Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1

Charlie:

-Mamo! Mamo, zaraz się spóźnię do szkoły! Miałaś mnie powieźć, pamiętaj, że to mój pierwszy dzień!- krzyknęłam stojąc przy schodach prowadzących na górę

Zirytowana usiadłam na schodku, chowając twarz w dłonie. Odetchnęłam głęboko słysząc kroki mamy na schodach. Jak poparzona wstałam i udałam się na podjazd, gdzie stało zaparkowane auto mamy.

-Przepraszam skarbie, Ashton nie chciał zasnąć, a dobrze wiesz, że Will go nie uśpi- wywróciłam oczami

Ashton to mój młodszy brat, ma zaledwie rok i jest mega słodkim brzdącem. Natomiast Will to nowy mąż mamy, a zarazem ojciec Asha. Po przeprowadzce do Chicago mama poznała mnie z nim, a parę lat później pobrali się i później oznajmili mi, że będę starszą siostrą. K

Kilka dni temu znów zawitaliśmy do Beacon Hills i dziś jest ten przepiękny dzień, w którym zaczyna się szkoła. Ostatnia klasa liceum i powrót na stare śmieci. Szczerze trochę się boję, że ludzie z liceum mnie nie polubią,a nie mieć do kogo gęby otworzyć to też przesrane. Pod szkołę dojechałyśmy prawie 10 minut przed dzwonkiem, a to tylko dzięki nawigacji w telefonie, która poprowadziła nas skrótami. Wysiadając z samochodu oznajmiłam mamie, o której kończę zajęcia i powiedziałam, że pewnie wrócę pieszo. Rozejrzałam się wokół siebie, na parkingu stały motory i kilkanaście aut. Przed wejściem do szkoły stało pełno ludzi, którzy tworzyli mniejsze grupki.

Pogładziłam czarną koszulę i ruszyłam w stronę wejścia do szkoły. Niektórzy uczniowie posyłali mi badawcze spojrzenia, w pewnym momencie chciałam wykrzyczeć, że jestem nowa i mogą się odpieprzyć, jednak powstrzymałam się od tego czynu. Weszłam do budynku i od razu skierowałam się do sekretariatu, który pokazała mi rudowłosa dziewczyna o imieniu Lydia. Zapukałam do drzwi i weszłam do pomieszczenia.

-Dzień dobry, nazywam się..- zaczęłam

-Tak, tak Charlotte Morgan zapewne? Tu masz kod od swojej szafki, twoją pierwszą lekcją jest przedsiębiorczość z panem Finstockiem. Sala na końcu korytarza po lewej stronie. Miłego dnia!- powiedziała kobieta siedząca za biurkiem równocześnie wręczając mi papiery

Szybko podziękowałam i wyszłam z sekretariatu. Tak jak powiedziała, prawdopodobnie nauczycielka, ruszyłam w stronę klasy. Mijałam uczniów i posyłałam im lekki uśmiech. Chociaż w głębi duszy chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu, zakopać pod kocem i oglądać seriale na Netflixie. Weszłam do sali, gdzie większość osób z klasy już tam siedziała. Zajęłam miejsce w ostatniej ławce pod oknem czekając na Finstocka. Wszystko byłoby super, gdyby do sali nie wszedł mega przystojny szatyn o głęboko brązowych oczach i czarującym uśmiechu. Gdy tylko chłopak spojrzał w moją stronę, opuściłam głowę w dół zajmując się mało interesującymi rzeczami, czyli rysowaniem z tyłu zeszytu.

Po chwili rozbrzmiał dzwonek i do sali wszedł niejaki Bobby Finstock. Trochę poszperałam w internecie i jest również tutejszym trenerem drużyny lacrosse. Ponoć wybuchowy z niego gość, tak było napisane w komentarzach pod jego zdjęciem profilowym na facebook'u.

-Dobra lamusy i wy piękne panie- uśmiechnął się- kto mi powie jakie są trzy podstawowe zasady na rynku?

Brunet, który siedział w środkowym rzędzie podniósł rękę do góry, pewnie znał odpowiedź.

-Tak, McCall, możesz iść do toalety- odparł mężczyzna i wrócił do szukania potencjalnego ochotnika do odpowiedzi

-Ale trenerze, znam odpowiedź- zagaił McCall i odpowiedział poprawnie na pytanie trenera, który na początku wyśmiał jego mowę.

Pod koniec lekcji, Finstock, zadał nam jeszcze zadanie domowe, którym było przyjście na najbliższy mecz w piątek. Nasza szkoła grała mecz charytatywny, którego datki przekaże na dom dziecka. Nie powiem, że mnie to nie urzekło, ponieważ zrobiłam ciche "oooo", a wtedy oczy wszystkich skierowane były na osobę trenera.

Wychodząc z sali, natknęłam się na tego samego szatyna, który zaprzątnął mi w głowie od rana. Przeprosiłam go cicho i ominęłam, po czym poszłam do swojej szafki. Po wykręceniu pięciocyfrowego kodu metalowe drzwiczki ustąpiły i włożyłam do tej głupiej puszki swoje książki. Wzięłam tylko zeszyt na biologię i ruszyłam w kierunku sali, gdzie miały odbyć się zajęcia.

*~*

Po męczącym dniu w szkole i równie męczącym powrocie do domu, ze spokojem zasiadłam przy biurku odrabiając zadanie domowe z matematyki, którego bez pomocy Willa na pewno bym nie rozwiązała. Po piętnastu minutach usłyszałam krzyk mamy z dołu odnośnie tego, że wpadną do nas goście. Następnie uszykowałam sobie lekcje na jutro i przebrałam się w czyste ciuchy, ponieważ równo o czwartej mieli przyjść niedawno zapowiadani goście. Rozczesałam włosy, które po całym dniu ich przeczesywania palcami były w ogromnym nieładzie. Zeszłam na dół do salonu, gdzie siedziała mama z Willem i małym Ashtonem. Zasiadłam w fotelu odblokowując ekran telefonu. Dostałam kilka nowych zaproszeń do znajomych, od osób, z którymi dzisiaj rozmawiałam praktycznie na każdej przerwie. Poznałam przemiłą Harriet, z którą jak się okazało, chodziłam razem do klasy w podstawówce, Grace, która rozbrajała ludzi swoim poczuciem humoru i Connor, który podawał się za bad boy'a jednak wszyscy, którzy się z nim zadawali, mówili, że jest potulny jak baranek.

Z letargu wyrwał mnie dzwonek do drzwi i mama, która popędziła je otworzyć.

-Witaj Noah, dobrze cię widzieć po tylu latach, hej Melissa. Wchodźcie, zapraszam- usłyszałam uradowaną mamę

-Dzień dobry- przywitałam się z każdym z osobna, a dwójce nastolatków, którzy stali za nimi przedstawiłam swoje imię, ponieważ nazwisko kojarzyli z lekcji.

-Boże, Charlie jak ty wyrosłaś. Geny mamusi!- zachwyciła się pani McCall, która złapała mnie za ręce- Scott, pamiętasz Charlie? Chodziliście razem do szkoły, Charlie pewnie pamiętasz mojego syna i jego stukniętego przyjaciela.

-W zasadzie to...- usłyszałam chrząknięcie i odwróciłam się by spojrzeć na Willa, który dał mi do zrozumienia, że mam iść z chłopcami do swojego pokoju

Uśmiechnęłam się przepraszająco i zaprowadziłam moich gości do swojego królestwa, które było już prawie urządzone. Pozostało tylko pozawieszać zdjęcia na jedną ze ścian i gotowe. Usiadłam na parapecie wypełnionym po brzegi poduszkami, a w międzyczasie nastolatkowie rozsiedli się na moim łóżku.

-Charlie Morgan, nie mogę uwierzyć, że to naprawdę ty!- zaczął Stiles, który strasznie zmężniał- Pamiętam jak ciągnąłem cię za warkoczyki, a twoja mama zawsze przybiegała do ogródka i ciągnęła mnie za ucho- zaśmiał się

-To prawda, w sumie nic się nie zmieniło. Poza tym, że mam brata i ojczyma. Wciąż jestem tą samą Szarlotką, którą lubiliście denerwować tym głupim przezwiskiem. Tęskniłam za wami, guys- powiedziałam odwracając głowę w stronę okna

Całe popołudnie i wieczór spędziliśmy wspominając stare czasy, a śmiechom było co nie miara. Szczególnie kiedy Scott o mało nie spadł ze schodów, bo musiał iść do domu. Przysięgam, niedługo ja bym spadła. Widziałam tylko spojrzenie matki, która zabijała nas wzrokiem, gdyż niedawno położyła młodego spać. Niedługo po rodzinie McCall nasz dom opuszczała rodzina Stilinski.

Po całej schadzce pomogłam swojej rodzicielce posprzątać i pochować naczynia. Później poszłam się szybko umyć i przebrać w piżamę. Wysuszyłam włosy i związałam w warkocza. Podłączyłam jeszcze telefon do ładowarki i ułożyłam się wygodnie na łóżku, przykrywając szczelnie kołdrą. Nawet nie wiem kiedy Morfeusz zabrał mnie w swoje ramiona.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro