Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

seven

#teampamela, przepraszam, jeżeli ten rozdział złamie wam serce



Biegłem w stronę Ashtona z wywalonym językiem. Czułem się jak najszczęśliwszy człowiek na świecie, nawet po paśmie niepowodzeń, przez jakie przeszedłem. Wizja Pameli trzymającej moją dłoń na naszej umówionej już randce, przyprawiała mnie o ciarki na całym ciele.

- Ashton! - Wrzasnąłem, kiedy nasze ciała zderzyły się. - Mam randkę!

Chłopak wybałuszył oczy.

- Wkręcasz mnie.

- Nie! - Rozentuzjazmowałem się. - Naprawdę idę z nią na randkę, w piątek!

- Jestem z ciebie dumny. - Calum poklepał mnie po plecach, a Irwin zawtórował mu. - Nasz Lukey dorasta.

Lukey.

W mojej głowie pojawił się obraz Michaela, który nazywa mnie tak cały czas.

Wypadałoby pochwalić mu się o moim osiągnięciu, czy zatrzymać to dla siebie? Zresztą, on i tak pewnie wie już wszystko. Ze szczegółami. A ja nie jestem w obowiązku mówienia mu wszystkiego, bo czemu miałbym?

- Luke, słuchasz nas? - Brunet pomachał ręką przed moją twarzą.

- Tak – odpowiedziałem szybko. - Myślałem o tym... O tym, jak ładna jest Pamela i jak szczęśliwy jestem.


~*~

Piątek zawsze przychodzi niespodziewanie. Uderza w ciebie jak piłka w szkole, którą dostałem wielokrotnie. Dzisiaj jednak, świadomość o końcu tygodnia roboczego jest dla mnie zbawienna. To na to czekałem. To o tym myślałem każdego dnia.

Już za kilka godzin Pamela będzie na moją wyłączność, będziemy poznawali się bliżej, może nawet dojdzie do czegoś, o czym śniłem od początku liceum?

Nie wiem, ale marzę o tym, by się dowiedzieć.

- Nasza randka aktualna? - zapytałem szarmancko, kiedy znalazłem się przy jej szafce szkolnej. Dziewczyna zatrzasnęła ją i uśmiechnęła się do mnie uśmiechem, za który mógłbym zabić.

- Jasne – odpowiedziała.

- Super.

- Super. - Zachichotaliśmy razem.

Byłem ponad. Czułem, jakbym unosił się ponad ziemią. Pomachałem jej na pożegnanie i z powrotem ruszyłem w stronę mojej sali.

- Hej. - Głos za mną przyprawił mnie o gęsią skórkę. Odwróciłem się.

- Czego chcesz? - zapytałem Michaela, który beztrosko opierał się o ścianę. - Mam dziś randkę, nie psuj mi humoru, proszę.

- Wiem, że masz randkę. - Wzruszył ramionami.

- Och, oczywiście, że wiesz.

- Nie bądź niemiły. - Zbeształ mnie. - Czuję, że to będzie najlepsza randka twojego życia.

- Nawet nie waż się maczać w tym swoich brudnych palców.

- Nie będę, jestem grzeczny. - Uniósł ręce do góry. - Ale potem nie przychodź do mnie, kiedy ta laska okaże się niezłą szmatą.

- O to raczej nie musisz się martwić. - Uśmiechnąłem się sarkastycznie i znów skierowałem się w swoją stronę.

- Pamiętaj, ostrzegałem! - krzyknął jeszcze, zanim zupełnie straciłem go z pola widzenia.


~*~

Przeskakiwałem z nogi na nogę z każdą sekundą czekania pod domem dziewczyny moich marzeń. Przyjechałem minutę po czasie, chciałem zrobić to gustownie, a teraz sam musiałem na nią czekać.

- Przepraszam za spóźnienie – powiedziała, kiedy zeszła wreszcie na dół i otworzyła mi drzwi. Wyglądała pięknie, nie umiałem wypowiedzieć słowa.

- Nic się nie stało – mruknąłem, wciąż w szoku. - Proszę, to dla ciebie.

Dziewczyna obróciła w palcach kwiat, który jej dałem i uśmiechnęła się ciepło.

- Dziękuję. - Pocałowała mnie w policzek, a ja umarłem. - To co, pora jechać?

- Pora jechać – odpowiedziałem ze śmiertelną powagą. To będzie najlepszy wieczór mojego życia.

To nie tak, że wątpiłem w swoje możliwości.

Dobrze, wątpiłem. Umiałem przewrócić się na gładkiej drodze (a/n: pozdrawiam wszystkich, którzy przeczytali niepoprawioną wersję z "nodze")  wolałem mieć rękę na pulsie. Kilkanaście razy sprawdziłem, czy na pewno zarezerwowałem stolik i czy wziąłem pieniądze. Moje ręce trzęsły się z nerwów.

Stwierdziłem, że lody z posypką są zbyt ryzykowne, a porządna restauracja zrobi na niej dobre wrażenie.

Założę się, że Noah nigdy nie zabierał jej na wytworne kolacje. Idiota.

Kiedy zajęliśmy miejsca przy stole, cały stres opadł ze mnie. Rozmawialiśmy i żartowaliśmy jak stare dobre małżeństwo, a jedzenie wcale nie było takie drogie, jak myślałem, że będzie.

- Państwa danie. - Kelner powiedział do nas, kiedy przyniósł nasze zamówienie, ale byliśmy zbyt zafrapowani rozmową, żeby nawet na niego spojrzeć.

Dopiero zupa, która z impetem wylała się na sukienkę Pameli, zwróciła naszą uwagę.

- Cholera, przepraszam. - Młody kelner złapał się za głowę. - Zaraz przyniosę coś do posprzątania tego bałaganu.

Chłopak oddalił się od nas, a ja miałem ochotę coś rozbić i popłakać się jak dziecko. Czemu zawsze psuje się wszystko, na czym mi zależy?

- Przepraszam cię za to – zacząłem, obserwując jej zirytowaną minę. - Nie chciałem, żeby to tak się potoczyło.

- Spokojnie, to nie robi mi dużej różnicy – zapewniła mnie.

Kelner, którego nie miałem ochoty widzieć ponownie, zjawił się koło nas po raz trzeci. Zaczął nieudolnie wycierać stół i przepraszać nas po raz kolejny. Nie miałbym z tym problemu.

No właśnie, nie miałbym.

Jednak w chwili, kiedy niezdarny kelner przewrócił zapalony pięcioma płomieniami świeczek świecznik, zacząłem wątpić w moje szczęście. Środek obrusu zajął się ogniem, a ja i Pamela odskoczyliśmy od stołu.

- Co tu się, do cholery, dzieje? - zapytałem sam siebie. Krew pulsowała mi w żyłach, miałem dość życia.

- Naprawdę państwa przepraszam. - Kelner zaczął gasić wzniecony pożar, a my jeszcze bardziej oddaliliśmy się od miejsca zdarzenia razem z resztą gości.

- Wiesz, Luke, chyba wrócę już do domu – Pamela szepnęła mi do ucha, a ja zlustrowałem ją wzrokiem.

- Odprowadzę cię... - chwyciłem kurtkę i już chciałem złapać ją za rękę, ale dziewczyna odskoczyła ode mnie dyskretnie.

- Nie, dzięki, poradzę sobie. Ale było... miło. - Wysiliła się na uśmiech. Odwzajemniłem gest i niezręcznie pożegnałem się z nią, obserwując zaraz, jak szybkim tempem wychodzi z budynku.

Zawaliłem sprawę.

Znowu.

Czułem się najgorzej na świecie.

Rozejrzałem się po sali. Wszyscy goście obserwowali ogarniający restaurację amok, a obsługa nieporadnie próbowała opanować zasianą panikę. Jakim cudem mógł spotkać mnie aż taki pech? Gdyby nie fakt, że Michaela nie było w pobliżu, obwiniłbym o wszystko jego.

No właśnie, Michael.

Obróciłem się na pięcie i rozejrzałem po sali. Nigdzie nie widziałem jego głupkowatego wyrazu twarzy ani irytującego uśmiechu, a nawet mimo to czułem, że miał z tym coś wspólnego. Uniosłem głowę trochę do góry. Zlustrowałem każde z wysokich okien, żeby finalnie zetknąć się z jego głębokimi oczami wpatrującymi się we mnie ze śmiechem. Gdyby wzrok zabijał, już by nie żył. Wystawiłem w stronę okna, za którym siedział, środkowy palec, a chłopak tylko wysłał mi buziaka w powietrzu i zniknął.

Nienawidzę go.


- - - - - - 

cieszę się, że tak pozytywnie odbieracie to fanfiction:-)

to co, może jeszcze jeden dzisiaj?

(mówcie o literówkach, nie sczytywałam żadnego z dotychczasowych rozdziałów)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro