Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIV

W milczeniu pokonywałyśmy drogę w stronę grobowców. Nie natknęłam się na żadne rozwidlenie, więc pozostawało mi liczyć, że to właśnie tam prowadził ten przeklęty tunel. Czując na sobie spojrzenie mrocznej, walczyłam ze zmęczeniem, ale niekończący się widok zamarzniętego marmury sprawiał, że zaczynałam wątpić, czy dane mi będzie jeszcze kiedyś zobaczyć niebo. Wszystko mówiło mi, że Sedrik został daleko w tyle. To dlatego każdy krok przypominał brodzenie w błocie.

- W tym tempie droga na powierzchnię zajmie ci wieki. - Usłyszałam za plecami.

Mara musiała liczyć, że mroczny dogoni nas, nim dotrzemy do katakumb pod ruiną świątyni. Wyjście na powierzchnię nie tylko dla mnie mogło skończyć się niechybną śmiercią.

- Nic dziwnego, że Namiestnik musiał cię stąd wydostać - mruknęła.

Nie pozwoliłam, żeby martwe oblicze elfa nawiedziło moje myśli. Odwróciłam się, zaciskając pięści.

- Kto kazał mu mnie odszukać?

Mara zastygła w półkroku unosząc brwi, jakby nie słyszała głupszego pytania.

- Dobrze wiesz, komu służył twój mąż.

Bezimienny Władca Czarnej Ziemi zdawał się być bardziej mitem niż prawdziwą istotą. W posiadłości Namiestnika nie rozmawiano o jego rządach. Czasem tylko słyszałam o nadchodzących obradach, na które Vardir udawał się za mury Mglistego Miasta, gdzie pod warstwą wiecznie opadających chmur, Mroczni trwali przekonani, że świat należy do nich.

- Widziałaś go? Waszego króla? - zapytałam.

Prawdziwy lub nie, ktoś rozkazał Vardirowi odszukać mnie w podziemiach. Jeśli ten ukrył, że nie zdołał zabić ostatniej Kapłanki, wieść o nocnej elfce przemierzającej południową krainę na pewno zdążyła dotrzeć już do miasta krwiopijców. Być może teraz Śmierć w końcu miała przyjść i po mnie.

- Władcę widuje tylko Rada. - Elfka oparła się o ścianę krzyżując ręce na piersi. - Nikt poza nimi nie ma wstępu do Czarnego Pałacu.

Chciałam zapytać o tę całą Radę, ale nagły powiew chłodu sprawił, że Mara dobyła broń patrząc w dal, jakby mogła dostrzec ruch pośród napierającej na nas nicości. Strach pojawił się na jej twarzy, kiedy z głębi bezgranicznej pustki, dotarł do nas zgodny szczęk dobywanych ostrzy.

- Biegnij! - krzyknęła w tym samym momencie, kiedy zakapturzony wojownik oderwał się od ciemności, niczym strzęp upiornej szaty.

Elfka nie dała rady odeprzeć ataku. Uderzyła o ścianę, nie wypuszczając z dłoni miecza, mimo że uderzenie wgniotło ją w marmur. Nie zdążyłam zobaczyć nic więcej, bo ktoś chwyciła moje ręce i wykręcił je gwałtownie z siłą zdolną oderwać kończyny od reszty ciała.

Jęk bólu przerodził się w moim gardle w ryk gniewu, kiedy szarpnęłam próbując uwolnić nadgarstki z zaciskającego się na nich sznura. Popchnięta, runęłam twarzą na kamienną płytę, z którą zderzenie prawie pozbawiło mnie świadomości.
Mara znowu zaatakowała, mimo że była sama przeciwko trójce wyszkolonych zabójców. Usłyszałam krwawe charknięcie i kiedy w końcu udało mi się wymrugać umysł z ciemności zobaczyłam, jak mroczna podlatuje w górę nabita na długi miecz.

Zbliżające się ostrze, odwróciło moją uwagę. Zacisnęłam wargi, nie pozwalając, żeby ból zgniatanych pod butem nadgarstków, wydusił ze mnie jakikolwiek dźwięk, kiedy nieznajomy, stojący nade mną, przycisnął mnie mocniej do ziemi. Chciał być pewny, że nie uda mi się wyswobodzić rąk.

Głosy elfów, jak zachrypnięte szepty, dołączyły do szumu pulsującej w mojej czaszce krwi. W końcu jeden z nich przerzucił mnie przez ramię, mamrocząc coś, gdy przypadkowo dotknął kawałka skóry, odsłoniętej przez rozcięcie mojej sukienki. Zdrętwiałam, jak rzucona między trupy.

Zabójcy poruszali się z prędkością, która sprawiała, że moje włosy rozwiewał nieprzerwany ciąg powietrza. Sunęli po ziemi, w błyskawicznym tempie pokonując drogę, która mi zabrałaby godziny, przypominając uwolnione z otchłani zjawy. Większość twarzy zasłaniały im maski, a oczy ukrywali w głębi kapturów, jednak pancerze, które nosili przypominały te, w które odziani byli mroczni należący do Straży Namiestnika. Świadomość, że mógł przysłać ich po mnie sam Władca Czarnej Ziemi budziła we mnie nowy rodzaj strachu.

Kiedy na ścianach zaczął pojawiać się wyryty w marmurze księżyc, dotarliśmy do zapomnianego grobowca Elfów Zmroku. Tunel ustąpił miejsca rozciągającemu się po okręgu placu, skąd można było korytarzami dojść do poszczególnych krypt. Dalej na przód znajdowało się wyjście z katakumb, prowadzące prosto do Świątyni. Trójka nie ruszyła, jednak w tamtym kierunku, tylko zatrzymała się pod kolumną, wzniesioną na środku krypty. Posadzka zadrżała, gdy ciężkie płyty rozstąpiły się, ujawniając zejście w czeluści jeszcze ciemniejsze niż korytarz, z którego wyszliśmy.

Niegdyś wyłącznie Kapłanki schodziły do podziemi Świątyni Zmroku. Ciała umarłych dla większości elfów były pustymi naczyniami, które odchodziły w zapomnienie. Do duchów modlono się podczas pełni, w blasku księżyca czując moc, którą raz otrzymaną, na koniec życia każdy z nas oddawał, tam skąd została zaczerpnięta.

Świadomość, że mroczni zamierzali zabrać mnie w niższe poziomy katakumb, była gorsza niż ból, który mogli mi zadać. Zaczęłam wierzgać z nadzieją, że zakapturzony wojownik zrzuci mnie na ziemię na tyle mocno, bym roztrzaskała czaszkę.

Prawie mu się to udało. Jęknęłam, większość uderzenia przyjmując na kręgosłup i związane z tyłu ręce.
Zamknęłam oczy, w desperacji próbując odnaleźć w sobie światła, ale mój Blask zgasł. Jedyne, co czułam i widziałam pod zamkniętymi powiekami, to ścieżka mrocznej więzi. Sunące po niej cienie, migotały niemal niezauważalnie, jak nocne niebo, które nieraz obserwowałam zza zasłony północnej mgły. Więź przypomniała mi, że nie byłam sama w ciemnościach. Refleksy zmieniły się w iskry, żeby nagle buchnąć kruczoczarnym płomieniem. Mroczni nie spodziewali się tego, co nadchodziło, ale ja mogłam poczuć na sobie dotyk dobrze znanego mi dymu, zanim cisza przerodziła się w burzę.

Znajome ostrze, zaiskrzyło kruczym światłem, kiedy Łowca wpadł między trojkę elfów. Brzdęk metalu zagłuszył bicie mojego serca, ale nieważne jak zwinnie zabójcy potrafili machać mieczami, Sedrik był szybszy. Ciął powietrze niczym ponury kosiarz, napędzany furią, której lodowate sidła nie pozwoliły mi ruszyć choćby palcem.

Czarnooki znalazł się przy mnie, zanim głowy mrocznych przestały toczyć się po marmurze. Rozwiązał sznury, które krępowały moje nadgarstki i kostki, po czym pomógł mi usiąść. Dopiero z bliska zauważyłam, że ubranie miał przesączone krwią, wciąż spływającą z rany w jego boku. Rany, której nie zadał mu, żaden z zakapturzonych elfów.

Kiedy nasze źrenice się spotkały, w demonicznych oczach zalśnił pokruszony szafir. Elf zarzucił moją rękę na swoje ramię i podniósł mnie, ruszając w stronę przejścia, za którym czekały schody na powierzchnię.

- Mgliste Miasto... - wydusiłam, chcąc ostrzec go przed setkami mrocznych mieszkających nad naszymi głowami, jakby sam dobrze nie wiedział, co czekało nas po drugiej stronie, wiodących ku górze schodów.

- Potrzebujesz światła księżyca.

Mogłam czuć jego ból i wycieńczenie, ale mroczny nie przystanął nawet na chwilę.
Pokonywał stopnie, jakby wydostanie nas z grobowca miało być ostatnim zadaniem, które musiał wykonać.

Z nad jego ramienia obserwowałam majaczącą w tyle otchłań. Czerń przelewała się poza zasięgiem świateł pochodni, przypominając kołtuny cienistych macek, które chciały z powrotem zaciągnąć nas w głąb ziemi. Rozluźniłam wbite w twarde ramiona palce, gdy spięte mięśnie elfa uświadomiły mi, że przywarłam do jego piersi, jak przerażone dziecko. W odpowiedzi Sedrik przycisnął mnie mocniej do siebie.

Zapomniała o otaczającej nas ciemności. Nagle dotyk jego dłoni był jedyną rzeczą, na której potrafiłam się skupić. Promieniująca od nich energia, zmieniała moje wnętrzności w kołtuny blasku i cieni, wyostrzając każdy zmysł i pragnienie. Zacisnęłam wargi na wspomnienie jego gorącego języka na mojej szyi.

Dotarliśmy do osadzonych na szczycie schodów drzwi. Wrota ustąpiły bez sprzeciwu i przywitani przez podmuch nocnego wiatru, wkroczyliśmy do ruin Świątyni Zmroku. Miejsca, które przez wiele lat było moim jedynym domem.
Kopuła, wciąż wisząca nad ołtarzem była jedynym miejscem, w którym utrzymało się sklepienie. Mury i pozostałości kolumn podtrzymywały mglistą pustkę przez, którą nie dało się dostrzec nieba. Natura nie miała litości dla niegdyś lśniących powierzchni. Kamienna posadzka, dawniej wyglądająca, jak obsypana gwiezdnym pyłem, zmieniła się pościerany i popękany plac.

Minęliśmy podwyższenie dawniej dźwigające posąg Bogini Nocy i wyszliśmy przez ledwo trzymające się na zawiasach, dwuskrzydłowe drzwi. Zamiast wyjść na zamglone ulice, stanęliśmy pośród wysokich traw. Okazało się, że świątynia stała osamotniona na obrzeżach miasta. Zbezczeszczona i zapomniana przez mrocznych, powoli stawała się częścią wzgórza, u którego podnóża została wzniesiona. Sedrik ruszył w górę zbocza, gdzie mgła zaczęła opadać. Mogliśmy wreszcie zobaczyć, ciągnące się nad naszymi głowami chmury, za którymi słabe migotanie powitało nas wśród żywych.

Obłoki powoli odsłoniły księżyc. Moja skóra zamigotała w odpowiedzi na dotyk srebrnych promieni. Była pełnia. Nie sądziłam, że będzie mi to jeszcze dane, ale odetchnęłam z ulgą, ignorując fakt, że czekała nas przeprawa przez kolejny koszmar. Podczas gdy z nieba spływała dająca życie siła, ziemia pod naszymi stopami przesiąknięta była śmiercią.

- Twoja rana... - odezwałam się, kiedy mroczny odstawił mnie ostrożnie, mimo że to on był tym, który ledwo trzymał się na nogach. - To moja wina.

Gdy wypuścił mnie z ramion, mięśnie w końcu odmówiły mu posłuszeństwa. Upadł na kolana zwieszając głowę, przez co długie włosy, wilgotne od zawieszonych w powietrzu kropelek wody zasłoniły jego twarz. Nie drgnął, kiedy w ciemnościach pojawił się Wroniec. Nie byłam nawet pewna, czy oddychał, gdy koń podszedł bezszelestnie, przyciągając za sobą strugi mroku.

- Wracajcie na południe. - Coś w jego głosie sprawiało, że cofnęłam ręce, chociaż nawet nie zdążyłam go dotknąć. To wtedy zdałam sobie sprawę, że klęczałam.

- Nie. - Pokręciłam głową. - Nie mogę narażać...

- Nie obchodzi mnie ani jeden, pierdolony leśny. - Jego kruczoczarne tęczówki odbiły obraz nieba, kamuflując obecną w nich magię, kiedy uniósł na mnie wzrok. Wyprostował się, rozpraszając po ziemi czarny dym. - Jedź.

- Nie. - powtórzyłam.

Cienie prześlizgnęły się dookoła mnie, kiedy spojrzałam w ciemniejące oczy, których mrok mógł łatwo przejąć nade mną kontrolę. Nie czekałam, aż elf nakaże mi wsiąść na Wrońca. Przyłożyłam dłoń do jego brzuchu, gdzie pod skórzanym pancerzem, nie przestawała sączyć się krew. Sedrik chwycił mój nadgarstek, ale zaskoczenie na jego twarzy powiedziało mi, że dobrze wiedział, co chciałam zrobić.

- Nie uwolnisz się ode mnie tak łatwo. - Zesztywniałam, jakbym miała szansę się z nim siłować.

Myślałam, że mnie odepchnie, ale mroczny powoli uniósł drugą dłoń, by zatrzymać ją tuż przy moim policzku. Wstrzymałam oddech, kiedy poprowadził kciukiem rozgrzany ślad w stronę moich ust. Śledził po nim wzrokiem, jakby mógł widzieć ogień rodzący się pod moją skórą.

- To już wiem, Inmore - mruknął.

Ze ściśniętymi płucami, jakbym miała zaraz skoczyć w przepaść pozwoliłam, żeby naciskając kciukiem na moją brodę, rozchylił moje usta. Jego głodne spojrzenie paliło je żywym ogniem.

Otaczająca nas przestrzeń zniknęła za zasłoną cieni. Ostrzegawczy pomruk bestii zatrząsł ziemią pod naszymi stopami, gdy Sedrik nachylił się do mojej twarzy. Znieruchomiał, dając mi szansę na ucieczkę. Zamiast słuchać rozsądku, zadarłam brodę, by nasze usta znalazły się bliżej siebie. Teraz to ja czekałam na jego następny ruch.

Mroczny nie dawał drugich szans. Pocałował mnie powoli.

Na początku delikatnie, powstrzymując się jeszcze przez chwilę, lecz kiedy jego dłoń powędrowała z mojego policzka na kark, bestia znowu zamruczała, a wtedy Sedrik przycisnął mnie mocniej do siebie. Przywarłam do niego, jakbym miała nadzieję stopić się z nim na stałe. Warkot, który zatrząsł, wtedy jego ciałem był ostrzeżeniem, ale gdy ten pocałunkiem otworzył szerzej moje usta, żar zmienił się w czarny pożar, od którego nie było już ucieczki.

Jego usta parzyły, przypominając rozgrzaną na słońcu stal, a ich dotyk zmieniał przyciąganie w siłę, z którą nie dało się walczyć. Sedrik wpił się we mnie, jakby od wieków czekał na tę chwilę. Jakby, to właśnie w tym momencie odważył się nazwać mnie swoją.

Nie ważąc na draśnięcia kłów, odpowiedziałam mu spragniona każdego dotyku. Jęknęłam, kiedy nasze języki spotkały się ze sobą jak dwa płomienie, a wtedy Lunaavi strzeliło błyskawicami, przywołując wspomnienie nocy, która oderwała nas od siebie, zanim przeznaczeniem zdążyło złączyć nasze ścieżki na zawsze.

***

- Zabij ich.

Otaczające głosy były, jak trzeszczenie w mojej głowie, ale słowa ojca zdołały przedrzeć się przez hałas. Terven nigdy nie darzył mnie miłością, to wiedziałem. Najwyraźniej z biegiem czasu jego rozczarowanie najstarszym synem przerodziło się w nienawiść, która dorównywała mojej. Tylko jakich ich miał na myśli? Czyjej śmierci mógł chcieć równie mocno?

Jako głowa najstarszego rodu, zawsze pragnął władzy niepisanej śmiertelnikom. Chciał zrównać się z siłami, które tworzyły świat, ale czerpiąc z magii zapomniał, że światło oślepiało zachłanne oczy. Nie mogłem pozwolić, żeby przez jego obłęd zginął ktoś niewinny.

Szarpnąłem próbując wstać, a przynajmniej taki miałem zamiar, gdyby moje mięśnie chciały słuchać. Wszystko we mnie zamarzało, atakowane przez siłę, która napierała z każdej strony, jak lodowa skała. To ona przejmował moje ciało, zmieniając krew w czarną maź, a serce w zimną bryłę. Nie potrafiłem walczyć z pazurami mroku rozrywającymi mój Blask bez litości. Nie zostawiajacymi nic prócz ciemniejących strzępów. Szpony uniosły mnie ponad języki czarnych płomieni, buchających na wszystkie strony we wrzaskach bólu, choć na mojej skórze ich dotyk przypominał muśnięcia wiatru.

Terven leżał nieprzytomny na kamiennym bruku czekając, bym roztrzaskał mu czaszkę. Zacharczał, gdy go podniosłem. Odsłonił nienaturalnie wydłużone kły, czym zapewnił mnie, że wciąż oddychał, chociaż wyglądał jak trup.

- Gdzie ona jest? - Musiałem walczyć z samym sobą, żeby za szybko nie zgnieść mu gardła.

Jego tęczówki czerwieniały na moich oczach, ujawniając bestię, która przez te wszystkie lata ukrywała się gdzieś w środku.

- Nie żyje - wycharczał.

Zacisnęłam mocniej dłoń, razem z gruchotem kości, czując napływający do mnie chłód. Tej, której szukałem nie dało się zabić. Otaczające mnie cienie nie przestawały szeptać jej imienia, ale kiedy czarne płomienie przygasły, nagle wszystko ucichło. Zabierająca wspomnienia pustka, przekonywała mnie, że słowa starca nie były kłamstwem.

Ciemność jak peleryna cieni opadła na moje ramiona. Zamiast ukoić cierpienie, podsyciła tylko nienawiść, a wtedy czerń przysłoniła mi wizję i furia przejęła kontrolę.


Zapach krwi wyrwał mnie z amoku, żebym mógł zobaczyć zniszczenie, którego dokonałem. Zmasakrowane ciała wyznaczały ścieżkę prowadzącą przez pałac do głównej sali, gdzie gasnący pożar nie pozostawił nic prócz popiołu i poczerniałych ścian.

Trzymając w ramionach ciało matki patrzyłem, jak ostatnia iskra Blasku znika przed moimi oczami. Mrok wbił we mnie pazury po raz ostatni, próbując rozerwać dziurę w mojej piersi. Pustki nie dało się jednak zniszczyć, a śmierć była ratunkiem, na który nie zasługiwałem.

***

Zacisnęłam mocniej powieki, kiedy nasze usta oderwały się od siebie. Obawiałam się spojrzeć w źrenice, które wypalały na moim sercu niegojące się wzory. Ze złączonymi czołami, staliśmy nieruchomo dopóki nasze oddechy nie zwolniły. Dłonie Sedrika zjechały w dół po moich ramionach. Pomógł mi wstać, robiąc miejsce rosnącym między nami cieniom. To one zmusiły mnie, żebym uniosła wzrok.

Mroczny górował nade mną jak ponury szczyt, u którego podnóża staliśmy. Na jego rozjaśnionej skórze siatki żył przypominały teraz pęknięcia w porcelanie. Włosy koloru najgłębszej czerni zrównały się barwą z oczami, które lśniły kryształkami lodu, choć z ziemi pod naszymi stopami wciąż ulatywały resztki dymu. Kiedy otworzył usta, cichy warkot podkreślił każde jego słowo.

- Mordowałem próbując przypomnieć sobie imię, którego nigdy nie poznałem. - Pochmurne spojrzenie nie opuszczało mojego. - Teraz jeszcze bardziej pragnę zabijać... Każdego, kto się do ciebie zbliży, kto spojrzy w twoją stronę.

Bestia słyszalna w jego głosie, ta którą czułam w płynącej w nim furii, nie była wyłącznie dziełem klątwy. Rytuał nie tylko zmienił syna Tervena w pierwszego Mrocznego. Stał się on wtedy jednością z czymś, co jako pierwsze przeszło przez wrota Otchłani. Z czymś, co wiedziało, że byliśmy ze sobą związani.

Otwarcie przejścia do Doliny Cieni, wymagało magii potężniejszej od tej, którą posiadły w sobie nawet najstarsze z Kapłanek. Potrzebny był Blask, jaki dać mogło tylko lunaavi. To Starsza, której umysł spaczyła ciemność, pierwsza dostrzegła nić łączącą młodą Kapłankę i następcę tronu Elfów Zmroku. Szarpiąc za nią, rozerwała dziurę do świata mroku.

Spojrzałam na dłonie czując, to co widok mojej skóry tylko potwierdził. Srebrne migotanie zniknęło, w świetle księżyca zastąpione przez niebieskie drobinki. Cienisty pasożyt deprawujący ciała krwiopijców, powinien był pozbawić mnie Blasku, ale to nie jego nosił w sobie czarnooki. Sedrik władał ciemnością, która razem z obecnym we mnie światłem księżyca tworzyła zapomnianą Magię Nocy.

- Musimy znaleźć Hanę - powiedziałam cicho, pragnąc chwycić się nadziei, że wspólnie mieliśmy szansę na zawsze zamknąć wrota Otchłani.

Sedrik ujął moją brodę w dłoń, która mogłaby stopić najgrubszy lód.

- Znajdziemy, Inmore. - Iskry w jego oczach błysnęły, żeby zaraz zniknąć jak zaciągnięte na ciemną stronę księżyca, kiedy uniósł wzrok w stronę miasta cieni. - Najpierw chcę zobaczyć, jak płoną.

~

Koniec części pierwszej.

Dziękuję, że dotarł*ś aż tutaj.

„Migotanie w Mroku" miało być, krótkim opowiadaniem, które po drodze przerodziło się w coś trochę dłuższego. Zdałam sobie sprawę, że historia Maire i Sedrika zasługuje na rozbudowanie tak, jak świat, w którym żyją.

Dlatego, jak na razie kończy się okropnym cliffhangerem, który mi samej spędza sen z powiek.

Jeszcze kiedyś wrócę do tego opowiadania. Planuję dodać je na nowo bogatsze o to, jak wyglądało życie Maire w posiadłości Namiestnika. Skupić się na budowaniu świata i wielowątkowości.

Mam nadzieję, że znowu spotkamy się wtedy na wattpadowych "kartkach". 🖤

Tymczasem, jeśli masz ochotę na więcej mrocznego klimatu, magicznej więzi i mrocznych przystojniaków zapraszam Cię do czytania „Córki Kruków i Cieni" - romansu fantasy z demonami, magią, dużą ilością grozy i intensywnego slow burn.

:*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro