Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wstęp i Prolog


Hej.

Miło mi, że „Migotanie w Mroku" przykuło Twoją uwagę.

Ta opowieść to krótka nowelka, z którą zaczynałam przygodę z pisaniem.
Zawiera moje ulubione motywy i mroczny klimat, lecz wymaga sporych poprawek. Sama historia błaga o rozwinięcie, lecz na ten moment całą moją uwagę pochłania seria Kruków.

Jeśli niestraszne Ci błędy i niedociągnięcia w stylu, zapraszam do prologu. 🖤

⊰⁠⊹⊰⁠⊹

Prolog

Niebo wisiało nade mną niczym wieko trumny, kiedy wyślizgnęłam się w noc. Zostawiłam w tyle mury mojego więzienia i pobiegłam przez las, nie słysząc nic prócz bicia własnego serca.

Byłam osłabiona. Nie miałam pojęcia, czy dałabym radę dotrwać do rana, jednak liczyło się tylko to, że wreszcie uciekałam od cieni, które strzegły posiadłości za moimi plecami. Dawno temu straciłam nadzieję na wolność, bo nawet śmierć nie miała dla mnie litości, lecz tej nocy los znowu był w moich rękach.

Nienaturalna ciemność zaczęła opadać, wchłaniane w czarną ziemię. Noc pozostała jednak ponura. Nawet jeśli gwiazdy miałyby szansę zamigotać zza gęstych chmur, ich magia umarła dawno temu. Pozostawiła po sobie tylko marną iskrę zamkniętą w moim ciele.

Byłam jedyną nocną elfką, która przetrwała nadejście ery Mroku.

*

O świcie dotarłam do rzeki. Przyćmiony chmurami blask słońca uspokoił nieco bicie mojego serca, ale kiedy między drzewami zaskrzeczały kruki, dźwięk ten był jak szydzący ze mnie śmiech. Ptaszyska wzbiły się ku niebu, zdradzając moją obecność i przypominając mi, że nawet w świetle dnia nie byłam bezpieczna.

Światem rządziły bestie stworzone z mroku, który nigdy nie powinien był przedostać się przez Wrota Otchłani.
Niszczycielska siła zatruła niemal wszystko, przynosząc koniec rasie Nocnych. Chociaż pozostałe elfy zdołały pasmem gór odciąć się od leża potworów, po zachodzie słońca nikt nie był bezpieczny.

W pośpiechu przepłukałam dłonie w lodowatym strumieniu, zmywając z nich zaschniętą krew. Wciąż miałam przed oczami twarz chłopca, którego nie udało mi się uratować. Którego musiałam zostawić na pewną śmierć.

Leśnych elfów służących w posiadłości, często spotykał okropny los. Tylko ja, jedyny więzień Namiestnika Czarnej Ziemi, byłam zbyt cenna, żeby zabić mnie dla zaspokojenia głodu, ale Mroczni nie znali litości. Zatruci przez tą samą siłę, która doprowadziła do upadku magii, żyli napędzani żądzą krwi. To oni zmieniali w koszmar życie każdej istoty, której oczy nie były szkarłatne, jak ślad pozostawiony na tafli wody przez moje dłonie.

Gdy ruszyłam wzdłuż brzegu, południowe szczyty coraz wyraźniej rysowały się na tle jaśniejącego nieba. To one oddzielały Czarną Ziemię od Zielonej Krainy, do której zamierzałam uciec. Wykorzystując jedną z nielicznych przełęczy wydeptaną przez kopyta ponurych rumaków, zamierzałam dostać się na tereny nieprzesłonięte północną mgłą.

W ciągu dnia, ryzyko natrafienia na Mrocznych było mniejsze, ale po zmroku czerwonoocy wciąż najeżdżali tamte tereny. Jeśli miałam mieć jakąkolwiek szansę na pokonanie gór, musiałam to zrobić, gdy marne światło dnia wciąż przeganiało cienie.

Lodowaty wiatr chłostał po twarzy, przenikając przez ubranie. Nawet gruby materiał mojej sukienki nie dawał rady zatrzymać ciepła. Nie baczyłam jednak na drętwienie kończyn. Utrzymywałam pośpieszne tempo, dopóki las nie zaczął ciemnieć.

Nawiedzony gąszcz wyglądał, jakby nie zamieszkiwało w nim żadne, żywe stworzenie. Większość zwierząt czmychała bowiem z ziem rządzonych przez demony nocy, co zmieniało krajobraz północy w dolinę śmierci.

Iglaste drzewa pokrywały większość terenu. Ustępowały jedynie martwym jeziorom i spływającym z gór potokom. Główny szlak prowadził prosto to miasta i tak samo jak reszta krainy, wyglądał na zapomniany. Mroczni nie budowali wiosek. Większość zamieszkiwała mgliste centrum. Tylko ci wyżej postawieni posiadali posiadłości rozrzucone po okolicy. Otoczone mrokiem domostwa, należały do najgroźniejszych przedstawicieli tej rasy.

Próbując przejść między nimi niezauważona, unikałam głównych dróg. Przedzierałam się przez gęstwinę, świadoma, że wkrótce będę musiała rozpalić ognisko. Tylko światło ognia miało szansę odstraszyć, to co wychodziło na łowy po zachodzie słońca.

Znajdując kryjówkę za niewielkim osuwiskiem, zaczęłam szukać suchych gałęzi, co mogło okazać się równie trudne, jak próba przetrwania nocy, bo wiecznie wilgotną ziemię pokrywała zbutwiała warstwa szyszek i igieł.

Zaczynałam sądzić, że pozostanie mi wykopać sobie w niej grób, kiedy usłyszałam dźwięk przytłumionych rozmów.

Zamarłam, przyklejając plecy do jednego z drzew. Nie miałam broni. W przypadku ataku moim jedynym ratunkiem była ucieczka. Tymczasem noc zarzucała na świat czarną pelerynę, pod którą ukrywały się najgorsze z potworów.

Wyjrzałam w stronę hałasu, przesuwając wzrokiem po gąszczu. Za późno zdałam sobie sprawę, że chłód, który czułam, miał niewiele wspólnego z górskim powietrzem.

- Co my tu mamy?... - Głos za moimi plecami zamruczał wygłodniale.

Odwróciłam się powoli, widząc jak las ciemnieje na tle jaskrawo czerwonych oczu. Mroczny drgnął zaskoczony, kiedy nasze spojrzenia się spotkały, zupełnie jakby nagle znalazł się zbyt blisko ognia.

Chcąc wykorzystać jego szok, wyrwałam się do ucieczki, ale instynkt elfa był szybszy. Cisnął mną o pień sprawiając, że uderzenie wydusiło ze mnie powietrze. Zimny oddech owiał moją twarz, kiedy ten dopadł do mnie odsłaniając kły. Sądziłam, że od razu rozszarpie mi tętnice, ale zamiast tego elf wytargał mnie z pomiędzy drzew w dół wzniesienia, gdzie nad brzegiem rzeki znajdował się obóz.

Byłam zbyt osłabiona, żeby móc stawić mu opór. Spojrzałam w niebo, próbując spojrzeniem odgonić gęste, czarne chmury, podczas gdy dwójka siedzących na obalonym pniu mrocznych zmierzyła mnie z góry do dołu. Krwiopijcy mieli na sobie czarne płaszcze typowe dla najemnych zabójców, a intensywna kolor ich tęczówek świadczyła, że wracali ze zlecenia.

Nie byli ludźmi Namiestnika, lecz każda sekunda zwłoki dramatycznie zmniejszała moją szansę na ucieczkę przed żołnierzami, którzy wkrótce mieli zdać sobię sprawę z tego, że zniknęłam. Wolałam umrzeć walcząc, niż znowu zostać zamknięta w klatce.

Udało mi się uwolnić ręce i posłać mrocznemu kopniaka w podbrzusze. Byłam gotowa skoczyć w nurt rzeki z nadzieją, że woda porwie mnie z dala od obozu, lecz moją marną próbę ucieczki szybko przerwał drugi elf. Mężczyzna chwycił mnie za szyję i uniósł ponad ziemię, odsłaniając kły zdolne w mrugnięciu oka odgryźć głowę od tułowia.

Gniew i głód plątały się w czerwonych oczach, kiedy złapałam najemnika za przedramię. Podciągnęłam się w próbie zaczerpnięcia powietrza, a wtedy jego wzrok powędrował na moje dłonie, które zaczynały mienić się delikatnie, zapowiadając nadejście nocy. Mroczny warknął, rzucając mną w stronę obozowiska z taką siłą, że posunęłam plecami po kamieniach, uderzając twardo w leżący tam pień.

- Ciekawe czy wypatroszona też tak iskrzy... - Trzy pary żarzących się oczu, ruszyły w moją stronę.

Pozwolili mi poderwać się do pozycji stojącej, ale gdy tylko wyprostowałam plecy, jeden z nich był już przy mnie. Chwycił mnie za ramiona i przyciągnął do siebie.

- Pożałujesz tego kopniaka.

Warkot zatrząsł jego ciałem, gdy odsłonił zęby, ale zanim zdążył wykonać kolejny ruch, drugi złapał mnie za włosy i odchylił moją głowę.

- Jeśli ma starczyć dla całej naszej trójki, będziemy musieli poczekać - odezwał się. - Niewiele płynie teraz w jej żyłach.

Powędrowali wzrokiem po mojej skórze, a wtedy chęć zaspokojenia pragnienia w ich oczach, zaczęła ustępować miejsca innemu płomieniowi.

Krew w moich żyłach zamarzła, kiedy trzymający mnie elf nachylił się, biorąc głęboki wdech. Miałam nadzieję, że zwycięży nad nim głód, ale jego język powędrował powoli po mojej szyi.

Nie spodziewał się, że moje kły, choć o wiele krótsze, też potrafiły przebijać skórę.

Ryk rozdarł nocną ciszę, gdy wgryzłam się w tętnice najemnika. Elf podniósł mnie nad ziemię i znowu rzucił na ostre kamienie. Gdy dobył sztylet, furia w jego spojrzeniu obiecywała cierpienie.

Nagle coś przecięło powietrze i bryznęła krew. Mroczny runął w dół, przygniatając mnie swoim cielskiem. Znieruchomiałam, bezsilnie słuchając odgłosów rodzącej się rzezi, która szybko przesączyła powietrze zapachem krwi.

Gdy nadchodziła noc z najczarniejszych zakamarków świata wychodziły najgroźniejsze drapieżniki. Tylko one, bestie z Otchłani, przed którymi nie chroniła nas już magia, byłyby zdolne pokonać Mrocznego elfa, ale upiory te nigdy nie atakowały sobie podobnych...

Kiedy świst przedziurawionego płuca uciszył stłumiony krzyk i znowu zapadła głucha cisza, przestałam oddychać. Wtedy leżące na mnie truchło odleciało w stronę drzew. Otworzyłam szerzej oczy, odnajdując spojrzeniem ogromną postać.

Wszyscy Mroczni mieli ciemne włosy, ale nie widziałam jeszcze żadnego z równie kruczymi pasmami na głowie. Włosy stojącego nade mną elfa przypominały nocne niebo. Lśniły jak najciemniejszy szafir, tak jak moje, ale jego tęczówki nie były tak samo błękitne ani nawet czerwone.

- Wstań - rozkazał głosem niższym niż zapowiadające burzę grzmoty.

Patrząc prosto w najczarniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałam, zrobiłam co kazał. Wtedy ten odezwał się znowu, ku mojemu zaskoczeniu tym razem w języku dawno już zapomnianym.

Na jego słowa z lasu wyłonił się olbrzymi koń o ślepiach tak jasnych, że niemal białych. Gdyby nie one, zwierzę byłoby niezauważalne pośród nocy. O sierści czarnej jak sama Otchłań, idealnie zlewał się z ciemnością.

Jego pan zajrzał do juków, po czym odwrócił się, wyciągając w moją stronę koc. Ponure spojrzenie nie opuszczało mojego, mimo że srebrne światło odbijające się od mojej skóry, iskrzyło w jego źrenicach. Elf wyglądał jak uosobienie mroku...

Rzuciłam się do ucieczki. Oczywiście, że nie zdążyłam choćby dobiec do brzegu rzeki. Wielkie dłonie zacisnęły się na mnie bez litości, a wtedy moje stopy straciły kontakt z podłożem. Nic nie dało wierzganie, ani próby rozerwania uchwytu. Dopiero, gdy opadłam z sił, nieznajomy wypuścił mnie w końcu.

Zaskoczona, zgarbiłam plecy pod ciężarem grubego koca pozwalając, żeby elf odwrócił mnie w stronę swojego konia.

- Jeśli się nie ruszysz, to ci w tym pomogę - ponaglił.

Światło pełni pokonało ciemność, podkreślając ostre rysy jego twarzy. Kiedy wyprostowałam kręgosłup, chcąc zapanować nad oddechem, uznał to za sprzeciw. Chwycił mnie pod pachy i zanim zdążyłam zareagować, byłam już w siodle.

Elf zaraz znalazł się za mną. Sięgnął po wodzę po raz kolejny wydając polecenie w języku Pierwszych Elfów. Nigdy wcześniej nie słyszałam, żeby posługiwał się nim mieszkaniec Czarnej Ziemi. Rumak musiał należeć kiedyś do nocnego, dlatego nie znał innych poleceń.

- Pierdolony koniokrad - wysyczałam w mowie porządków pewna, że mroczny nie zrozumie ani słowa.

Nagle ten szarpnął wodzą, razem z biciem mojego serca zatrzymując konia. Złapał mnie za brodę i wykręcił moja twarz w swoją stronę.

- Tak bardzo pragniesz śmierci? - Odsłonił długie kły, czym potwierdził, że miałam do czynienia z jednym z Mrocznych.

Nie zapanowałam nad gniewem, podjudzanym przez dziwne mrowienie, które przeszyło moją skórę pod jego dotykiem. Wyswobodziłam szczękę i wbiłam zęby w jego dłoń.

Elf warknął, jakby do głosu doszła siedząca w jego wnętrzu bestia. Łapiąc mnie drugą ręką za włosy, odchylił moją głowę w bok, ale ja nie zamierzałam rozluźnić szczęki. Kolejny pomruk wydobył się z jego piersi, gdy spojrzał na krew spływającą po mojej brodzie, która mieszała się teraz zaschniętą juchą jednego z najemników.

Wtedy wszystko dookoła nas pociemniało. Nie musiałam odrywać wzroku od czarnych tęczówek, żeby wiedzieć, że odnalazły mnie sługi tego, od którego uciekałam. Stworzone z ciemności potwory, były ciężkie do pokonania. Z kilkoma na raz nie miało się szansa, ale najwyraźniej mroczny koń myślał inaczej, bo urósł na silnych nogach, dysząc ostrzegawczo. Czerwone ślepia błysnęły dookoła nas i stwory zawarczały czekając, aż elf odda mnie w ich szpony.

Zapanowała martwa cisza, przerwana gwałtownym brzękiem metalu, gdy mroczny pojawił się między nimi. Nawet nie zauważyłam, kiedy zeskoczył z konia ciągnąc za sobą cienie gęste jak dym. Jedna z bestii kłapnęła paszczą pełną ostrych zębów, ale chybiła, co kosztowało ją głowę. Pozostałe stwory skoczyły z pazurami, ale żaden nie dosięgnął celu. Ostrze miecza z szumem przecinało powietrze, tnąc bezlitośnie kończyny i odcinając łby od torsów.

Po bestiach w krótkim czasie zostały tylko czarne plamy. Próbowałam opanować chaos w głowie, nie mogąc zdecydować, czy to lęk przyspieszał bicie mojego serca, czy podziw. Sługi Namiestnika do tej pory niepokonane, były odpowiedzialne za śmierć wielu niewinnych istot.

- Kim jesteś? - wyszeptałam, kiedy
mroczny wrócił na swoje miejsce w siodle.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro