sixteen
*danisnotonfire's voice: a month without uploading she comes back with a chapter*
Kreśliłem kółka na odsłoniętej klatce piersiowej kolorowłosego, a on mierzwił moje włosy aż do momentu, w którym mój oddech całkowicie się unormował. Chłopak spojrzał na mnie z uśmiechem i mrugnął konspiracyjnie, a ja spuściłem wzrok z czerwonymi policzkami.
- Dosłownie doszedłeś w mojej buzi. Nie możesz być skrępowany. - Prychnął, a ja zaczerwieniłem się jeszcze bardziej.
- Nie mów o tym tak głośno. - Zasłoniłem jego usta dłonią, ale kiedy dotarło do mnie, co zrobiłem, zabrałem ją z obrzydzeniem.
- Jesteś uroczy, naprawdę. - Zachichotał. - Powinniśmy jednak ubrać się, zanim moja mama wróci do domu.
- Fakt. - Zarumieniłem się jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe.
Czy powinienem obawiać się teraz tego, że na brzuchu wyrośnie mi dodatkowa kończyna albo zacznę chronicznie wypluwać magiczny pyłek z buzi?
Bycie nowicjuszem w świecie magii pozostawia nade mną wiele znaków zapytania, mam prawo być zaciekawiony skutkami ubocznymi jakiegokolwiek zbliżenia z istotą taką jak Michael. A zbliżenie takie właśnie miało miejsce.
- Naprawdę zawracasz sobie tym głowę? - Kolorowowłosy pacnął mój brzuch, a ja oprzytomniałem i potrząsnąłem głową.
- Mówiłeś, że nie czytasz już moich myśli!
- Zbyt długo siedziałeś z zawieszonym umysłem, musiałem wiedzieć, co zaprząta twoje wnętrze.
- Nienawidzę cię – mruknąłem.
- Kłamstwo – zacmokał.
- Może.
~*~
- Jak smakowało ci ciastko ode mnie? - Robert zagadnął mnie, kiedy paradoksalnie próbowałem unikać go jak ognia.
Nie chodzi o to, że żyłem zakazami Michaela. Po prostu dziwnym trafem wykonywałem czynności, o których uprzednio wspominał. Przypadkiem ignorowałem bruneta po napomknięciu o tym przez rożowowłosego, to tylko zbieg okoliczności. Zupełnie bez znaczenia.
- Było smaczne – mruknąłem. Kurczowo unikałem kontaktu wzrokowego i skupiałem spojrzenie na spoconych z nerwów dłoniach.
- Mam ich więcej, jeżeli chcesz. - Pacnął mnie w ramię. - Zostało mi kilka, chętnie się podzielę.
- To miłe – odpowiedziałem z małym uśmiechem. Dzielenie się ciastkami kojarzyło mi się z relacją przedszkolaków, ale mimo wszystko, nie mógłbym nie określić tego mianem miłego gestu.
- Powiem babci, że ci smakowały. Ucieszy się.
- Jasne, super. - Przygryzłem wargę.
Chłopak wyciągnął z plecaka całe pudełko, które zaraz znalazło się w moich galaretowatych rękach. Co miałem z tym zrobić?
- Widzimy się na francuskim - Brunet zakomunikował nagle i zasalutował szybko na odchodne, zanim zniknął w tłumie innych uczniów. Zmrużyłem oczy.
Może faktycznie Clifford miał rację i powinienem uważać na tego chłopaka?
Istnieje też możliwość, że moje przewrażliwienie sięgnęło apogeum, ale to wszystko sprowadza się do jednego – powinienem mieć się na baczności.
Pokręciłem głową.
Jak zwykle przesadzam, pomyślałem. Co złego jest w byciu miłym i wręczaniu ciastek swoim znajomym? Powinienem być wdzięczny i zjeść je z uśmiechem na ustach, a nie snuć teorie spiskowe i szukać we wszystkim drugiego dna.
Nie chciałem znów wejść w konfrontację z Robertem. Dla własnego dobra. Dla dobra Michaela i naszego platonicznego związku. Dla dobra mojego żołądka.
Zacisnąłem dłonie na pudełku słodkości i ruszyłem twardym krokiem w stronę stołówki, na której czekali na mnie Calum i Ashton. Wciąż żyłem w nieokiełznanym stresie i spięciu, bałem się powiedzieć im o mojej relacji z Cliffordem i o tym, co dzieje się w moim życiu.
Oczywiście, byliśmy przyjaciółmi praktycznie od początku naszych pierwszych oddechów na świecie, ale ludzie to wciąż ludzie. Są nieobliczalni i mają wiele twarzy.
Nawet jeżeli wydaje ci się, że znasz kogoś na wylot, nie masz pewności. Nigdy.
Ja też jej nie miałem.
Mogłem spekulować nad tym, jak zareagują, na wiele różnych sposobów. Od skrajnie pozytywnych, do skrajnie, chorobliwie, śmiertelnie okropnych. To niosło za sobą ryzyko.
Wziąłem głęboki oddech i podszedłem do naszego stolika.
- Hej – wysapałem ze spuszczoną głową.
- Hej – odpowiedzieli zgodnie z uśmiechami. Jeszcze nie wiedzieli, jaka rozmowa ich czeka.
- Chciałbym wam o czymś powiedzieć – zacząłem od razu.
- Słuchamy.
- Cóż. - Zawahałem się. - Ja i Michael... nasza relacja nie jest do końca normalna.
- Wiemy o tym. - Calum parsknął śmiechem.
- Nie chodzi o to. Boję się trochę, że źle to przyjmiecie. - Wziąłem głębszy oddech. - Ale ja i Michael jesteśmy razem.
- Mówisz o tym, jakby to była wielka tajemnica. - Ashton wzruszył ramionami.
- Słucham?
- Widzieliśmy, jak na siebie patrzycie. Czuliśmy magię. - Brunet szturchnął przyjaciela w ramię, a ja zlustrowałem ich podejrzliwie.
- I nie macie z tym problemu?
- Czemu mielibyśmy? Ważne, żebyś był szczęśliwy.
- To dobrze. - Kąciki moich ust delikatnie uniosły się ku górze. - Cieszę się, że mamy to za sobą.
- A co z Pamelą?
- Jak to? - zapytałem. Kompletnie zapomniałem o tym, że ta dziewczyna była w ogóle ważna w jakimś odcinku mojego życia.
- Chyba nie zostawisz jej na lodzie od tak. - Zauważył. - Kiedy wreszcie zwróciła na ciebie uwagę, ty puściłeś ją w odstawkę. Powinieneś dać jej coś od siebie, nawet jeżeli miałoby to być na pożegnanie.
Skinąłem głową. Może faktycznie zachowałem się bezczelnie? Nawet jeżeli nic już do niej nie czułem, kiedyś żywiłem w jej stronę platoniczne uczucia, które zasłużyły na oficjalne zakończenie. Na prezent ode mnie dla niej.
Zasłużyły na ciastka.
~*~
Kiedy wracałem do domu, nie czułem poczucia winy. Nie czułem obawy i zażenowania. Jedyne, co zaprzątało moją głowę, to mina Pameli, kiedy bez skrupułów wręczałem jej pudełko ciastek.
Nawet nie zadawała pytań.
Po wysłuchaniu mojego mologu, przeprosin i tekstów przekupnych, po prostu przyjęła prezent i uśmiechnęła się w ten rozbrajający sposób, przez który jeszcze jakiś czas temu miękły mi kolana.
Czy powinienem się bać?
Z impetem otworzyłem drzwi do swojego pokoju i opadłem na łóżko. Z upływem kolejnych minut, finalnie zapomniałem o całym zajściu i zająłem się sobą. Mojej głowy nie zaprzątała już Pamela czy Robert, a śmieszne zdjęcia kotów i ulubione piosenki.
Równo o godzinie dwudziestej dwadzieścia trzy, gdy stopniowo odpływałem w krainę snu i odpoczynku, pukanie w okno wytrąciło mnie z transu. Wygramoliłem się spod kołdry i pudełek po cukierkach i niepewnie podszedłem do okna. Dzięki relacji z Michaelem byłem uodporniony na strach i lęk przed dziwnymi odgłosami, ale nawet mimo to każdy szmer budził we mnie niepokój. Otworzyłem okno z przymrużonymi oczami i spojrzałem niepewnie na parapet. Mała żabka skakała od kąta do kąta i obserwowała mnie, a ja uśmiechnąłem się czule. Cały mój uśmiech wyparował jednak zupełnie, kiedy od moich uszu znikąd odbił się znajomy, ciepły głos, o którym niegdyś marzyłem każdej nocy.
- Nie wiem, co było w tych twoich ciastkach, ale kiedy tylko przestanę być żabą, zabiję cię, Hemmings.
- - - - - - -
co ja właśnie napisałam...
okej, po pierwsze, wszystkim, którzy tak jak ja, mają właśnie ferie, życzę mile spędzonego czasu:-) a tym, którzy już ferii nie mają - sorki.
i, hej, z rozdziałami będzie będzie ciężko, bo mam dość produktywne plany. tak jak napisałam na profilu - ich częstotliwość będzie od jednego na 3 dni do jednego na 3 miesiące.
z racji długiej nieobecności - co u was? mam nadzieję, że jesteście zadowoleni i macie dużo dobrego jedzenia.
i uprzedzając pytanie - co u mnie? cóż, popadłam w zakupocholizm i nie ma dnia, w którym nie łażę po sklepach i nie wynajduję nowych lumpeksowych perełek i kosmetyków. staczam się, pomocy.
poza tym, zaczęłam robić makijaże na "zamówienie" i, kurcze, jestem z siebie dumna, bo dziś udało mi się zrealizować metamorfozę życia. a mina oliwki, bo tak nazywa się dziewczyna, którą miałam okazję malować, była niesamowita!
( product placement - jeżeli chcecie widzieć te wszystkie makijaże i inne pierdółki, zapraszam na ig - @cacthecreator)
okej, to chyba wszystko. przepraszam, że tak przynudzam. trzymajcie się. ily
(psps: jak bardzo irytujące jest moje my story? bo trochę zapomniałam o tym, że oglądają je moi czytelnicy i jest na nim wszystko)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro