Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

- Migdałka, kochanie?


Ten tekst jest dla mnie bardzo ważny. Jest pierwszym od dłuższego czasu ale nie ostatnim. Podoba mi się pisanie i zamierzam to robić. Ale nie o tym. Ten tekst by się nie ukazał. Nie opublikowałabym go bez wsparcia wielu osób. Ale dwie muszę tutaj wspomnieć.

Przede wszystkim moją najlepszą przyjaciółkę G.D. Jestem jej winna wszystko i jeszcze więcej.

I  Mignight_Shadow04 która pisze wspaniałego Johnlocka i której ostatni komentarz pod moim tekstem dał kopa i powiedziałam sobie „Teraz to musisz już to wstawić!"

Dziękuję wam, a teraz nie przedłużam i zapraszam!



John powoli wszedł do cichego pomieszczenia. Było klinicznie czyste, nigdzie nie było widać ani odrobiny kurzu. Niepewnie rozejrzał się. Było puste, nie licząc kilku starszych, eleganckich mężczyzn cicho czytających dzisiejszą gazetę, w rogu pokoju. Delikatnie dotknął przedmiotu w jego kieszeni. Małe pudełko zdawało się ważyć tonę.

Odchrząknął i powiedział, nie wiadomo do kogo.

- Czy ktoś tutaj zna Mycrofta Holmesa?

Jego słowa wręcz odbiły się echem w pustym i eleganckim pomieszczeniu. Nagle za jego plecami rozległ się głęboki głos z francuskim akcentem.

- Monsieur Holmes jest teraz bardzo zajęty. Wyjść.

John odwrócił się i stanął twarzą w czoło, jakiegoś niskiego i przysadzistego, wąsatego, rudego mężczyzny w garniturze. Oczy miał tak czarne jak dwie czarne dziury.

John uśmiechnął się życzliwie i powiedział

- Przepraszam ale to bardzo pilna sprawa.

Człowiek uśmiechnął się ponuro i wskazał grubym palcem na drzwi.

- Là.

Nie trudno było się domyśleć co ma na myśli. John jednak nie miał zamiaru wychodzić. Splótł ręce na piersi.

- Proszę iść powiedzieć Panu Mycroftowi, że chodzi o jego brata. Jeżeli dalej będzie zbyt zajęty, poczekam tutaj. Ale muszę się z nim zobaczyć.

Tamten wzruszył ramionami i zniknął w korytarzu.

W pomieszczeniu znów zapadła cisza, słychać było jakieś szmery rozmów toczących się za zamkniętymi drzwiami. W pewnej chwili coś trzasnęło i francuz dosłownie wyleciał z korytarza i podbiegł do Johna w pół.

-Monsieur Holmes zaprasza. Zaprowadzić.

John poszedł za francuzem długim holem. Wszędzie było tak sam czysto i cicho.

W tym korytarzu było pełno drzwi. Francuz otworzył przed Watsonem jedne z nich.

Mycroft stał na środku gabinetu, przed wielkim, ciemnym biurkiem. Przed nim na krzesłach siedziała jakaś elegancka para. W momencie, w którym John i francuz weszli do środka Mycroft machnął swoją parasolkę i mruknął

- To koniec, wynocha!! Konradzie, zamknij drzwi. Johnie, proszę, usiądź.

John usiadł, a francuz zamknął drzwi za parą i stanął w rogu pokoju. Mycroft jednak spojrzał na niego srogo, na co ów człowiek rzucił Johnowi nienawiste spojrzenie i wyszedł trzaskając drzwiami.

Mycroft usiadł kręcąc swoją parasolką.

- Co się dzieje z Sherlockiem?- Zapytał a głos miał jak zwykle stalowy i totalnie nieczuły.

- Nic. Z nim nic...

- Więc co tu robisz zawracając mi głowę?- wysyczał Mycroft. Nie lubił tracić czasu na bezsensowne pogaduszki.

Lekarz westchnął głęboko. Musiał załatwić to dzisiaj. Sherlock nie wiedział gdzie John był. Przynajmniej tak podejrzewał John, gdy z pracy zadzwoniła do Pani Hudson, i oświadczyła, że detektyw koło południa wybiegł z domu krzycząc coś o potrójnym morderstwie oraz dwunastce w skali dziesięciostopniowej.

Zaczął się lekko denerwować pod ostrym spojrzeniem Mycrofta, jednak po chwili zreflektował się,

A niech Cię, Watson! Jesteś żołnierzem, który najechał na Afganistan. Rząd Brytyjski to dla ciebie pestka!

- Chciałbym prosić cię o zgodę na poślubienie twojego brata.- powiedział spokojnie, wyciągając powoli pudełko z kieszeni i kładąc je na biurku. Rząd Brytyjski spojrzał na nie jakby miało zaraz wybuchnąć ale nie powiedział nic.

Cisza, która zalegająca w pomieszczeniu była wręcz ogłuszając.

- Dlaczego mi to mówisz? - Zapytał po chwili Mycroft, który teraz wydawał się bardziej zdziwiony niż cokolwiek innego.

John odczekał chwilę formułując w głowie odpowiedź.

- Bo...- zaczął niepewnie- Uznałem, że jako osobie, której prawie najbardziej zależy na Sherlocku, musisz wiedzieć co zamierzam.

W pomieszczeniu znowu zaległa gęsta cisza. Tak gęsta, że w powietrzu dałoby się powiesić ze 20 parasolek. Po chwili Rząd Brytyjski wybuchnął drwiącym śmiechem.

- I co?- Powiedział- Oczekujesz ode mnie pełnej zgodny na papierze?- szydził- Dokumentu, podpisanego przez Królową wyrażający zgodę na oświadczyny? Czy Ty się słyszysz Johnie? - Podszedł bliżej doktora, który wstał, co z jego wzrostem nie zrobiło zbyt imponującego wrażenia, ale liczą się intencje.

- To nie tak. -Powiedział doktor Watson odrobinę za głośno- Oczekuję, czy raczej liczę, że zrozumie Pan jak bardzo zleży mi na Sherlocku. Że nie pozwolę aby stała mu się jakakolwiek krzywda i może w końcu przestanie mnie Pan nienawidzić...

- Nienawidzić?- Powtórzył Holmes krzywiąc się.- Nie nienawidzę Pana...po prostu....nie wiedziałem cz można Panu zaufać. Może na początku.... Cóż. Żałuję, jeżeli odniósł Pan takie wrażenie....

Przerwał jednak widząc niecodzienną rzecz. Dr. Watson uśmiechając się wyciągnął do niego rękę jakby chciał powiedzieć „W porządku. Od nowa. Again. Restart. Whatever."

- Cóż. Oczywiście, że Ci ufam. Nie skrzywdzisz mojego brata. Przez...miłość- to słowo wręcz z siebie wyrzucił, pozwalając by ono opuściło jego krtań i uciekło na potępienie.- Jak mniemam. Więc jeżeli mój bra....

Tą, wręcz historyczną i godną wezwania prasy odpowiedź, przerwał mu rumor na korytarzu, wrzask, a następnie upadanie i znów czyjś przeraźliwy krzyk.

John nie zastanawiając się wybiegł z gabinetu. Przez chwilę wydawało mu się, że śni. Na marmurowej posadzce leżało bezwładne ciało francuza. Z jego łuku brwiowego sączyła się krew, a okno było rozbite. Grupa starszych Panów nadal spokojnie czytała gazetę. Doktor natychmiast podbiegł do nieprzytomnego by zbadać jego puls. Nie żył. Wyjął komórkę by wezwać Lestrada. Sherlock akurat rozwiązywał ważną sprawę, razem z nim.

Szybko wyjaśnił Lestradowi co się stało prosząc żeby natychmiast przyjechali (mógł przysiąc, że usłyszał w tle jęk detektywa na wieść, że muszą wracać na rzecz niezwykle prostej zagadki) Gdy tylko to zrobił podniósł się z klęczek i podbiegł do staruszków trzymających gazetę

-Widzieliście coś? Kto to był???

Oni tylko spojrzeli na niego i powrócili do czytania. John otworzył usta by zacząć krzyczeć, gdy za jego plecami Mycroft, który pochylał się nad ciałem jakby podziwiał piękno prastarego, delikatnego artefaktu, powiedział

- Nic z nich nie wyciągniesz. Są tutaj na pokaz.

- Co?- zapytał skonfundowany John na co Mycroft odwrócił się

- To proste. Płacę im by robili sztuczny tłum. Dzięki temu to miejsce robi większe wrażenie.

John przewrócił tylko oczami i zajął się oglądaniem terenu szukając jakiś śladów.

Nie znalazł nic. Ale to nie niespodzianka, że nic nie zauważył. Poczekamy na Sherlocka, który spojrzy i w ułamku sekundy i wydedukuje, kto i dlaczego zabił francuza, oraz co morderca jadł rano na śniadanie.

Te nieudolne oględziny, przerwał mi dźwięk syreny policyjnej, zatrzymującej się przed budynkiem, trzaskanie drzwiami samochodowymi i czyjeś ciągłe wrzaski. Domyślając się kto to, Mycroft i John wyszli na zewnątrz.

***

- Co się stało?!- zapytał John widząc krwawiący łuk brwiowy Donnovan, złamany palec Andersona, siniaka na czole Lestrada, i jakiegoś innego policjanta, którego nigdy przedtem nie widział. Sherlock na szczęści nie odniósł widocznych obrażeń.

Detektyw wskazał na Lestrada.

- Ten nieszczęsny idiota ma wodę zamiast mózgu! Opalił auto na biegu i proszę co się stało!! Radiowóz walnął w śmietniki z przodu. Słowo daję, jadę z nim ostatni raz!

-Sorki, chłopaki- Odezwał się Lestrade- Robiłem prawo jazd z 10 razy. Do dziś mam lekkie zaćmienia.

- Idiota.- Mruknął Sherlock pod nosem i cmoknął Johna w policzek, ściskając jego rękę dając do zrozumienia, że nic mu nie jest, a Lestrada zabiją potem. Mycroft przewrócił oczami na ten gest.

- Cóż. Chodźmy zobaczyć ciało!- wykrzyknął detektyw zacierając ręce i biegnąc do środka. John tylko uśmiechnął się ruszył za nim.

Gdy wbiegł do środka Sherlock już klęczał przy ciele ofiary mrucząc coś pod nosem.

- John? Opinia medyczna?

John pochylił się nad ciałem. Nie widząc na pierwszy rzut oka żadnych ran i otarć, obejrzał zęby i delikatnie powąchał wnętrze ust. Wyczuł...

- Migdały. Został otruty cyjankiem.

- Prostota.- mruknął rozczarowany detektyw 

- A rozbite okno?- zapytał Anderson stojący obok. 

- Anderson, czy twoje szare komórki podjęły już ostateczną decyzję o ucieczce?!-warknął Holmes.- Rozbił je głową upadając....Co za idiota...

Zaraz potem do pomieszczenia wpadł Lestrade z resztą ekipy. Inspektor wyjął notes i począł robić notatki.

- Mężczyzna....około...pięćdziesięciu lat.....

- Pięćdziesiąt pięć, Gregory- odezwał się Mycroft- Francuz.

Greg tylko pokiwał głową naprawiając błędy w notatkach i starając się wyglądać jakby miał pełną kontrolę nad sytuacją, co niestety nie wychodziło mu najlepiej.

- Mhm....mhm....przyczyna zgonu...

- Jadła jajecznicę!- odezwał się Sherlock gwałtownie podnosząc głowę.

Na sali zaległa cisza.

- „Ona"?- zapytał John

- Jasne, że to kobieta, John- powiedział detektyw przewracając oczami- Mężczyzna nie dokonałby takiego mordu. Ale ten wniosek prowadzi nas do kolejnych niezwykle interesujących wniosków. Młoda kobieta...

- Jak ty...?- zaczął Lestrade.

-....jak wiemy z długiego kręconego włosa na ubraniu Francuza. Młoda kobieta, która jadła na śniadanie jajecznicę...hm..... ciekawe, ciekawe. Mycroft, potrzebuję kontaktu z jego starszą siostrą.

Nikt nawet nie próbował pytać sąd Sherlock wie, że nieboszczyk miał siostrę.

- Już wie. Jest w drodze. - odparł rząd Brytyjski.

- Dlaczego?- Zapytał John, podczas gdy Mycroft poszedł wezwać swoich ludzi.- Miał obrączkę na palcu, co znaczy, że miał żonę. Możemy zapytać ją!

Jednak Holmes pokręcił zdecydowanie głową.

- Żony są beznadziejnym źródłem informacji, Johnie. Wręcz okropnym. Zaślepiane przez najbardziej prawdopodobne uczucie romantyczne trudno jest wyciągnąć z nich cokolwiek, co stawiałoby ich mężów w negatywnym świetle. Od rodzeństwa natomiast dowiesz się wszystkiego i jeszcze więcej...

W tym momencie do budynku wbiegła roztrzęsiona młoda kobieta. Była niska, szczupła i równie rudowłosa co jej brat. Gdy zobaczyła ciało wydała z siebie okropny jęk i niemal by upadła gdyby John nie podtrzymał ją ramieniem w ostatniej chwili.

- Konrad!- wykrzyknęła i zaczęła błądzić wzrokiem po osobach dookoła.- Czy on....czy on....?

- Nie żyje. Bardzo mi przykro.- Odparł Lestrade tonem profesjonalnego policjanta.

Kobieta na tę wiadomość przytuliła Johna i zaczęła wypłakiwać się w jego ramię, co spotkało się z morderczym wzrokiem Holmesa. John był JEGO.

- Pani jest jego....?

- Siostrą!- wykrzyknęła kobieta.- Jego jedyną siostrą....Zadzwonili do mnie.....przyjechałam najszybciej jak to było możliwe...- udało jej się wydusić między spazmami.

- Rozumiem Pani stratę, ale muszę zadać Pani kilka pytań żeby dowiedzieć się co się stało- Powiedział Holmes wchodząc w rolę zawodowego aktora i mówiąc głosem wyrażającym najwyższe współczucie.

- Tak jakbyś już nie wiedział...- mruknął John pod nosem, ale nawet jeżeli ktoś go usłyszał nie dał tego po sobie poznać.

Kobieta oderwała się od Johna ale nadal obejmowała go ramieniem.

- Tak...tak. Oczywiście odpowiem na pańskie pytania. Słucham.

- Po pierwsze, muszę znać Pani imię i wiek, pani zawód jest równie oczywisty jak kolor włosów.- odparł Holmes co spotkało się ze zdziwionym spojrzeniem Lestrda i zdezorientowanym wzrokiem Francuski.- Piekarz, for God sake! Naprawdę Lestrade i ty się masz za policjanta?!

- Camille Sorel. 37 lat i...

- Za podawanie fałszywych informacji grozi kara więzienie, Pani Sorel- Holmes przewrócił oczami, Wiek koło 40. Niestety szanowna Pani. Botoks i silikon to nie wszystko. Jak się okazuję...

- Czy brat miał jakiś wrogów?- Zapytał Lestrade chcąc jakoś odciągnąć uwagę kobiety od Holmes'a

- Nie....chyba nie....

- Jakie miał stosunki z żoną?- zapytał niespodziewanie detektyw

- Cóż....-zająknęła się Camille nawijają sobie kosmyk włosów na palec- Była 30 lat młodsza od niego. Cała rodzina tłumaczyła mu, że to nie wyjdzie ale sami państwo rozumieją. Pieniądze. Dlatego na niego poleciała- w jej głosie było czuć lekką pogardę.- Nazywała się....hm..Gabriella. Ogólnie....dogadywali się. To znaczy...na początku było między nimi naprawdę w porządku. Chcieli mieć dziecko... a potem...no cóż, z biegiem czasu zaczęło się psuć między nimi. Ona była śliczna, młoda i leciała tylko na pieniądze. A mój brat...on ją naprawdę kochał.

Lestrade mruknął coś zawzięcie notując.

- Kiedy się pobrali?

Pani Sorel zastanowiła się przez chwilę.

- Jakoś na wiosnę tamtego roku....prawie rok temu z hakiem.

- Czy Gabriella przed ślubem podpisywała jakieś oświadczenie majątkowe?

- Nie...chyba nie. Niewiele wniosła do związku po ślubie. Mieszkali w jego domu, we Francji, a potem przeprowadzili się do Anglii z powodu jakieś znajomej Gabrielli... jakoś tak to było. I utrzymywali się głównie z zarobków Konrada. Gabriella była zbyt dumna, zbyt leniwa i zbyt...

- Droga Pani, nie interesuję nas charakter żony Pani brata, proszę mówić tylko najważniejsze informacje i nie zanudzać nas jakimiś błahostkami nic nie wnoszącymi. - przerwał Sherlock.

-Em...tak. Oczywiście, W każdym razie Konrad zaślepiony miłością przekazał jej, w testamencie, sporządzonym tuż po ślubie wszystko co miał i....

- No i wszystko jasne!- wykrzyknął ucieszny Sherlock.- Łatwizna. Nawet Anderson by na to wpadł przy niewielkiej pomocy.- wykrzyknął Sherlock zupełnie ignorując przewracanie oczami Donnovan.

- To znaczy?- odezwał się Lestarde, doskonale zdając sobie sprawę jakie to może mieć skutki.- Zabiła go żona? To za proste. Trochę....

Sherlock zilustrował go poważnie spojrzeniem i odszedł kręcąc głową i mamrocząc coś o służbie publicznej schodzącej na psy.

Mycroft wyciągnął telefon i wystukał coś szybko na ekranie.

- Żona mieszka przy Summer Street, a jej kochanek przy Great Marlborough Street, obecnie oboje przebywają u kochanka i....

- No i jedziemy! Pospieszmy się bo...- Nagle detektyw zatrzymał się przy wyjściu i obrócił się z powagą wypisaną na twarzy - Kto prowadzi? Ja nie jadę z Gavinem bo tym razem nas zabije....

- Gregiem- Powiedział cicho John

Sherlock przechylił głowę w bok, jak pies słyszący zabawny dźwięk

- Jakim Gregiem? Z resztą nie ważne, może prowadzić jeżeli nas nie zabije jadąc przez 20 minut.....

- Na litość boską!- westchnął Mycroft przewracając oczami- Zawiezie was mój szofer. Możecie wsiadać.

W momencie gdy to mówił pod budynek podjechała duża, biała limuzyna. Wszyscy wygodnie ulokowali się w środku. Silnik zamruczał jak kot i samochód odjechał.

***

Po 10 minutach jazdy, John poczuł wibracje w kieszeni oznaczające przychodzącego SMS-a. więc sięgnął i zerknął na wyświetlacz. Wiadomość pochodziła od Mycrofta. Zanim otworzył wiadomość spojrzał na detektywa. Sherlock akurat mówił coś Lestardowi wymachując rękami więc John uznał, że może bezpiecznie przeczytać SMS-a. Nie chciał ryzykować, że Sherlock zajrzy mu przez ramię gdy to może być coś dotyczącego zaręczyn. Nie mylił się.


Od: Mycroft

Witaj John. Kończąc naszą rozmowę, jeżeli moje zdanie ma naprawdę jakąkolwiek wartość w tym temacie, tak. Możesz oświadczyć się, a potem, jeżeli się zgodzi, poślubić mojego brata. Nie skrzywdzisz go, a on Cię kocha, co wydaję się być rozsądną argumentacją twojego czynu. Nie odzywaj się na przyszłość w sprawie takich błahostek, mam całe państwo na głowię i obiad.  MH

John uśmiechnął się i schował telefon do kieszeni.

***

Wysiadając z samochodu Sherlock wyskoczył, jak zwykle jako pierwszy i zadzwonił na domofon jakieś obskurnej kamienicy.

- Czego?- odezwał się gruby, nieuprzejmy głos starszego mężczyzny.

- Dzień dobry- powiedział szybko Sherlock- Przepraszam ale zatrzasnąłem klucze w mieszkaniu i czy mógłby Pan otworzyć....

Zanim zdążył powiedzieć cokolwiek dalej rozległ się dźwięk rzucanej słuchawki i odgłos otwierania drzwi domofonem.

- Oczywistością było, że sama zainteresowana by nam nie otworzyła.- wyjaśnił Sherlock trzymając drzwi dla Johna, następnie puszczając je tak, by Anderson przechodzący jako następny zawadził o nie ramieniem.

- To trzecie piętro.

Na wyznaczonym piętrze Sherlock przyłożył ucho do podniszczonych drzwi i podniósł palec.

- Ktoś tam jest.

- Co robimy?- zapytał John

- Mam pomysł- Odparł Sherlock.- Pani Sorrel?

- Tak?- odparła kobieta

- Niech Pani mnie uważnie posłucha. Proszę zapukać do tych drzwi. Ktokolwiek otworzy, Gabriella lub jej kochanek, musi pani sprawić by wpuścili Panią do środka. Lestrade i reszta, chowacie się na półpiętrze i wejdziecie do środka gdy usłyszycie pierwszy strzał. John, chodź tu do mnie. Trzy. Dwa. Jeden.

Camille wzięła głęboki oddech i zastukała.

Drzwi otworzyły się i stanęła w nich kobieta o długich kręconych włosach. Wyglądała jak dobra wróżka z bajki o kopciuszku. Niestety to jedna z tych bajek gdzie piękni są źli.

Uśmiechała się.

- Camille.- powiedziała niewzruszenie- Co ty tutaj robisz. Och. Pan Sherlock Holmes! Jestem Pana wielką fanką!- Przeciągała samogłoski jakby myślała nad każdym słowem. Nawijała sobie lok na palec.- Och! I Doktor Watson! To niesamowite móc was spotkać. Przyszliście z powodu tragicznego wypadku mojego męża?- zapytała z nutką kpiny, jakby ich wiedza była oczywista. 

- Tak- odparł Sherlock- Możemy wejść?

- Och...- uśmiechnęła się jak pirania- Oczywiście. Zapraszam.

Zamknęła za nimi drzwi a jej oczy błyszczały dziwnie.

- Ale będzie zabawa.....

- Kto znowu przylazł!? - Rozległ się głos.- Kochanie, miałaś nikogo nie wpuszczać, inaczej nigdy nie wyjdziemy z tego bagna!

W drzwiach pojawił się mężczyzna. Można by było o nim powiedzieć, że jest wręcz przystojny, Ale na pewno nie w tym ani w dziesięciu następnych życiach.

Na widok detektywa wyprostował się.

- Przyszli. Dokładnie tak jak powiedziałaś, Skarbie. Brawo. No cóż- rzekł, wyciągając pistolet

Gabriella złapała Sherlocka za gardło i wciągnęła go do salonu i pchając brutalnie na ścianie.

- Ty i Watson to platoniczne?- zapytała- Założyłam się o 20 funtów.

Salon był czysty. Na środku leżał biały dywan a w rogu stał stół z miską migdałów, i jeszcze ciepłą jajecznicą. Sherlock jak zwykle miał rację....

Tymczasem Piotr wycelował pistoletem w Johna i Camille.

- Stańcie pod ścianą, albo wspaniały Sherlock Holmes już nigdy nie rozwiąże żadnego morderstwa, gwarantuję wam to.

John natychmiast podszedł do Sherlocka. Stanął obok niego, a gdy upewnił się, że nic mu nie jest, podniósł ręce.

- Chcieliśmy tylko wiedzieć dlaczego go zabiliście....

- Pewnie. Chcieliście tylko wiedzieć...- zaśmiała się Gabriella szyderczo- Zawsze wszystko chcecie tylko wiedzieć. Ja go zabiłam. Szkoda.- uśmiechnęła się- Że, nikomu o tym nie opowiesz. Bo jak znajdą wasze ciała, my będziemy już daleko stąd.

Sherlock podniósł rękę w stronę kobiety, gdy druga w ślimaczym tempie zbliżał

- Nie jesteśmy głupi.- oświadczył Piotr, co spotkało się z przewróceniem oczami Holmesa- Wyjmijcie pistolety i odbezpieczcie.

- Ach!- Sherlock uśmiechnął się odsłaniając zęby- Spokojnie.- wyjął pistolet i trzymając za lufę podniósł do góry.- To atrapa.- oświadczył neutralnym tonem, a następnie ze stoickim spokojem wywinął nim młynka, złapał we właściwy sposób i strzelił w stronę kryształowego żyrandolu nad stołem.

Żyrandol eksplodował na miliard małych kawałków szkła.

Zapadła cisza.

W tym momencie wydarzyło się kilka rzeczy naraz. Piotr z twarzą poharataną przez szkło chwycił gwałtownie detektywa, obrócił go jedną ręką, drugą zadając celny cios w jabłko Adama detektywa. Ten natychmiast zaczął się krztusić i kaszleć, co chłopak wykorzystał na przyciśnięcie jego pleców do swojej klatki piersiowej i przyłożenie lufy do jego szyi. Wszytko wydarzyło się w ułamku tej sekundy, w której John wyciągnął pistolet i skierował go w stronę chłopaka, trzymającego Sherlocka.

- Sherlock!- krzyknął.

Detektyw w odpowiedzi cały czas charczał i kaszlał, jakby miał zaraz wypluć całe swoje życie.

- Niech go Pan puści!- zawołał John kierując pistolet w stronę chłopaka, trzymającego jego ukochanego.

- Ani kroku dalej bo go zabiję!- zagroził Piotrek trzymając broń przy gardle detektywa.

Camille wciąż stała jak wmurowana w podłogę, a po jej twarzy spływały niczym łzy stróżki krwi.

- Puść go!- zawołała jakby nie była pewna czy to dobry pomysł, ale moralność nakazała jej działać, nie ważne z jakim efektem.

- Zamknij się bo Cię kurwa zabiję!- warknęła Gabriella celując pistolet w jej stronę, uprzednio mierząc nim w Johna.

BACH! Drzwi otworzyły się gwałtownie a do środka wpadł Lestrade, trzymając pistolet przed sobą. Za nim wsunęli się Anderson i Donnovan.

Pistolet Grega został wycelowany w głowę Gabrielli, która na ten widok pisnęła tylko.

Sytuacja była patowa. Nikt nie śmiał wykonać pierwszego ruchu.

- Odłóżcie broń, a nikomu nie stanie się krzywda- Odezwał się Lestrade.- Możecie dostać niższy wyrok, jesteście młodzi. Sąd weźmie to pod uwagę, a wy wyjdziecie z więzienia niewiele starsi niż teraz.- Spojrzał na twarz Piotra, który wydawał się wściekły, a następnie na Gabriellę, która wyglądała na bliską płaczu.- Puście ich.- Dodał cicho.

Fakt pozostaje faktem, że Gabriella i Piotr nie byli doświadczonymi i zahartowanymi zabójcami. Może w głębi duszy byli delikatni i wrażliwi niczym płatki uwiędłych róż? Może.

Faktem jest też, że to Gabriella pierwsza odłożyła broń.

- Okej, w porządku. Już dobrze.

Ale Piotr nie wydawał się być tego samego zdania. Zaczął krzyczeć, a jego ręce drżały.

- Co ty kurwa robisz?? Zwariowałaś? To przez ciebie całe to pierdolone bagno! Nie możesz się teraz kurwa wycofać! Mieliśmy uciec kurwa....NIE!- wrzasnął gwałtownie gdy policjanci chcieli do niego podejść.- Nie zbliżajcie się bo przysięgam na Boga, że go zabiję!- wskazał na detektywa wycieńczonego kaszlem i łapaniem oddechu, w swoich ramionach.

Zaczął powoli iść, wlokąc Holmesa przed sobą.

- Nie dostaniecie mnie tak łatwo.- warknął.

Znów kilka kroków

- Macie się za takich mądrych.

Pięć kolejnych kroków w stronę przedpokoju

- Myślicie, że te wasze pistolety są takie kurwa wspaniałe.

Rozpaczliwy skok w stronę drzwi i cichy jęk Holmesa.

W końcu stanął w otwartych drzwiach.

- Cóż. To tyle.- puścił detektywa, który natychmiast zwalił się na podłogę,a sam rzucił się przez otwarte drzwi.

- Piotrek!- Krzyknęła Gabriella.

Na korytarzu rozległ się strzał,a potem jeszcze jeden. Ktoś wykrzykiwał niezrozumiałe groźby i przekleństwa.

- On jest niezrównoważony.- w drzwiach pojawił się niewysoki chłopak, z rozciętą wargą. Przed sobą trzymał Piotrka skutego kajdankami.

Lestrade spojrzał na niego z uznaniem.

- Brawo Adamie.- mruknął opuszczając pistolet- Dostaniesz awans.

- Sherlock!- John podbiegł do nadal leżącego na podłodze detektywa. -Sherlock, nic ci nie jest?- zapytał z troską, przykładając dłoń do policzka kochanka i kciukiem badając jego twarz. Detektyw mimo woli zamruczał cichutko i wtulił policzek w dłoń swojego lekarza jeszcze bardziej.

Potem wszystko zadziało się bardzo szybko. Sherlock wracał do siebie a Gabriella siedziała na kanapie i szlochała.

- Nie kochałam Konrada.- otarła twarz rękawem- A przynajmniej nie zawsze. Nie wtedy, gdy powinnam. Właściwie przestałam krótko po ślubie. Miłość nie była czymś trwałym i na zawsze. Właściwie rzadko jest.

- Zbędna filozofia.- prychnął słabo Holmes.

- Ale prawdziwa.

Detektyw machnął ręką.

-Możliwe. Niemniej wniosek jest jeden.

Wlepiła w niego nieugięte spojrzenie.

- To znaczy?

- Zostaje Pani aresztowana pod zarzutem zabójstwa męża. A Pan- wskazał na mężczyznę stojącego obok- Za współpracę i za bycie większym debilem niż Anderson i Donnovan.

- Sherlock na Boga....!

- No co? Przecież widzisz, że wygląda na kompletnego idiotę! Ja tylko stwierdzam fakty. Lestarade- powiedział, zakładając rękawiczki i zbierając się do wyjścia- Zabierz mi ich sprzed oczu, zaniżają IQ całego hrabstwa.

Lestarade uśmiechnął się podchodząc do oskarżonych.

- Po raz kolejny uratowałeś mi tyłek. Na pewno nie wspomnieć o tobie w policyjnym raporcie?- zapytał z góry znając odpowiedź.

Sherlock tylko uśmiechnął się bez cienia humoru.

- Wystarczy, że Mycroft znowu zagroził mi tytułem szlacheckim.

***

Gdy wrócili na Baker Street Sherlock wrócił do swojego eksperymentu. Dla niektórych mogłoby być to dziwne, że po takich wydarzeniach potrafią wrócić do zwykłego życia nie rozpamiętując ostatnich wydarzeń, ale dla nich był to kolejny dzień pracy. Jak każdy inny. John usiadł w swoim fotelu, udając, że czyta coś interesującego w przypadkowo wziętym „Hobbcie" ale tak naprawdę zastanawiając się jak najlepiej zapytać się detektywa czy ten zgodziłby się być jego....

Rozmyślania zostały mu gwałtownie przerwane, gdy usłyszał eksplozję, a następnie jęk Sherlocka.

- Za dużo Amoniaku!- jego wzrok skierował się na dziwną brudno-żółtawą substancję, która wylała się na stół. Skwierczała lekko się dymiąc.

- Chłopcy, co tam się znowu dzieje?!- dało się słyszeć krzyk Pani Hudson z dołu- Mam nadzieję, że ściany są całe, inaczej znowu doliczę wam do czynszu!

- Przecież my nie płacimy czynszu! Mycroft płaci- mruknął Holmes,a potem jak gdyby nigdy nic dodał - Będzie trzeba kupić nowy stół, John.- spojrzał na sweter Johna przerzucony przez oparcie, w którym wygryzła się dziura. - I tobie nowy sweter.

- Sherlock....- jęknął John

- Spokojnie. Mleko powinno zneutralizować substancję...- zajrzał do lodówki a następnie zamknął ją z niezadowoloną miną.- Nie mamy mleka.

- Jak to nie mamy?- zapytał John, podnosząc wzrok znad przygód Bilba Bagginsa- Prosiłem Cię żebyś kupił. Dwa dni temu!

Detektyw milczał patrząc zamyślonym wzrokiem w skwierczącą substancję.

- Pewnie jak zwykle nie słuchałeś- mruknął. Po chwili jednak podniósł nieco głos.

- Sherlock!- wstając z fotela i kierując się do swojego pokoju.- Jesteś nie do wytrzymania!- pokręcił głową z niedowierzaniem- Aż się dziwię, że chcę się z tobą ożenić!

Był w połowie drogi do schodów gdy zdał sobie sprawę co właśnie powiedział. Odwrócił się, zastanawiając się gorączkowo czy wystraszył ukochanego, i czy ten zdążył już wziąć płaszcz i uciec z mieszkania, niczym wystraszone zwierzątko.

Ale o dziwo, gdy John odwrócił się do niego, detektyw stał wciąż przy spalonym stole.

- Przepraszam, co?- zapytał z oczami szeroko otwartymi z szoku.

- Oczywiście – odparł powoli John czując się jak kompletny idiota- Zamierzałem Cię zapytać. Po to byłem u Mycrofta- wybąkał już cicho.

- Chciałbyś mnie.....poślubić?

John wyprostował się lekko.

- Na Boga...Sherlock, oczywiście, że tak. Kocham Cię tak, jakbym nigdy nikogo nie kochał, jakbym nigdy nikogo nie chciał. Chciałbym spędzić z tobą całe życie i przez cały czas starać się dowieść, że tak właśnie Cię kocham. Jeżeli oczywiście zgodził byś się być...ze mną?- dopiero po chwili dotarło do niego, że właśnie mimowolnie się oświadczył.

Zapadło długie milczenie, przerywane tylko nadal skwierczącą substancją na stole.

- Chciałbym.- Powiedział cicho Sherlock, jakby to była wielka tajemnica.- Chciałbym. John....

Nie zdążył powiedzieć więcej bo ciepłe usta blondyna zacisnęły się na jego własnych. Sherlock oplótł ramionami talię, teraz już oficjalnie jego lekarza. John smakował herbatą i słońcem.

- Problem jest tylko jeden- wymamrotał John- Obawiam się, że zgubiłem pierścionek w trakcie sprawy i....

W tym momencie rozległ się dźwięk SMS-a, a na wyświetlaczu zamigotała wiadomość.

Od: Mycroft

Pierścionek znajduję się u mnie w biurze. Zostawiłeś go tam, dziś rano. MH

- Pieprzone kamery- mruknął John wtulając nos w zagłębienie szyi swojego narzeczonego. Po chwili jednak odsunął się z uśmiechem. - No to idę go odebrać.

- Przy okazji kup mleko.- powiedział jedyny na świecie detektyw konsultant dziobiąc John w usta jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze (prawie)ostatni raz- Ja tu posprzątam.

Koniec


Mam nadzieję, że nie wyszło bardzo tragicznie. Do mam nadzieję szybkiego następnego razu!!!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro