Rozdział I
Pokonywaliśmy ciemność w milczeniu. Wiatr rozwiewał włosy, kradnąc ciepło spod otaczającego mnie koca w stronę drzew, gdzie co jakiś czas błyskały czerwone ślepia. Żadna z bestii nie odważyła się jednak kolejny raz zakłócić naszego kłusu.
Kierowaliśmy się na południe, gdzie zieleń lasu nabierała coraz żywszej barwy. Nawet gwiazdy lśniły tutaj mocniej. Gdy pośród roślinności poruszało się życie, miałam wrażenie, jakbym wreszcie uciekała z grobu, w którym pochowano mnie żywcem.
Wsłuchana w odgłosy natury, zgarbiłam się na chwilę zapominając, że nie byłam sama w siodle, lecz gdy tylko moje plecy napotkały twardą przeszkodę, wróciłam do rzeczywistości.
Mroczny nie odezwał się i nawet nie poruszył, odkąd ruszyliśmy w drogę. Jego dłonie zaciśnięte na wodzy, spoczywały luźno po bokach, tak jakby koń sam wiedział, gdzie ma się kierować.
Po moim ugryzieniu na skórze elfa, zozostała już tylko gęsta siatka czarnych żył, które wkrótce też miały zniknąć i dzięki przeklętej mocy nie pozostawić po ranie nawet blizny. Elfy mroku nie były jednak nieśmiertelne, mimo że czas nie działał na nich tak, jak na resztę stworzeń.
Zerknęłam przez ramię, niepewna ile jeszcze czasu mi zostało, zanim z Mrocznym wygra głód. Zatrzymując wzrok na ciemności za jego plecami, musiałam przełknąć strach. Moje za długie włosy owiewały tors elfa, żeby znikać w czerni, która majaczyła za nim, niczym żywa istota czekająca na rozkazy swojego pana.
- Czego ode mnie chcesz? - Mój głos był cichszy niż zamierzałam.
Oczy mrocznego utkwione na ścieżce przed nami, przypominały dno oceanu. Na pozór pozbawiona życia, ukrywały prawdziwe koszmary.
- Odwróć się i przestań wiercić. - Usłyszałam w odpowiedzi.
Pragnienie zmieniało, takich jak on w bestie bez samokontroli. Tymczasem elf nie okazywał żadnych emocji, mimo że dzielącą nas przestrzeń musiała być przesycona moim zapachem. Dopiero, kiedy zjechał wzrokiem na moje wargi i brodę, mięśnie jego twarzy drgnęły.
- Jeśli nie żywisz się mrocznymi, to radzę ci przestać się w nas wgryzać - mruknął.
Spróbowałam przełknąć ślinę, chcąc pozbyć się metalicznego smaku z ust. Mój żołądek sprzeciwił się, grożąc rychłym pozbyciem się swojej zawartości. Nie miałam pojęcia, jakie działanie mogła mieć na inne stworzenia przeklęta krew.
Widząc moją minę, mroczny sięgnął po chlupoczący bukłak. Nie odmówiłam, kiedy wyciągnął go w moją stronę. Wreszcie mogłam zaspokoić pragnienie. Nie obchodziło mnie, że pewnie dzieliłam wodę z jego koniem.
Pozwoliłam, żebym zimna ciecz spłynęła po mojej szyi, na ślad zaschniętej krwi, którą potem starałam rogiem koca. Nogi przerzucone miałam po obu stronach siodła, ale i tak siedziałam nieco bokiem. Z planem wyślizgnięcia się w pobliżu bezpiecznej przystani, po trochę coraz bardziej przekręcałam tułów.
Mroczny nie był ślepy.
- Nie kombinuj - odezwał się, nie odrywając wzroku ze ścieżki.
Dźwięk jego głosu wystarczył, żeby wszystko we mnie chciało kulić się w posłuszeństwie, podczas gdy ten, przed którym uciekałam, potrzebował potworów, żeby mieć kontrolę nad innymi istotami.
Na jakiś czas zastygłam, dopóki nie zauważyłam, że las rzednie. Zaskoczona widokiem rozciągającej się przede mną polany, wyprostowałam plecy. Wysoka trawa, skąpana w świetle księżyca falowała, poruszana delikatnym wiatrem, który pachniał rosnącymi dookoła, białymi kwiatami. Wypełniłam płuca całkiem obcą mi wonią. Długo otoczona obumarłym lasem, teraz poraz pierwszy znalazłam się na otwartej przestrzeni, której krańce sięgały daleko po horyzont, gdzie srebrzysty blask malował gładkie wzgórza.
Koń wyszedł na trakt, który przecinał polanę w pół i prowadził prosto ku dalekim wzniesieniom, a ja zamknęłam oczy. Otoczona niczym nieprzyćmioną aurą księżyca wpuściłam do siebie jej moc. Moje serce zabiło szybciej, gdy magia nocy wypełniła mnie od środka jak rozdmuchnięty na wietrze, gwiezdny pył. Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z taką ilością Blasku, bo kraina wiecznej mgły nawet za dnia wyglądała, jakby miał zapadać zmrok. Noce zmieniały ją w tereny godne otchłani. Z okna komnaty, w której spędziłam większość ostatnich lat, ani razu nie było mi dane zobaczyć słońca. Księżyc tylko czasem dawał o sobie znać słabą poświatą.
Kiedy zakręciło mi się w głowie, byłam pewna, że zaraz wyląduję w trawie. Z szeroko otwartymi oczami, spojrzałam na moją stabilizującą mnie dłoń, która wyglądała teraz, jakby zgromadzony we mnie blask, próbował uciec przez pory w mojej skórze. Potrzebowałam chwili, żeby oswoić się z nadmiarem magii i wycofać ją w głąb siebie. Kiedy w końcu mi się to udało, zdałam sobie sprawę, że koń stał w miejscu.
- Zabierz rękę. - Mroczny odezwał się przez zaciśnięte zęby.
Cofnęłam dłoń, która przez cały ten czas spoczywała na jego udzie. Przyciągnęłam ją do siebie przerażona widokiem czarnych żył, które wspięły się po szczęce elfa. Wtedy ten wypuścił wstrzymywane powietrze. Pochylając się do przodu, teraz to on walczył, żeby utrzymać się w siodle. Kiedy uniósł na mnie wzrok, nawet nie drgnął, żeby zwiększyć dzielący nas dystans.
- Nigdy więcej... tego nie rób. - Jego oczy zdawały się pochłaniać wszelkie światło.
Wzięłam płytki wdech, żeby zachłysnąć się otaczający mnie zapachem. Przyzwyczajona byłam, że Mroczni cuchnęli śmiercią - ziemią i krwią, ale czarnooki pachniał jak nagrzane w słońcu drewno, które zamiast buchnąć w płomieniach, rozsypywało się w popiół. Kiedy patrzyliśmy sobie w źrenice, walcząc o tlen między nami, powietrze falowało, jakby zaraz miało zapłonąć.
Wtedy wzrok mrocznego zjechał na moje rozchylone usta. Zastygłam, gdy powoli wsunął ręce pod koc. Nie wiem czemu nie zrobiłam nic, gdy zacisnął palce na mojej talii. Wszelkie myśli w mojej głowie zmieniły się w plątaninę więzów, które unieruchomiły mnie w miejscu.
W następnej chwili elf odwrócił mnie przodem do kierunku jazdy.
Koń ruszył nie czekając na szarpnięcie wodzy, przyspieszając do galopu, jakby wyczuwał, że jego pan coraz bardziej nie mógł doczekać się, żeby zostawić migoczącą zgubę, gdzieś pośród zielonych wyżyn.
O świcie na naszej trasie wyrosły pierwsze zabudowania. Zgarbiłam się, zasłaniając twarz włosami, chociaż wątpiłam, że ktokolwiek miałby odwagę gapić się w naszą stronę na tyle długo, żeby zauważyć mnie za zasłoną cieni. Wolałam nie ryzykować. Namiestnik na pewno zorientował się już, że uciekłam jego sługom. Wysłanym przez niego żołnierzom, żaden leśny nie zawahałby się udzielić wszelkich informacji. Zwłaszcza, gdy na gardle ich ukochanych spoczywać będzie ostrze miecza.
Kiedy wjechaliśmy do niewielkiej wioski, słońce wychyliło się ponad ziemię, oblewając dolinę złotym blaskiem. Ulica była jeszcze pusta, ale skromna karczma zapraszała otwartymi drzwiami. Mroczny zatrzymał konia pod korytem z wodą, po czym zeskoczył z siodła podając mi rękę, którą chwyciłam przez materiał koca.
Niewielka gospoda posiadała dwa okna, osadzone w ścianach naprzeciwko siebie, niemal tak szerokie, jak dwuskrzydłowe drzwi, przez które weszliśmy. Wypolerowane szyby, wpuszczały strugi pomarańczowego światła, odbijającego się w stalowych świecznikach, stojących na każdym z okrągłych stolików. Jedynie krańce sali pozostały nietknięte przez światło. To tam pokierował mnie elf.
Starałam się nie unosić wzroku, nie chcąc zwracać na siebie uwagi, ale przechodząc koło lady, nie potrafiłam zignorować grupy stojących tam leśnych. Pierwszy raz widziałam mężczyzn o równie jasnych włosach i opalonej skórze oraz oczach w różnych odcieniach zieleni i brązu. Ich masywne sylwetki, sugerowały, że zajmowali się najcięższymi pracami w wiosce.
Uwaga większości skupiona była na mrocznym. Tylko jeden z nich obserwował mnie podejrzliwie. Łagodne rysy i jaśniejsza cera zdradzały, że był najmłodszy z całej czwórki. Kiedy nasze oczy spotkały się na krótką chwilę, szybko odwrócił wzrok i szepnął coś do towarzysza stojącego obok. To on pierwszy zebrał się na odwagę i odezwał.
- Nie potrzebujemy tutaj twoich usług, Łowco. - Stał sztywno, próbując nie dać po sobie poznać tego, co jego blednąca twarz mówiła za niego.
Mogłam usłyszeć nagle wstrzymane oddechy, kiedy czarnooki minął ich bez słowa, pozostawiając za sobą zimny dotyk cieni.
Gospodarz podszedł do nas, gdy zajęliśmy miejsca przy najbardziej oddalonym od środka stoliku. Żyjące na południu elfy nie miały żadnych szans z siłą, która przejęła władzę nad ich światem. Pozostało im po prostu walczyć o przetrwanie, ale sądziłam, że większość wolałaby śmierć niż służbę mrocznym. Ku mojemu zaskoczeniu, po krótkim czasie wylądował przed nami talerz z mięsną potrawką i kufel wody.
Nie jadłam od paru dni, dlatego trudno było mi oprzeć się pachnącej strawie, kiedy mroczny podsunął naczynia w moją stronę. Zaspokoiłam głód, jakby miał, to być mój ostatni posiłek, nie bacząc na obserwujące mnie czarne oczy. Gdy wypiłam całą wodę z kufla, elf wstał do wyjścia.
Na zewnątrz promienie słońca biły, tak mocno po oczach, że aż syknęłam. Ponury rumak lśnił niebieskawo w świetle dnia, ale blask ten nie dał rady odgonić unoszącej się w koło zwierzęcia nieprzyjaznej aury. Zanim zdążyliśmy do niego podejść czwórka leśnych zaszła nam drogę.
- Dziewczyna zostaje - oznajmił jeden.
Chociaż wcześniej wydawali się być pokaźnej budowy, to przy mrocznym ich rozmiary nie były już takie imponujące. Nie musiałam podnosić głowy, żeby czuć na sobie ich spojrzenia.
- Jesteś ranna? - zapytał ten najmłodszy.
Byli przygotowani, że będę chciała schować się za obronnym murem ich pleców, ale czy na pewno chcieliby mi pomóc, gdyby zrozumieli kim dokładnie byłam? Co migotało na mojej skórze? To przez moich przodków oni sami stracili magię, którą niegdyś dawało im światło dnia.
Nawet jeśli leśni nie mieliby złych zamiarów, nie mogłam narażać ich na niebezpieczeństwo. Oddział Namiestnika zrównałby z ziemią każdą wioskę, w której zdecydowałabym się zaszyć. Żaden leśny nie dałby rady obronić się przed jego żołnierzami.
Z pomocą elfa o czarnych oczach, którego lękały się nawet nocne bestie, mogłabym uciec na południe najdalej i najszybciej jak to było możliwe. Na grzbiecie otchłańczego rumaka nie groziły mi żadne potwory prócz tego, który siedziałby za mną.
Mroczny zerknął przez ramię, kiedy przechyliłam ciężar ciała w jego stronę. Gdy ruszył przed siebie, jakby stojące przed nami elfy nie istniały, nikt nie odważył się stanąć mu na drodze
*
Westchnęłam zrzucając z siebie koc. Nigdy nie pomyślałabym, że cokolwiek byłoby zdolne sprawić bym zatęskniła za szarym niebem północy. Słońce zaczynało bezlitośnie nagrzewać materiał ciężkiego okrycia, mimo że wciąż był poranek. Kiedy moja sukienka przejęła zadanie pochłaniania promieni słonecznych, zaczęłam obawiać się, że jeśli w południe nie znajdziemy się w cieniu, ją też będę musiała z siebie zedrzeć.
Gdy minęliśmy wysokie wzgórze, na ratunek przyszedł powiew wiatru, lecz wciąż miałam problem z patrzeniem przed siebie, bo moje oczy nie były przyzwyczajone do takiej jasności. Przez większość czasu wodziałam wzorkiem po lśniącej grzywie najbardziej ponurego rumaka, jakiego widziałam.
Zwierzę było nie tylko najstraszniejsze, ale też zdecydowanie najpiękniejsze - potężne i umięśnione, a jednocześnie dostojne. Odnosiłam wrażenie, że gdy od czasu do czasu przekrzywiało łeb, zerkało na mnie inteligentnymi oczami, jakby czuło na sobie moje spojrzenie. Kiedy odważyłam się pogładzić jego kark, koń parsknął cicho, a zaraz po tym mroczny za moimi plecami mruknął jakby... rozbawiony? Spojrzałam przez ramię, ale twarz elfa, jak zwykle pozbawiona była wszelkich emocji. Uniósł jedynie brew, przypominając mi, że miałam się nie wiercić.
Mimo krwi pulsującej teraz z nowym życiem w moich żyłach, wciąż potrafił opierać się pragnieniu, podczas gdy to właśnie przez obecną w niej magię stałam się więźniem na północy. Dzięki mocy księżyca Namiestnik rósł w siłę, bo blask karmił jego mrok. Taką przynajmniej miałam teorię.
Na horyzoncie pojawił się las, ale niczym nie przypominał on północnej tajgi. Liściaste drzewa zachwycały rozmiarami, kołysząc się delikatnie na wietrze. Nawet z tej odległości widać było życie, tętniące pośród zieleni. Niewielkie ptaki, co jakiś czas wzlatywały ku niebu, by zaraz znowu zanurzyć się w szmaragdowym oceanie, którego piękna nie umniejszał nawet cień, rzucany na równinę przez kłęby obłoków.
Skupiłam wzrok na płynącej w naszym kierunku ciemności, niesionej przez burzowe chmury.
– Mroczni też mieszkają na tych ziemiach? – zapytałam.
Trudno było mi to sobie wyobrazić, ale elf musiał wieźć mnie do kogoś, komu ufał.
- Nie - odparł krótko, pozostawiając mnie jeszcze bardziej zbitą z tropu.
Kiedy gapiłam się na niego parę sekund za długo, powoli opuścił brodę, by spojrzeć w dół, czym dawała mi czas na odwrócenie wzroku. Z trudem udało mi się nie poruszyć. Przez lata potrafiłam nie okazywać emocji, ale przy nim najwyraźniej musiałam zaczynać od początku.
- Dokąd mnie zabierasz?
Mroczny zacisnął szczękę, spinając mięśnie żuchwy. W dowodzie na moje spojrzenie ciemność w jego oczach zaczęła kotłować się groźnie, przyspieszając bicie mojego serca. Mimo to nie potrafiłam oderwać od niej źrenic. Głęboko między kłębami czarnego dymu widziałam żar. Coś, co nie miałem prawa bytu w ciele z zamarzniętym sercem.
To on pierwszy odwrócił wzrok, kierując go w stronę wzgórz, skąd razem z chmurami w naszym kierunku galopowali jeźdźcy.
- Zasłoń się - rozkazał.
Szóstka mrocznych pędziła, jakby ci nie mogli doczekać się, by wrócić na północ i uciec przed światłem. Podjeżdżając bliżej zwolnili jednak, żeby móc przyjrzeć się naszej dwójce, podczas gdy towarzyszący im cień, przyćmił słońce.
Otoczona kocem wcisnęłam się w tors mrocznego i spuściłam głowę. Zza zasłony włosów zauważyłam, że na koniu jednego z elfów jak upolowane zwierzę, przewieszona była leśna elfka. Jej blond włosy i oliwkową cerę pokrywał pył, a zaschnięta krew na ubraniu wyglądała, jak rozbryzgi po maskarze.
- Nie tylko nam udało się polowanie. - Usłyszałam.
- Twoja pachnie... bardzo smacznie - odezwał się inny, zajeżdżając nam drogę. - Zabierz ten koc i pozwól się przyjrzeć.
Elfy byli młodzi. Upojeni bezkarnością swoich poczynań, zbyt późno zorientowali się z kim mieli do czynienia. Czarnooki wziął jeden wdech, dając im szansę na uświadomienie sobie, że popełnili błąd, gdy tylko otworzyli usta.
Ponury dym buchnął na wszystkie strony i Mroczny zniknął z siodła. Poruszał się tak szybko, że ciężko było mi dostrzec cokolwiek pośród cieni, ale kiedy usłyszałam Leśną, próbującą uwolnić się z wiążącego ją sznura, nie myśląc wiele zeskoczyłam z konia. Dobywając zawieszony przy jukach sztylet, odnalazłam elfkę w chaosie cieni. Dopadłam do jej rąk i zaczęłam przecinać więzy.
Leśna zdążyła sapnąć, gdy jeden z bandytów wyrósł za moimi plecami.
- Pokaż się – warknął.
Pozwoliłam, żeby odwrócił mnie do siebie i spojrzał mi w oczy, a kiedy odskoczył jak poparzony, machnęłam ostrzem. Ostra krawędź przecięła powietrze w pobliżu jego gardła.
Tymczasem elfka szybko poradziła sobie z resztą więzów i bez zastanowienia skoczyła na Mrocznego w furii. Chciała wydłubać mu pazurami oczy, ale elf chwycił ją, wyginając szyję blondwłosej w taki sposób, że miałam wrażenie, że ta zaraz pęknie. Odsłonił wszystkie zęby, gotowy rozszarpać jej skórę.
Byłam szybsza. Wbiłam sztylet prosto w jego głowę, wkładając w cios całą energię, jaką dawała mi magia. Elf runął na ziemię z ostrzem utkwionym w czaszce. Wtedy kolejny wyskoczył na nas zza czarnej mgły. Nie zdążył położyć na mnie rąk, bo w tym samym momencie wyrósł nad nim czarnooki koszmar. Wykręcił kark elfa z głośnym trzaskiem, odrywając głowę od tułowia.
Elfka wydała z siebie przytłumiony krzyk. Gdy nasze oczy się spotkały, pobladła jeszcze bardziej. Nie myśląc długo, wskoczyła na grzbiet jednego z koni i popędziła galopem w stronę lasu, zostawiając mnie sam na sam z demonem.
Podmuch wiatru rozwiał, unoszący się w powietrzu zapach krwi. Chmury skumulowane nad naszymi głowami przyspieszyły nadejście zmroku. Gdy ściana deszczu lunęła z nieba, próbujący zmyć ślady rzezi, wystarczyła chwila, żeby przesączyła moje ubranie i włosy. Mrocznemu nie spieszyło się jednak, żeby znaleźć schronienie przed ulewą. Po raz pierwszy przyjrzał się mi całej, od włosów po kraniec przyklejonej do mojego ciała sukienki.
Czarne żyły wyszły na jego szczękę, wspinając się w górę, gdzie lodowata ciemność oczu przerażała do szpiku kości, bardziej niż malująca się za nim groza. Bandyci myśleli, że piszą się na bójkę, a skończyli wyrżnięci jak świnie.
Nie miałam dokąd uciec, kiedy podszedł. Złapał mnie za szczękę i w strudze deszczu, wyginając moją szyję do tyłu, zmusił do zamknięcia powiek.
- Nie opuszczaj siodła. - Wbił palce w moje policzki, żeby zaraz puścić ponaglany przez odgłosy burzy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro