Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

seventeen

- Co z tym zrobimy? - Swoje spojrzenie w kółko kierowałem z Michaela na przeźroczyste pudełko, w którym trzymałem Pamelę. Albo raczej to, co z niej zostało.

- Nie wiem – wymruczał, wpatrując się usilnie w zwierzę, jakby miało to magicznie pomóc nam w rozwiązaniu problemu. - Nie wiem, do cholery, co z tym zrobimy. Jak to się stało?

Zmroziło mnie.

Nie chciałem mu mówić, ale wiedziałem, że dowie się prędzej czy później.

- Dostałem je od Roberta – wybąknąłem, chowając twarz w rękawach swojego swetra.

- Od Roberta?

- Tak.

- Co mówiłem ci o zadawaniu się z tym typem? - krzyknął. - Wyraźnie dałem ci do zrozumienia, że nie powinieneś się z nim trzymać.

- Właściwie, nie ubrałeś tego tak dokładnie w słowa – zauważyłem cicho. Michael zlustrował mnie dezaprobowanie i opadł na fotel.

- Aż mi go szkoda, kiedy myślę o tym, co mu zrobię.

- Nie rób mu krzywdy – odpowiedziałem, spuszczając wzrok na kolana. Nie lubiłem przemocy.

- Jak mam nie robić mu krzywdy? Gdybyś był bardziej głupi, to ty siedziałbyś teraz w tym pudle.

- Mogę coś powiedzieć? - Piskliwy głosik przebił się przez przeźroczysty plastik. - Na mocy jakiego kurewskiego prawa w ogóle zmieniłam się w żabę?

- O mój Boże, zamknij się. - Michael przykrył pudło kocem, zanim Pamela zdążyła skończyć swój wywód.

- Dlaczego Robert to zrobił? - zapytałem wreszcie, a różowowłosy westchnął ciężko.

- Dobrze wiesz, że nie jestem jedyny...

- Jedyny w czym?

- W tym całym magicznym gównie. Są też inni. Nie wszyscy działamy w jednej drużynie, ale nie zdążyłem jeszcze dowiedzieć się, czemu Robert działa przeciwko mnie. Przeciwko nam – poprawił się.

- Wiedziałeś o tym, że on... No wiesz, że jest taki jak ty?

- Oczywiście. - Wzruszył ramionami. - To instynkt, potrafimy wyczuć swoich.

- Co chciał osiągnąć tym, że hipotetycznie zmieniłby mnie w żabę.

- Och, sam chciałbym wiedzieć. - Chłopak parsknął śmiechem.

- Nie możesz przeczytać tego w jego myślach, czy coś?

- Lukey, maluchu... - Poklepał mnie po głowie, a ja zarumieniłem się delikatnie. - To nie takie proste. W przeciwieństwie do takich zwykłych, szarych ludzi jak ty, my umiemy nad tym zapanować. Nie potrafimy czytać w myślach innym magicznym istotom, jeżeli sobie tego nie życzą. A ten kutas definitywnie sobie tego nie życzy. Zwłaszcza teraz.

- Nienawidzę swojego życia – potarłem twarz w dłoniach, a ręce Michaela otoczyły moją talię, zanim wciągnął mnie na swoje kolana.

- Będzie dobrze, Luke. Musi być.


~*~

Rozejrzałem się dookoła. Szkolny korytarz wydawał się być aż zanadto bez życia, a obskurne, obklejone gumami ławki zbyt puste. Nie wiem, co podkusiło mnie, aby tu przyjść. Moja odwaga wyparowała z chwilą wtargnięcia na teren szkoły, ale nie mogłem się wycofać. Chciałem pomóc Michaelowi, chciałem zrealizować jego plan.

- Po co chciałeś się spotkać? - Usłyszałem za sobą, zanim odwróciłem się na pięcie.

Robert opierał się o jedną z szafek z rękoma na klatce piersiowej i wiercił mi dziurę w żołądku swoim przenikliwym spojrzeniem. Przełknąłem ślinę.

- Chciałem się spotkać. Jak kumple – wysapałem.

Chłopak zachichotał pod nosem i odbił się od powierzchni, o którą się opierał. Zrobił kilka kroków w moją stronę, a ja czułem, jak moje kolana tracą poczucie grawitacji.

- Jak kumple? - odpowiedział pytająco, a ja skinąłem niepewnie głową. - Okej, dobrze.

- Wiesz, te ciastka były bardzo dobre – powiedziałem w końcu. Czułem się jak idiota stąpający po niewyobrażalnie cienkim lodzie, który może złamać się w każdej chwili.

- Cudownie. Bardzo mnie to cieszy.

- Może chciałbyś dać mi przepis. Wiesz, chciałbym zrobić je, ponieważ...

- Nie graj na zwłokę, Luke. - Przerwał mi. - Oboje wiemy, dlaczego tutaj jesteś i czego chcesz. Ty z autopsji, ja nie do końca. Komu się poszczęściło, Hemmings?

Posłałem mu pytające spojrzenie. - W czym?

- Kto zjadł te ciastka?

- Ja – szepnąłem drżącym głosem.

- Nie. - Prychnął. - Nie ty. Przecież widzę.

- Przecież wiem, że znasz odpowiedź – odezwałem się finalnie trochę pewniej, tak, jak chciałem od początku.

- No proszę, nie jesteś jednak aż tak głupi. Ucałuj ode mnie Pamelę w oba zrogowaciałe, żabie policzki. Biedulka.

- Jesteś obrzydliwy.

- Może. - Wzruszył ramionami. - To co, teraz dziewczyna czeka na pocałunek księcia z bajki, który wybawi ją z opresji?

- Och, przymknij się. - Usłyszałem za sobą.

Czekałem, aż Michael zjawi się i stanie w mojej obronie.

- Nawet teraz musisz tutaj być, żeby bronić swojego podopiecznego? - Zadrwił. - I tak zostało wam niedużo czasu, zakochane kundle.

- Zmień Pamelę z powrotem w jej pierwotną postać – powiedziałem po chwili ciszy.

- Skąd wiesz, że potrafię?

Prychnąłem pod nosem.

- O dziwo. Zgaduję.

- Czego od nas chcesz? - Michael wyminął mnie i stanął twarzą w twarz z brunetem.

- Od niego nic. - Robert wskazał na mnie palcem. - Ale od ciebie...

- Więc po co go w to mieszasz? - przerwał mu.

- Musiałem mieć jakiś punkt odbicia, prawda? - Brunet szturchnął Clifforda w ramię, a ten odskoczył szybko w bok. - Jakiś głupi, naiwny punkt odbicia.

Czułem się zdezorientowany.

Zdezorientowany i wykorzystany.

- Zostało ci mało czasu, Clifford. Sprężaj się. - Robert poklepał nastolatka po napiętym ramieniu, zanim ruszył się do tyłu o dwa kroki i zniknął w zasłonie ciemności.

Pokręciłem głową. Czym zasłużyłem sobie na to, żeby moje życie toczyło się po takim, a nie innym torze?

- Z czym masz się sprężać? - zapytałem, kiedy zostaliśmy sami.

- To nie rozmowa na teraz – szepnął.

- Więc na kiedy?

- Powiem ci, spokojnie. - Nastolatek złapał moje ramiona w swoje dłonie i ścisnął je lekko. - Dzisiaj. Przyjdź do mnie wieczorem.

- Czekaj. - Uciszyłem go gestem ręki. - Ty i Robert macie wspólną rzecz?

- To nie tak – odpowiedział. - Musi wiedzieć o niektórych rzeczach, nie wiedziałem, że jest zły. Nie miałem pojęcia, że będzie grał przeciwko mnie, przysięgam. Zresztą, już ci to mówiłem.

- Ale nie wspominałeś mi o tym, że jesteście znajomymi. - Prychnąłem i wyswobodziłem się z uścisku. Nie czekając na chłopaka, ruszyłem przed siebie. Nawet nie spojrzałem w tył.

- Bo nie mogłem, dobra? - Dogonił mnie. - Chciałem, ale są rzeczy, o których nie powinno się mówić głośno.

- W takim razie oczekuję wyjaśnień. - Założyłem ręce na klatkę piersiową.

- Dziś wieczorem, maluchu.


~*~

- Nawet nie wiem, od czego zacząć. - Westchnął, kiedy na dobre usadowiłem się na jego łóżku. Kręcił kółka po małej powierzchni swojego pokoju i oddychał ciężko, a ja czekałem.

- Najlepiej od początku – skomentowałem.

- Cóż... Ja i Robert nie jesteśmy nawet znajomymi – zaczął wreszcie – ale łączy nas jedna, mało zobowiązująca rzecz.

- Czyli?

- Można powiedzieć, że w hierarchii ważności jest on wyżej niż ja i jestem poniekąd uzależniony od jego czarów.

- Dlaczego akurat od niego? - Naburmuszyłem się. - Nie mogłeś znaleźć sobie milszego kolegi do tego fachu?

Michael już zebrał się, aby odpowiedzieć na moje pytanie, ale trzask drzwi i donośny głos zgrabnie weszły mu w niezaczęte słowo.

- Wydaje mi się, że zadałeś mu już wystarczająco dużo pytań.


- - - - - - -

pisanie wróżkowego szajsu jest kompletnie nie w moim szarym, melancholijnym stylu, ale stwierdziłam, że mimo wszystko doprowadzę to fanfiction do końca.

co stanie się stosunkowo niedługo, bo rozdziałów zostało mniej, niż palców na jednej ręce.

o, i chciałabym wam podziękować. ostatnio z racji nudy przeglądnęłam moją galerię w telefonie i natknęłam się na masę starych screenów (tak, robię screeny miłych komentarzy, nie oceniajcie mnie), na których polecacie mój wattpadowy user pod postem pewnej popularnej autorki muke'owych ff (ha, nie podam jej nazwy. jestem samolubną szmatą, fight with me). nie wiem, dlaczego jeszcze tu jesteście i polecacie osobom trzecim to, co gdzieś tam popisuję, ale doceniam wasze wsparcie.

okej, jeszcze szybkie pytanie i kończę wywód - kto z was wybiera się na orange warsaw festival? :-)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro