seven
#teampamela, przepraszam, jeżeli ten rozdział złamie wam serce
Biegłem w stronę Ashtona z wywalonym językiem. Czułem się jak najszczęśliwszy człowiek na świecie, nawet po paśmie niepowodzeń, przez jakie przeszedłem. Wizja Pameli trzymającej moją dłoń na naszej umówionej już randce, przyprawiała mnie o ciarki na całym ciele.
- Ashton! - Wrzasnąłem, kiedy nasze ciała zderzyły się. - Mam randkę!
Chłopak wybałuszył oczy.
- Wkręcasz mnie.
- Nie! - Rozentuzjazmowałem się. - Naprawdę idę z nią na randkę, w piątek!
- Jestem z ciebie dumny. - Calum poklepał mnie po plecach, a Irwin zawtórował mu. - Nasz Lukey dorasta.
Lukey.
W mojej głowie pojawił się obraz Michaela, który nazywa mnie tak cały czas.
Wypadałoby pochwalić mu się o moim osiągnięciu, czy zatrzymać to dla siebie? Zresztą, on i tak pewnie wie już wszystko. Ze szczegółami. A ja nie jestem w obowiązku mówienia mu wszystkiego, bo czemu miałbym?
- Luke, słuchasz nas? - Brunet pomachał ręką przed moją twarzą.
- Tak – odpowiedziałem szybko. - Myślałem o tym... O tym, jak ładna jest Pamela i jak szczęśliwy jestem.
~*~
Piątek zawsze przychodzi niespodziewanie. Uderza w ciebie jak piłka w szkole, którą dostałem wielokrotnie. Dzisiaj jednak, świadomość o końcu tygodnia roboczego jest dla mnie zbawienna. To na to czekałem. To o tym myślałem każdego dnia.
Już za kilka godzin Pamela będzie na moją wyłączność, będziemy poznawali się bliżej, może nawet dojdzie do czegoś, o czym śniłem od początku liceum?
Nie wiem, ale marzę o tym, by się dowiedzieć.
- Nasza randka aktualna? - zapytałem szarmancko, kiedy znalazłem się przy jej szafce szkolnej. Dziewczyna zatrzasnęła ją i uśmiechnęła się do mnie uśmiechem, za który mógłbym zabić.
- Jasne – odpowiedziała.
- Super.
- Super. - Zachichotaliśmy razem.
Byłem ponad. Czułem, jakbym unosił się ponad ziemią. Pomachałem jej na pożegnanie i z powrotem ruszyłem w stronę mojej sali.
- Hej. - Głos za mną przyprawił mnie o gęsią skórkę. Odwróciłem się.
- Czego chcesz? - zapytałem Michaela, który beztrosko opierał się o ścianę. - Mam dziś randkę, nie psuj mi humoru, proszę.
- Wiem, że masz randkę. - Wzruszył ramionami.
- Och, oczywiście, że wiesz.
- Nie bądź niemiły. - Zbeształ mnie. - Czuję, że to będzie najlepsza randka twojego życia.
- Nawet nie waż się maczać w tym swoich brudnych palców.
- Nie będę, jestem grzeczny. - Uniósł ręce do góry. - Ale potem nie przychodź do mnie, kiedy ta laska okaże się niezłą szmatą.
- O to raczej nie musisz się martwić. - Uśmiechnąłem się sarkastycznie i znów skierowałem się w swoją stronę.
- Pamiętaj, ostrzegałem! - krzyknął jeszcze, zanim zupełnie straciłem go z pola widzenia.
~*~
Przeskakiwałem z nogi na nogę z każdą sekundą czekania pod domem dziewczyny moich marzeń. Przyjechałem minutę po czasie, chciałem zrobić to gustownie, a teraz sam musiałem na nią czekać.
- Przepraszam za spóźnienie – powiedziała, kiedy zeszła wreszcie na dół i otworzyła mi drzwi. Wyglądała pięknie, nie umiałem wypowiedzieć słowa.
- Nic się nie stało – mruknąłem, wciąż w szoku. - Proszę, to dla ciebie.
Dziewczyna obróciła w palcach kwiat, który jej dałem i uśmiechnęła się ciepło.
- Dziękuję. - Pocałowała mnie w policzek, a ja umarłem. - To co, pora jechać?
- Pora jechać – odpowiedziałem ze śmiertelną powagą. To będzie najlepszy wieczór mojego życia.
To nie tak, że wątpiłem w swoje możliwości.
Dobrze, wątpiłem. Umiałem przewrócić się na gładkiej drodze (a/n: pozdrawiam wszystkich, którzy przeczytali niepoprawioną wersję z "nodze") wolałem mieć rękę na pulsie. Kilkanaście razy sprawdziłem, czy na pewno zarezerwowałem stolik i czy wziąłem pieniądze. Moje ręce trzęsły się z nerwów.
Stwierdziłem, że lody z posypką są zbyt ryzykowne, a porządna restauracja zrobi na niej dobre wrażenie.
Założę się, że Noah nigdy nie zabierał jej na wytworne kolacje. Idiota.
Kiedy zajęliśmy miejsca przy stole, cały stres opadł ze mnie. Rozmawialiśmy i żartowaliśmy jak stare dobre małżeństwo, a jedzenie wcale nie było takie drogie, jak myślałem, że będzie.
- Państwa danie. - Kelner powiedział do nas, kiedy przyniósł nasze zamówienie, ale byliśmy zbyt zafrapowani rozmową, żeby nawet na niego spojrzeć.
Dopiero zupa, która z impetem wylała się na sukienkę Pameli, zwróciła naszą uwagę.
- Cholera, przepraszam. - Młody kelner złapał się za głowę. - Zaraz przyniosę coś do posprzątania tego bałaganu.
Chłopak oddalił się od nas, a ja miałem ochotę coś rozbić i popłakać się jak dziecko. Czemu zawsze psuje się wszystko, na czym mi zależy?
- Przepraszam cię za to – zacząłem, obserwując jej zirytowaną minę. - Nie chciałem, żeby to tak się potoczyło.
- Spokojnie, to nie robi mi dużej różnicy – zapewniła mnie.
Kelner, którego nie miałem ochoty widzieć ponownie, zjawił się koło nas po raz trzeci. Zaczął nieudolnie wycierać stół i przepraszać nas po raz kolejny. Nie miałbym z tym problemu.
No właśnie, nie miałbym.
Jednak w chwili, kiedy niezdarny kelner przewrócił zapalony pięcioma płomieniami świeczek świecznik, zacząłem wątpić w moje szczęście. Środek obrusu zajął się ogniem, a ja i Pamela odskoczyliśmy od stołu.
- Co tu się, do cholery, dzieje? - zapytałem sam siebie. Krew pulsowała mi w żyłach, miałem dość życia.
- Naprawdę państwa przepraszam. - Kelner zaczął gasić wzniecony pożar, a my jeszcze bardziej oddaliliśmy się od miejsca zdarzenia razem z resztą gości.
- Wiesz, Luke, chyba wrócę już do domu – Pamela szepnęła mi do ucha, a ja zlustrowałem ją wzrokiem.
- Odprowadzę cię... - chwyciłem kurtkę i już chciałem złapać ją za rękę, ale dziewczyna odskoczyła ode mnie dyskretnie.
- Nie, dzięki, poradzę sobie. Ale było... miło. - Wysiliła się na uśmiech. Odwzajemniłem gest i niezręcznie pożegnałem się z nią, obserwując zaraz, jak szybkim tempem wychodzi z budynku.
Zawaliłem sprawę.
Znowu.
Czułem się najgorzej na świecie.
Rozejrzałem się po sali. Wszyscy goście obserwowali ogarniający restaurację amok, a obsługa nieporadnie próbowała opanować zasianą panikę. Jakim cudem mógł spotkać mnie aż taki pech? Gdyby nie fakt, że Michaela nie było w pobliżu, obwiniłbym o wszystko jego.
No właśnie, Michael.
Obróciłem się na pięcie i rozejrzałem po sali. Nigdzie nie widziałem jego głupkowatego wyrazu twarzy ani irytującego uśmiechu, a nawet mimo to czułem, że miał z tym coś wspólnego. Uniosłem głowę trochę do góry. Zlustrowałem każde z wysokich okien, żeby finalnie zetknąć się z jego głębokimi oczami wpatrującymi się we mnie ze śmiechem. Gdyby wzrok zabijał, już by nie żył. Wystawiłem w stronę okna, za którym siedział, środkowy palec, a chłopak tylko wysłał mi buziaka w powietrzu i zniknął.
Nienawidzę go.
- - - - - -
cieszę się, że tak pozytywnie odbieracie to fanfiction:-)
to co, może jeszcze jeden dzisiaj?
(mówcie o literówkach, nie sczytywałam żadnego z dotychczasowych rozdziałów)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro