Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

Wieczór zapadł prędzej niż zazwyczaj, dokładnie o kilkanaście sekund szybciej, widząc po zapalających się latarniach. Omahe ogarnęła czarna nicość; to właśnie teraz Mikołaje podróżowali po wszystkich zakątkach świata, aby zrobić malutki prezent każdemu z dzieci. Dzisiaj także był to dzień Harrego i jego jakże sprytnego pomysłu. Jeszcze przed wieczorem Niall marudził do ucha Louis'a, że ten nie dotrwa i zaśnie, i będzie jak w tamtym roku – nie zobaczą Mikołaja.

- Spokojnie, skarbie. Tym razem przeczekamy i zobaczymy. - poczochrał go po mokrej głowie, kiedy pomagał chłopcu brać kąpiel.

Od ostatniej wizyty Aaron'a, blondyn był jakby nieobecny; nawet zaczął wymyślać swoje własne wierszyki. Tatusiowi mówił, że to po prostu to „fajne" zajęcie, lecz Louis był na tyle świadom, wiedząc – są one dedykowane dla Aarona. Jeszcze kilka dni wcześniej szatyn uczył go rymowanek „na górze róże", teraz wodze wyobraźni Niall'a popuściły w najbardziej szerokich zakątkach.

- Tiak, ale Mikołaj z nami zostanie? - zapytał, chlapiąc wodą na studenta, który dzisiaj naprawdę nie chciał być wyprowadzony z równowagi. Wczoraj przed wyjściem on i Harry znowu się całowali, tym razem bardziej zachłanniej. Niestety, a może stety na tym się jedynie skończyło. Louis nie był do końca pewien, co jest między nimi, ale ich szczere rozmowy wyrażały więcej, aniżeliby chcieli.

- Nie, misiu. Mikołaj musi odwiedzić wszystkie dzieciaczki na świecie, wiesz? - zaczął pucować jego szyję gąbką z twarzą Scooby Doo. - Co napisałeś w liście do Mikołaja?

- Napisiałem, że chcę błyszczadła i dildosa, bo jak pisałem byłem głodny.

Louis przytaknął; dobrze wiedział, co chłopiec chcę dostać, szczególnie, że to on „wysyłał" ten list. Zasmucił go jednak fakt, że nie może kupić swojemu dziecku błyszczyków; niestety to wbrew moralności (jak głoszą mu sąsiedzi).

- Jestem pewien, że Mikołaj da Ci coś fajowskiego, szkrabie.

***

Dochodziła dziesiąta, a mimo żarzącej się choinki oraz poszczególnych, dwornych lamperii w mieszkaniu Tomlinson'ów panowała ciemność. Nawet grający telewizor nie dawał szczególnie jasnej poświaty, aby dać przynajmniej minimalną widoczność, jedynie pogarszał sprawę. Zapach świeżej choinki unosił się w powietrzu; Harry zdecydował się kupić prawdziwą dla Louis'a, co nastolatek z wdzięcznością przyjął. Może nie były to święta, jakich oczekiwałby przeciętny mieszkaniec Omaha; stoły pełne dań, rodzina dalsza i bliższa, masa dzieci, wszędzie świecące ozdoby, jednak szatynowi to nie przeszkadzało, bo właśnie te święta wydawały się dla niego idealne. Spędzał je z: Harrym, kimś kogo nie dawno poznał, a czuł, jak tajemnicza relacja buduję się między nimi; z Liam'em i Zayn'em, którzy troszczą się o niego, jak o wyczekiwanego syna oraz z Niall'em – jądrem jego serca. Bez chłopca byłyby to święta zmarnowane, zaprzepaszczone całkowicie, pozbawione sensu z jakim w parze idą te cudowne zwyczaje bożonarodzeniowe. Louis uważał, że spotkało go szczęście, większe, aniżeli mógłby sobie wymarzyć (a wyobraźnię miał nadto kreatywną).

- Tatuś, niunio jest śpiący, ale zaczekam na Mikołaja i pójdę palulu. - Niall szeptał do ucha nastolatka, kiedy siedząc na jego kolanach starał zgrywać pozory, jakimi było między innymi oglądanie „Pory na przygodę". Mimo że jedno z jego oczu już dawno zakryte było powieką, a drugie drgało na skraju wykończenia, chłopczyk otrzymał rolę aktora, który koniecznie marzy o zobaczeniu Świętego; rola to rola, powinno się z niej nigdy nie wychodzić na czas trwania prób, czy samego spektaklu.

- Dobrze, skarbie. Ale Mikołaj nie zjawi się, dopóki wszyscy nie pójdą do łóżeczek, wiesz? Możesz nie spać, ale pójść do łóżeczka, tak?

***

Coś cykało Harremu nad uchem, nie miał pewności, czy to jego oddech wydaję tak irracjonalne dźwięki, czy może zbyt wolne bicie serca zamiast pukania, wydaję odgłos tykania zegara. Jednak wszystkie podejrzenia okazały się nietrafne zważając na to, że była to wina zegara, który Louis umiejscowił koło drzwi wejściowych. Zgrabnie wślizgnął się do środka, o mały włos nie zahaczając swoimi dużymi butami o wystającym kołek w podłodze.

- Wyglądasz jak otyły pedofil.

Jego serce podskoczyło wraz z ciałem, słysząc zaspany głos. Choinka dająca choć minimalne światło przekazała mu znak, iż owym rozmówcą jest Louis, a przynajmniej jego znikome oblicze.

- Wystraszyłeś mnie. - westchnął z goryczą. - Nie mogę uwierzyć, że czuję się teraz niczym James Bond na jednej ze swoich cholernie niebezpiecznych wypraw.

Louis syknął z przekąsem.

- Pomijasz jeden ważny fakt. - zbliżył się do niego, a krótkie stopki (skarpetki) Louis'a, pucowały podłogę. - James Bond nie był hipsterem.

- Tak? Cóż, James Bond podobno był gejem, więc może mam coś z niego. - przybliżył się do niego tak, że czubki butów Harrego stykały się z małymi paluszkami nastolatka.

- Nie był gejem! - krzyknął szeptem, kiedy mężczyzna powoli objął jego talię.

- Może nie zrobił coming out'u, a prawdziwie kochał duże penisy.

Louis zgrzytnął zębami i wydał odgłos wymiotowania, który miał obrzydzić kędzierzawego, jednak zamiast tego, podjudził go jeszcze bardziej. Mimo lekko rozświetlonej ciemności udało mu się odnaleźć twarz Louis'a, a tuż po tym jego usta. Całowali się żarliwie, wzdychając w swoje szeroko otwarte buzie; Louis'a podniecał ten fakt. Fakt, że opuszczona, sztuczna broda Harrego drapała jego żuchwę, wypchany brzuch powodował zgięcie jego ciała w niewygodną pozycję, a buty Mikołaja stanowiły dla niego stopień, na który wpełzł ze swoimi kolorowymi skarpetkami.

- Więc przyznajesz się do lubienia dużych penisów? - dopytał ciszej.

Harry miał coś odpowiedzieć, ale zakłóciło mu to dłoń Louis'a, który natychmiast znalazła się na jego buzi.

- Niall idzie – rzekł wtem. - Stań koło drzwi, ja będę udawać, że, uhm, obudziłem się przez hałas. Migiem!

Student ze skurczonym przełykiem, obrócił się na pięcie. Jego wzrok wytężył się, a drzwi jakby same ukazały się przy dużym oknie. Podszedł do nich, po drodze zahaczając ostrym końcem buta o jakąś zmiotkę.

Cyk.

Lampa sufitowa się zaświeciła.

Mrok wypełnił się jaśniejącą bielą, a żarzące światło zaczęło sprowadzać Harrego do stanu potliwego. Kropelka za kropelką spływała z jego umięśnionych pleców, tworząc sporą kałużę na samym dole.

Jego oczy rozjaśniły się jak miliony gwiazd na niebie, usta słodsze od najsoczystszych owoców stanowiły małe kółeczko, natomiast włosy rozwichrzone pod napływem uporczywego przeciągu odstawały, tworząc chłopca zbitym z tropu; przebudzonym. Niall trzymał zaciśniętą rączkę na framudze łuku za którym stały schody na górne piętro. Louis stał tuż za nim, jakby asekurując, dodając otuchy, pomóc stawiać mu pierwsze kroki, które Niall opanował do perfekcji.

- M-mikołaj – szepnął wtedy zahipnotyzowany barwną postacią, stojącą u progu drzwi wejściowych. - Tato, to jest Pan Mikołaj, słyszysz?

Louis słyszał, aż za bardzo. Jego uwaga była bardziej skierowana na chłopca, który czuł się rozbity; miał podejść do Niego i co dalej? Poprosić o autograf? Buziaka? Zaśpiewanie wspólnej kolędy? Jego rówieśnicy wmawiali mu, że taka postać nie istnieje, a tu proszę; marzenia lubią się spełniać, ale czasami trzeba im trochę pomóc.

- Tak, Niall – Harry odchrząknął, kładąc dłonie na swoim otyłym brzuchu. - Jestem Świętym Mikołajem, hou hou hou.

Louis myślał, że za chwilę znów wróci do noszenia pieluch słysząc nazbyt cyniczno – komiczne „hou, hou, hou" Harrego. Brzmiało to bardziej jak wydźwięk godowy, wzywając samicę, jednak Niall wcale tak tego nie odebrał.

W oczkach chłopca zebrały się łzy.

Podbiegł do Mikołaja (mimo że był w piżamie, a Louis uczył go kultury przy gościach), a następnie rzucił się na niego, potulnie obejmując.

- Tak bardzo chciałem Pana spotkać. - szepnął, zatapiając ciepły nos w jeszcze cieplejszym materiale fraka Mikołaja. - Jest Pan dla mnie wzorem.

Harry słysząc te słowa uronił małą łezkę, ale aby student nie mógł tego spojrzeć, twarz zatopił w ciele chłopczyka.

- Więc, Pan Mikołaj dizio podróżuje?

- Bardzo dużo, Niall. - odpowiedział, choć spojrzenie Louis'a peszyło go do utraty przytomności.

- C-czy dostanę w tym roku rózgę?

Odstawił go na ziemię i pocałował (przez brodę) w czółko.

- Oczywiście, że nie, byłeś takim grzecznym chłopcem. - uśmiechnął się do niego promiennie, jednak nazbyt gruby i sztuczny materiał na twarzy, nie pozwolił blondynowi tego zobaczyć. - Więc, chodź teraz na kolana – przycupnął na fotelu. - I powiedź Mikołajowi, co prócz tych prezentów byś sobie życzył.

Faktycznie, prezenty już od momentu, kiedy Niall poszedł spać, stały pod choinką, czekając tylko na kogoś, kto zdecyduję się zerwać kokardy.

Chłopiec niepewnie spojrzał na swoje tatę, szukając pozwolenia. Ten bez namysłu, potrząsnął głową, a następnie usiadł na pierwszym stopniu schodów; nie chciał podsłuchiwać.

- Więc, jak? - dopytał, kiedy chłopiec wdrapał się na jego kolana, niczym wiercący się miś.

- J-ja, mam kilka takich maseń. - westchnął. - C-chciałbym, zeby wujek Zajan miał dzidziusia, bo baaardzo chciał, ale wujek Liaś tak nie bałdzo. - oparł głowę na ramieniu Mikołaja, spowiadając mu się ze wszystkiego. - Też c-chciałbym, uhm – zarumienił się. - Chcę zeby Aaron i ja zyli długo i szczęsliwie i chciałbym cmokać go, tak fajnie, zeby mu ciepło w bzusku było, jak mi.

Harry nie mógł uwierzyć własnym uszom. Czy aby jego bębenki nie robiły się głuche, formując słowa Niall'a w coś zupełnie innego? Czy prawdą może być fakt, że chłopiec zakochał się w synie jego sąsiadki? Nigdy o tym nie myślał w taki sposób, przecież to musiała być szczenięca miłość, ale gdyby spojrzał na to z innej strony. Zayn i Liam znali się od przedszkola, a mulat jeszcze w podstawówce pisał do niego miłosne wiersze; teraz są razem. To wszystko wydaję mu się tak bardzo nie dojarzałe, szczenięce i beztroskie, że nie ma ochoty zabraniać im czegokolwiek; po to przecież mają siebie. Jednak stosunek fizyczny w tym wypadku jest s z c z e g ó l n i e zabroniony.

- Jeszcze jakieś życzenia, słońce? - zapytał, głaszcząc go za uchem; Niall mruczał.

- M-mam jeszcze jedno – pokazał paluszka, jakby myśląc, że Mikołaj jest niedouczonym głąbem, lecz w prawdzie ten głąb jest na ostatnim roku studiowania kostiumografii, a liceum zdał śpiewająco. - Chciałbym, aby tatuś był szcześliwy. Aby znalazł kogoś kto go pokocha, o tak bałdzo – rozszerzył swoje rączki, pokazując ogrom miłości, jaką osoba ma darzyć Louis'a. Zniżył głos, widząc jak jego tata siedzi na schodach. - O-ostatnio poznał takiego Hazzie i wie Mikołaj, naplawde byłoby fajnie, gdyby Hazzie kochał mojego tatusia. Wtedy tatuś byłby baaałdzo szcześliwy i czułby się bałdzo potrzebny. Tatuś lubi być potrzebny.

Mężczyzna czuł, jak wielki głaz zaczyna spadać na niego. Sunie się powoli po gwieździstym niebie, kiedy chłopak zaciska oczy ze strachu, jednak po chwili rozbryzguję się na miliony płatków; tulipany, róże, hortensje. Niezliczone ilości kruchych, jak cienkie szkło płatków, spadających koliście po lazurze nocy.

Harry zdał sobie sprawę, co musi robić Louis'owi. Miesza mu w życiu, stawia w niejasnościach, powoduję strach, co do kolejnego związku – Harry nie chciał być jak Luke. Chciał być dla Louis'a podporą w każdej sytuacji, mimo że znają się miesiąc, mimo że obaj mają gorsze i lepsze dni, a ich charaktery są jak orzechy miększe i twardsze. Harry chciał oddać mu to co najważniejsze – miłość. Jednak był na tyle skąpy, aby chcieć i jego w zamian.

- Wiesz, mały. Postaram się spełnić Twoje życzenia. - ucałował jego czółko, nie myśląc tak wiele o tym, że Niall zaczął płakać. - Hej, hej, co jest?

- A-a co jeśli nikt mnie i tatusia nie pokocha? Co jeśli Aaron mnie nie lubi, a Hazzie zostawi nas, jak tata Lukey?

- Shh, skarbie – przetarł jego buzię kawałkiem materiału ze swojego ciężkiego fraka. - Wiesz, miłość jest ślepa, ale czasem warto być ślepym, Niall. Możesz wyobrazić sobie, co tylko zechcesz. Poza tym, nikt nie jest mądrym, kto kiedyś nie zgłupiał. Mamy swoje wzloty i upadki, ale naprawdę, zawsze przyjdzie czas.

Chłopiec fluknął, a ojcowski instynkt Louis'a uruchomił się słysząc to. Pognał do kuchni po chusteczki, ale gdy tylko przekroczył próg salonu, zobaczył jak Harry podciera jego nosek własnymi chusteczkami. Niall fluknął w nie i jeszcze ostatni raz przytulił się do Mikołaja, póki nie zasnął.

Święty przeniósł go do sypialni, w pełni spokoju oglądając jak maluch przytula się do poduszki, szepcząc ciche „papa". Niekiedy nazywał tak Louis'a, zazwyczaj wołał go tak podczas snu, kiedy myślał, że nikt nie słyszy. Po prostu lubił używać tego pseudonimu na swojego ojca, lecz wstydził się przy rówieśnikach, czy rodzinie.

- Dziękuję – Louis przytulił Harrego w progu, obcałowując całą jego twarz.

Niebo świeciło się czernią, błyszczało srebrnymi gwiazdami, a kąpało się w granatowej poświacie. Księżyc był w pełni, dając więcej światła na puste ulice Omahy, a dzieci śpiące w domach, niecierpliwiły się jutra – otwarcia prezentów.

- Zanim pójdę, chciałbym Ci to dać. – wyciągnął zza swoich pleców pakunek owinięty czerwonym papierem świątecznym oraz wielką kokardą u góry. - Nie wiem, czy to jest dobre, ale ...

- Harry, nie. - chłopak natychmiastowo odepchnął od siebie obiekt. - J-ja nic dla Ciebie nie mam, Harry.

- Słuchaj – mocno chwycił jego dłoń. - Jesteś wspaniały, wiesz? Robisz tak wiele dla ludzi, a ja chcę tylko Ci pokazać, jak wiele zrobiłeś dla mnie.

- J-ja nic ...

Uciszył go, przykładając swój kciuk do jego dolnej wargi.

- Zrobiłeś za wiele, Louis. Stanowczo zbyt wiele szczęścia jak na miesiąc, a to wszystko przez Ciebie.

Pochylił się i zatopił swoje usta w jego wargach. Brodę obciągniętą miał na szyję, a brzuch odrobinę utrudniał mu pozycję. Mimo to, Louis wydłużył ich pocałunek, ostentacyjnie biorąc prezent.

----

Miał być wczoraj, ale zapomniałam go wstawić :")

Dziękujemy za wszystko <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro