Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1: Dalia


– Zapomnij! – warknęłam wprost do słuchawki telefonu, który trzymałam w dłoniach.

– Siostra... – Jęczenie Czarka już na mnie nie działało. Gdzieś od dwudziestu pięciu lat, ale nie, żebym liczyła.

– Nawet nie zaczynaj! – przerwałam mu, zanim zdążył się bardziej rozwinąć. Jego prośba była niedorzeczna! Rozumiałam wychodzenie ze strefy komfortu, by pomóc bratu, ale bez przesady, do cholery!

– Dalia – mruknął tym swoimi głosem, dzięki któremu ustawiały się do niego kolejki rozochoconych dziewcząt. Boże, jak ja go nie cierpiałam! I kochałam jednocześnie. A, zapomniałam dodać, tak: miałam na imię Dalia, niestety. Możecie podziękować moim kreatywnym rodzicom. Nazywali swoje dzieci zgodnie z alfabetem. I tak mój najstarszy brat miał na imię Adam (pasowało jako pierworodnemu, co nie?), mój drugi brat nazywał się Bartosz (wciąż w miarę normalnie). Potem byliśmy my: Cezary i Dalia. Cholerni bliźniacy. Na moje szczęście Czarek urodził się dwie minuty szybciej. W innym przypadku mogłam skończyć jako Cecylia. Brr. – Potrzebuję cię. Obiecałem chłopakom. No weź, mi chyba nie odmówisz?

– Przecież właśnie to robię, kretynie!

Czarek wziął głęboki oddech, który słyszałam nawet u siebie. I dobrze, niech sobie nie myśli, że spełnię jego niedorzeczną prośbę! Miałam szczęście, że akurat znajdowaliśmy się na dwóch przeciwległych krańcach miasta: on na służbie, ja w mojej cukierni. Przynajmniej nie musiałam oglądać tych jego oliwkowych oczu kota ze Shreka. No chyba, że spojrzę w lustro – wtedy zobaczyłabym takie same. Przerażająco identyczne.

– Dobra. Jeśli się zgodzisz, będę ci wisiał przysługę – powiedział w końcu.

Pojaśniało nade mną, serio. Włączyła mi się jakaś pieprzona żarówka, nie, co ja gadam, cały żyrandol!

– Jesteś tego pewien? – mruknęłam podejrzliwie.

– Tak. Obiecuję.

To było święte słowo. Skoro obiecał, dotrzyma słowa. Uśmiech rozświetlił mi twarz niczym u pieprzonego kota z „Alicji w Krainie Czarów". Oj, braciszku, nie wiesz, w co się pakujesz, pomyślałam.

– Dobra. Ogarnę wam te ciasta. A w Sylwestra ty będziesz moim kierowcą. Stoi? – Od razu postawiłam swoje warunki. Musiałam kuć żelazo, póki gorące.

Czarek był na ostatniej służbie przed Wigilią, która wypadała za trzy dni. Miałam już od cholery zleceń, więc jego prośba w ogóle mi nie pasowała. Oznaczała, że będę musiała zapieprzać po godzinach, żeby się wyrobić. I to ostro. Moja cukiernio-kawiarnia przynosiła mi spore zyski, ale wymagała też ogromnego nakładu pracy. Było mi o tyle trudniej, że Mania (jedna z moich przyjaciółek i współpracownic jednocześnie) właśnie zaszła w ciążę. Od początku wystąpiły jakieś komplikacje, przez które nie mogła już pracować. Zostałam więc tylko ja, moja druga przyjaciółka Domi, moja mama Dorota oraz Karolina – kuzynka, która dorabiała sobie u mnie jako kelnerka i baristka. Jednym słowem – sytuacja prawie nie do ogarnięcia.

– Ale jeśli którykolwiek z twoich kumpli znów będzie do mnie startować, to nie ręczę za siebie – dodałam znowu. – Pamiętasz, jak celnie rzucam ciastem, prawda?

Właśnie dlatego nie chciałam się zgodzić. Czarek był strażakiem. A to znaczyło, że pracuje w miejscu ociekającym testosteronem, z ludźmi, którzy mają w życiu dwa cele: zgasić jak najwięcej pożarów, rozpalić jak najwięcej dziewczyn. A ja nie cierpiałam aroganckich, pewnych siebie i zadufanych facetów. I to wszystko przez moich braci! Serio, jeśli jesteś jedyną siostrą trzech mężczyzn, możesz po pewnym czasie mieć dość wszystkich reprezentantów tego gatunku. Zresztą mój ojciec był taki sam: po nim odziedziczyli najgorsze cechy wymienione wyżej. Różnica była tylko jedna – tato kochał mamę ponad życie i nigdy nie widział poza nią świata. A moi bracia? Przypomnę: Adam, lat trzydzieści. Bartek, lat dwadzieścia osiem i Czaruś, lat dwadzieścia pięć – jak jeden przebierali w kobietach, przedstawiając mnie i rodzinie nową dziewczynę średnio raz w miesiącu. Jeśli miałam być szczera, nie dawałam rady za nimi nadążyć. Dlatego też każdą nazywałam w myślach Kaśką. Tak było prościej.

Żeby było zabawniej, każdy z nich parał się odpowiedzialnym zajęciem w życiu. Adam był policjantem, Bartek ratownikiem medycznym, a Czarek strażakiem. Normalnie trio bohaterów. Tylko ja postawiłam na bardziej przyziemne zajęcie, przejmując po mamie talent do pieczenia ciast, tortów, ciasteczek i wszelkich łakoci. Miało to niestety swoje minusy: każdy cukiernik musi smakować swoje potrawy. Smakowałam więc, modląc się, żeby poszło cycki. Jak na złość szło w tyłek. Kim Kardashian to przy mnie anorektyczka, serio. To z kolei też było niesprawiedliwe. Prędkość przemiany materii u moich braci dorównywała ich umiejętnościom uwodzenia kobiet: jedno i drugie było błyskawiczne. Ja za to musiałam katować się ćwiczeniami i siłownią, żeby nie wyglądać jak słonica w przechodzonej ciąży. Katastrofa.

To wszystko złożyło się na następującą sytuację: stroniłam od facetów w typie macho, jak tylko mogłam. Na moje nieszczęście przez braci obracałam się głównie wśród takich. Przykre, ale prawdziwe. Mój typ to koleś w okularkach, informatyk dajmy na to. Lekko przy sobie (ale nie z nadwagą!), taki misiek, w którego mogłabym się wtulić. Koniecznie z dołeczkiem w policzku i figlarnym spojrzeniem. Miał też być zabawny i słodki. Jednym słowem: nieistniejący ideał. Dlaczego? Bo do takiego zestawu oczekiwałam bonusu w postaci odpowiedzialności, konsekwencji i siły (przynajmniej psychicznej). I tak właśnie zataczałam koło.

Miałam w życiu dwóch facetów na serio. Jeden i drugi był typowym miśkiem. Jednego i drugiego pogoniłam, gdy pojawiły się pierwsze problemy w związku. Oni płakali, ja musiałam być twarda. No, cholera jasna, ile można bujać dorosłego faceta w swoich ramionach, ilekroć zwraca się mu uwagę, żeby nie rozrzucał skarpet po mieszkaniu, bo następnym razem będzie ich szukał w koszu na śmieci! Litości! Tak więc od roku byłam konsekwentną singielką z Różowym Kumplem Od Zadań Specjalnych. Dawaliśmy sobie radę.

– Jasne, młoda. – Czarek zaśmiał się do słuchawki. Młoda, bardzo śmieszne. Byłam młodsza o dwie minuty, do cholery! – Uprzedzę chłopaków, że gryziesz, a w Sylwestra jestem cały twój, stoi?

– Nienawidzę cię.

– Też cię kocham.

Rozłączając się, wciąż słyszałam jego dźwięczny śmiech. Boże, miałam ochotę go udusić!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro