Rozdział 2
Nastolatek będąc na drugi dzień w galerii ze swoim synem, nie poszukiwał zbyt wiele (może świątecznej miłości, ale mógł poczekać dla dobra swojego syna). Mianowicie nie chciał, aby Niall musiał przez całą srogą zimę drałować w swoich kaloszach. Louis ostatnio dostał drobne pieniądze od ciotki i zdecydował się je wydać na dosyć przydatną dla chłopca rzecz.
Chlup, chlup, chlup.
Chłopak patrzył jak z rynienki płynie brudna woda, wpadając do postawionego przez sklepowe wiaderka. Czekał niecierpliwie, aż jego syn przymierzy swoje butki, a następnie pokaże mu się w nich. To nie było zachcianką Louis'a, aby chłopiec przebierał się w przymierzalni, na dodatek sam, podczas gdy nakładanie butów (nawet na rzepy) sprawia mu uciążliwie trudności.
- Skarbie, długo jeszcze? - nastolatek zapytał, odsuwając kotarę do sekcji Niall'a, jak myślał. Niestety, kiedy spojrzał w prawo, nie dostrzegł tam swojego syna, jednakże nagą kobietę, przymierzającą parę, jak szatyn dostrzegł, zbyt wąskich jeansów. - O Boże , przepraszam – wytrzeszczył oczy, unikając ciosu kobiety, a gdyby nie chwila, dostałby wielkiego gonga w twarz.
- Zboczeniec! - krzyknęła za nim, kiedy Louis z zażenowaniem oddalił się do środka sklepu.
Jak możliwy był fakt, że nie zauważył, jak jego dziecko opuszcza swoją przymierzalnię? A co jeśli chłopak uciekł z butkami na nogach; przecież szatyn może pójść za to do więzienia!
Zaczął rozglądać się na wszystkie strony, po czym przechodził alejkami sklepu z obuwiem, krzycząc imię chłopca. Nie wiedział, co ma teraz zrobić. Niall był taki mały i kruchy, nie wybaczyłby sobie, gdyby coś mu się stało. Już nigdy nie dostałby laurki na dzień taty z podpisem „najlepsy tatus najalka".
- Niall! - chłopak wybiegł ze sklepu, czując jak tłum ludzi go przytłacza.
Byli wszędzie; od stoisk z darmowymi próbkami perfum, po wystawy przypraw. Hol w galerii był nie tyle, co potężnych rozmiarów, ale i kolosalnego tłoku, szczególnie w okresie przedświątecznym. Nastolatek biegł, zaczepiał mniejsze dzieci, jednak orientując się, że to nie Niall, odsuwał się od nich, dalej tropiąc.
- Niall! - krzyczał, a łzy zaczęły podsuwać się do jego oczu. Boże drogi, co by się stało, gdyby zrobił to własnemu dziecku. Jest najgorszym ojcem roku, matka miała racje; nie powinien opiekować się dzieckiem. Po urodzeniu miał wybór: albo zatrzymać chłopca przy sobie i być jego o j c e m, albo oddać go w ręce matki i ojca, aby udawać tylko jego b r a t a. Louis nie wiedział, jak ma to rozumieć. Jego rodzice oddaliby wszystko za dobrą reputację w sąsiedztwie, którą szatyn zniszczył od tak. Ale, uwierzcie mi na słowo, to nie była jego wina. Został postawiony przed sądem ostatecznym, wybierając pomiędzy patologiczną rodziną, jaką był nastoletni (samotny!) ojciec, a kochającą, n o r m a l n ą rodziną, o tyle, że zakłamaną. Louis kochał Niall'a i nie wyobrażał go sobie w roli młodszego brata. Chciał o niego dbać; przypominać mu o czapeczce zimą; mówić, że nic się nie stało, kiedy ten ubrudził swoje nowe tenisówki; spędzać z nim czas jak ojciec z synem. Od pewnego czasu jednak zaczęło mu brakować podpory, nie wyrabiał na zakrętach. Los płatał mu figle, jak na przykład fakt, że jego rodzice nie przyjadą do niego na święta, bo za bardzo się go wstydzą. Kolejną anegdotką była sprawa, że nie chcą dawać Niall'owi prezentu, bo przecież to Louis chciał być taki samodzielny. Nastolatek nie wiedział, jak powiedzieć to małemu. Ich święta będą paskudne; sztuczna choinka ze starymi ozdobami, indyk Louis'a i oni sami, pogrążeni w ciszy. Przecież dla takiego dziecka musiał to być swego rodzaju szok. Jedno z najpiękniejszych świąt zniszczyć i zdeptać przed jego małymi oczkami. Louis nie chciał wiele, pragnął tylko dać Niall'owi rodzinę, ciepło, a nawet tego nie mógł dostać.
- Kurwa mać. - przeklął, wbiegając do drzwi wyjściowych galerii. - O mój Boże. - łzy wyszły na jaw, kiedy przed jego oczami zabłysły czerwone rękawiczki Niall'a. Leżały na ziemi, tuż przed drzwiami wyjściowymi. - Niall, coś ty narobił?
Zaczął panikować. Mieszkali w Omaha, jednym z największych (populacyjnie) miast stanu Nebraska. Niall był niski i szczególnie kruchy, ledwie sześciolatek mógł go zabić, a co dopiero wygłodniali ludzie śpieszący się do domu w godzinach szczytu.
Usiadł na ławce i zatopił twarz w dłoniach, powtarzając „jestem beznadziejny" jak mantrę.
- Hej – czy Louis słyszy dziwne głosy? - Hej, uhm, ty!
Niebieskooki podniósł ciężką, od natłoku wydarzeń, głowę, spoglądając na postać grubego Mikołaja, która stała przed nim. Wyglądał jak czerwono biała bombka, tak samo ociężale się ruszał. Louis przez chwilę myślał, że to jakiś pedofil, gdyby nie całkowicie zielone oczy Mikołaja. Wokół nich nie było zmarszczek, ani opadnięć, były swego rodzaju żywe i piękne, może odrobinę zaspane.
- Nie chcę ulotki. - bąknął, patrząc na grubego Mikołaja, faktycznie trzymającego w ręku ulotki do jednej z wyprzedaży świątecznych. Tylko tego brakowało Louis'owi, kuponu na -40% do H&M'u, kiedy jego dziecko zaginęło.
- Uh, nie jestem pewien, czy ten dzieciak to ulotka. - Święty odwrócił się, łapiąc małego blondynka za rączkę, który był całkowicie zaabsorbowany postacią Mikołaja.
Louis oniemiał z wrażenia. Jego syn był tutaj, całkowicie bezpieczny, z jakimś pedofilskim Mikołajem, ale to nie ważne. Istotne było, że się odnalazł, cały i zdrowy. Nastolatek od razu wstał z siedzenie, podnosząc swojego szkraba do góry. Wtulił się w niego mocno, kiedy maluch chichotał w jego szyję.
- Boże, Niall! - szatyn oburzył się, nie racząc spojrzeć na mężczyznę w przebraniu Mikołaja. - Nigdy więcej nie oddalaj się beze mnie! Mogło Ci się coś stać!
Niall wydął swoją dolną wargę, patrząc na Świętego Mikołaja.
- A-ale tatusiu, j-ja zobaczyłem Mikołaja. - fuknął, a Louis wyczuł, co jest na rzeczy. Odstawił chłopca na ziemię, usadawiając go na pufie. Wyjął ze swojej torby chusteczki higieniczne i pomógł chłopcu się wysmarkać.
- Słuchaj, myszko. To nie jest prawdziwy Mikołaj. - nastolatek popatrzył na grubaska, który ciągle stał obok nich, podsłuchując ich rozmowy. - To jest, uhm, pomocnik Mikołaja, rozumiesz?
Niall pokiwał główką ze smutkiem. Naprawdę myślał, że zobaczył Świętego Mikołaja, dlatego nie zważając na konsekwencje, po prostu opuścił swojego tatusia, robiąc sobie kłopoty.
Louis pocałował czoło swojego chłopca i westchnął, prostując się.
- Dziękuję. - nastolatek szczerze uśmiechnął się do mężczyzny. - Nie wiem, co bym zrobił, gdyby cokolwiek mu się stało.
Zielonooki zmarszczył okolice oczu, co za pewne było spowodowane uśmiechem, niestety Louis nie mógł zobaczyć go przez brodę.
- Nie ma sprawy. - miał całkiem wysoki głos, nie przestarzały i całkiem pociągający. Och, czerwony alarm, Louis podnieca się głosem pedofilskiego Mikołaja. - Mały naprawdę chcę zobaczyć Mikołaja.
Ciche westchnienie opuściło usta Louis'a, kiedy przyglądał się każdej części ciała mężczyzny. Duże, szpiczaste buty, ogromne spodnie w puchatymi końcami nogawek, gruby brzuch na którym spoczywała czerwona narzuta, śnieżna, sztuczna broda oraz najpiękniejsze, zielone tęczówki, jakie Louis mógł kiedykolwiek ujrzeć.
-Uh, no wiesz, obiecałem mu, że w tym roku go zobaczy. - czuł, jak potężny rumieniec wkrada się na jego twarz przy tym, jakże głupim wyznaniu. - Tylko nie wiem, jak mam to zrobić.
- Spokojnie, są takie „wypożyczalnie" Mikołajów. - szepnął mi na ucho, a jego broda łaskotała mój policzek. Nie wiedziałem, jak, ale właśnie stary, ociężały mężczyzna w stroju Mikołaja, podniecał mnie. - Możesz pójść do „Kids' Dreams" na rogu ulicy Churchilla.
- Ile to będzie kosztować? - dopytał, kątem oka patrząc na smutnego Niall'a, który uronił kilka łez. Niekiedy starał się pokazać swojemu tatusiowi, że on już jest „diuzy" i nie „płacka", niestety Louis sam umiał się domyśleć. Po dzisiejszej Mikołajowej wpadce zrobi Niall'owi duży kubek budyniu czekoladowego, żeby poczuł się choć trochę lepiej.
- Tysiąc.
Louis zaczął kaszleć, prawie wymiotując swoje płuca. Tysiąc złotych za jedną wizytę sztucznego Mikołaja, aby zadowolić dziecko; stanowczo za wysoka cena. Louis kochał Niall'a, ale za takie pieniądze mógł kupić tyle tanich rzeczy, jak spodnie dla dziecka, albo nową bieliznę, którą blondyn szybko pruje. Nie mógł pozwolić sobie na taki wydatek.
- Uh, nie, to trochę za dużo.
Zielonooki kiwnął głową, a błysk w jego oku poniekąd przestraszył nastolatka.
- Jeżeli chcesz, ja mogę przyjść, Louis. Udawać Mikołaja.
Chłopak zaśmiał się sowicie, spoglądając na całkiem poważny wyraz oczu mężczyzny. Śmiał się póki nie zdał sobie z czegoś sprawy. Ten chory zwyrol znał jego imię.
- S-skąd mnie znasz? - zapytał, widząc jak mały Niall dotyka jego łydkę paluszkiem. Gdy Louis patrzy w dół, blondyn wystawia rączki do góry, chcąc, aby tatuś wziął go w górę. Chłopiec był ciekawskim dzieckiem i lubił słyszeć rozmowy tatusia z innymi ludźmi. Tylko zazwyczaj potem zamęczał go pytaniami: „Tatusiu, a co to ten czynsz?", „Tatku, a czemu Zee mówi do Liasia 'kochanie', ty tak na mnie mówisz. To znaczy, że Leeyum jest synkiem Zezee?", „Tatuś, a co to te całe podwójne randki?".
Mikołaj zdjął swoją brodę i czapkę, wtedy Louis mógł zobaczyć jego twarz. Oniemiał. Było w nim coś, czego chłopak nigdy nie widział. Wyraźne kontury twarzy, mocno zarysowana szczęka, trochę kanciasta, duże oczy, wyłupiaste, zadarty nos i ślicznie wyrównane brwi. Do tego, jako wisienka na torcie, gęste i długie loki, swobodnie pałętające się po twarzy mężczyzny (nie tak starego, jak Louis uważał). Nie mógł zrozumieć, jak mężczyzna jest dla niego wielkim fenomenem, kimś dotąd niespotkanym. Był w tym pewien aspekt, ponieważ szatyn kojarzył go. Nie wiedział skąd, jak, ani w jakim czasie mógł go spotkać, nie interesował się tym, kiedy jego uśmiech i (pieprzone) dołeczki wprawiały żołądek w ruch.
- Chodzimy na tę samą uczelnie. - bezczelny uśmiech chłopaka, sprowadził do pionu Louis'a, który odruchowo spuścił głowę.
Nie czuł się dobrze w towarzystwie nieznanych mu studentów. Ci zazwyczaj wyśmiewali jego sytuację, krytykowali złe postępowanie, obwiniali za wszystko, nawet globalne ocieplenie. Był obiektem kpin i zdawał sobie z tego sprawę. Jedynie nie chciał, aby cały ten 'krzyk' na jego osobę, musiał obnosić Niall'a. Nie mógłby znieść, gdyby jego dziecko zostało zwyzywane i tak jak on, jego psychika zostałaby rozbita. Loczek mógł być jednym z tych „urwiskowych" studenciaków, nie widzących nic poza swoim nosem i pieniędzmi (nie własnoręcznie zarobionymi). Szatyn nie mógł znieść egoizmu, który go otacza, tym bardziej kłamliwych igraszek. Kiedy jakiś starszak po raz pierwszy pokazał mu uniwersytet, zaprzyjaźnili się, jak Louis myślał. Spędzali długie godziny razem, zwyczajnie siedząc i kontemplując nad różnymi wywodami. Jednak nastał taki dzień, kiedy szatyn zwierzył mu się z sytuacji. Początkowo wszystkim opowiadał dobrze mu znany kit; rodzice podróżują po świecie, a jego brat Niall potrzebuję opieki. Teraz jednak było inaczej. Opowiedział mu wszystko, od szczęśliwego początku do mizernego końca, jak na spowiedzi, zero tajemnic. Dylan, bo tak miał na imię owy chłopak, przytulił go wtedy i cmoknął w czoło, jakby dodając otuchy. Leżeli wtedy wtuleni w siebie i Louis miał nadzieję, małą i chybną, ale nadzieję. Dylan zaakceptował Niall'a jako syna Louis'a, więc może Dylan mógłby chcieć z nim coś więcej. Jak szybko nadzieja pojawiła się w jego głowie, tak szybko została spuszczona na beton i roztrzaskana w miliony, powoli wypalających się w słońcu kawałków. Dylan powiedział o tym wszystkim studentom na jednej z domówek. Zwyzywał Louis'a, a następnie przez pierwszy miesiąc Tomlinson zyskał pseudonim dosyć ofensywnej dziwki. Od tej pory nastolatek ufał tylko Zayn'owi i Liam'owi, którzy jako jedyni potrafili go wesprzeć w najgorszych sytuacjach.
- Hej, Lou – chłopiec zarechotał trochę jak pomieszanie żaby z warkotem traktora. - Nie wstydź się. Dobrze wiem, że Niall to Twój syn. - mężczyzna westchnął, drapiąc się po lekkim (naprawdę lekkim, prawie niewidocznym) zaroście. - Jest uroczy i kochany, rozmawiałem z nim o kucykach Pony. - obaj zachichotali. Niall, mimo młodego wieku, naprawdę lubił dziewczęce rzeczy. Louis nie raz został oskarżony przez sąsiadki, że szatyn jako 'pedał', demoralizuję młodego Tomlinson'a, jednak nie w tym rzecz. Blondyn szczególnie lubił lalki, różowe rzeczy, a najbardziej stoiska z „błyszczydłami" (błyszczykami). Ojciec nie miał na to wpływu. - Niall jest naprawdę słodki, jak jego ojciec. - mężczyzna spuścił głowę, a Louis czuł jakby stąpał po cienkim lodzie. Nie był do końca pewien, czy student ma na myśli Luke'a (drugiego ojca), czy Louis'a.
- Chcesz to zrobić? - dopytałem, szczególnie uważając na słowa, kiedy Niall był w pobliżu.
- Jasne, może spotkamy się za tydzień i obgadamy szczegóły. To mój numer.
Cóż, Louis jeszcze nie wiedział, jak ma się odwdzięczyć Harremu, bo tak loczek miał na imię.
----
Dziękujemy za wszystko <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro