Rozdział 18
Mikeyla wróciła późno do domu. Z oczami opuchniętymi od płaczu poszła do swojego pokoju. Rzuciła się na łóżko i skryła twarz w poduszce, zupełnie nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Ból rozdzierający jej serce był nie do zniesienia. Nienawidziła każdej komórki swojego wampirzego ciała, od początku wiedziała że nie chce taka być ale wtedy utwierdziła się w tym w stu procentach. Gdyby nie jej przebudzenie wszystko potoczyłoby się inaczej.
Spencer powoli uchylił drzwi jej pokoju.
– Wszystko w porządku? – spytał z troską.
– Nie tato. Nic nie jest w porządku. – Wstała nagle oburzona. – Dlaczego? Dlaczego muszę być taka?
– Co się stało? – Nie rozumiał jej zdenerwowania.
– Jestem wampirem, to się stało. – Łzy zebrały się jej w kącikach. – Czemu nie mogę być normalna? Nie chcę tego. – Skuliła się na parapecie.
– Córeczko, wszystko się ułoży. – Usiadł obok niej i otulił ramieniem.
– Ciągle to słyszę. – Prychnęła. – Ale jakoś nawet jak jest chwilę lepiej to zaraz wszystko się wali.
– Chodzi o Blaida? Jeśli nie potrafił docenić Cię taką jaką jesteś to zwyczajnie nie zasługiwał na Ciebie – stwierdził.
– Tato, nic nie rozumiesz – wstała – on mnie kocha i właśnie dlatego musiał odejść. Wszystko dlatego że się zmieniłam.
– Zrozumiem jeśli mi wytłumaczysz.
– A może Ty mi wytłumaczysz czemu ukrywałeś że Serce zabija wilkołaki? – Skrzyżowała ręce na piersi. – Myślałeś że się nie dowiem? Że zwyczajnie będę na to patrzeć?
– Skąd o tym wiesz? – zszokował się.
– To nieistotne. – Odwróciła się do okna. Nie miała zamiaru wyjawiać że Blaid jest jednym z nich.
– Mikeylo skąd to wiesz? – Obrócił ją do siebie. – Przysięgam, że nie miałem o tym pojęcia.
– Nie wierzę Ci tato – powiedziała zawiedziona.
– Zabierz nas do szkoły.
– Dlaczego? – zdziwiła się.
– Musimy się spotkać z resztą.
Złapała Spencera za rękę i przeniosła ich na główny korytarz skąd ojciec zaprowadził ją w stronę piwnicy gdzie stanęli przed ścianą w najciemniejszym kącie. Dłonią zatoczył koło na ścianie odsłaniając tym samym przejście do ukrytego ogromnego pomieszczenia. Nie było tam okien a oświetlało je jedynie kilka świec. Zaskoczony Jeremiah wstał z fotela stojącego za masywnym biurkiem. Samantha siedziała z gazetą na kanapie i zerknęła tylko znad okularów.
– Kto Ci pozwolił ją tu przyprowadzić? – spytał gniewnie Jeremiah.
– Nie powiedziałeś że kiedy zniszczymy Serce zabijemy wilkołaki – oskarżył go Spencer.
– A kogo obchodzą te kundle?
– Mieliśmy się ich pozbyć a nie je zabijać. Nie zapominaj, że to nadal ludzie.
– Nie zapominaj, że wybierając życie z kobietą zrzekłeś się prawa do decydowania w takich kwestiach.
– Czy to prawda? Czy Serce może je zabić? – odezwała się Samantha.
– Chyba wszyscy chcemy żyć w spokoju. A tylko ich śmierć nam to zapewni – odpowiedział bez emocji Jeremiah.
– Czy Seth i Hektor o tym wiedzą? – spytała zmartwiona.
– Nie wiedzą i nie muszą.
– Nikt się na to nie zgodzi – odparł groźnie Spencer.
– Już mówiłem że nie Ty decydujesz. – Jeremiah zdenerwowany stanął naprzeciwko niego.
– Nie pozwolę na to – wtrąciła się Mikeyla – a beze mnie i tak nie odnajdziesz Serca – powiedziała z pewnością siebie.
Skierował mroczną twarz w jej stronę i wyszczerzył kły.
– Z Twoją pomocą czy bez niej, znajdę w końcu Serce i raz na zawsze pozbędę się wszystkich wilkołaków.
– Nie wydaje mi się – odpowiedziała mu prosto w twarz i zaraz potem chwyciła tatę i Samanthę za rękę zabierając ich ze sobą do domu.
– Jeśli uda mu się znaleźć Serce nie powstrzymamy go – zmartwiła się nauczycielka. – Chciałam spokoju ale nie takim kosztem.
– Nie uda mu się pani Ruth – uspokajała ją.
– Skąd wiesz Mikeylo?
– Tylko w towarzystwie wilkołaka można dostać się do Serca.
– Jesteś pewna? – spytał Spencer.
– Tak tato jestem pewna.
Kiedy tylko znalazła się w swoim pokoju palące powieki wypuściły z siebie potok łez który powstrzymywała do tego momentu. Z każdą chwilą jej życie komplikowało się coraz bardziej. Nie wiedziała czy sobie z tym wszystkim poradzi a na dodatek zaczęła się martwić o Blaida. Mogła mieć tylko nadzieję że Jeremiah nie znajdzie Serca.
Usłyszała nagle pukanie do drzwi. Otarła łzy z policzków i przejrzała się w lustrze. Poprawiła włosy i podeszła żeby otworzyć.
– Hej – przywitał się Adrien.
– Hej – odparła od niechcenia.
– Chciałem spytać jak sobie radzisz, ale widzę że chyba nie najlepiej.
– On odszedł. Rozumiesz? Zostawił mnie. A to wszystko przez moje przebudzenie. Gdybym nie była tym kim jestem wszystko byłoby w porządku. – Dostała lekkiego ataku paniki więc Adrien przytulił ją do siebie i starał się uspokoić.
– Blaid chciał Cię tylko chronić.
– Chciałabym cofnąć czas, chciałabym znaleźć sposób żeby powstrzymać moją przemianę – mówiła przez łzy.
– Mikie, gdybyś cofnęła czas nie poznałabyś go, a nawet mnie.
– Nie musiałabym przynajmniej teraz cierpieć. Nie musiałabym się mieszać w te wszystkie sprawy, które nie powinny mnie wcale dotyczyć. A dotyczą tylko dlatego że jestem wampirem.
– Czy to znaczy że żałujesz? Żałujesz wszystkiego co się wydarzyło?
– Nie Adrien. – Spojrzała na niego znacząco – Ale moje życie byłoby mniej bolesne gdyby to wszystko się nie wydarzyło. Gdybym mogła tego uniknąć.
Nie wiedział jak ma zareagować. Chociaż zdawał sobie sprawę że Mikeyla powiedziała tak tylko dlatego że w tej chwili cierpi, zabolały go te słowa. Odwrócił twarz starając się ukryć rozgoryczenie.
– Przepraszam Cię. Po prostu chciałabym żeby to wszystko było prostsze, żebym nie musiała nic ukrywać, nikogo nigdy okłamywać.
– Rozumiem. – Ucałował ją w czoło. – Mam nadzieję że kiedyś będziesz mogła docenić to kim jesteś. – Pożegnał się i wyszedł pozostawiając ją samą.
Całą noc źle spała. Niespokojne myśli zaprzątały jej głowę. Kiedy się obudziła był wczesny ranek. Ubrała dres, zabrała ze sobą słuchawki i po cichu wyszła z domu żeby pobiegać. Włączyła ulubioną playlistę i starała się choć na chwilę zapomnieć o przykrościach. Najpierw biegła powoli ale kiedy tylko znalazła się za miastem przyspieszyła i przez las biegła tak szybko że dla ludzkiego oka była niewidoczna. Ze wszystkich sił w nogach pędziła wśród drzew omijając je zwinnie.
Wśród otaczających ją zapachów wyłapała ten należący do jakiegoś rannego jelenia. Zbliżyła się do niego bezszelestnie i obserwowała chwilę. Musiał być stary bo jego poroże było imponujące. Był nieźle poobijany i kulał na jedną nogę. Poczuła rdzawo słodkawy zapach wydobywający się z licznych ran. Wysunęła kły i przejechała po nich językiem. Jej oblicze zmieniło się i cienie pod oczami uwydatniły jej kości.
Pomimo że był ranny jego poroże mogło wyrządzić jej krzywdę, więc dokładnie przemyślała atak. Podeszła ostrożnie tak blisko jak mogła i właśnie chciała skoczyć kiedy przed oczami przeleciał jej wielki srebrny wilk wbijając zęby i roztrzaskując w jednej sekundzie kark bykowi.
Przerażona cofnęła się przewracając na ziemię. Wstała niepewnie nie spuszczając wzroku z wilkołaka, który bez najmniejszego wysiłku rozrywał truchło. Jakimś cudem jej nie zauważył więc powoli zaczęła się odsuwać. Był tak pochłonięty pożywianiem się że nie spostrzegł wampirzycy. Odwróciła się momentalnie żeby uciec, co nie umknęło jego uwadze i w jednej chwili porzucił ofiarę żeby ruszyć w pogoń.
Adrenalina skupiona w żyłach pozwoliła jej biec tak szybko jak nigdy przedtem, ale to nie wystarczyło żeby oddalić się od niego. Ze łzami w oczach uciekała przed śmiertelnym niebezpieczeństwem. Kiedy tylko znalazł się tuż za nią łapą podciął jej nogi i Mikeyla runęła z impetem na ziemię przetaczając się kilka razy aż zatrzymała się gwałtownie na drzewie. Zasyczała z bólu.
Wilk podszedł i przytrzymał ją łapami kiedy tylko chciała wstać. Zawarczał i wyszczerzył przybrudzone krwią jelenia kły. Zamknęła oczy i wiedząc że nie ma już najmniejszych szans nawet nie walczyła. Słyszała tylko jego mroczne dyszenie. Spodziewała się już najgorszego ale ku jej zdziwieniu bestia uspokajała się. Kiedy uchyliła powieki zauważyła że zwierze się jej przygląda. Ale nie to najbardziej ją zszokowało, bowiem na szyi na plecionym sznurze miał coś co wyglądało na wisior z czarno białej fotografii, Serce Wampira.
W jednej chwili puścił wampirzycę i uciekł. Mikeyla wstała i uzmysłowiła sobie że już dawno zrobiło się jasno i tej nocy księżyc nie był w pełni. Jak to było możliwe?
***
Wieczorem razem z Marie siedziały w salonie oglądając telewizję. Miały cały dom dla siebie bo rodzice Mikeyli poszli na bankiet.
– Tak bardzo chciałabym Ci pomóc Mikie – powiedziała okrywając się kocem.
– Dziękuję że tu jesteś, to mi wystarczy. – Położyła głowę na jej kolanach i rozpłakała się.
– Wszystko się ułoży.
– Chciałabym.
Marie już spała kiedy do drzwi zadzwonił dzwonek, to był Adrien. Przeczesywał palcami mokre od deszczu włosy.
– Wiem że jest późno, ale czy mogę wejść?
– No chodź, tylko po cichu bo Marie śpi. Właściwie dobrze że jesteś, lepiej żebym nie została z nią sam na sam.
– Jak się czujesz? – spytał siadając przy kuchennym stole.
– Tak jak może się czuć porzucona przez wilkołaka wampirzyca – zażartowała przez łzy.
– No tak. Nie bardzo wiem jakie to uczucie, ale obiecałem że się Tobą zaopiekuję więc jestem. – Uśmiechnął się do niej i położył wino na stół. – Masz może jakieś kieliszki?
– Coś chyba się znajdzie. – Wyjęła dwie kryształowe lampki z kuchennej witryny.
– Zostały nam ostatnie dni wakacji. Szybko to zleciało.
– Faktycznie. W końcu czekają mnie bardziej ludzkie problemy – powiedziała odstawiając puste naczynie.
Nagle dziwnie się poczuła więc wyjęła z szuflady fiolkę z S-krwią.
– Przepraszam że musisz na to patrzeć. – Oblizała usta z czerwieni. – Miałam rano zapolować ale coś mi przeszkodziło.
– Nie przejmuj się. Nie ma problemu, w końcu nie moja krew.
– Auć. – Spojrzała zaskoczona ale zachichotała.
– Jest i uśmiech. Wypijmy za to. – Wzniósł kieliszek i wlał w siebie resztę wina.
Kiedy uniósł głowę odsłonił szyję i pulsujące na niej żyły. Trwało to moment ale wystarczyło żeby wampirzyca poczuła palącą ochotę wbicia w nie kłów. Twarz zmieniła się i uśmiech zniknął. Adrien przeraził się ale nie ruszył z miejsca.
– Mikeyla? – próbował do niej dotrzeć.
Stała po drugiej stronie stołu i walcząc ze sobą powoli zmierzała w jego stronę. Dokuczał jej niedobór krwi i bardzo ciężko było jej się powstrzymywać. Zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech.
– Podaj mi proszę z szuflady kolejną S-krew. – Wyciągnęła dłoń w jego stronę a on posłusznie bardzo ostrożnie wstał i wyjął fiolkę.
Wypiła kolejną dawkę i choć głód trochę minął nadal nie czuła się pewnie.
– Zabiorę Marie. Nie martw się, nic się nie stało. – Uspokajał ją ale ona czuła się okropnie.
Złapała się za głowę a chłopak poszedł obudzić jej przyjaciółkę. Zdezorientowana Marie spojrzała na niego zaspanym wzrokiem. Pomógł jej wstać i kazał szybko wyjść, sam szedł tuż za nią. Dziewczyna zdążyła ledwo przekroczyć próg a Mikeyla pojawiła się znikąd przed jego nosem. Wzrok miała obcy i mroczny. Z wyszczerzonymi kłami wydawała z siebie zwierzęcy pomruk. Marie obejrzała się i nie wiedziała co ma zrobić.
– Idź już, schowaj się – nakazał jej chłopak nie odwracając się.
– Ale co z Tobą? – mówiła drżącym głosem.
– Nie przejmuj się, uciekaj. – Zamknął za sobą drzwi. – Mikeyla, nie chcesz tego. Pamiętaj kim jesteś. – Mówił do niej spokojnie.
Zawarczała tylko i przyparła go do ściany, przytrzymała mu nadgarstki uniemożliwiając ucieczkę. Zbliżyła twarz do jego szyi i zaciągnęła się zapachem. Przejechała po niej powoli językiem smakując go. Niemal czuła słodką krew ukrytą pod cienka warstwą skóry.
~~~~~~~~
Szczerze przepraszam za długie przerwy ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro