Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5


Louis czuł się, jakby w swoich rękach nie miał bombek od lat. Wydawały mu się takie kruche, łatwe do zniszczenia, nawet za pomocą dotyku. Różniły się od siebie zazwyczaj kolorami, ale nie kształtem; były takiej samej wielkości. Jedne bardziej białe, podchodzące w błękit, oblepione watą, jako śniegiem, gdzie namalowane były sanie, renifery doczepione do nich no i Święty, jako guru całej ilustracji. Inne zaś nie przedstawiały historii, raczej tani wzorek. Przykładowo czerwona bombka z namalowaną kokardą, albo saniami; po prostu jednym szczególnym elementem, który obejmował cały plan, był główny, nie do niezauważenia. Nastolatek pamiętał jak jeszcze nie dawno był ze swoim synem, kupując choinkę, w tym roku; uparli się na prawdziwą, a raczej Harry. Mimo że nie kąpali się w zielonych papierkach, a dzięki nim wycinki drewna zmniejszono o pewien procent (choć przy kupnie choinki rozbili ten procent), szatyn chciał, aby tym razem Święta były wyjątkowe. Aby Niall nie martwił się brakiem prezentu i odwiedzin dziadków. Przeżył niezapomnianą Wigilię, razem z główną atrakcją – Mikołajem. Harry przygotował się do tej roli, zapożyczając strój z pracy ulotkarza w galerii. Wdzięczność Louis'a nie znała granic.

Maluch wieszał plastikowe bombeczki na dolnych gałęziach, bo tylko tam dosięgał. Mężczyźni nie byli na tyle głupi, aby dać mu bombki szklane, nie dlatego, że było im ich szkoda, ale Niall lubił zatajać pewne rzeczy. Po pewnym wypadku, Louis nie dopuszcza chłopca do szklanych przedmiotów. Kiedyś niosąc chrupki w szklanej miseczce, upuścił ją, a ta rozprysła się na ziemi, w miliony ostrych kawałeczków. Nie chciał martwić taty, więc pozbierał odłamki rączkami, a następnym co Louis zobaczył, były zakrwawione ręce chłopca; potworny widok.

- Tatusiu, daj mi buzi. - chłopiec zaczął ciągać nastolatka za nogawkę, kiedy ten razem z Harrym wieszał bombki na do połowy pełnej choince. Louis był optymistą, jego matka powiedziałaby, że choinka jest do połowy pusta, on za to twierdzi, że do połowy pełna. Czasami trzeba koloryzować pewne kwestie, aby nie ulec monotonnej szarości przytłaczającej nas, jak w kloszu.

Harry spojrzał się na studenta z uśmiechem. Uwielbiał kiedy bawił się z Niall'em.

- Może Harry da Ci buzi. - zaproponował.

Czuł, że posunął się o krok za daleko. Przecież on i Harry, to nic takiego. Nie wiedział, czy byli kolegami, chciał móc po prostu pójść z nim naprzód w ten magiczny czas.

- Hazzie? - chłopiec odwrócił się w stronę zauroczonego sytuacją Harrego. - Mogę b-buzi?

Mężczyzna zaprzeczył ruchem głowy, a przez chwilę usta Niall'a zatrzęsły się.

- Pytanie powinno brzmieć, czy j a mogę buzi od Ciebie? - szepnął, rzucając się na chłopca i unosząc go w górę.

Na początku zaczął łaskotać jego szyję swoimi lokami, tak, że Niall o mało nie posiusiał się ze śmiechu. Louis był poniekąd wniebowzięty tym widokiem, widząc tak szczęśliwe twarze osób, którymi jest zahipnotyzowany, jednak nie chciał, aby blondyn popuścił na oczach Harrego. Innym dzieciom się już to nie zdarzało, natomiast niebieskooki chłopiec często popuszczał w majtki, mimo przestróg ojca.

- Kto jest dobrym chłopczykiem, no kto? - Harry zadawał pytania, gilgocząc chłopca i wtykając swój nos w jego.

- J-ja jeśtem!

Malec nie czekał dłużej i chwycił policzki mężczyzny w swoje ręce. Nastolatek przyglądający się sytuacji, stał na ziemi z bombką w dłoniach, ale sam miał poczucie oderwania, jakby dryfował na oceanie z balonem wypełnionym gorącym powietrzem. Harry robił głupie miny do chłopca, który się burmuszył i dawał mu w coraz to nowsze konstrukcje twarzy, lekki cmoknięcia w usta.

- Tatusiu, chcesz się z nami cmockać? - niemrawy szept Niall'a odbił się od uszu nastolatka, który wyrwany z transu, jakim była ta cudowna scena, spojrzał na niego karcąco. - Pseprasam.

- Nie, misiu. Tatuś się z Tobą pocałuję, ale później.

                                                       ***

Śnieg prószył za oknami, osadzając się na najszczególniejszych przedmiotach, ich najbardziej niezauważalnych segmentach, tworząc je malutką, białą plamką, pośród wichury, rozwiewającej nielepki śnieg na powierzchni ziemi, formujący się warstwami. Ludzie nie chodzili ubrani w długich zimowych płaszczach, ani długich, skórzanych kozakach, między innymi dlatego, że same ulice świeciły pustkami. Wszystko wokół było pokryte zimną bielą oraz błękitem nieba padającym poświatą na różne przedmioty. Z czasem błękit zamienił się w granat, a na powszechny lazur wdrapały się migoczące w oddali mroku gwiazdy; więcej niż ktokolwiek mógł pomyśleć. Jednak nie był to pojedyncze światła, a jedność. Oddzielone segmenty. Tworzyły swoje własne ugrupowania, stowarzyszenia martwych poetów, którzy pisząc o śmierci, sami się w nią zamienili. Grupy poetów, pisarzy, artystów scenicznych, ludzi wykształconych ściśle umysłowo, ludzi humanistycznych; zazwyczaj Louis tak o tym myślał, co z pewnością niejeden człowiek miał na ostatnim miejscu w kategorii szeroko stronniczego rozmyślania.

- Myślę, że teraz wygląda ślicznie. - Harry pochwalił choinkę (mającą swoje iglaste uczucia), widząc jak majestatycznie wygląda po udekorowaniu.

Fakt faktem, męczyli się z nią ponad kilka godzin, kiedy Harry specjalnie podnosił Niall'a na barana, aby ten mógł nałożyć na czubek gwiazdkę; minęły godziny zanim trafił. Następnym argumentem było to, iż maluch stał się po pół godzinkach zmęczony, dlatego Louis dał mu ciepłej kaszki z sokiem malinowym w misce i ululał. Harry z fascynacją patrzył na każdy jego ruch.

- Też tak myślę. - Louis odpowiedział, choć nie często zdarzało mu się chwalić swoją własną pracę i wkład nad nią.

- Wiesz, naprawdę miło u Ciebie spędziłem czas. - mężczyzna puścił mu swój uroczy uśmiech, a następnie chwycił małe dłonie w swoje większe. - Mam nadzieję, że ty też tak uważasz. - powoli pocałował każdy z jego pobielałych knykci.

- Tak, tak, naprawdę, mimo że jesteś stuprocentowym hipsterem z domieszką outsidera, i tak uważam, że jesteś niesamowity, Harry. Niall jest Tobą zauroczony. - dopomniał, ściskając palce wokół jego. - Zresztą, nie tylko on.

Studencki uśmiech otulił twarz Louis'a, jak najdroższa pierzyna włochatym futerkiem ogrzewałaby jego twarz. Nie zdawał sobie sprawy, jakiej wielkości są jego rumieńce.

- Szczerze powiedziawszy, zanim stąd wyjdę, chciałbym zrobić pewną, małą rzecz. - zamknął na chwilę oczy, zanim jego nozdrza nie rozwarły się przy dogłębnym nabieraniu powietrza. Wyglądał jakby się stresował, a szczebiotanie rur przy ubikacji w pewnej mierze uspokajałoby go, z puknięcia na puknięcie.

Po paru chwilach oczekiwania, Louis zauważył ruch jego dłoni. Powędrowała ona do kieszeni kurtki, którą zdążył na siebie założyć, tuż po udekorowaniu choinki. Tak naprawdę był to jedynie płaszcz, nie wyglądający na koniecznie grubego, a jedynie 'modnego', co zresztą przeczyło hipsterskim zasadom Harrego (w uważaniu Louis'a).

- N-nie wiem, ale – wyciągnął z niej zieloną, jak trawa wiosną, jemiołę. Mimo że była sztuczna, a fabryczne kuleczki brokatu nieznacznie się na niej odznaczały, Louis nie wiedział, jak skomentować ten gest. Był jednym z milszych gestów w świecie jego partnerskich flirtów. - J-jemiole się nie odmawia. - rzekł, podnosząc roślinę za łodygę, do której przypięta była czerwona wstążka, a sama jemioła znajdowała się nad przepaścią od ich głów.

Louis nie chciał wykonać tym razem pierwszego ruchu, dlatego tylko przybliżył się odrobinkę, mrużąc oczy i wydymając usta. Student uznał to jako znak, dobrą passę, Jokera w karcianej rozgrywce, a byłby głupcem, gdyby nie skorzystał.

- Zrób to. - Louis zdążył szepnąć, zanim jego oczy całkowicie się nie zamknęły, a usta zalało nieznajome ciepło.

Było to coś dosyć niespotykanego, dla nich obydwu. Ich usta przywarły do siebie, muskając się zaledwie, a gorące oddechy zalegały w ustach dwóch kochanków, jakby bali się ich wypuścić. W końcu starszy przejął inicjatywę i docisnąć swoje pulchne wargi do tych Louis'a; niebieskooki zaczynał delektować się ich smakiem. Pomieszanie pomarańczy, kwasku cytrynowego oraz wręcz niezauważalnej mięty. Harry natomiast czuł jak wargach Louis'a zupełnie inny posmak; nie wczuwał się w rzeczy egzystencjalne, ale abstrakcyjne. W pełnych ustach chłopaka czuł ciepło, dużo rodzinnego ciepła; zdążył odczuć także papier, książki, literaturę, Louis musiał dużo czytać; kolejnym smakiem była ciekawość świata, Louis podgryzał ich wargi, co także stanowiło odwagę. Harry uświadomił sobie, że szatyn jest ciepłym książkoholikiem z pełnym zapałem do poznawania świata i interpretowania go, w sposób, który on sam będzie uważał za słuszny.

Jeden pocałunek, który zmienił ich patrzenie na siebie, wnoszący do ich postrzegania więcej, aniżeli powinien. Dawał im świadomość emocji, które otaczają osobę im daleką, a zarazem bliską. Ale nie przestawali siebie poznawać, jedynie kilkosekundowe nabranie haustu powietrza oddzielało ich chętne poznawania świata usta od siebie.

- Tatuś? - do pomieszczenia oświetlonego jedynie przez choinke stojącą przy oknie, wszedł mały blondyn z zaspaną buzią. Jego włoski śmiesznie odstawały, a policzki przypominały małe pyzy. - Uhm, j-ja chcę palulu, tatuś idzie palulu ze mną?

Louis uśmiechnął się zawstydzająco do chłopca, a następnie bez skrępowania cmoknął Harrego w usta.

- Spotkajmy się w świąteczny dzień, proszę, przyjdź z Aaron'em.

Kędzierzawy puścił całusa do Niall'a, który podskoczył i złapał ptaszka w locie, chowając go w swoim serduszku, mimo że rzeczywiście było to tylko powietrze – abstrakcja czyni nas piękniejszymi ludźmi.

- Do zobaczenia, kochani.

-----

Tak, jakby ktoś nie zauważył, wszystkie błędy językowe będące w wypowiedziach Niall'a, są w pełni zamierzone :')

Dziękujemy za wszystko <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro