Rozdział 3
☾ Rozdział 3 ☽
Słońce dopiero wschodziło na horyzont, ale Laith był na nogach od dawna. Wkrótce po rozstaniu z Rosalind, wrócił do swojego pokoju, aby się przespać. Drzemka trwała zaledwie godzinę, bo na więcej nie pozwolił mu organizm. Po pobudce zdecydował wybrać się do pałacowej stajni. Pachniało w niej sianem. Część boksów była pusta, a w pozostałych rezydowały królewskie wierzchowce.
Smoki, chociaż mogły podróżować bez pomocy wozów i koni, nieraz używały tych stworzeń do przewozu towarów. Trwało to dłużej, ale było wygodniejsze niż obładowywanie się skrzyniami i ryzykowanie, że podczas burzy bądź przy lądowaniu uszkodzi się ładunek. Laith zwykle przemieszczał się w swojej gadziej postaci, ale z racji, że cała wyprawa miała odbyć się w tajemnicy, zdecydował się użyć tej metody podróży. Dotąd swojego rumaka dosiadał jedynie, gdy chciał nieco rozrywki.
Dzisiaj wraz z nim miał wyruszyć na przygodę.
Z pustym spojrzeniem kontynuował wyczesywanie czarnej sierści stworzenia, przesuwając się wzdłuż jego ciała i nasłuchując.
W stajni nie było nikogo więcej. Słudzy stali na zewnątrz, trzymając wartę przy przesuwnych, wielkich drzwiach i oczekiwali na wezwanie.
– Zamienię cię w pieczeń, jeśli spróbujesz uciec – mruknął groźnie.
Chociaż nie spędzał z Silasem wiele czasu, to bardzo cenił zwierzę. Zupełnie, jak sygnet, który nosił na serdecznym palcu lewej dłoni. Szmaragd w nim błyszczał w półmroku. Rozsądnym byłoby go zdjąć na czas wyprawy, ale nie potrafił. Błyskotka towarzyszyła mu od dnia, gdy to wrócił z pierwszej wyprawy wojennej i stanowiła dar od ojca.
Laith niejednokrotnie z siebie przez to kpił, uważając, że przywiązanie do pierścienia za żałosne.
– Chciałeś odejść bez pożegnania? – zapytała osoba, stojąca za plecami księcia.
Laith napiął mięśnie.
– Czy nie pożegnaliśmy się wczoraj w koszarach? – zagadnął znudzony, nie zdradzając, że starszy brat go podszedł.
Kontynuował szczotkowanie konia, a tymczasem Keon nieznacznie się do niego zbliżył.
– Mała dyplomatka cię uczesała? – zapytał Laith po spojrzeniu przez ramię na króla.
Blond włosy smoka były ulizane, co wraz z białą, elegancką szatą i złotymi ozdobami dodawało mu wręcz niebiańskich rysów. Był światłem, gdy to Laith reprezentował mrok. Wieczny kontrast, ale i harmonia.
– Naprawdę zabierasz tylko czterech członków swojego oddziału?
Keon nie zamierzał się bawić, to też w swoich pytaniach dość prędko przeszedł do konkretów. Laith pojął, że przyszedł tutaj z tego samego powodu, co do koszar. Chodziło o troskę. Skrzywił się, uznając tę za niepotrzebną.
Nie był dzieckiem, aby potrzebować ciągłej ochronny. To przed nim należało bronić innych, a nie na odwrót.
– Axor, Cynthia, Noe i Tristan mi wystarczą – zauważył. – Reszta ma się dalej szkolić i strzec stolicy. Zresztą, to tajna misja, nie mogę wejść do Lasu Tysiąca Ścieżek, jakbym wybierał się na jakąś paradę – prychnął i odrzucił szczotkę do stojącego obok wiadra.
Przeczesując czarne włosy, odwrócił się w stronę brata.
– Są najlepsi, więc nie bój się staruszku, wrócę cały i zdrowy, aby patrzeć, jak ty i mała dyplomatka bierzecie ślub – obiecał.
Brzmiał nonszalancko, ale żadna siła nie powstrzymałaby go przed powrotem na wiosenną uroczystość.
– Oby, bo inaczej sam po ciebie przyjdę – podsumował król, a w jego brązowych tęczówkach zalśniła niewypowiedziana groźba.
Laith wiedział, że ten mówił poważnie. Uśmiechnął się nieco złośliwie i wrócił spojrzeniem do konia. Wkrótce plotki o jego nieobecności na zamku wypłyną, ale i to zostało zaplanowane. Pogłoski były denerwujące, ale czasami mogło się ich użyć do swoich celów i tak zamierzał postąpić.
Niech świat wierzy, że zajmuje się jakąś z drobniejszych spraw dla swojego brata.
» ✧ «
Wyruszyli nocą. Pozostawili za sobą wysokie mury stolicy i bliskich, którzy nie zawsze byli świadomi tego, gdzie to tak naprawdę zmierzają. Nigdy też nie było pewności, czy członkowie Straszliwego Oddziału wrócą cali i zdrowi. Pozostała jedenastka tuż przed odjazdem życzyła swoim towarzyszom, aby Przodkowie zawsze ich chronili.
Laith popędził konia, będąc na przodzie korowodu. Każdy miał zapasy i rozumiał wagę zadania, którego się podejmowali. Była wielka, a przez to również stać się mogło wszystko.
Wiatr smagał bladą twarz Krwawego Księcia, roztrzepując skryte pod kapturem czarne loki. Nie było to jednak dla niego ważne, bo o wiele istotniejsze stało się wrażenie wolności. Jazda była niczym w porównaniu z lotem we własnej postaci, ale dawało namiastkę tego uczucia.
Końskie kopyta uderzały w ziemię, a całun nocy pokrywał okoliczne równiny. Orinia miała ich pełno. Dookoła leżał śnieg, a zimno wdzierało się do płuc jeźdźców. Biały puch sprawiał, że ciemność nie wydawała się tak nieprzejrzana. Sceneria sprawiała również, że towarzysze Laitha czuli się tak, jakby wstąpili do innego świata. Widzieli wiele, pola bitew osnute lodem i mrozem, ale rzadko mieli okazję jechać galopem po tak spokojnych terenach.
Cudowne doświadczenie.
Jedynym, który wydawał się obojętny na to piękno i nastrój był sam dowódca. Laith, zamiast skupiać się na spokoju, parł naprzód, widząc tylko jedno. Swój cel, którym to był Las Tysiąca Ścieżek.
» ✧ «
Ci, którzy służyli pod Krwawym Księciem przywykli do wysiłku i pracy ponad własne siły. Przełamywanie ograniczeń stało się dla nich codziennością. Chłód był jednak najtrudniejszym przeciwnikiem. Śnieg przy ich obozowisku został roztopiony za pomocą mocy ognia. Palenisko ustawiono pośrodku i wesoło trzeszczało.
Laith objął pierwszą wartę, rozglądając się dookoła. Nie wykrywał niczego dziwnego, ale i tak był czujny oraz nieufny. Nie chciał czegoś przeoczyć, a niestety, posiadanie obozowiska na otwartym terenie było zawsze bardziej niebezpieczne. Gdyby nie ciągłe podtrzymywanie przez niego ognia, płomienie już dawno by wygasły.
Przyglądał się śpiącym, widząc, jak Cynthia pod kocem ściska czerwony kryształ. Klejnot wypełniono mocą i był jedną z najpopularniejszych metod rozgrzania się w niskich temperaturach. Im więcej potęgi się w niego wlało, tym dłużej działał.
To było podstawowe wyposażenia żołnierzy na froncie.
Było cicho, wręcz nienaturalnie i dręcząco. Laith skrzywił się, wpatrując w ogień i sięgnął do własnej torby po jedną z przygotowanych ampułek. Wyczuwał, że śledziło go spojrzenie niebiesko-szarych tęczówek Axora Ortela, jego zastępcy, a mimo to bez słowa spożył ziołową mieszankę.
Trzask ogniska rozbrzmiał w tej samej chwili, co jego ciałem wstrząsnął nieprzyjemny dreszcz.
– Czy to na pewno konieczne, dowódco? – spytał Axor. – Ta mieszanka sprawi, że będziesz odczuwać dyskomfort, a ostrość twojego widzenia może...
– Nie przesadzaj, obaj wiemy, że mierzyłem się już z rzeczami trudniejszymi – parsknął Laith, nie pozwalając smokowi skończyć. – Moje oczy zbyt bardzo się wyróżniają, nawet jeśli będę widzieć gorzej, to istotne jest wtopić się w tłum – zauważył. – Nie chcę żadnego ciepłego powitania.
Czerwone tęczówki były oznaką rozpoznawalną Krwawego Księcia. Ktokolwiek by je zobaczył, byłby w stanie go rozpoznać. Laith chciał tego uniknąć, stąd zdecydował się na zmianę ich barwy z pomocą mikstury.
Ból nie miał przy tym znaczenia. To nie był pierwszy raz, gdy musiał mierzyć się z cierpieniem. Nie było ono też jednym z najgorszych, bo nic nie mogło równać się z żarem, jaki palił jego osobę co południe.
Axor pokiwał głową.
– Dowódco...
– Idź spać – rzucił Laith, samemu kładąc się na ziemi. Oczy miał osłabione, ale jego słuch wciąż był doskonały. – Wyruszamy o świcie.
Odpowiedź nie nadeszła. Ortel bowiem wiedział, że nie było sensu dyskutować ze smokiem. Laith słuchał rad, o ile te nie dotyczyły jego zdrowia.
Teraz książę wpatrywał się w niebo i nie czuł nic. Nie zachwycał go zawieszony nad jego głową księżyc w pełni, czy też gwiazdy. Widział to wszystko, ale ignorował, że ma to miejsce. Wolał skupić się na ciemności, jakby próbując coś w niej dostrzec.
↝ CDN ↜
Witam w kolejnym rozdziale! Jak wam minął weekend? Zadowoleni? Wypoczęci? U mnie z tym średnio, bo miałam zjazdy i dłuuugie przechadzki po Wrocławiu.
Tiktok: @malgorzata_paszko
Instagram: @malgorzata_paszko
Data pierwszej publikacji: 03.02.2025
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro