Rozdział 4
Mikeyla napisała SMS do przyjaciółki z informacją, że będzie niedaleko kiedy wyleci w podróż.
- Marie już wyjechała na lotnisko. Poczekamy aż skończy odprawę i wejdzie do samolotu. Zanim ruszą zdążymy dobiec na lotnisko - poinformował córkę.
- A czemu nie pojedziemy od razu?
- Lepiej nie ryzykować. Musimy zachować dystans bo oprócz nich w okolicy nikogo nie ma.
- A samochód?
- Przecież na piechotę będzie szybciej. - Spencer puścił jej oczko i uśmiechnął się.
- Mam do Ciebie prośbę tato. Mógłbyś jej coś przekazać?
- A co takiego?
- Nasze zdjęcie. Żeby tam o mnie przypadkiem nie zapomniała w obcym kraju - zaśmiała się podając ojcu fotografię.
- No dobrze. W takim razie musimy ruszyć zanim wejdzie, bo na pokład samolotu mnie już nie wpuszczą. Jesteś pewna, że chcesz na tą chwilę zostać sama?
- Tak. W końcu całe życie, a właściwie wieczność, nie będziesz za mną chodził. No i mam w kieszeni S-krew - wyjęła fiolkę - w razie czego wypije ją i pobiegnę do domu.
W mgnieniu oka znaleźli się obok lotniska. Mieli to szczęście, że ludzie z Lake Charles mieszkający w ich okolicy wykorzystywali koniec roku szkolnego do rozpoczynania masowego urlopu. Wraz z rodzicami i rodziną Marie także wyjeżdżała każdego lata, przynajmniej do czasu wypadku ojca Marie. Potem jeździli już sami. Kiedy zaczynały się wakacje tylko nieliczni zostawali w domach lub po prostu nie mogli dostać wolnego. Spencer rano podał Mikeyli sporą dawkę S-krwi żeby ewentualne zapachy nie kusiły jej po drodze. Czekało ją tylko jedno wyzwanie, lotnisko pełne krwistych przekąsek.
Po drodze cały czas powtarzała sobie w duchu jak mantrę słowa ojca. Chciała kiedyś powrócić do świata żywych i nie wzbudzać podejrzeń, które mogłyby zdemaskować jej własny świat.
Stanęła obok wysokiej siatki odgradzającej lotnisko. Rozglądała się wkoło i czuła setki delikatnych zapachów nieświadomych niczego ludzi.
- To nie ofiary - powtarzała.
- Wszystko w porządku? - spytał tata.
- Na razie tak.
- Jesteś pewna, że mogę Cię tu zostawić?
- Póki co nie czuję się głodna. Owszem mam trochę ochotę, ale dam radę.
- No to idę. W razie czego myśl tylko i wyłącznie o swoim pokoju.
- Nie wiem czy chcę eksperymentować z teleportacją. Chyba to nie jest dobre miejsce no i nie jestem gotowa.
- A na tłumaczenie się policji jesteś gotowa?
- No dobrze tato, masz rację. W razie czego nie będę miała wyboru.
- Wracam za moment.
Mikeyla patrzyła jak jej tata oddala się w kierunku wejścia. Gdy tylko zniknął za drzwiami dziewczyna wskoczyła na pobliskie drzewo, chciała obejrzeć wszystko z wysoka. Rozmyślała o swoim darze i nowym życiu. Będzie musiała się ograniczać w każdej sytuacji. Oparła głowę o konar. Przecież nie będzie mogła biegać jak wampir na wychowaniu fizycznym, pić S-krwi na przerwach, ani udawać że to nie dziwne że jej skóra nagle przestała przyjmować promienie słoneczne. Wiedziała, że czekają ją ciężkie miesiące zanim przyzwyczai się do nowej sytuacji i zdoła wtopić się w tłum.
Spojrzała na płytę lotniska i zauważyła samolot, którym miała odlecieć Marie. Mimo, że znajdowała się bardzo daleko od maszyny wampirzy wzrok pozwolił jej widzieć wyraźnie przyjaciółkę. Ta siedziała w fotelu i rozglądała się przez okno, chciała dojrzeć Mikeylę, ale pozostało jej tylko spojrzeć na zdjęcie, które przytuliła. Wampirzycę ogarnął smutek i w jednej chwili zeskoczyła z drzewa. Pełna rozpaczy postanowiła pobiec jak najdalej. Dotychczas to Marie wspierała ją w każdej sytuacji, była wtedy kiedy jej potrzebowała. To tylko podróż, daleka, ale przecież nie wyjeżdża na zawsze, chociaż akurat wtedy kiedy dziewczyna najbardziej potrzebowała jej wsparcia.
Nie myślała o niebezpieczeństwie które może stworzyć, o ludziach których może spotkać po drodze. Była chwilowo zaślepiona. Napisała SMS tacie że musi pomyśleć i żeby jej nie szukał. Pobiegła w stronę ich ulubionego miejsca. Właśnie tam ostatnio widziała Marie.
Po kilku zaledwie minutach była nad jeziorem. Nawet specjalnie się nie rozglądała bo miała pewność, że nikogo tam nie powinno być. Tylko one tam zaglądały, bynajmniej tak jej się zdawało. Zwolniła zbliżając się i zgarnęła włosy na plecy łapiąc się za głowę. Nie interesował jej świat zewnętrzny.
- Hej.
Mikeyla usłyszała nagle męski głos. Zszokowana obróciła się w stronę chłopaka.
- Co Ty tu robisz? - Powiedziała wręcz oskarżycielskim tonem.
Zastanawiała się jakim cudem nie poczuła jego zapachu, który dopiero teraz dotarł do jej nosa. Zasłoniła twarz rękami, żeby choć odrobinę odciąć się od gorącej krwi tętniącej w jego żyłach.
- Przepraszam, nie myślałem że to prywatny teren. - powiedział sarkastycznie, ale z uśmiechem na twarzy.
- Nie nie, sorry. Myślałam że nikogo tu nie spotkam. Lepiej już pójdę.
- No co Ty. Jest tu dość miejsca dla dwóch osób.
- Muszę lecieć. Chciałam być sama.
- Coś się stało? Wyglądasz na strasznie przygnębioną? - spytał z troską zauważając jej podkrążone delikatnie oczy.
- Nic, zresztą nieważne. - Starała się wymigać od konwersacji.
- Może chociaż powiesz jak masz na imię? - Nie dawał za wygraną.
- Mikeyla - odpowiedziała zmieszana i ruszyła w stronę domu.
Zdała sobie sprawę z tego, że musi iść powoli, co niezwykle ją denerwowało.
Tak krótko była wampirem, a zdążyła się przyzwyczaić do przemieszczania się w zawrotnym tempie, bardzo by się jej teraz przydało.
- Ej zaczekaj. Gdzie Ci się tak spieszy? - powiedział wstając szybko, zdążył tylko chwycić plecak i po chwili znalazł się obok niej.
- Do domu. Tata już na mnie czeka.
- Grzeczna córeczka? - Uśmiechnął się.
- Chciałabym - prychnęła.
- Na pewno nie masz ani chwili?
- Wybacz ale nie. Poza tym chciałabym być sama, dlatego właśnie tu przyszłam. Zwykle nikt tu nie przychodzi. - Mikeyla ze wszystkich sił starała się pominąć fakt, że jeśli na moment straci panowanie chłopak może stać się jej obiadem.
- Jesteś strasznie nerwowa. Coś się stało?
- Nieważne - odparła ze smutkiem.
Chłopak starał się za nią nadążyć, a ta przyspieszała z każdym krokiem.
- No to może po prostu nie będę się odzywał, a Ty dasz się odprowadzić?
- „Jaki ten koleś jest uparty" - pomyślała - Wiesz co, nie wiem czy to dobry pomysł. - Dziewczyna niemal czuła smak jego krwi, ale sama siebie zaskakując dała rade się opanować. Odwróciła się do niego, a ten prawie wpadł na nią.
- Posłuchaj... Ee jak Ci w ogóle na imię?
- Adrien.
- Posłuchaj Adrien. Nie chcę być nieprzyjemna, ale na prawdę nie mam dziś ani czasu, ani ochoty na pogawędki. Lepiej żebyś poszedł w swoją stronę.
- No okej ale mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy?
- Nie wiem, może. - Mikeyla poszła, a on stanął obserwując jak się oddala.
- Do zobaczenia - rzucił na koniec.
***
- Gdzieś Ty była? Szukałem Cię.
- Wybacz tato. Napisałam Ci, chciałam posiedzieć sama.
- Zwariowałaś dziewczyno? Czy Ty zdajesz sobie sprawę na jakie niebezpieczeństwo nas naraziłaś, albo kogokolwiek kogo mogłaś spotkać!? - krzyczał na nią.
- Wiem, przepraszam. Tylko myślałam, że akurat tam to nikogo nie będzie. Przecież nigdy nie było - tłumaczyła się.
- A był!? - spytał zdenerwowany.
- Tak. Jakiś chłopak. - Mikeyla zniżyła głowę chowając ją między ramionami, jakby chciała uniknąć uderzenia.
- Mikeylo chyba nic mu nie zrobiłaś? - odparł błagalnym tonem.
- Nie. Absolutnie. Tylko nie wiem czemu go nie wyczułam. Na lotnisku z daleka czułam zapachy ludzi.
- Nie wiem, może nie myślałaś o tym. Ale do cholery jak mogłaś tak zniknąć!?
- Na prawdę przepraszam. Ale myślałam cały czas o Marie i zrobiło mi się tak przykro że musiałam stamtąd uciec.
- Najważniejsze, że nic się nie stało. Jutro przyjedzie mama. Będziesz mogła się z nią zobaczyć. - Machnął ręką.
- Na prawdę? W końcu! - Mikie podskoczyła z radości i ucałowała tatę w oba policzki. - Przepraszam za moje zachowanie. Obiecuję że to się nie powtórzy.
Pobiegła do pokoju. Włączyła komputer i przejrzała pocztę. Wśród całej masy newsletterów znalazła się wiadomość od sprzedającego. Pisał, że wysłał zamówienie i powinno dotrzeć jutro.
- Chyba będę musiała poprosić tatę o nowy regał. - Zastanawiając się trzymała podbródek.
Spojrzała na przepełnione półki. Usłyszała jeszcze tylko dźwięk przekręcanego zamka w jej drzwiach i położyła się na łóżku. Splotła ręce pod głową i patrzyła w sufit myśląc o dzisiejszym dniu. Zastanawiała się czy Marie bezpiecznie dotrze do Polski, czy będzie się choć trochę dobrze bawić, czy zdąży wrócić zanim skończą się wakacje i przede wszystkim skąd w ich ukochanym miejscu znalazł się Adrien? Była wręcz pewna, że nikt tam nie chodzi. Bynajmniej nigdy nikogo tam nie spotkały, a przecież chodziły tam często i o każdej porze. Sięgnęła po telefon z szafki nocnej i spojrzała na czas, była już prawie druga w nocy. Odczytała SMS od Marie:
Marie:
" Dzięki za zdjęcie kochana. Będę nosić je ze sobą zawsze. Daj znać jak będziemy mogły pogadać. Strasznie dużo mamy sobie do powiedzenia. "
Dziewczyna spostrzegła też w telefonie powiadomienie z Facebooka.
- Zaproszenie do znajomych? - Zdziwiła się włączając ikonkę.
"Adrien Meyer. Wyszukał mnie? Mimo tego że zachowałam się jak zołza?" Rozbawiło ją to. Z uśmiechem na twarzy odłożyła telefon i przytuliła poduszkę.
- „Może te wakacje nie będą takie złe?" - pomyślała zamykając oczy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro