three
kolejny! polubiłam pisanie tego haha:-) miłego czytania!
- Musisz z nami iść! - Ashton skakał nade mną od dobrych dziesięciu minut, ale ja pozostawałem nieugięty. - Jesteśmy najmłodszym rocznikiem w tej szkole, ta impreza doda nam respekt.
- Nie, Ashton.
- Proszę... Proszę, proszę, proszę, proszę! - Blondyn przewiesił mi się przez ramię i załkał cicho, a ja odepchnąłem go wolną dłonią, której nie przygniatał.
- Co będę z tego miał?
- Cóż... - Zamyślił się. - Pamela też będzie.
- Mam znowu się przed nią zbłaźnić?
- Nie? Uważam, że powinieneś ją przelecieć.
- Ashton, nie wierzę w ciebie. - Złapałem się za głowę. - Czemu miałbym?
- Ponieważ, po pierwsze: chcesz tego. Po drugie, jesteś w liceum, a nigdy nie zamoczyłeś. Jeżeli tak dalej pójdzie, nie będziemy mogli być najlepszymi przyjaciółmi.
- Ashton! - Pacnąłem go w ramię. - Dobrze, pójdziemy na tę imprezę. Calum też idzie z nami?
- Calum nie może, wyjeżdża gdzieś z rodzicami.
- Nie pójdziemy we dwójkę – skomentowałem. - To zajeżdża gejostwem.
- Tak, ale... - Ashton podniósł rękę ku górze i już miał kontynuować, ale ktoś wciął się w jego wypowiedź. Poczułem, jak stołówkowa ławka ugina się pode mną, a zimny oddech owiewa moją szyję.
- Hej. - Michael usiadł obok mnie, a ja i Ash spojrzeliśmy po sobie.
- Hej? - bardziej zapytałem, niż odpowiedziałem, a chłopak tylko wzruszył ramionami i wyciągnął dłoń w stronę Irwina.
- Jestem Michael, kolega Luke'a. - Przedstawił się, a ja miałem ochotę uderzyć go w twarz. Mój przyjaciel uśmiechnął się ciepło w jego stronę i odpowiedział na powitanie. Nie byłem zszokowany, był najbardziej kulturalnym gościem, jakiego znam.
- Właściwie, to my nie jesteśmy... - zacząłem, ale znów zostałem ucięty.
- Idziecie na imprezę w piątek? - Michael ugryzł jabłko i spojrzał na nas, a my skrępowanie wzruszyliśmy ramionami.
- Tak, ale brakuje nam kogoś do towarzystwa. Nasz kolega nie może przyjść.
Cholerny Ashton, po co to mówił?
- Chętnie zajmę jego miejsce na ten jeden wieczór. - Różowowłosy puścił mu oczko, a Ash zachichotał cicho.
- Super!
- Nie, nie-super. On nie może z nami iść. - Założyłem ręce na klatkę piersiową.
- Dlaczego?
- No właśnie, dlaczego Lukey? - Michael poklepał mnie po głowie, a ja zarumieniłem się delikatnie. Miałem dość jego dziwnych zachowań i nieograniczonej pewności siebie.
- Właściwie, skąd wiesz o imprezie? Jesteś w tej szkole od dzisiaj.
Michael zamrugał kilkukrotnie. Tu go miałem.
- Cóż... Podeszła do mnie jedna z dziewczyn z ostatniej klasy i powiedziała, że mogę wpaść. Właściwie, miała całkiem niezły tyłek.
- Och, nie wybielaj się! Ashton, proszę, chodźmy z dala od tego wariata. - Pociągnąłem przyjeciela za rękę, ale ten ani drgnął.
- Opanuj się, sam zachowujesz się jak psychol. - Irwin zwrócił głowę w stronę mojego nowego sąsiada. - Polubiłem cię, Michael. Będziemy dosłownie zaszczyceni, jeżeli pójdziesz z nami.
- Cudownie. Widzimy się w piątek o dwudziestej, poczekam na was na miejscu.
Chłopak odbił się rękoma od stołówkowego stołu i wstał z ławki, na odchodne ponownie klepiąc mnie po głowie.
- On w ogóle wie, jakie jest miejsce imprezy? - Ashton zapytał mnie, wpychając do buzi kolejną kulkę serową.
- Pewnie nie, ale wydaje mi się, że to raczej nie będzie dla niego problem. - Zagryzłem zęby.
Cholerny Michael.
~*~
Nienawidzę szkoły.
Nienawidzę jesieni.
Nienawidzę mojego życia.
A najbardziej nienawidzę w tym całym amoku momentu, w którym wracam do domu jesiennym popołudniem. Moje uszy są czerwone od zimna, a plecy przeciążone od plecaka.
Domniemana impreza może powinna, ale wcale nie poprawia mi humoru. Wizja spędzenia jej z Michaelem nie jest niczym, co kojarzy mi się z mile spędzonym piątkowym wieczorem.
- Całe dnie o mnie myślisz, huh? - Znajomy głos dobiegł moich uszu, a ja odwróciłem się na pięcie. Stał za mną. Z tym okropnym, zwycięskim uśmiechem.
- Czemu za mną idziesz?!
- Idę do domu. - Michael wzruszył ramionami.
- Dlaczego to robisz?
- Co robię? - Na jego twarzy malowało się zdezorientowanie.
- To... To wszystko! - Energicznie wymachiwałem rękami. Czułem, że długo już nie wytrzymam. - Przestań.
Odwróciłem się z powrotem w stronę drogi, którą wracałem. Wiedziałem, że jestem na zwycięskiej pozycji, ponieważ wreszcie udało mi się go uciszyć. Wiedziałem, że nie wytrzyma presji i że wreszcie się podda. Czułem to.
Po chwili ciszy niepewnie rzuciłem okiem w jego stronę. Jakież wielkie zdziwienie omiotło moje ciało, gdy zorientowałem się, że zamilkł nie dlatego, że miał dość. On zamilkł, bo zniknął.
~*~
Dzień imprezy uderzył we mnie szybciej, niż mogłem się tego spodziewać. Od ponad godziny wyrzucałem ubrania z szafy. Chciałem zrobić dobre wrażenie, chciałem wyglądać dobrze.
Dla Pameli.
Tylko dla Pameli.
Pamela.
- Kochanie, twój kolega czeka pod domem!
- Już idę! - odkrzyknąłem, wciągając na siebie w biegu finalną koszulę. Wyglądałem fatalnie, tak też się czułem.
Zbiegłem po schodach i wrzuciłem na siebie płasz, uprzednio całując mamę w policzek. Nie lubiła, kiedy wychodziłem bez pożegnania. Wizja wypuszczenia z domu kolejnego dziecka przerażała ją, chciała mnie przy sobie trzymać jak najdłużej.
Zimno uderzyło w mój nos, kiedy wyszedłem na zewnątrz. Półmrok, który panował na dworze był przejmujący i klimatyczny, kochałem wieczory.
- Cześć, Panie Trzymaj Się Ode Mnie Z Daleka. - Michael pomachał w moją stronę, a ja ledwo złapałem równowagę.
- Miałeś czekać na nas na miejscu, psycholu. - Zbeształem go i wyminąłem z dezaprobatą, ruszając przed siebie. - Gdzie Ashton? - zapytałem, kiedy przyrównał mi kroku.
- Och, no tak. Poprosił mnie, żebym odebrał cię, bo on zabiera ze sobą jakąś ładną dziewczynę i nie mógł być tu na czas. Spotkamy się z nim na imprezie.
- Och, okej. - Westchnąłem i jako pierwszy zabrałem głos po chwili ciszy. - Umówmy, się, że nie będziesz się do mnie odzywał przez cały wieczór, okej?
- Okej.
- Cicho, miałeś milczeć!
- Dobrze, przepraszam...
- Znowu to robisz! Nie odzywaj się.
- Okej, Luke... - Michael parsknął pod nosem i spojrzał na mnie z rozbawieniem. - Jesteś dziwny, naprawdę dziwny.
- I ty to mówisz?
~*~
Ashton tańczył z Vyvien już piątą piosenkę, a ja zupełnie straciłem rachubę czasu. Przez cały czas siedziałem przy stole i wlewałem w siebie kolejne butelki piwa, ignorując wszystko, co działo się dookoła.
- Boże, ale ona niesamowicie tańczy. - Mój przyjaciel położył na moim ramieniu i odetchnął ciężko. - Jestem padnięty.
- Widzę. - Przytaknąłem z obrzydzeniem. - Stary, leje się z ciebie.
- Muszę odpocząć. - Ash wyrwał mi puszkę z ręki i wziął głębokiego łyka. - Ale to ma też swoje plusy. Spędziłeś czas z Michaelem i chyba nie było tak źle pod moją nieobecność, co nie?
- Niby nie... - mruknąłem. - Jednak nie stałoby się to, gdybyś nie kazał mu mnie odebrać.
- Co?
- Co „co"? - Spojrzałem na niego głupkowato. - Michael powiedział mi, że przyszedł po mnie, ponieważ ty znalazłeś sobie partnerkę.
- Luke, ja nie zamieniłem dziś z Michaelem nawet słowa. Napisałem do ciebie wiadomość, że nie przyjadę pod twój dom, ale nie odpisywałeś, więc odpuściłem. Myślałem, że domyślisz się sam. To wszystko.
- Cholera.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro