Rozdział 1
Latarnia po latarni zapalała się i gasła, kiedy niski szatyn patrzył na nie swoim krwiożerczym i najpewniej poblakłym wzrokiem. Jego małe stopy odbijały się od ziemi, jak od wielkiej trampoliny przesiąkniętej brudem i zimnem. Nastolatek schował dłonie do kieszeni jeansowej narzuty, przeklinając swoją osobę w myślach. Jak można być na tyle nieświadomym pogody, aby zamiast ciepłej, zimowej kurtki, wziąć nic nie znaczący płaszczyk, zaledwie mały procent ciepła. Cholerna katana i jej cholerny brak futra w środku. Szatyn przeskakiwał zamarznięte kałuże, kierując się do błogosławieństwa, które dzieliło go o kilka metrów.
- Tatusiu! Nie tak szybko. – usłyszał głos swojego chłopczyka, obracając się na pięcie. Mały Niall ledwo mógł nadążyć za narzuconym tempem swojego tatusia, pomijając fakt, że dopiero ostatnio nauczył się w pełni samodzielnie i stabilnie chodzić. Tatuś był z niego dumny. - Chcę na rączki. – chłopak bąknął, depcząc swoim małym kaloszem (ponieważ Louis był na tyle genialny, aby założyć mu kalosze w środku srogiej zimy) dużą, w porównaniu z chłopcem, stopę swojego taty.
Mały Tomlinson i duży Tomlinson stali w mroku, mimo dość wczesnej godziny, wpatrując się w siebie, jakby nawiązując łączność umysłową. Louis już miał zaprzeczyć, dać klapsa swojego chłopcu i kazać mu iść, jak prawdziwy, grzeczny synek, ale Niall użył swojej tajnej broni; wydął wargę. Wyglądał jak mały szczeniak, kiedy szaliczek opatulał jego mikrą szyję, a czapeczka podciągała się do góry przez wpływ porywczego wiatru.
- Nie. - nastolatek sprzeciwił się, chwytając Niall'a za rączkę i idąc z nim w stronę ogrzewanej galerii. Dzisiaj był piątek, co za tym idzie, dzień niezdrowej żywności. Od dawien dawna ta tradycja była utrzymywana przez Louis'a. Jeszcze w czwartkowy wieczór Niall musiał jeść, jego zdaniem, ohydne brokuły, podczas gdy jego ojciec dopingował go, opowiadając jak dużo fast food'u będzie mógł zjeść jutro. Może nie był to całkiem zaradny sposób na wychowywanie dziecka, ale nastolatek musiał sobie jakoś radzić.
- Tatusiu, a kupis mi loda? - wyseplenił, próbując nie piszczeć, kiedy jego żółte kalosze ślizgały się po powierzchni chodnika. Blondynek stanowczo nie lubił jazdy na łyżwach, tym bardziej na jezdni.
- Zobaczymy.
***
- Niall, proszę Cię – zdołowany chłopak odstawił łyżeczkę do talerzu z zupą pomidorową. Nie mógł znieść ciągłych grymasów swojego syna. Niall miał dopiero cztery lata, a już dla Louis'a stawał się nie do wytrzymania. Kochał go w każdym calu, ale chciał, aby liczył się z jego zdaniem, ponieważ, co jak co, ale ma większe doświadczenie w życiu. - Zjesz ładnie zupkę i potem zjesz frytki, tak?
Maluch kołysał się na kolanach swojego tatusia, czując jak łzy powoli gromadzą się w jego oczkach. Nienawidził, kiedy jego tatuś obiecywał, że w piątek będą jeść same niezdrowe rzeczy, a potem karmił go jakąś podobno zdrową, ale niesmaczną zupką dla dzieci. Poza tym, Niall uważał, że on już nie jest dzieckiem i ma pełne prawo decydować o swoich nawykach żywieniowych.
- Fee. - burknął, kiedy napełniona zupką łyżeczka, po raz kolejny przybliżyła się do jego malutkich, dziecięcych usteczek. - A fee! - chłopiec krzyknął, pięścią odrzucając łyżkę, która wylądowała na stole, a talerz w rękach Louis'a zachwiał się, wylewając całą zawartość na nową katanę nastolatka.
Niall nie spojrzał się na swojego tatusia, myślał, że mu tak dobrze, to przecież on na siłę chciał mu wcisnąć jakieś zdrowe jedzenie w niezdrowy piąteczek. Student stłumił łzy, widząc jak banda dwudziestolatków, z którymi uczęszcza na uczelnie, śmieję się pod nosem, palcami wskazując w jego stronę. Czuł się zażenowany, jak ojciec bez dyscypliny; żadnych reguł, ani obowiązków. Nie miał już siły na tego wybuchowego chłopca, jakim był blondyn. Nie dawał mu wiele kar, ale uczył, jak powinien się zachowywać, co ma obowiązek robić, jak używać kultury osobistej, a teraz czuł, że nie jest tym, kim powinien. Nie jest dobrym ojcem, tylko jakimś cudacznym dziewiętnastolatkiem, który nie umie zapanować nad własnym dzieckiem. Niall nie powinien mieć takiego ojca, który jedyne co umie zrobić to, w jego przekonaniu, nic. Czysta, dziecięca pustka.
- Niall, czemu mi to robisz? - chłopak zapytał, biorąc nawilżone chusteczki ze swojej torby, które zawsze trzymał w potrzebie, gdyby Niall'owi udało się popuścić. Swoimi słowami przyciągną obojętny wzrok chłopca. - Jestem dla Ciebie niedobry?
Chłopiec odwrócił twarz w stronę swojego ojca, po raz kolejny widząc go w takim stanie. Miał czerwone oczy, zawzięcie wstrzymujące łzy. Jego dłonie spoczywały na biodrach Niall'a, jakby upewniając się, że ten nie spadnie, choć był na tyle duży, aby utrzymać się na jego kolanach, student miał wtedy pewność, że jego dziecku się nic nie stanie.
- Psepraszam – spuścił głowę, łapiąc za duże dłonie swojego tatusia i naprowadzając je na swoje pucołowate policzki. - Nie chciałem żeby tatuś płackał.
Mały chłopiec podniósł rączki do góry, ścierając łzy swojego tatusia. Zadziwiające było, jak bardzo byli do siebie podobni. Te same rysy twarzy, pulchniejsze policzki, małe, niebieskie oczka. Racjonalnie patrząc różnił ich tylko kolor włosów, Louis był szatynem, natomiast Niall blondynem, po swoim drugim ojcu. Nawet ich gestykulacja była całkiem podobna. Student zawsze marszczył brwi, nie rozumiejąc czegoś, a Niall naśladował go w tym, mówiąc, że tatuś zna się najlepiej. Poza tym obaj byli małymi fajtłapami w czynnościach dziennych, na przykład myjąc zęby, pasta była nie tylko na zębach, ale i na wargach obu chłopców. Kolejnym argumentem było rygorystyczne kształtowanie swojej osoby. Jeżeli Louis'owi nie podobały się swoje zdolności kulinarne, szlifował je, aż do oczekiwanego skutku, tak samo było z Niall'em. Chłopiec od dawna miał problem z wymową literki „r", przez co często był wyśmiewany w otoczeniu rówieśników, jednak teraz codziennie robi ćwiczenia na wymowę przed swoim, zawsze dumnym, tatą. Louis nie mógł pojąć, jak bardzo są do siebie podobni. Czasami wręcz nie mógł znaleźć w swoim synu podobieństwa do Luke'a, drugiego ojca Niall'a. Może to i lepiej, myślał. Przecież fakt oglądania swojego syna, w którym każdy cal przypominałby mu ukochaną osobę, najpewniej skończyłby się załamaniem szatyna, większym niż teraz.
- Tatuś nadal mnie kocha? - czterolatek wydął dolną wargę, która błyszczała się od kropelek zupki pomidorowej.
- Bardzo, bardzo kocha. - nastolatek cmoknął chłopca w usteczka, a jakiś przechodzień spojrzał na nich z obrzydzeniem.
Louis miał stanowczo dosyć tego, że (a) każdy wyszydza z faktu, iż ma dziecko, no i (b) niektórzy nawet myślą, że jest jakimś cholernym pedofilem, kiedy prowadzi go za rączkę, cmoka w usta, albo buja na swoich kolankach. Równie dobrze mógłby być jego bratem, ale szara rzeczywistość i szarzy ludzie, lubią koloryzować takie sprawy, przynajmniej taki element daje im barwę do przesiąkniętych szarością realiów.
***
- Tatusiu? - Niall rzucał w Louis'a natłokiem pytajnych pytań, jak lubił mówić. Pytajne pytania to jeden z kompletnie innych słowników - dziecięcych. Niall często mówił albo wymyślnymi sformułowaniami, albo neologizmami, które jego dziecięcy móżdżek przetwarzał jako te właściwie słownictwo. Przykładowo; pytajne pytania, kiedy żądał odpowiedzi; błyszczadło, kiedy prosił tatusia o kupno błyszczyka; kanapiorki, czyli kanapki; dildo, czyli najbardziej niemoralne słowo, które według Niall'a oznaczało zapiekankę, ale z tym wiążę się dłuższa historia. Kiedy tatuś był na tyle niemądry, aby po zabawie z sobą zostawić całkiem sporej wielkości gumowego penisa na blacie w łazience, mały Niall wziął go w swoje rączki, gdzie u dołu było napisane „dildo". Szkrab nie wiedział, co dokładnie robi to urządzenie, a tym bardziej czym jest dildo. Louis jako niezbyt zorganizowany ojciec wytłumaczył chłopcu, że słowo „dildo" to po włosku zapiekanka, i tak teraz, Niall lubi dildosy.
- Tatku – maluch trąca nastolatka. - Psepraszam jeszcze ras za wylanie na tatke zupki. Niall kocha tatusia. - student uśmiechnął się, biorąc swoją dziecinkę na rączki, przez co humor Niall'a znacznie się poprawił. - Tatuś, bo ja chcę w tym roku zobaczyć Świętego Mikołaja.
Louis wywrócił oczami.
- No proszę! Zostanę do późna i zaczekam na niego, albo zaczekamy razem! Bo Billie mówił, że Święty Mikołaj nie istnieje, a to nieprawda, tak tatusiu?
Nastolatek nadal kroczył przez górne piętro galerii, kiedy Niall szczęśliwie siedząc na jego rączkach, wcinał wcześniej zamówione frytki. Był troszkę tęższy, ale to całkiem normalne u chłopców w tym wieku. Blondyn zawsze chciał brać największe frytki, kiedy tak naprawdę dostając najmniejszą porcję zjadał tylko połowę. Oczywiście wymigiwał się faktem, że chcę podzielić się z tatusiem, ale po prostu jego brzuszek był już przejedzony.
- Święty Mikołaj istnieje. - Louis powiedział, jakby zionął ogniem. Co prawda nie miał najmniejszej ochoty okłamywać swojej dziecinki, ale to jest dziecko, małe nieporadne dziecko, które ma swoją własną dziecięcą wyobraźnię. Cudowną i kolorową. Gdyby ktoś już teraz, już na starcie zdeptał jego wyobrażenia, zacząłby tracić wszystko, co w tym okresie najważniejsze. Będzie miał czas myśleć o zdaniu matury, pójściu na studia, zaczęciu pracy, na razie to tylko dziecko, które potrzebuję żyć własnymi wyobrażeniami. - Wiesz, możemy poczekać razem na Mikołaja w te święta. - coś zaiskrzyło się w jego spojrzeniu. Jakby mała błyskotka przeleciała w jego gałce ocznej, tuż po chwili zamieniając się tylko w srebrny pył. - Mikołaj istnieje.
----
Uhm, tak więc rozdziały będą w zakresie 1,5k - 3k słów, a pojawiać się będą dosyć częśto dlatego, że mamy zamiar skończyć to (dodać ostatni rozdział) w Wigilię.
Serię prowadzą: kinkyboyxboy oraz wiczi99 (ja :") )
Dziękujemy za wszystko i w sumie ten rozdział miał być wczoraj na Mikołajki, więc ten, szczęśliwych Mikołajek xDD
Dostaliście coś? Jakieś zajebiste Mikołajkowe, niezapowiedziane kartkóweczki, albo jedyneczki? :")
OKŁADKĘ WYKONAŁA Inginia <3 Przepraszamy za kłopoty <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro