one
Patrzyłem uważnie, jak samochód podjeżdża na podjazd obok naszego domu. Cała ta sytuacja była co najmniej dziwna, nikt wśród mieszkańców nie słyszał nawet o nowych sąsiadach, a ci pojawili się tutaj z dnia na dzień, zupełnie znikąd.
Już miałem odchodzić od okna i zająć się swoimi sprawami, gdy drzwi auta otworzyły się, a chłopak w kapturze niepewnie wychylił swoją głowę na zewnątrz. Mężczyzna, który wyszedł z drugiej strony, podszedł do niego i powiedział coś, czego nie mogłem zidentyfikować. Nastolatek, bo chyba właśnie nastolatkiem był obiekt mojego zainteresowania, niepewnie chwycił kaptur i ściągnął go z głowy, a jego rażąco różowe włosy uderzyły moje oczy. Kolorowowłosy pewnie uniósł wzrok w stronę okna i uśmiechnął się do mnie zupełnie nieporuszony moją obecnością, jakby spodziewał się, że mnie zobaczy.
Moje policzki zapiekły delikatnie i byłem niemal pewny, że oblałem się dość widocznym rumieńcem, więc szybko i dość niezgrabnie uciekłem z mojego dotychczasowego miejsca obserwacji wszystkiego i wszystkich.
Ruszyłem na dół, w zamiarze wypicia czegoś, aby ochłonąć, ale mama, która stała w progu z założonymi na biuście rękami, pokrzyżowała moje plany.
- To Cliffordowie – powiedziała nagle, a ja posłałem jej pytające spojrzenie.
- O kim mówisz?
- O naszych nowych sąsiadach! - Podekscytowała się i wskazała ręką drzwi. - Przeszukałam cały internet, nigdzie nie ma o nich słowa.
- Czy ty naprawdę przeszukałaś internet tylko po to, aby znaleźć informacje o jakiejś przeciętnej rodzinie?
- Nie oceniaj mnie. - Popatrzyła na mnie złowrogo, a ja podrapałem się w skroń. - Wydają się podejrzani.
- Jak zwykle dramatyzujesz, mamo.
- Luke, dziecko, połącz fakty! Zjawiają się znikąd, nigdzie nie ma o nich żadnych informacji, nikt ich nie zna... Do tego ich syn wygląda co najmniej dziwacznie.
- Jeżeli chcesz, mogę trochę powęszyć – zasugerowałem niepewnie. Każda okazja do poznania różowowłosego świra jest dobra.
- Właściwie, to nie jest aż tak głupi pomysł. Tylko, Luke... - Złapała mnie w swoje ramiona, a ja musiałem pilnować się, aby nie wybuchnąć śmiechem. Ta sytuacja podpadała pod komizm, o ile już dawno się do niego nie zaliczyła. - Uważaj na siebie, proszę. Jeżeli zauważysz broń, uciekaj.
- Jak to możliwe, że mamy te same geny? - Wyrwałem się spod jej uścisku i ruszyłem w stronę wyjścia. - Och, i mamo... - Zatrzymałem ją w pół kroku, zanim wyszedłem. - Jeżeli nie wrócę żywy, wiedz, że cię kochałem. - Zapłakałem teatralnie i mimo faktu, że oberwałem ścierką po ramieniu, jej mina była tego warta.
Po kilku głębszych oddechach podszedłem do chłopaka, który nadal stał na podwórku i przyglądał się swojemu nowemu miejscu zamieszkania z nieobecnym uśmiechem.
- Hej – zacząłem, kiedy stanąłem koło niego. Nawet na mnie nie spojrzał.
- Widziałem cię w oknie – odpowiedział wreszcie ignorując moje przywitanie i wciąż nie odrywając wzroku od budynku. Zacisnąłem usta w cienką linię i po sekundzie wytchnienia, zdecydowałem się na zignorowanie jego podejrzanego zachowania.
- Jestem Luke.
- Wiem. - Wzruszył ramionami, a ja podrapałem się w tył głowy w zmieszaniu. To było dziwne, bardzo dziwne. Wciąż nie zwracał na mnie uwagi, ale nie poddawałem się.
- Nie zamierzasz mi się przedstawić?
- Nie.
Wybałuszyłem oczy. W tym momencie naprawdę miałem ochotę uciec jak najdalej od niego, ale coś mi nie pozwalało. Po kilku wdechach uspokojenia, rzuciłem się na głęboką wodę.
- Czy ty, huh, jesteś na coś chory? - zapytałem niepewnie, ale po chwili skarciłem się za to w duchu. Brawo, Hemmings, idealny początek znajomości.
Kiedy ja biłem się mentalnie po głowie, moich uszu dobiegł jego melodyjny śmiech, co trochę mnie uspokoiło. Różowowłosy odwrócił się w moją stronę i pokiwał głową dezaprobowanie, wyciągając rękę w moją stronę, wciąż ze śmiechem.
- Jestem Michael – odezwał się, a ja delikatnie uścisnąłem jego dłoń.
- Wow, robisz postępy. - Teraz to ja zachichotałem, ale chłopak zaraz do mnie dołączył.
- Masz fatalne poczucie humoru – stwierdził, a moja mina natychmiast zrzedła. - Ale popracujemy nad tym. Wiesz, w końcu mieszkamy kilka metrów od siebie.
- Tak, jasne. - Spiąłem się, ale teraz, kiedy zaczęliśmy pozornie normalną rozmowę, nie mogłem się poddać. - To... skąd jesteś?
- Och... - Jego twarz przybrała niezidentyfikowany dla mnie wyraz. - Mieszkałem tu i tam.
- Czyli gdzie? - Parsknąłem śmiechem, ale Michael milczał. - A gdzie mieszkałeś, zanim się przeprowadziliście?
- W Chicago! - Odpowiedział szybko i posłał mi szeroki uśmiech, który niepewnie odwzajemniłem. Powoli zaczynałem bać się coraz bardziej.
- Z Chicago do Sydney jest niesamowicie daleko! Przelecieliście pół świata dla zwykłej przeprowadzki?
- Jesteśmy dość podróżującą rodziną – skwitował, a ja przytaknąłem. Kolorowowłosy zwrócił wzrok w stronę drzwi ich domu, więc ponowiłem jego ruch i już po chwili obserwowałem zbliżającą się do nas kobietę w średnim wieku. - Jeżeli o rodzinie mowa...
- Michael, kochanie, już znalazłeś sobie kolegę?
- Tak, mamo – wycedził przez zęby, kiedy jego rodzicielka klepała go po głowie.
- Karen Clifford. - Wystawiła rękę w moją stronę, a ja zaraz ją uścisnąłem. - Przepraszam, że nie mogę cię ugościć, chłopcze, ale przeprowadzka z Nowego Jorku aż tutaj niesie za sobą masę roboty.
- Mamo, chyba chciałaś powiedzieć „Z Chicago". - Zbeształ ją, a ona otworzyła oczy szeroko, jakby o czymś sobie przypomniała.
- Tak! Zawsze mylą mi się te dwie nazwy, miałam na myśli Chicago! Mieszkaliśmy tam krótko, a moja pamięć zawodzi w takich sprawach. - Zachichotała nerwowo. Mówiłem już, że czułem się niepewny i przerażony? - Ja, um, powinnam chyba... Wrócę do mieszkania, tak, zajmę się rozpakowywaniem!
Karen szybkim krokiem ruszyła do środka, a Michael odetchnął z ulgą.
- Przepraszam za nią.
- Przestań, wydaje się... sympatyczna. - Choć zabrzmi to okrutnie, ciężko przeszło mi to przez gardło. - Twój tata też wydaje się miłym człowiekiem.
- Tata?
- Tak? - Posłałem mu zdezorientowane spojrzenie. - Mam na myśli tego mężczyznę, który rozmawiał z tobą przy samochodzie, kiedy siedziałem w oknie.
- Nie wiem o czym mówisz, tam nie było żadnego mężczyzny. - Michael poprawił swoją bluzę, a jego zielone oczy zdawały się zrobić jeszcze większe i bardziej intensywne, niż były dotychczas.
- Przysięgam, widziałem...
- Musiało ci się zdawać. - Wszedł mi w słowo. - Pójdę już, muszę pomóc mamie. Miło było pogadać, Luke. Pozdrów Liz.
- Pewnie. - Skinąłem głową i pomachałem mu, następnie z niepokojem ruszając w stronę własnego podwórka.
Faktycznie, byli dziwni. Sama obecność chłopaka budziła we mnie niepokój, a z drugiej strony coś dziwnego nie pozwalało mi samoistnie opuścić jego towarzystwa. Jego zachowanie też było przerysowanie przerażające – jego wzrok, nieobecna postawa, ton głosu. Wszystko zlewało się w odpychająco dziwną całość, a czarę goryczy przelały te wszystkie niezgrywające się ze sobą informacje.
Byłem w trakcie przekraczania progu własnego mieszkania, kiedy to uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą.
Przecież nawet nie wspominałem mu o tym, jak nazywa się moja mama.
-------------
nie traktujcie tego zbyt poważnie, to tylko parodia wymyślona pod wpływem chwili, której pewnie nie opublikowałabym nawet na wattpadzie, gdyby nie wasze prośby
pewnie nie dotrwam nawet do drugiego rozdziału i usunę to w przyszłym tygodniu, więc nie przywiązujcie się za bardzo
trzymajcie się, kckc
UPDATE: stwierdziłam, że kontynuuję pisanie tego, bo fabuła jest dość zabawna i bezsensu, dobra na odstresowanie, którego często mi potrzeba
nie oczekujcie jednak rozdziałów zbyt często, nie mam czasu kontynuować moich "poważnych prac", nie mówiąc już o tym
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro