Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

one


 Patrzyłem uważnie, jak samochód podjeżdża na podjazd obok naszego domu. Cała ta sytuacja była co najmniej dziwna, nikt wśród mieszkańców nie słyszał nawet o nowych sąsiadach, a ci pojawili się tutaj z dnia na dzień, zupełnie znikąd.

Już miałem odchodzić od okna i zająć się swoimi sprawami, gdy drzwi auta otworzyły się, a chłopak w kapturze niepewnie wychylił swoją głowę na zewnątrz. Mężczyzna, który wyszedł z drugiej strony, podszedł do niego i powiedział coś, czego nie mogłem zidentyfikować. Nastolatek, bo chyba właśnie nastolatkiem był obiekt mojego zainteresowania, niepewnie chwycił kaptur i ściągnął go z głowy, a jego rażąco różowe włosy uderzyły moje oczy. Kolorowowłosy pewnie uniósł wzrok w stronę okna i uśmiechnął się do mnie zupełnie nieporuszony moją obecnością, jakby spodziewał się, że mnie zobaczy.

Moje policzki zapiekły delikatnie i byłem niemal pewny, że oblałem się dość widocznym rumieńcem, więc szybko i dość niezgrabnie uciekłem z mojego dotychczasowego miejsca obserwacji wszystkiego i wszystkich.

Ruszyłem na dół, w zamiarze wypicia czegoś, aby ochłonąć, ale mama, która stała w progu z założonymi na biuście rękami, pokrzyżowała moje plany.

- To Cliffordowie – powiedziała nagle, a ja posłałem jej pytające spojrzenie.

- O kim mówisz?

- O naszych nowych sąsiadach! - Podekscytowała się i wskazała ręką drzwi. - Przeszukałam cały internet, nigdzie nie ma o nich słowa.

- Czy ty naprawdę przeszukałaś internet tylko po to, aby znaleźć informacje o jakiejś przeciętnej rodzinie?

- Nie oceniaj mnie. - Popatrzyła na mnie złowrogo, a ja podrapałem się w skroń. - Wydają się podejrzani.

- Jak zwykle dramatyzujesz, mamo.

- Luke, dziecko, połącz fakty! Zjawiają się znikąd, nigdzie nie ma o nich żadnych informacji, nikt ich nie zna... Do tego ich syn wygląda co najmniej dziwacznie.

- Jeżeli chcesz, mogę trochę powęszyć – zasugerowałem niepewnie. Każda okazja do poznania różowowłosego świra jest dobra.

- Właściwie, to nie jest aż tak głupi pomysł. Tylko, Luke... - Złapała mnie w swoje ramiona, a ja musiałem pilnować się, aby nie wybuchnąć śmiechem. Ta sytuacja podpadała pod komizm, o ile już dawno się do niego nie zaliczyła. - Uważaj na siebie, proszę. Jeżeli zauważysz broń, uciekaj.

- Jak to możliwe, że mamy te same geny? - Wyrwałem się spod jej uścisku i ruszyłem w stronę wyjścia. - Och, i mamo... - Zatrzymałem ją w pół kroku, zanim wyszedłem. - Jeżeli nie wrócę żywy, wiedz, że cię kochałem. - Zapłakałem teatralnie i mimo faktu, że oberwałem ścierką po ramieniu, jej mina była tego warta.

Po kilku głębszych oddechach podszedłem do chłopaka, który nadal stał na podwórku i przyglądał się swojemu nowemu miejscu zamieszkania z nieobecnym uśmiechem.

- Hej – zacząłem, kiedy stanąłem koło niego. Nawet na mnie nie spojrzał.

- Widziałem cię w oknie – odpowiedział wreszcie ignorując moje przywitanie i wciąż nie odrywając wzroku od budynku. Zacisnąłem usta w cienką linię i po sekundzie wytchnienia, zdecydowałem się na zignorowanie jego podejrzanego zachowania.

- Jestem Luke.

- Wiem. - Wzruszył ramionami, a ja podrapałem się w tył głowy w zmieszaniu. To było dziwne, bardzo dziwne. Wciąż nie zwracał na mnie uwagi, ale nie poddawałem się.

- Nie zamierzasz mi się przedstawić?

- Nie.

Wybałuszyłem oczy. W tym momencie naprawdę miałem ochotę uciec jak najdalej od niego, ale coś mi nie pozwalało. Po kilku wdechach uspokojenia, rzuciłem się na głęboką wodę.

- Czy ty, huh, jesteś na coś chory? - zapytałem niepewnie, ale po chwili skarciłem się za to w duchu. Brawo, Hemmings, idealny początek znajomości.

Kiedy ja biłem się mentalnie po głowie, moich uszu dobiegł jego melodyjny śmiech, co trochę mnie uspokoiło. Różowowłosy odwrócił się w moją stronę i pokiwał głową dezaprobowanie, wyciągając rękę w moją stronę, wciąż ze śmiechem.

- Jestem Michael – odezwał się, a ja delikatnie uścisnąłem jego dłoń.

- Wow, robisz postępy. - Teraz to ja zachichotałem, ale chłopak zaraz do mnie dołączył.

- Masz fatalne poczucie humoru – stwierdził, a moja mina natychmiast zrzedła. - Ale popracujemy nad tym. Wiesz, w końcu mieszkamy kilka metrów od siebie.

- Tak, jasne. - Spiąłem się, ale teraz, kiedy zaczęliśmy pozornie normalną rozmowę, nie mogłem się poddać. - To... skąd jesteś?

- Och... - Jego twarz przybrała niezidentyfikowany dla mnie wyraz. - Mieszkałem tu i tam.

- Czyli gdzie? - Parsknąłem śmiechem, ale Michael milczał. - A gdzie mieszkałeś, zanim się przeprowadziliście?

- W Chicago! - Odpowiedział szybko i posłał mi szeroki uśmiech, który niepewnie odwzajemniłem. Powoli zaczynałem bać się coraz bardziej.

- Z Chicago do Sydney jest niesamowicie daleko! Przelecieliście pół świata dla zwykłej przeprowadzki?

- Jesteśmy dość podróżującą rodziną – skwitował, a ja przytaknąłem. Kolorowowłosy zwrócił wzrok w stronę drzwi ich domu, więc ponowiłem jego ruch i już po chwili obserwowałem zbliżającą się do nas kobietę w średnim wieku. - Jeżeli o rodzinie mowa...

- Michael, kochanie, już znalazłeś sobie kolegę?

- Tak, mamo – wycedził przez zęby, kiedy jego rodzicielka klepała go po głowie.

- Karen Clifford. - Wystawiła rękę w moją stronę, a ja zaraz ją uścisnąłem. - Przepraszam, że nie mogę cię ugościć, chłopcze, ale przeprowadzka z Nowego Jorku aż tutaj niesie za sobą masę roboty.

- Mamo, chyba chciałaś powiedzieć „Z Chicago". - Zbeształ ją, a ona otworzyła oczy szeroko, jakby o czymś sobie przypomniała.

- Tak! Zawsze mylą mi się te dwie nazwy, miałam na myśli Chicago! Mieszkaliśmy tam krótko, a moja pamięć zawodzi w takich sprawach. - Zachichotała nerwowo. Mówiłem już, że czułem się niepewny i przerażony? - Ja, um, powinnam chyba... Wrócę do mieszkania, tak, zajmę się rozpakowywaniem!

Karen szybkim krokiem ruszyła do środka, a Michael odetchnął z ulgą.

- Przepraszam za nią.

- Przestań, wydaje się... sympatyczna. - Choć zabrzmi to okrutnie, ciężko przeszło mi to przez gardło. - Twój tata też wydaje się miłym człowiekiem.

- Tata?

- Tak? - Posłałem mu zdezorientowane spojrzenie. - Mam na myśli tego mężczyznę, który rozmawiał z tobą przy samochodzie, kiedy siedziałem w oknie.

- Nie wiem o czym mówisz, tam nie było żadnego mężczyzny. - Michael poprawił swoją bluzę, a jego zielone oczy zdawały się zrobić jeszcze większe i bardziej intensywne, niż były dotychczas.

- Przysięgam, widziałem...

- Musiało ci się zdawać. - Wszedł mi w słowo. - Pójdę już, muszę pomóc mamie. Miło było pogadać, Luke. Pozdrów Liz.

- Pewnie. - Skinąłem głową i pomachałem mu, następnie z niepokojem ruszając w stronę własnego podwórka.

Faktycznie, byli dziwni. Sama obecność chłopaka budziła we mnie niepokój, a z drugiej strony coś dziwnego nie pozwalało mi samoistnie opuścić jego towarzystwa. Jego zachowanie też było przerysowanie przerażające – jego wzrok, nieobecna postawa, ton głosu. Wszystko zlewało się w odpychająco dziwną całość, a czarę goryczy przelały te wszystkie niezgrywające się ze sobą informacje.

Byłem w trakcie przekraczania progu własnego mieszkania, kiedy to uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą.

Przecież nawet nie wspominałem mu o tym, jak nazywa się moja mama.


-------------

nie traktujcie tego zbyt poważnie, to tylko parodia wymyślona pod wpływem chwili, której pewnie nie opublikowałabym nawet na wattpadzie, gdyby nie wasze prośby

pewnie nie dotrwam nawet do drugiego rozdziału i usunę to w przyszłym tygodniu, więc nie przywiązujcie się za bardzo

trzymajcie się, kckc

UPDATE: stwierdziłam, że kontynuuję pisanie tego, bo fabuła jest dość zabawna i bezsensu, dobra na odstresowanie, którego często mi potrzeba

nie oczekujcie jednak rozdziałów zbyt często, nie mam czasu kontynuować moich "poważnych prac", nie mówiąc już o tym

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro