Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

 Bestia zatrzymała się i obróciła w jej stronę spoglądając zaciekawionym wzrokiem. Wtedy Mikeyla zrozumiała, że to on musiał spowodować hałas, którego się przestraszyła nad brzegiem jeziora. Przyglądała się wilkowi z odległości kilkunastu metrów, i patrzyła w jego czarne oczy.

 – „Dlaczego on mnie nie atakuje?" – pomyślała – „I czemu ja nie chcę go atakować?"

 Bestia ruszając głową niczym zdziwiony szczeniak zbliżała się do Mikeyli, a Mikeyla powolnym krokiem zbliżała się do bestii. Coś sprawiało, że oboje czuli niebezpieczeństwo, ale jednocześnie jeszcze większą ciekawość.

 Jako że wilkołaki od długiego czasu nie pojawiały się w Lake Charles, niezupełnie wiedziała jak ma się zachować wobec istoty, którą jedynie z racji tego czym jest powinna omijać szerokim łukiem. Jednak coś w jej umyśle mówiło, że nie musi się bać, bo przecież tak wielkie zwierzę mogłoby chociaż spróbować ją zaatakować. Najwyraźniej sam wilk nie wiedział co miał robić, ciekawość wygrywała nad instynktem.

 Zbliżali się do siebie z zaciekawieniem, dzielił ich tylko metr. Mikeyla wysunęła dłoń w kierunku wilkołaka, a ten obniżył ulegle głowę, by dać się dotknąć. Dziewczyna czuła, że jej serce bijąc chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Strach i ekscytacja, jedno z drugim coraz silniejsze. Tak samo Mikeyla jak i wilk w głębi duszy wiedzieli, że nic im nie grozi.

 Dotknęła głowy potwora i poczuła niesamowite ciepło. Ciepło którego nigdy przedtem nie czuła. Czarna sierść lśniła od promieni słońca, którym udało się przedostać przez rozłożyste gałęzie starych drzew. Była zapatrzona w wielką posturę zwierzęcia, naprężone mięśnie pod gęstym futrem, kły białe jak świeży śnieg, długi ogon falujący w powietrzu jakby niesiony wiatrem. Dłonią gładziła jego pierś czując bicie serca.

 Zastanawiała się, jak to zwierzę, choć tak niebezpieczne, tu i teraz było łagodne jak wierny pies. Był ogromny, bardzo przypominał zwyczajnego wilka, ale jego mięśnie były wyraźniejsze a sylwetka nieco bardziej wydłużona i zgarbiona. Spojrzała mu w oczy i zobaczyła w nich duszę człowieka, bo przecież pod tą skórą gdzieś krył się człowiek.

 Zwierzę położyło uszy i garnęło się do ręki wampirzycy. Wiedziała, że pod postacią potwora kryje się istota taka jak ona, choć może tylko podobna? W końcu ona była już wampirem, przeszła już przemianę i stała się takim samym potworem. Ta myśl sprawiła, że jej ciekawość zastąpił smutek. 

 Nie mogła powstrzymać łez, które jak fala napłynęły do jej oczu. Nieprzyjemny dreszcz ogarnął jej ciało. Odwróciła się od wilka i chciała wrócić do domu. Ten podsunął pysk pod jej dłoń, tak jakby chciał powiedzieć żeby jeszcze nie odchodziła. Spojrzała na niego i zastanawiała się jakby mógł wyglądać jako człowiek? Przecież jest człowiekiem, ogarniętym wilczą klątwą. Przy nim mogłaby czuć się bezpiecznie. „ Zaraz, zaraz co ja plotę?" Otrząsnęła się z idiotyczniej myśli.

 Wszystko się pogmatwało a przecież to tylko początek. Pomyślała o tacie i o tym że chciałaby się teraz do niego przytulić. Ostatni raz tylko spojrzała na to piękne w swej mroczności zwierzę, ale świat wokół niej zawirował. Powietrze wzniosło tumany kurzu i igliwia tworząc miniaturowe tornado z epicentrum w jej postaci. Wilk cofnął się nie wiedząc co się dzieje. Wydobył z siebie tylko delikatny pomruk, widząc jak powietrze powoli zanika zabierając ze sobą dziewczynę i pozostawiając nicość. Po dziewczynie został tylko opadający kurz i drobiny poszycia lasu.

 Mikeyla otworzyła oczy zdziwiona tym co się stało. Rozejrzała się po pomieszczeniu orientując się, że jest w biurze taty. Spencer prawie spadł z fotela, gdy jego córka ni stąd ni zowąd znalazła się obok niego.

 – Skąd ja się tu wzięłam? – Mikie zdziwiona spojrzała na tatę.

 – Chyba ja powinienem zadać to pytanie. – Niepewnie spoglądał na podłogę, na której leżało igliwie wokół nóg Mikeyli.

 – Byłam w starym lesie, coś mną zakręciło i jestem tutaj.

 – A co Ty robiłaś w tym lesie? – Zszokowany spojrzał pytającym wzrokiem.

 – Byłam z Marie nad rzeką, potem zrobiło mi się gorąco i chciałam wypić s-krew...

 – S-krew? Czyli wszystko jasne - przerwał jej.

 – No chyba właśnie nie bardzo. – Mikeyla zdawała się być bardzo poirytowana.

 – Jesteś już wampirem – powiedział jej z dumą.

 – Jakbym nie zauważyła – prychnęła – ale jak to się stało, że jestem tutaj?

 – Niesamowite – Spencer przyglądał się jej z ciekawością. – Posłuchaj córeczko. – Ojciec otoczył ją ramieniem. – Wampiry mogą posiadać dar. Nie sądziłem, że zdarza się to także pół-wampirom. Sam jestem zdziwiony, ale najwidoczniej u Ciebie wystąpił pod postacią teleportacji. Niesamowite, że ukazał się od razu po przebudzeniu. Zwykle dar ukazuje się po paru miesiącach. To niesamowite.

 – Po pierwsze to się powtarzasz, a po drugie, niesamowite!? Jak mogłam się teleportować choć tego nie chciałam? Pomyślałam tylko, że jak najszybciej chciałabym się znaleźć przy Tobie... – Właśnie dotarło do niej że to dzięki temu się przeniosła. – Aaa.

 – Będziesz musiała nauczyć się nad tym panować. Lepiej żebyś nie pojawiła się nagle w bibliotece. – Zaśmiał się Spencer.

 – Taaak, bardzo śmieszne – syknęła z sarkazmem. Mikeyli nie było do śmiechu. Nie wiedziała jak sobie poradzi z opanowaniem wampiryzmu, a co dopiero teleportacji, o której nie miała pojęcia że istnieje.

 – A jaki jest Twój dar? Dlaczego nic przedtem nie mówiłeś?

 – Wiesz Słońce, nie każdy wampir posiada dar.

 – Czyli, że Ty go nie masz?

 – Nie – oznajmił jakby zawiedzionym głosem.

 – Marie! – Mikie nagle przypomniała sobie o przyjaciółce.

 – Co z nią? Chyba nic jej nie zrobiłaś? – Zmartwił się ojciec.

 – Oczywiście, że nie. Musze się z nią spotkać jak najszybciej i przeprosić.

 – To wykluczone. Jakiś czas posiedzisz w domu. Musisz nauczyć się panować nad pragnieniem no i teleportacją – odparł stanowczo.

 – Ale muszę z nią porozmawiać. Mogłam zrobić jej krzywdę.

 – I nadal możesz. Dopóki nie nauczysz się panować nad głodem, nie możesz się zbliżać do ludzi, nawet do...

 – Nawet do mamy – dokończyła za niego z bólem w głosie.

 Spojrzała na zdjęcie stojące na biurku ojca, zrobione zeszłych wakacji. Michelle śmiała się trzymając kapelusz targany wiatrem. Miała wtedy na sobie długą zwiewną suknię z lekkiego materiału. Mikeyla przypomniała sobie, że chwilę później kapelusz porwał wiatr, a Spencer pobiegł za nim rzucając się w ocean. To wspomnienie wywołało na jej twarzy uśmiech.

 – Ile to potrwa? – powiedziała nie odwracając wzroku od zdjęcia.

 – To zależy jak szybko się opanujesz. To że Marie nic się nie stało, to wielki cud, ale też dziwne, że będąc z nią sam na sam nie rzuciłaś się na nią. Miałaś ogromne szczęście, a właściwie Marie je miała.

 – Chciałam. Czułam jej zapach, który wprawiał mnie w szaleństwo. Nawet teraz gdy o tym myślę mam ochotę ją wyssać... – Złoty blask na moment wrócił ale przerwała. – Nie do wiary, że powiedziałam to na głos – przyznała ze wstydem.

 – Nie przejmuj się, w tym stanie to całkowicie normalne. Musisz tylko zaspokoić głód. Kiedy wypijesz S-krew poczujesz się dużo lepiej.

 Mikeyla przypomniała sobie o wilkołaku. Zastanawiała się czy go jeszcze spotka, czy rozpozna go pod postacią człowieka. Zamyśliła się co nie umknęło uwadze ojca.

 – Nad czym tak myślisz? – Spencer spojrzał jej w oczy, trzymając z troską za ramiona.

 – Nad niczym konkretnym tato – skłamała. Coś nieokreślonego sprawiało że postanowiła przemilczeć spotkanie z wilkiem.

 – W takim razie idziemy do piwnicy.

 – Do laboratorium?

 – Tak.

 Kiedy Mikeyla była mała, tata nie pozwalał jej wchodzić do piwnicy. W wieku 9 lat dowiedziała się kim jest jej ojciec i kim ona się stanie. Powiedział wtedy też, czym zajmuje się w laboratorium. Mimo, że miał wątpliwości czy nie jest zbyt młoda, nie chciał tego przed nią dłużej ukrywać, musiała wiedzieć że jest wyjątkowa. Chociaż nie sam wampiryzm to sprawiał.

 Zawsze zadawała pytania, których odpowiedzi nie chciałyby poznać inne dzieci. Nadzwyczaj dojrzała, ale też słodka i niewinna pomimo prawdziwej natury, która się w niej kryła. Kryła aż do teraz.

 Spencer poszedł z córką do laboratorium ukrytego za żelaznymi drzwiami, do którego dostęp miał tylko on. Nawet jego żona nie miała tam wstępu. Nie chciał jej mieszać w sprawy wampirów dopóki to nie będzie konieczne. Wpisał hasło do małego komputera i drzwi otworzyły się z delikatnym syknięciem.

 Mikeyla była zdumiona ogromem jego pracowni. Przy jednej ze ścian znajdowały się lodówki oznaczone napisami "S-Krew", a w nich półki z numerami od 1 do 18. Domyśliła się, że to co wypiła przedtem nie było jedyną wersją krwawego napoju.

 – Chyba długo pracowałeś nad S-Krwią? – spytała rozglądając się po pomieszczeniu i gładząc opuszkami palców chłodną powierzchnię lodówki.

 – Trochę. Zacząłem gdy poznałem Twoją matkę. Kiedy ją zobaczyłem po raz pierwszy widziałem w niej czyste dobro, niewinność. Wiedziałem, że nie mogę jej skrzywdzić. Pomyślałem, że skoro tak dobrze mi szło na genetyce to spróbuję wynaleźć płyn, który zaspokoi mój głód i pozwoli bez ryzyka spotykać się z Michelle. Dla niej postanowiłem się zmienić.

 – Mam rozumieć, że wcześniej atakowałeś ludzi? – Mikeyli zrobiło się przykro. Dotąd broniła się przed takimi myślami, nawet jeśli zdawała sobie sprawę jak może być. W tej chwili nie czuła pragnienia ludzkiej krwi. „Nie mogłabym przecież zrobić nikomu krzywdy." A jeszcze dziś rano była tylko zwykłą uczennicą. Pomyślała jakie to dziwne, jak mogła tak szybko stać się kimś zupełnie innym.

 – Kiedyś tak. Później nauczyłem się tłumić głód i zaspokajać go zwierzęcą krwią.

 – To straszne.

 – Posłuchaj Mikeylo, jesteśmy wampirami, taka jest nasza natura, żywimy się krwią. Tak po prostu musi być. Ważne żebyśmy nauczyli się nad tym panować i chociaż spróbować pozostać ludźmi.

 – Rozumiem, ale nie wyobrażam sobie, że mogłabym ukąsić człowieka. Oczywiście, gdy poczułam zapach Marie myślałam, że się nie powstrzymam, że zatopię zęby w jej szyi... Nie... Nawet teraz o tym myślę. To ohydne. – Zakryła twarz rękoma.

 – Pogódź się z tym. – Spencer wziął ze stołu stojącego w centralnej części laboratorium fiolkę z S-Krwią. – Wypij to.

 Mikeyla wzięła S-Krew i obróciła w dłoniach, aby odczytać liczbę 19.

 – To moje najnowsze dzieło, skomponowane specjalnie na Twoje przebudzenie. Po części zawiera prawdziwą ludzką krew, która jest Ci teraz potrzebna. Żeby nauczyć się panować nad głodem musisz poznać jej smak. Stopniowo dawka będzie zmniejszana, aż do zera. Wyobraź sobie, że jesteś na odwyku. – zażartował Spencer.

 – Chyba tak będzie najbezpieczniej.

 Mikeyla mimo chwilowego obrzydzenia zbliżyła fiolkę do ust. Znów poczuła ten cudowny rdzawy zapach, a jej źrenice rozszerzyły się prawie zakrywając złoty kolor oczu co przypominało zaćmienie słońca. Połknęła jedną kroplę i oblizała się. Kiedy tylko odrobina dotarła do krwiobiegu bardzo szybko dopiła resztę. Rozkoszowała się smakiem i zapragnęła więcej, zaczęła rozglądać się w poszukiwaniu większej ilości krwi, ogarnęła ją zwierzęca furia. Nerwowo wciągała powietrze nosem, próbując wyłapać interesujący ją zapach. Zaczęła skakać po stołach rozrzucając przy tym wszystko co się na nich znajdowało.

 Spencer podbiegł do pierwszej lodówki i wyjął butelkę z S-Krwią pierwszej generacji, ale Mikeyla znalazła się przy nim tak szybko, że nawet nie zauważył jej ruchów. Ta wytrąciła mu ją z rąk, a butelka spadła tłukąc się o kafelki. Schyliła się żeby wyczuć zapach płynu, ale nie zadowoliło jej to. W tej chwili chciała tylko prawdziwej krwi, a to jej nie przypominał. Spencer miał nadzieję, że mimo wszystko będzie bardziej opanowana skoro Marie przeżyła będąc obok niej podczas przebudzenia. Pozostało mu jedno wyjście, podanie jej krwi oddanej przez człowieka.

 Mikeyla wyszczerzyła wampirze kły i spojrzała groźnie na ojca. Wiedział, że ona nie jest w tej chwili sobą i starał się jej nie rozzłościć. Mogła w każdej chwili uciec i zabić pierwszą napotkaną osobę. Wyglądała jak zwierzę, które powoli zbliża się do swej ofiary. W jej oczach nie widział Mikie, tylko wściekłość.

 Wstał i powoli zbliżył się do obrazu jego i Michelle wiszącego na ścianie za biurkiem, który jak się okazało ukrywał chłodzony sejf. Cały czas ją obserwował, bo widział, że się niecierpliwi. Patrzyła wyczekująco dysząc chrapliwie. Z metalowej skrzynki wydostały się kłęby pary i jej oczom ukazały się foliowe torebki, takie same jakie trzymają w szpitalach. Sejf był specjalnie zaprojektowany by powstrzymywał zapachy, teraz Spencer go uwolnił.

 Wampirzyca wyczuwając co się tam znajduje, od razu rzuciła się zatapiając zęby w krwi. Jej oczy stopniowo zmieniały kolor na jasno brązowo - złoty, furia przeminęła. Wysysając ostatnie krople odzyskiwała świadomość i zaczęło docierać do niej co się właśnie stało. Wypuściła z rąk pustą torebkę.

 Rozejrzała się widząc spustoszenie, a w potłuczonych kawałkach szkła zobaczyła swoje odbicie i usta ubrudzone krwią. Łzy pojawiły się na jej policzkach, ogarnęła ją rozpacz. W tym momencie nie widziała szansy na to, że nauczy się nad sobą panować.

 – Co ja narobiłam?

 – Nic się nie stało. – Spencer próbował ją uspokoić .

 – Nic się nie stało!? Twoje laboratorium to pobojowisko. A co jeśli obok byłaby mama? – Była przerażona.

 Mikeyla schowała twarz w dłoniach i osunęła się na kolana, płacząc. Spencer ukląkł obok i przytulił ją.

 – Właśnie dlatego musisz nauczyć się panować nad głodem. Nie obiecuję Ci, że to będzie proste, bo nie będzie. Może to trochę potrwać, do tego czasu żadnego kontaktu z ludźmi.

 – Dobrze tato.

 – Polowanie nie będzie dziś już potrzebne. Ta dawka krwi powinna wystarczyć na jakiś czas. Potem zaczniesz przyzwyczajać się do zwierzęcej krwi.

 – A co z S-Krwią? Nie będę już jej piła?

 – Chyba muszę jeszcze nad nią popracować. Zmniejszę dodatek ludzkiej krwi. Widocznie działa ona na Ciebie teraz bardziej niż na zwykłe wampiry – powiedział przyglądając się fiolce.

 Zaprowadził ją do pokoju i zakluczył ciężkie drzwi. Zdawała sobie sprawę że potrzebowała teraz wszelkich środków bezpieczeństwa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro