiając się na utrzymaniu się na miotle.
Jednak ta spadał za szybko. Odzyskał nad nią kontrolę tuż nad ziemią, ale nie uchroniło go to przed gruchnięciem o ziemię. Wszyscy poderwali się z miejsc, a Madame Kogawa przerwała grę gwizdkiem. Sebastian próbował nie stracić przytomności, choć ból towarzyszący złamanej kości go otumaniał. Madame Kogawa mówiła coś innego, ale on tylko odnalazł dumnego z siebie Foresta. Pokazałby mu środkowy palec, ale prawa ręka została złamana, a lewą trzymał się za rozcięcie na czole.
— Szybko, Goyle, McDowell, zabierzcie go do skrzydła szpitalnego, już! — nakazała nauczycielka.
Fiona przepchnęła się przez tłum, ale Sebastiana dogoniła tuż przed skrzydłem. Nigdy nie widziała, aby Sebastian grał tak agresywnie. Jego celem nie był złoty znicz, tylko Lestrenge.
— Seb, jesteś cały?! — pisnęła, dotykając jego ramienia, ale ten zachwiał się, z trudem ją odpychając.
— Odejdź ode mnie! Nie pochodź! — wrzasnął, a otępiała Gryfonka przez moment wpatrywała się w zamknięte jej przed nosem drzwi do skrzydła szpitalnego. W jej oczach błysnęły łzy, załkała i pobiegła do jedynego miejsca, gdzie mogła odnaleźć ukojenie i pocieszenie. Do Krypty. Do niego.
Goyle i McDowell zostawili Sallowa na jednym z łóżek w skrzydle i wrócili na boisko. Chłopak ciągle walczył z sobą, by nie zasnąć, choć z chęcią zapadłby w wieczny sen. Lestrenge wiedział o Fionie i Ominisie, odczuwał cholerną satysfakcję z jego cierpienia. Co za bydlak! A on dał mu się tak łatwo sprowokować i zamierzał go zabić. A na terenie szkoły byli aurorzy!
— Panie Sallow — powiedziała pani Blainey. — Ręka złamana w trzech miejscach, kilka stłuczeń, rozcięte czoło — mówiła, rzucając zaklęcie diagnozujące. — Przygotuję specyfik na zrośnięcie się kości, zostaniesz tu dziś na noc, jest to bolesny proces, ale jeśli chcesz jutro wziąć udział w balu walentynkowym to musisz wypić wszystko, co do ostatniej kropli. Norden, przygotuj coś na uspokojenie.
Sebastian pokręcił głową, a potem zaskoczony odkrył, że w skrzydle szpitalnym przebywała także Idalina Norden. Miała na sobie strój podobny do pani Blainey, ale na ramieniu opaskę, pokazując, że tylko tu asystuje.
— Sebastian, co się stało na boisku, dlaczego tu jesteś? — spytała, przysiadając obok niego na krześle. W moździerzu w tradycyjny sposób ugniatała jakieś ładnie pachnące liście.
— Co ty... tu...?
— Czasem pomagam w skrzydle szpitalnym — wyjaśniła, a potem wsunęła dwa palce do liściastej papki, a nabraną masę rozsmarowała na czole chłopaka. Poczuł przyjemny chłód i chwilową ulgę.
— Spadłem z miotły — odparł.
— Ty... co?! Oszalałeś?! Mogłeś zginąć! — Starała się nad sobą panować, by pani Blainey nie zdenerwował hałas.
— Zostałem sprowokowany przez Lestrenge'a. Po prostu... — Wiedział, gdzie uderzyć, pomyślał Sebastian. Ale skąd on to wiedział? Dlaczego uważał, że Ominis robił durniów z niego i Fiony? Co on jeszcze wiedział? Nie, nie powinien mu ufać. — Dałem się rozproszyć przez...
— Fionę — dokończyła Ida, zaskakując tym Sallowa. — Ja... przykro mi.
— Przecież to nie twoja wina. Może to i lepiej, nie muszę iść na bal... — mówił, kładąc się na łóżku i wpatrując się w kamienny sufit.
— Ja też nie idę — wtrąciła się Ida, ponownie wprawiając chłopaka w osłupienie. — Zamierzałam zostać tutaj i pomagać na wypadek, gdyby zdarzyły się jakieś wypadki na balu.
Jak to? Sebastian sądził, że Ida idzie na bal z wielką ochotą w towarzystwie swojego ukochanego. Ale no tak... faktycznie, ostatnio Ida i Garreth spędzali ze mną mniej czasu. Czy między nimi coś zaszło? Sebastian spojrzał w oczy Idy — zielone, zupełnie inne niż przy ich pierwszym spotkaniu. Widział w jej spojrzeniu żal i dziwnie znajomy ból.
Zawiódł drużynę, przegrał, bo dał się sprowokować. Pozwolił, aby złamano mu serce, roztrzaskano mu je na setki kawałków. Ukrył twarz w dłoni lewej ręki i załkał: głośno i żałośnie. Lestrenge miał rację, on był żałosny. Ida, będąc świadkiem chwili słabości Sebastiana Sallowa, chwyciła go za tę rękę i ścisnęła ją mocniej.
— Lawendy smak, lali lali, lawendy woń
Czy kochasz mnie, lali lali, ja kocham Cię
Słysz ptaków śpiew, lali lali, i owiec grę,
Będziemy tu, lali lali, z dala od trosk.
Chcę tańczyć dziś, lali lali, i śpiewać chcę
Królewną ja, lali lali, królem mym bądź
Któż mówił Ci, lali lali, któż mówił mi?
Ja kocham Cię, lali lali, Ty kochaj mnie.
Jej cichy śpiew sprawił, że Sebastian zamilkł, wsłuchując się w ten cichy głosik. Przymknął oczy, ale chwila spokoju nie trwała długo, bo wkrótce zjawiła się pani Blainey z eliksirem na zrastanie kości. I faktycznie jakiś czas później czuł potworny ból, takie nieprzyjemne mrowienie. I tak miał przeżyć całą noc.
— Dlaczego... idziesz sama na bal? Co z Garrethem? Myślałem, że jesteście zakochani — sapnął obolały Sallow.
Ida wciąż przy nim siedziała i głaskała go po głowie, nucąc tą przyjemną dla ucha pieśń.
— Miłość ma wiele znaczeń. Lepiej nam jako przyjaciele, zresztą jest ktoś, kto kocha go całym sercem, kto pokocha go tak, jak ja bym nigdy nie mogła — odparła, mając przed oczami rozpromienioną Poppy, która kilka dni temu przybiegła do niej cała w skowronkach po tym, jak odważyła się zaprosić Garretha na bal, a on się zgodził.
— W takim razie, chodź ze mną na bal, Ido Norden —rzekł całkowicie poważnym tonem Sebastian.
— Idalina — poprawiła go. — Ida dla przyjaciół. — Uśmiechnęła się z przekąsem. — Jesteś pewien...?
— Nie musimy samotnie krzątać się po zamku, gdy wszyscy będą się świetnie bawić. Zróbmy tak: ja się wykuruje i zabiorę cię na bal. Na najlepszy bal w twoim życiu! Co ty na to?
Nie mogła iść z Garrethem, a z Ominisa odrzuciła. Planowała zostać tu i pomagać, ale kiedy na bal zaprasza cię ktoś pokroju Sebastiana Sallowa grzechem byłoby odmówić. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
—Zatem Sebastianie Sallow, zabierz mnie na najlepszy bal w moim życiu. — Sebastian złapał ją za dłoń, którą głaskała go po głowie i włosach i złożył na niej krótki, czuły pocałunek. — Och, jaki szarmancki.
— Jeszcze nie wiesz jak bardzo, Idalino.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro