Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9,5 (bonus sylwestrowy)


Przepraszamy, niesprawdzone, pisane dzisiaj rano, nie zabijajcie, pls ; - ;

-----

Deszcz srebrnych lamet sunął po niebie, wnikliwie koloryzując dzień dzisiejszy. Bezchmurny i tlący od połyskujących gwiazd lazur, mienił się najpiękniejszym odcieniem niebieskiego, jaki Louis mógł zobaczyć tej zimy. Był granatem, który rozpościerał swoje długie szlaki po całym niebie, a gwiazdy tworzyły się w konstelacje, które nie były niczym szczególnym prócz abstrakcyjnych maziaji, bo właśnie o to w nich chodziło. Trzeba było je samodzielnie przemieścić, użyć fragmentu wyobraźni, wykreować swój własny, niespotykany wzór. Niall siedział na ganku wyliczając gwiazdę za gwiazdą.

- Niall – jego ojciec oparł się o próg drzwi wejściowych. - Ich nie da się policzyć. Są niezliczone; nieskończone.

- A-ale, jak to?

Usiadł koło niego, zdejmując rękawice kucharskie, które dostał od matki Luke'a.

- Nikt w prawdzie nie wie, ile ich jest. Są dużą nieskończonością. Może to zmarłe dusze, a konstelacje tworzą rodzinę?

Blondyn kreślił palcem kółka na żwirku obok donic. Zayn w wolnej chwili lubił zielarstwo, swego czasu nawet myślał nad studiowaniem tego, jednak tak szybko jak myśl przyszła, tak została zdeptana i wystawiona na bruk.

- Czyli jak ta gwiazda – młodszy wskazał krótkim, krzywym palcem na jedną z srebrnych lamet. - jest dalej od pozostałych, nie ma zbioru, to znaczy, że nie miała rodziny?

Louis przyjrzał się gwieździe w lekkim popłochu spoglądając za siebie; bał się o nie przypalenie pieczeni.

- Może nie miała z nią silnych więzów, albo coś się zadziało w jej życiu, przez co ją straciła.

Niall spochmurniał, jednak odzyskał uśmiech, kiedy ojciec potulnie objął go ramieniem.

- Czy Harry byłby z nami w koooo ...?

- Konstelacji – Louis dopowiedział z wyższością, choć z pozoru nie miało tak zabrzmieć. - Nie wiem, kocham Harrego, Harry jest moim chłopakiem.

Niall o wszystkim dowiedział się zeszłej nocy. Od nadmiaru emocji nie mógł usnąć, wyobrażając sobie, jak znakomicie będzie mieć z powrotem dwóch rodziców. Może Harry nigdy nie zastąpi mu ojca, ale z pewnością zastąpi Luke'a, którego ojcem nazwać nie można. Wtedy mógłby poczuć te dwustronne ciepło, będąc kochanym z podwójnej liczby stron, być czyimś podwójnym światełkiem w głowie, rozmnożyć swoje ciało do dwóch głów; być najważniejszym.

Weszli do domu, kiedy grupka osób zaczęła testować petardy; Louis w pewnym momencie musiał przegonić ich bliżej pola, ponieważ nieudolni strzelcy celowali w stronę posesji, a nie nieba. Liam i Zayn od ponad tygodnia byli uciążliwi dla chłopaka, wiadome było ich szczęście i podekscytowanie, jednak ciągłe słyszenie przydomka „mój narzeczony" stało się formą żółci w gardle dla Louis'a. Kochał ich całym sercem, choć właściwie marzył o tym, aby ich strony rozeszły się. Aby oni wyprowadzili się do innej posesji, a ten dom został tylko dla nich; Harrego i Louis'a. Chciał pobyć z nim sam na sam, bez wglądu osób postronnych. Niall także ich trochę kontrolował i wzbraniał, nie mogli robić nic niestosownego przez większość czasu, nigdy nie uprawiali seksu, ani nic intymnego, nawet kiedy sytuacja była napięta, a ich biodra pocierały o siebie – ktoś musiał im przeszkodzić.

- Witam wszystkich – rodzinę dobiegł głos pomieszany z szeleszczącym wiatrem i łoskotem skrzypiących drzwi. - Pięknie tu pachnie.

Louis nawet nie myślał chwilę, aby zdać sobie sprawę kto, o tak pięknej barwie głosu, zjawia się w jego domu. Przykręcił gulkę od piekarnika, przestając zapiekać złotego już kurczaka. Wytarł swoje czoło ścierką, a następnie z uśmiechem wszedł do segmentu z wieszakami na ubrania. Pierwsze co zobaczył to Harry, próbujący komicznie wyplątać się ze swojego grubego i zawiłego szala, jednak nie był sam. Koło niego stała szczupła kobieta o czarnych jak węgiel włosach; blask czerni owiał jego oczy bardziej aniżeli sylwestrowa zima. Ubrana była w zieloną suknię za kolana, a jej włosy upięte były w staranny, ulizany kok na czubku głowy. Na nogach widniały balerinki, a w ręku mała, przetarta torebka w ekstrawaganckim materiale.

- Dobry wieczór, jestem Louis. – student podał rękę kobiecie, która z wdzięcznością potrząsnęła ją.

- Karen, matka Aaron'a, miło mi.

W całym popłochu Louis dopiero teraz mógł zauważyć małego chłopca, który swoimi tycimi rączkami próbował zdjąć z siebie ociężałą kurtkę. Z pomocą przybiegł Niall, który (jak na gentelmana przystało) pomógł zdjąć chłopcu odzienie i na powitanie, przytulił go leciutko.

- Niall, ubierz skarpetki. - jego ojciec spojrzał na niego z wyrzutem.

- A-ale, tato – wydął wargę, patrząc na swoje bose stopy. - Aaron toleruję moją propagandę.

Louis zaczął zastanawiać się, skąd jego dziecko, które jeszcze nie dawno miało problem z powiedzeniem słowa „konstelacja", zna słowo „propaganda"? Powinien ograniczać mu czas spędzony z Liam'em i jego przekomarzeniami politycznymi.
- Ale ja jej nie toleruję. – syknął z uśmiechem. - Twój wniosek został odrzucony, sejm zamyka posiedzenie, jeżeli nie zastosujesz się do poleceń, sędzia będzie musiał ogłosić wyrok karny.

Niall w istocie rzeczy nic nie zrozumiał, jednak brzmiało to dosyć groźnie z ust swojego ojca, dlatego ciągnąc starszego kolegę do pokoju, zdecydował się nie igrać z sędzią.

- Hej, skarbie – Harry podszedł do niego z wolna i musnął ręką policzek.

Szatyn zarechotał przebiegle i stanął na palcach, aby złączyć ich nosy razem. Co prawda nos Harrego przypominał sopel lodu, który opuszczając Arktykę próbuję oswoić się z klimatem Amazonki, jednakże i to nie sprawiało większych problemów zafascynowanemu Louis'owi. Cmoknął go w sopel lodu raz, potem drugi i trzeci; lubił droczyć Harrego. Ostentacyjnie kędzierzawy mężczyzna złapał za jego brodę i z cichym westchnięciem upustu, wbił się w jego różowe wargi. Tym razem niebieskooki nie wczuł się w ich smak, ponieważ czuł na sobie kogoś wzrok; otworzył oczy. Karen zajęta była rozmową z Liam'em, natomiast Zayn zniknął za drzwiami łazienki. Do końca nie wiedział kto go obserwuję, ale patrząc przed siebie z ustami na ustach, zobaczył jak Harry mu się przygląda. Zalał się rumieńcem. Czy od zawsze kiedy się całowali trzymał oczy otwarte, widząc tą niepohamowaną rozkosz na twarzy Louis'a, jakby dzięki pocałunkowi przeżywał orgazm wewnętrzny? Nastolatek palił się ze wstydu na tę myśl.

- Chciałem zobaczyć, jak wygląda Twoja twarz, kiedy się wczuwasz – brunet oblizał swoje wargi po zakończonym pocałunku.

Szczęście dla Louis'a; to był pierwszy raz, kiedy go obserwował.

***

- Trzy – Harry szepnął do ucha swojego chłopaka, szczelnie opatulając go swoimi silnymi nie na pozór ramionami.

- Dwa – dwójka narzeczonych, współlokatorów Louis'a, trzymała się za ręce.

- Jeden! - wrzaski Niall'a i Aaron'a zostały stłumione przez ogłuszające dławienie petard ulicznych.

Leciały za sobą, szybując po lazurze i rozpościerając jego szlaki na wielokrotność dróg. Wzbijające się ku niebu i rozpryskujące na jego krańcu; blask żywych kolorów otulił Omahę. Cała ulica zastawiona była grupkami osób, które zdecydowały się na puszczenie swoich własnych, oryginalniejszych petard. W tym roku Louis uznał, że puszczanie ich zostawi swoim sąsiadom, teraz najważniejsze było powitanie nowego roku z rodziną: Harrym i Niall'em oraz przyjaciółmi: Liam'em i Zayn'em, lekko wspomniawszy o Karen i Aaron'ie trzymających się za ręce i zaciskających je przy każdym ogłuszającym dźwięku.

Szatyn stał tam, opleciony mrozem i ramionami Harrego, który stanowiły minimalny procent ciepła. Jego dużą, chłopięcą dłoń obejmowała ta mniejsza Niall'a, który z wielkim zafascynowaniem nie mógł przestać trząść nogami i piszczeć; drugą rączką złapał Harrego. Louis przez moment poczuł jak się abstrakcyjnie dławi, swoim wyimaginowanym powietrzem, przez fakt tego, co właśnie czuję i widzi. Widzi bowiem coś na pozór rodziny; jego cudowny chłopak i Niall, a czuję niespotykane ciepło, coś rozsadzającego jego nieumięśniony brzuch (po urodzeniu chłopca przestał chodzić na siłownię). Można powiedzieć, że w końcu czuł, jakby ten rok miał się do niego uśmiechnąć, ponieważ może to był właśnie czas na zmianę szarej rzeczywistości w żargon kolorów kolidujących ze sobą?

- Kocham Cię – Harry cmoknął go niespodziewanie. - Szczęśliwego nowego roku.

***

Obijali się o korytarz, sapiąc nieustannie.

- Ciągle uważam, że pachniesz jak dorodne mango. - Louis upierał się złośliwie, będąc zbyt pijanym i roztrzepanym, aby móc zobaczyć, jak bardzo śmieszy tym Harrego. - Cudowne mango.

Kędzierzawy pchnął biodra w przód, narażając tym cztery ściany na echo soczyście głębokich jęków kochanka. Nie mając mu za złe, Louis chwycił jego krocze w ręce, niepostrzeżenie wkładając rękę pod spodnie.

- Masz erekcję. – stwierdził ze śmiechem. - Naprawdę podnieca Cię gadka o mango?

Mężczyzna chwycił go mocno za biodra, stykając ich czoła ze sobą.

- Podnieca ma Twój głos, o czym byś nie mówił – wpół zdania zaczął chichotać, pieszcząc szyję młodszego.

Skomlał cichutko, kiedy Harry zaczął go rozbierać już w sypialni. Każdy ruch jego ręki na ciele studenta, palił jego zmysły w stan podgorączkowy. Sam nie był pewien, czy przyczyną jego upicia było wino, czy dotyk bruneta. Wiercił się, kiedy ich erekcje napierały na siebie, a starszy nie podejmował żadnego kroku prócz ocierania; pragnął wszystkiego powoli.

- Jesteś gotów, żeby zrobić to ze mną? - zapytał troskliwie, odgarniając mokrą grzywkę z czoła swojego chłopaka.

Louis nie miał żadnych zastrzeżeń, jednak teraz zrozumiał do czego to dąży – seks. Zrozumiał także, że w tym momencie czuję się, jak po poznaniu Luke'a. Z początku wszystko było dobre, z umiarem. Myślał, że chłopak jest jego bratnią duszą, choć był młody i głupi, a wielu starszych licealistów osadzało się w jego umyśle jak uporczywe robactwo; zalegało. Miał wtedy pewność, że blondyn, którego uważa za swojego chłopaka n i g d y nie zrobiłby czegokolwiek wywołującego przykrość u Louis'a, ale tak się właśnie stało, po seksie. Louis nawet nie pamiętał, czy Niall był po jego pierwszym stosunku, ponieważ z Hemmings'em spali ze sobą kilka razy, jednak w teraźniejszości jego myśli obejmowały Harrego. Czy on by odszedł gdyby Louis faktycznie nie wiedział o swojej płodności?

- Chciałbyś mieć dzieci? - zapytał go wtedy, ale słysząc jak to pytanie zabrzmiało, kiedy ich nabrzmiałe członki wystawały spod tasiemek mokrych od preejakulatu bokserek, zarumienił się. - N-nie teraz, znaczy ...

- W każdej chwili – odpowiedział, głaszcząc jego tors swoją dużą dłonią. Louis nagle poczuł się niepewny swojego ciała. Harry dbał o swoje; piękne zarysy mięśni, dobrze ukształtowana linia V, widoczne mięśnie brzucha. Podczas gdy Louis nie miał tego, czego pragnął dzisiejsze nastolatki. Jego brzuch był tylko brzuchem, pustym polem, czasami nawet lekko odstającym po ciąży. Oczywiście, spalił to po porodzie Niall'a, jednak przez bycie ojcem nie miał czasu na zadbanie o siebie.

- Mogę mieć dzieci w każdej chwili – sprostował mężczyzna. - Byle z osobą, którą kocham. Nie oszukujmy się Louis, mam już dwadzieścia cztery lata, kończę studia i jestem sam jak palec.

- Masz mnie – Louis wspomniał, łapiąc jego dłoń i obcałowując ją. - Niall Cię kocha. Nawet nie wiesz, jak ekscytował się naszym związkiem. Karen i Aaron też uważają Cię za rodzinę. A Zayn i Liam, oni cieszą się naszym szczęściem, wspierają nas. Tu jest Twoja rodzina, Harry.

Mężczyzna pochylił się nad młodszym i z sapnięciem, wbił się w jego usta. Ich języki toczyły zażartą i pełną emocji walkę o dominację, penisy, twarde pod osłoną materiału, ocierały się o siebie wnikliwie.

- Szczęśliwego nowego roku – Harry szepnął w szyję chłopca, dotykając jego sutków.

- Szczęśliwego nowego ... - uciął czując usta swojego kochanka na swoim penisie. - Ugh, Harry!

-----

Pomysł na to podsunęła Gaashi6568, dziękujemy <3

Dziękujemy za wszystko i pijanego Sylwestra! <3 (tylko ten, nie róbcie sobie dzieci z obcymi ludźmi :") )

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro