Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

three

kolejny! polubiłam pisanie tego haha:-) miłego czytania!


 - Musisz z nami iść! - Ashton skakał nade mną od dobrych dziesięciu minut, ale ja pozostawałem nieugięty. - Jesteśmy najmłodszym rocznikiem w tej szkole, ta impreza doda nam respekt.

- Nie, Ashton.

- Proszę... Proszę, proszę, proszę, proszę! - Blondyn przewiesił mi się przez ramię i załkał cicho, a ja odepchnąłem go wolną dłonią, której nie przygniatał.

- Co będę z tego miał?

- Cóż... - Zamyślił się. - Pamela też będzie.

- Mam znowu się przed nią zbłaźnić?

- Nie? Uważam, że powinieneś ją przelecieć.

- Ashton, nie wierzę w ciebie. - Złapałem się za głowę. - Czemu miałbym?

- Ponieważ, po pierwsze: chcesz tego. Po drugie, jesteś w liceum, a nigdy nie zamoczyłeś. Jeżeli tak dalej pójdzie, nie będziemy mogli być najlepszymi przyjaciółmi.

- Ashton! - Pacnąłem go w ramię. - Dobrze, pójdziemy na tę imprezę. Calum też idzie z nami?

- Calum nie może, wyjeżdża gdzieś z rodzicami.

- Nie pójdziemy we dwójkę – skomentowałem. - To zajeżdża gejostwem.

- Tak, ale... - Ashton podniósł rękę ku górze i już miał kontynuować, ale ktoś wciął się w jego wypowiedź. Poczułem, jak stołówkowa ławka ugina się pode mną, a zimny oddech owiewa moją szyję.

- Hej. - Michael usiadł obok mnie, a ja i Ash spojrzeliśmy po sobie.

- Hej? - bardziej zapytałem, niż odpowiedziałem, a chłopak tylko wzruszył ramionami i wyciągnął dłoń w stronę Irwina.

- Jestem Michael, kolega Luke'a. - Przedstawił się, a ja miałem ochotę uderzyć go w twarz. Mój przyjaciel uśmiechnął się ciepło w jego stronę i odpowiedział na powitanie. Nie byłem zszokowany, był najbardziej kulturalnym gościem, jakiego znam.

- Właściwie, to my nie jesteśmy... - zacząłem, ale znów zostałem ucięty.

- Idziecie na imprezę w piątek? - Michael ugryzł jabłko i spojrzał na nas, a my skrępowanie wzruszyliśmy ramionami.

- Tak, ale brakuje nam kogoś do towarzystwa. Nasz kolega nie może przyjść.

Cholerny Ashton, po co to mówił?

- Chętnie zajmę jego miejsce na ten jeden wieczór. - Różowowłosy puścił mu oczko, a Ash zachichotał cicho.

- Super!

- Nie, nie-super. On nie może z nami iść. - Założyłem ręce na klatkę piersiową.

- Dlaczego?

- No właśnie, dlaczego Lukey? - Michael poklepał mnie po głowie, a ja zarumieniłem się delikatnie. Miałem dość jego dziwnych zachowań i nieograniczonej pewności siebie.

- Właściwie, skąd wiesz o imprezie? Jesteś w tej szkole od dzisiaj.

Michael zamrugał kilkukrotnie. Tu go miałem.

- Cóż... Podeszła do mnie jedna z dziewczyn z ostatniej klasy i powiedziała, że mogę wpaść. Właściwie, miała całkiem niezły tyłek.

- Och, nie wybielaj się! Ashton, proszę, chodźmy z dala od tego wariata. - Pociągnąłem przyjeciela za rękę, ale ten ani drgnął.

- Opanuj się, sam zachowujesz się jak psychol. - Irwin zwrócił głowę w stronę mojego nowego sąsiada. - Polubiłem cię, Michael. Będziemy dosłownie zaszczyceni, jeżeli pójdziesz z nami.

- Cudownie. Widzimy się w piątek o dwudziestej, poczekam na was na miejscu.

Chłopak odbił się rękoma od stołówkowego stołu i wstał z ławki, na odchodne ponownie klepiąc mnie po głowie.

- On w ogóle wie, jakie jest miejsce imprezy? - Ashton zapytał mnie, wpychając do buzi kolejną kulkę serową.

- Pewnie nie, ale wydaje mi się, że to raczej nie będzie dla niego problem. - Zagryzłem zęby.

Cholerny Michael.


~*~

Nienawidzę szkoły.

Nienawidzę jesieni.

Nienawidzę mojego życia.

A najbardziej nienawidzę w tym całym amoku momentu, w którym wracam do domu jesiennym popołudniem. Moje uszy są czerwone od zimna, a plecy przeciążone od plecaka.

Domniemana impreza może powinna, ale wcale nie poprawia mi humoru. Wizja spędzenia jej z Michaelem nie jest niczym, co kojarzy mi się z mile spędzonym piątkowym wieczorem.

- Całe dnie o mnie myślisz, huh? - Znajomy głos dobiegł moich uszu, a ja odwróciłem się na pięcie. Stał za mną. Z tym okropnym, zwycięskim uśmiechem.

- Czemu za mną idziesz?!

- Idę do domu. - Michael wzruszył ramionami.

- Dlaczego to robisz?

- Co robię? - Na jego twarzy malowało się zdezorientowanie.

- To... To wszystko! - Energicznie wymachiwałem rękami. Czułem, że długo już nie wytrzymam. - Przestań.

Odwróciłem się z powrotem w stronę drogi, którą wracałem. Wiedziałem, że jestem na zwycięskiej pozycji, ponieważ wreszcie udało mi się go uciszyć. Wiedziałem, że nie wytrzyma presji i że wreszcie się podda. Czułem to.

Po chwili ciszy niepewnie rzuciłem okiem w jego stronę. Jakież wielkie zdziwienie omiotło moje ciało, gdy zorientowałem się, że zamilkł nie dlatego, że miał dość. On zamilkł, bo zniknął.


~*~

Dzień imprezy uderzył we mnie szybciej, niż mogłem się tego spodziewać. Od ponad godziny wyrzucałem ubrania z szafy. Chciałem zrobić dobre wrażenie, chciałem wyglądać dobrze.

Dla Pameli.

Tylko dla Pameli.

Pamela.

- Kochanie, twój kolega czeka pod domem!

- Już idę! - odkrzyknąłem, wciągając na siebie w biegu finalną koszulę. Wyglądałem fatalnie, tak też się czułem.

Zbiegłem po schodach i wrzuciłem na siebie płasz, uprzednio całując mamę w policzek. Nie lubiła, kiedy wychodziłem bez pożegnania. Wizja wypuszczenia z domu kolejnego dziecka przerażała ją, chciała mnie przy sobie trzymać jak najdłużej.

Zimno uderzyło w mój nos, kiedy wyszedłem na zewnątrz. Półmrok, który panował na dworze był przejmujący i klimatyczny, kochałem wieczory.

- Cześć, Panie Trzymaj Się Ode Mnie Z Daleka. - Michael pomachał w moją stronę, a ja ledwo złapałem równowagę.

- Miałeś czekać na nas na miejscu, psycholu. - Zbeształem go i wyminąłem z dezaprobatą, ruszając przed siebie. - Gdzie Ashton? - zapytałem, kiedy przyrównał mi kroku.

- Och, no tak. Poprosił mnie, żebym odebrał cię, bo on zabiera ze sobą jakąś ładną dziewczynę i nie mógł być tu na czas. Spotkamy się z nim na imprezie.

- Och, okej. - Westchnąłem i jako pierwszy zabrałem głos po chwili ciszy. - Umówmy, się, że nie będziesz się do mnie odzywał przez cały wieczór, okej?

- Okej.

- Cicho, miałeś milczeć!

- Dobrze, przepraszam...

- Znowu to robisz! Nie odzywaj się.

- Okej, Luke... - Michael parsknął pod nosem i spojrzał na mnie z rozbawieniem. - Jesteś dziwny, naprawdę dziwny.

- I ty to mówisz?


~*~

Ashton tańczył z Vyvien już piątą piosenkę, a ja zupełnie straciłem rachubę czasu. Przez cały czas siedziałem przy stole i wlewałem w siebie kolejne butelki piwa, ignorując wszystko, co działo się dookoła.

- Boże, ale ona niesamowicie tańczy. - Mój przyjaciel położył na moim ramieniu i odetchnął ciężko. - Jestem padnięty.

- Widzę. - Przytaknąłem z obrzydzeniem. - Stary, leje się z ciebie.

- Muszę odpocząć. - Ash wyrwał mi puszkę z ręki i wziął głębokiego łyka. - Ale to ma też swoje plusy. Spędziłeś czas z Michaelem i chyba nie było tak źle pod moją nieobecność, co nie?

- Niby nie... - mruknąłem. - Jednak nie stałoby się to, gdybyś nie kazał mu mnie odebrać.

- Co?

- Co „co"? - Spojrzałem na niego głupkowato. - Michael powiedział mi, że przyszedł po mnie, ponieważ ty znalazłeś sobie partnerkę.

- Luke, ja nie zamieniłem dziś z Michaelem nawet słowa. Napisałem do ciebie wiadomość, że nie przyjadę pod twój dom, ale nie odpisywałeś, więc odpuściłem. Myślałem, że domyślisz się sam. To wszystko.

- Cholera.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro