Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Lea

Piętnaście lat

Siedziałam skulona na szkolnym korytarzu w swojej gigantycznej bluzie, z kapturem mocno naciągniętym na twarz. Chciałam pozostać niezauważona, tym bardziej biorąc pod uwagę moją przygodę z pewnym robactwem, które w tym tygodniu przyniosłam na sobie do szkoły.

Krótko mówiąc sytuacja była mocno upokarzająca… I tak byłam wyrzutkiem, a teraz na dodatek wytykano mnie palcami - niektórzy ludzie wręcz nie chcieli przechodzić koło mnie na korytarzu, z pewnością wyobrażając sobie mnóstwo ciekawych teorii na temat wspomnianego wcześniej robaka…
Otóż być może brzmi to dramatycznie, no wiecie pluskwy w domu i tak dalej, tym bardziej, że wszyscy mieli mnie raczej za ubogą dziwaczkę, ale serio – nic z tych rzeczy. Prawda była mocno rozczarowująca, choć i tak nikt nie chciał jej poznać. Niemniej jednak w  chwili obecnej jakichkolwiek pasożytów, tudzież owadów lub insektów nie rozprzestrzeniałam.  Mimo to z pewnością na długi czas miałam pozostać po prostu „Szczypawą”, gdyż nieszczęsny robak, który nieświadomie sprowokował całe to zamieszanie był skorkiem, nazywanym również szczypawicą.

Szczerze żałowałam, że nie mogę wtopić się w ścianę – byłoby to bardzo praktyczne, biorąc pod uwagę fakt, że kilka dziewczyn właśnie zaczęło wskazywać w moim kierunku, chichocząc w dość wymowny sposób. Westchnęłam poirytowana, gdy nagle wpadłam w tryb panikującej trzynastolatki na koncercie ulubionego boysbandu. Natychmiast zrobiło mi się gorąco i duszno jednocześnie, puls zaczął walić jakby ktoś wstrzyknął mi konkretną dawkę mocnych dopalaczy, a wszystko to ( i znacznie więcej)  za sprawą jednej, bardzo niezwyczajnej osoby, która właśnie pojawiła się w moim polu widzenia.

Kroczył przez korytarz niczym nadczłowiek, którym przecież był. Doskonały w każdym calu, niczym wyjęty z moich najbardziej nieprzyzwoitych snów, tak idealny, że aż nierealny.

Uff, prawie zemdlałam z wrażenia, słowo daję.

Szedł pewnym krokiem górując nad wszystkimi - według moich obliczeń mierzył jakieś 189 centymetrów. Nie żebym wyliczała co do centymetra - mogłam się w końcu minimalnie pomylić. Miał na sobie niby zwykłą, czarną bluzę z kapturem i ciemne spodnie opinające jego atletyczne nogi ( najwyraźniej wracał z treningu, który kończył o 12:45 - nie żebym znała z najmniejszymi szczegółami jego grafik ),  ale wyglądał w nich obłędnie. Zazwyczaj nosił właśnie czerń i musiałam przyznać, że ten kolor bardzo do niego pasował. Stanął opierając się nonszalancko o szafkę, koło grupy swoich znajomych. Patrzyłam zahipnotyzowana, jak podnosi rękę i długimi palcami przeczesuje  swoje gęste, niemal czarne włosyPo chwili odrzucił głowę do tyłu wybuchając wesołym śmiechem, który zadudnił w moim podbrzuszu, wysyłając wibracje aż do samego wnętrza. Mogłam podziwiać jego szyję i dołeczki w policzkach, wielki, śnieżnobiały uśmiech. Zaczęłam wachlować się ręką, ale po chwili uzmysłowiłam sobie, że wyglądam jak kretynka, więc natychmiast przestałam.  

Ten chłopak kiedyś mnie wykończy, daję słowo. Zmrużyłam oczy, aby móc go widzieć jeszcze lepiej i naprawdę starałam się nie ślinić.

Eris Evans był moją największą miłością, tak naprawdę od zawsze. Moment w którym się w nim zakochałam, jeszcze jako malutka dziewczynka, był jednym z moich pierwszych wspomnień.
On natomiast ledwo rejestrował fakt, że ktoś taki jak ja znajduje się w jego otoczeniu. Dzięki temu - w przeciwieństwie do wielu innych uczniów - nie śmiał się ze mnie, chyba że byłam akurat z Bradem, z którym toczyli odwieczną wojnę samców alfa. Podczas jednego z ich pierwszych starć, z zażenowaniem uświadomiłam sobie, że moja płeć jest dla Erisa jedną wielką niewiadomą. Ubierałam się jak chłopak, miałam krótkie, jasne włosy z mocno nachodzącą na oczy, wystrzępioną blond grzywką i zawsze chodziłam w kapturze, albo czapce z daszkiem, a on zwracał się do mnie po prostu „dzieciak”. Kiedy kłócili się z Bradem słuchałam tekstów takich jak: „Williams, twój chłopak jest bardziej męski od ciebie” , „Co ty do cholery wyprawiasz z tym dzieciakiem? Jesteś totalnym zboczeńcem, Williams” albo moje ulubione „ Brad, który z was jest facetem w tym związku?” Nigdy mnie nie wyzywał, oprócz tego, że mówił do mnie jak do chłopaka, a ja zastanawiałam się, czy on naprawdę tak myśli. To byłaby totalna porażka, ale prawdopodobieństwo było niestety wysokie…

Eris był moim największym marzeniem. Szalałam za nim. Myślałam tylko o nim. W głowie miałam ułożone z milion żałośnie romantycznych scenariuszy ze mną i z nim w roli głównej. Był wszystkim. I nigdy nie będzie mój.

Właśnie w tej chwili jakaś blondyna z dekoltem do pępka zaczęła wpychać mu język do buzi, do tych słodkich, pełnych ust, które powinny być moje, a on włożył dłonie do kieszeni spodni i od tak po prostu pozwolił jej na to. Przymknął swoje oczy w kolorze gorzkiej czekolady, odwzajemniając ten wstrętny pocałunek, a ja poczułam piorunującą i obezwładniającą mnie zazdrość. I wszechogarniający smutek. I jeszcze milion innych uczuć. To powinnam być ja!

Spuściłam wzrok, starając się uspokoić. Wypuściłam drżący oddech, a po chwili poczułam ciepłe ramię obejmujące moje barki.

- Cześć pchełko? Jak się dzisiaj czujemy? – zapytał miłym tonem Brad, siadając przy mnie na podłodze.

- Cześć robaczku, całkiem nieźle – odparłam wykrzywiając się w coś, co miałam nadzieję przypominało nieco uśmiech.

Brad jednak znał mnie zbyt dobrze.

- Ej co się dzieje? Płaczesz? – spytał, więc szybko pokręciłam głową -  Lea, to przez te skorki wujka Eda? Daj spokój… Zaraz wszyscy zapomną.

- Nie, to nie przez skorki. Już pogodziłam się z byciem tą brudną biedaczką z robalami na ubraniu, którą należy omijać szerokim łukiem…

- Pchełko, nie mów tak…

- Nasze przezwisko z dzieciństwa nabiera nowego znaczenia. – pociągnęłam nosem i znów spojrzałam w stronę mojego ukochanego. Westchnęłam z bólem i zniesmaczeniem, kiedy blondyna pogłębiła pocałunek, przysysając się do Erisa niczym napalony glonojad. Ohyda! Na szczęście po chwili odsunął się od niej, najwyraźniej nieco zaniepokojony jej zmasowanym atakiem. Co za ulga…

Brad uniósł brew i spojrzał na mnie, a później na Erisa.

- Lea, co tak patrzysz na tego głupka Evansa? Jeszcze ci nie przeszło? – spytał zaniepokojony. Nie przeszło?! Ha, dobre sobie… Moje piętnastoletnie serce krwawiło z miłości i tęsknoty do Erisa już od wielu lat i byłam pewna, że będzie krwawić po wsze czasy. Dla waszej informacji - jestem cholernie melodramatyczna. Postanowiłam więc to nakreślić Bradowi, aby nie zadawał mi więcej tak niedorzecznych pytań.

- Nie, nie przeszło mi. Umieram z rozpaczy i żądzy, cierpiąc na nieuleczalną chorobę duszy i serca. Ta choroba to miłość. Nieodwzajemniona, ale tak potężna i wszechogarniająca, że odbiera mi oddech, zdrowy rozsądek i zmysły – odparłam dramatycznie.

- Pchełko, po moim trupie – Brad spiorunował Erisa wzrokiem na co pacnęłam go w ramię.

- Ogarnij się. Jakby był chociaż cień szansy, że on na mnie spojrzy. Dla niego nie istnieję – skubnęłam nitkę wystającą z bluzy, udając że jakoś sobie z tym faktem radzę.

- Bo nigdy cię nie widział. Obiecaj, że się do niego nie odezwiesz. Gdyby ten dupek zobaczył jaka jesteś śliczna, na bank by cię wykorzystał.

Zaśmiałam się, co zabrzmiało bardziej jak chrumknięcie. No cóż, nie byłam zbyt sexy - to kolejna rzecz jaką musicie o mnie wiedzieć.

- Bardzo zabawne. Gdyby istniała szansa, że Eris zechciałby mnie wykorzystać, właśnie teraz stałabym tam mówiąc: „Weź mnie, Eris chociaż jeden raz”! Stary, przykro mi, ale właśnie tak bardzo jestem zdesperowana. Mam fioła na jego punkcie. Dotykanie go jest numerem jeden na mojej liście rzeczy o których marzę. Obmacywanie się z Erisem jest przed nagrodą Nobla, domem z wielkim ogrodem, dostaniem się na wymarzone studia i suknią od Versace. Tak przyjacielu, aż taka jestem płytka – pokazałam na niego palcem, a Brad pokręcił głową.

- Udam, że tego nie słyszałem. Stać cię na więcej, Lea. Na więcej niż ten gnojek kiedykolwiek będzie mógł ci dać. Obiecaj, że nie powiesz mu co czujesz. Zje cię na śniadanie, a później złamie ci serce. Zrozumiałaś, Lea?

- Właśnie wyobraziłam sobie jak on je mnie na śniadanie, stary. Sorry, ale daj mi chwilę -  powiedziałam półżartem.

- Pchełko… – Brad dotknął mojej brody i uniósł lekko głowę. Spojrzał mi w oczy i zamrugał, a ja zmarszczyłam brwi. Mój przyjaciel był bardzo przystojny, dziewczyny naprawdę go lubiły. I był też dla mnie jak brat, jak najbliższa rodzina. Wskoczyłabym za nim w  ogień bez sekundy zastanowienia. – Jesteś najpiękniejszą dziewczyną jaką w życiu wiedziałem. Kiedykolwiek. I jeśli ten palant to zobaczy, będzie chciał cię skrzywdzić. Więc trzymaj się z dala od kłopotów.

Przewróciłam oczami, ale pokiwałam głową. To oczywiste, że nie narażę się na takie upokorzenie i nie powiem Erisowi, że go kocham - nieważne jak bardzo o tym marzę. Kiedy wyobraziłam sobie siebie mówiącą mu co czuję, aż przeszły mnie ciarki. Nie skończyłoby się na zwykłym wyśmianiu. On, jego kumple i dziewczyny z którymi się zadawał mieliby używanie na ładnych kilka tygodni, a moje i tak dość żałosne życie zamieniliby w totalne piekło. Umarli by ze śmiechu, przy okazji wykańczając też mnie.

- Brad, kotku… – usłyszeliśmy szczebioczący głos, a moje radary które potrafiły wyczaić Erisa na drugim końcu korytarza, zaczęły świecić na czerwono i wyć jak syrena pożarowa. Szybko naciągnęłam kaptur mocniej na oczy i spuściłam głowę. Te lafiryndy, z których jedna obściskiwała się z Erisem, stały nad nami, a on razem z nimi. Spojrzałam na jego czarne buty sportowe i nie wiedzieć czumu pomyślałam, że pewnie kosztowały równowartość kilku czynszów za nasze mieszkanko.

Nie patrz w górę, Lea, błagam nie patrz w górę. Wiem, że ciężko się powstrzymać, ale błagam, nie patrz w górę!

Bardzo rzadko zdarzało się, aby stał tak blisko mnie, mimo że czasami kręciłam się wokół niego, gdyż mój najlepszy przyjaciel był nie tylko jego największym wrogiem, ale też sąsiadem i przy okazji jedynym z najpopularniejszych chłopców w szkole.

- Cześć Carren, co tam ?– odparł Brad zimnym tonem.

- Chodź z nami, chciałam pogadać o balu…

- Ale ja nie idę na ten głupi bal. Już ci mówiłem, zapomniałaś? – warknął. Rany, nie znałam mojego przyjaciela z takiej strony. Dla mnie zawsze był słodki i miły.

- Nie, nie zapomniałam. Myślałam tylko, że zmienisz zdanie.

- Nie zmienię – dodał sucho. – Coś jeszcze?

- Idziesz z nami na plażę? No chodź, będzie fajnie. Tylko wiadomo, że sam…  Słyszałeś, że ktoś przyniósł na sobie jakieś robale do szkoły? Ten ktoś siedzi dokładnie koło ciebie. Radziłabym trzymać się z daleka, te paskudy gryzą.

- Zamknij się Carren, nie masz o niczym pojęcia – Brad objął mnie mocniej ramieniem, a ja skuliłam się jeszcze bardziej. Eris zaczął stukać nerwowo jedną stopą o podłogę, jakby się niecierpliwił i miał dość tej dyskusji.

- Dobra, kogo to obchodzi z kim on siedzi? Są siebie warci.  Żałosny głupek z manią prześladowczą i brudny, dziwny dzieciak. Chodźcie w końcu – usłyszałam jego głos i zacisnęłam dłonie.

- Ty też się zamknij, Evans. Nikt nie pytał cię o zdanie, dupku. Sam jesteś żałosny. Pierdolona męska dziwka. Jest jeszcze jakaś dziura w tej szkole w którą nie próbowałeś wepchnąć swojego kutasa, czy przeleciałeś już dosłownie wszystko co się rusza?  – Brad warknął na Erisa, a mnie dosłownie wmurowało na te słowa. Z bólem serca zagryzłam wargę i obserwowałam jak stopa Erisa przestaje rytmicznie stukać. Chciałam go obronić mimo, że to było irracjonalne. Poza tym nazwał mnie brudną i dziwną, więc chyba nie powinnam się odzywać…

- Udam, że tego nie słyszałem cioto, chociaż w normalnych okolicznościach skończyłbyś z moją pięścią w swojej dupie. Dzisiaj masz fart, bo nie mam cholernego pojęcia o co chodzi z tymi robalami, ale nie chcę mieć jednego na sobie, więc nie zamierzam zbliżać się do ciebie i twojego „chłopaka”. A właśnie, ja przynajmniej pieprzę dziewczyny, a nie małych chłopców, zboczeńcu – Eris powiedział z pogardą, na co Brad parsknął szyderczym śmiechem, ale o dziwo nie odezwał się już ani słowem. Małych chłopców?! Niemal się zapowietrzyłam, Boże spraw żeby nie miał na myśli mnie… Kogo ja oszukuję?! Oczywiście, że znowu mówił o mnie! -  Spadam stąd – i tak po prostu odszedł, zostawiając mnie ze złamanym sercem, zresztą nie po raz pierwszy. Wypuściłam drżący oddech, próbując się nie rozpłakać. On mną gardził. I brzydził się mnie! I mówił, że Brad byłby zboczeńcem gdyby ze mną sypiał… Oczywiście tego nie robiliśmy i faktycznie taka perspektywa wydawała się conajmniej niestosowna, ale w ustach Erisa zabrzmiało to jak największa obelga.

Nie byłam kimś kogo on mógłby potraktować jak jedną z tych dziewczyn z którymi się spotykał i którym pozwalał się całować. Robienie tego ze mną uważałby za wstrętne i niesmaczne, no i heloł – uwaga na robaki – w końcu nie chce mieć jednego na sobie.

Nie. Do. Wiary. Naprawdę zachciało mi się płakać.

- Szkoda, że nie idziesz. Jeśli zmienisz zdanie jesteśmy tam gdzie zwykle – Carren zwróciła się do Brada jak gdyby nigdy nic i po chwili zostawili nas samych.

Mój przyjaciel westchnął, kiedy pociągnęłam nosem.

- Mówiłem ci, że Eris to dupek. Nie przejmuj się nim, pchełko – odparł czule, a ja przytuliłam się do niego, bo byłam mu naprawdę wdzięczna. Był przy mnie mimo wszystko, jak latarnia morska podczas sztormu.

- Dziękuję, robaczku.

Historia naszych przezwisk, których tylko my wobec siebie używaliśmy była taka, że kiedy byliśmy mali, Brad powiedział, że jestem jak pchła – mały, denerwujący, wiecznie podskakujący insekt, którego ciężko się pozbyć. Był ode mnie o trzy lata starszy i w wieku ośmiu lat miał niewiele cierpliwości. Ja natomiast nazwałam go wtedy wstrętnym, tłustym robalem. Często się tak później przezywaliśmy, a kiedy podrośliśmy i zaczęliśmy bardziej doceniać naszą przyjaźń – pchła i robal ewoluowały do pchełki i robaczka. Głupie, wiem. Ale dla mnie to było słodkie.

- Zawsze, Lea. Zawsze będę przy tobie i zawsze wybiorę ciebie.

- Mówił ci już ktoś, że jesteś najsłodszym chłopakiem na świecie?

- Takie komplementy tylko w twoich ustach są coś warte –  Chrumknęłam, czyli się zaśmiałam i spletliśmy palce naszych dłoni. -  Chodź pchełko, zaprowadzę cię do domu.

Pokiwałam głową i wstaliśmy ruszając powoli do wyjścia.

- Dlaczego olałeś Carren? I dlaczego nie chcesz iść na bal? Podobasz się wszystkim dziewczynom, a Carren jest bardzo ładna… Może skorzystaj z tego, pójdź, zabaw się. Potańczysz trochę, powygłupiasz się…

- Podobam się wszystkim dziewczynom? Czyli tobie też? – spytał unosząc brew.

- Och, poważnie tylko tyle zakodowałeś? Wiesz o co mi chodziło. Dlaczego nie chcesz iść?

- Bo to głupie. Ty powinnaś mnie zrozumieć. Wiem, że nie ma na tym świecie siły, która wyciągnęłaby cię na ten bal.

- Jedyna siła, która by mnie tam wyciągnęła to Eris Evans. Chociaż szczerze mówiąc, gdyby mnie zaprosił to na pewno byłoby to w formie „ ponabijajmy się z brudnego dzieciaka”, więc i tak bym nie poszła…

- Pchełko, naprawdę się nie doceniasz. I nawet nie wiesz jakie wrażenie robisz na chłopakach.

- O tak, piorunujące wręcz wrażenie, które nakazuje im omijać mnie szerokim łukiem. I uważać za chłopaka.

 - Lea, może faktycznie ubierasz i zachowujesz się jak chłopak, ale trzeba być ślepym, aby nie zauważyć jaka jesteś piękna. Nie przejmuj się tym co powiedział. I tak nie jest ciebie wart, poza tym za kilka miesięcy już go tu nie będzie. Mnie niestety też nie…

- Nawet mi nie przypominaj! – Eris i Brad byli w ostatniej klasie, a ja musiałam przeżyć w tym gnieździe żmij jeszcze trzy lata. Trzy lata bez mojego najlepszego przyjaciela i obiektu moich westchnień. Brada i tak będę regularnie odwiedzała, ale Erisa? Serce ścisnęło mi się na myśl, że już nie będę go widywała. Wiem, że mnie obraził, ale… I tak nie wiedziałam jak to zniosę… - Będę za wami tęskniła…- powiedziałam smutno.

- Za mną wiadomo, że będziesz. Ale za tym kretynem Evansem? Błagam cię! I jestem pewien, że niedługo ci przejdzie to głupie zauroczenie tym dupkiem. Za kilka lat będziesz piękną kobietą sukcesu, która może mieć każdego faceta. Skończysz świetne studia, a ja będę z ciebie cholernie dumny. Będziesz w szczęśliwym związku z kimś komu ufasz, kogo kochasz i kto na ciebie zasługuje. A Evans zawsze pozostanie tylko dymającym wszystko co się rusza gnojkiem z przerośniętym ego. Zaufaj mi.

Pokiwałam głową i przytuliłam się do ramienia Brada w drodze do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro