fourteen
kilka ważnych informacji w notce. i, hej, komentarze są fajne.
Cisza, która ogarniała pokój, była przytłaczająca. Robert i Michael wzajemnie piorunowali się wzorkiem, a ja dłubałem w skrawku mojej koszuli, zatapiając się w jeziorze zażenowania.
- Michael... - zacząłem wreszcie. - Wiesz, nie chcę być niemiły, ale mieliśmy zająć się z Robertem projektem.
- Ależ proszę, zajmujcie się. - Rozłożył ręce. - Nie przeszkadzajcie sobie, będę zachowywał się tak, jakby mnie tutaj w ogóle nie było.
- Michael ma rację, po prostu go ignorujmy. - Brunet zachichotał prześmiewczo, a ja czułem, że Clifford ma ochotę rzucić w niego czymś naprawdę ciężkiego kalibru.
Westchnąłem cicho. Naprawdę nie chciałem, żeby relacje między naszą trójką były zamknięte w ramach. Miałem nadzieję, że zostaną przemilczane i puszczone mimochodem.
Niestety, tak nie było.
- Dobrze, może jednak powinienem wyjść. - Różowowłosy wstał wreszcie z kanapy, a ja uniosłem brew. Nie wierzyłem, że zmienił decyzję tak szybko.
- Okej, tak myślę. - Podrapałem się po głowie. - Więc, do zobaczenia?
- Do zobaczenia. - Pocałował mnie przelotnie w policzek i już chciał otwierać okno, przez które zwykł wychodzić, ale nie wytrzymałem.
- Dlaczego właściwie... - zacząłem, ale uciszył mnie skinieniem ręki.
- Porozmawiamy później – szepnął, zanim wyszedł na dach.
Odetchnąłem ciężko, moja głowa opadła bezwładnie do tyłu. Robert udawał niewzruszonego komizmem sytuacji, czytał jedynie jeden z moich starych komiksów, uśmiechając się pod nosem. Właściwie, nie doszukiwałbym się w tym niczego nadzwyczajnego. Jednak wiadomość, którą Michael przysłał mi dosłownie chwilę potem, zaburzyła mój algorytm myślenia.
„Nie wszyscy ludzie, którymi się otaczasz, są tak ludzcy, jak myślisz."
~*~
Albo Calum i Ashton unikali mnie celowo, albo byłem aż tak przewrażliwiony. Biegałem za nimi jak przysłowiowy piesek, a oni ignorowali moje skomlenie i błaganie o chwilę uwagi.
- Dobra, mam dość – pisnąłem z rękami na biodrach. - Dlaczego mnie unikacie?
Obaj spojrzeli po sobie.
- Nie unikamy cię. - Głos Caluma podniósł się o oktawę do góry, wiedziałem, że kłamie.
- No dobrze, może trochę.
- Wiedziałem. - Wyrzuciłem ręce w powietrze. - Wiedziałem, że jesteście parszywymi, fałszywymi...
- Czekaj. - Przerwał mi. - Przystopuj. Nie unikamy cię dlatego, że jesteś nadwrażliwym idiotą. Unikamy cię ze względu na Michaela.
- Na Michaela? - Oblizałem wargę. - Co Michael ma z tym wspólnego?
- Cóż, uważamy, że ten dzieciak ma na ciebie zły wpływ. - Ash poklepał mnie po ramieniu. - I cały jest jakiś taki podejrzany.
- Co masz na myśli mówiąc „podejrzany"?
- Nie wiem, po prostu to czuję. Chowa coś w zanadrzu.
- Nie wiesz, o czym mówisz. - Prychnąłem dezaprobowanie.
- Dobrze, skoro tak myślisz.
- Daj mi spokój! - krzyknąłem.
- Ale przecież...
- Powiedziałem, żebyś dał mi spokój, Michael nie robi nic złego!
- Przecież przyznałem ci rację.
- Och. - Zarumieniłem się. - W takim razie dziękuję za wyrozumiałość.
Ash puścił mi oczko. - A jak idzie ci projekt z Robertem?
- Właściwie, jest całkiem sympatyczny.
- Wydaje nam się, że on myśli o tobie to samo. - Calum pacnął mnie swoim ramieniem, a ja zmarszczyłem brwi.
- Nie rozumiem.
- Rozumiesz, ale boisz się powiedzieć o tym głośno. - Brunet zachichotał pod nosem. - Michael nie jest jedynym chłopaczkiem, któremu zawróciłeś w głowie. A pomyśleć, że przejmowałeś się Pamelą...
Ashton zawtórował chłopakowi w melodii prześmiewczego parsknięcia.
- Najwidoczniej to nie płeć piękna się tobą nie interesuje – kontynuowali docinki. - Ale dobre i to.
- O mój Boże, dajcie spokój. - Potarłem skronie. - Nikt więcej się mną nie interesuje, a wy...
- Hej. - Osoba trzecia niespodziewanie pochwyciła moje ramię. - Porywam go na chwilę. Mam nadzieję, że nie będziecie źli.
Michael nie czekał nawet na słowa zwrotne, kiedy ciągnął mnie w cichszą część przestrzeni. Położył swoje dłonie na moich obojczykach i ścisnął je delikatnie.
- Cześć – szepnął, a jego usta szybko dotknęły moje.
- Cześć. - Oblałem się szkarłatem. - Potrzebujesz czegoś?
- Właściwie, tak. Jedna, mała rzecz.
- Nie wiem, czy chcę ją usłyszeć. - Westchnąłem.
- Po prostu nie podoba mi się to, że uczestniczysz z Rovenem w projekcie.
- Robertem. - Poprawiłem go.
- Wiem, jak ma na imię. - Prychnął. - Chciałem zaznaczyć mój brak szacunku do tego dobierającego ci się do penisa chłopaka.
Delikatny śmiech opuścił moje usta.
- Robisz to dlatego, że jesteś zazdrosny, czy twój wróżkowy radar każe ci interweniować?
Clifford przewrócił oczami z teatralną miną i zaczął wyższym głosem: - Po prostu uważam, że jesteś zbyt utalentowany i wartościowy, żeby się przy nim marnować. Nie chcesz chyba, żeby dostał dobrą ocenę tylko dzięki twojej pracy, co?
- O kurcze, jesteś w tym dobry. - Szturchnąłem go prześmiewczo.
- W czym?
- W sprawianiu, że ludzie myślą, że są warci więcej, niż im się wydaje.
- Po prostu Robert to mała dziwka, która dobiera się do...
- Okej, stop – przerwałem mu i wyciągnąłem rękę na poziom jego ust.
- Proszę, przemyśl to – wybełtał. Widziałem w jego oczach, że był na skraju i tracił jakiekolwiek pomysły do przekonania mnie.
- Przemyślę – powiedziałem ledwo słyszalnie.
- Nie zawiedź mnie, maluchu. Siebie również.
~*~
Rozmowa z Robertem nie była łatwa.
Ale jeszcze trudniejsze było sprzeciwienie się Michaelowi.
I nie miałem tutaj na myśli jego mocy kontrolowania podświadomości. Nie chciałem jedynie, żeby osoba, na której mi zależało, musiała denerwować się z tak błahego powodu. Zresztą, kim jest Robert, żebym musiał usilnie tkwić z nim w jakiejś tymczasowej, grupie?
Dobrze, może wyszedłem na łatwego w kontroli cieniasa, ale nie czułem się z tym źle.
Właściwie, wracając do domu z krótkiej wizyty u bruneta, rozpierała mnie duma... i spokój. Nigdy nie umiałem zaprzeczać i stawiać na swoim, a teraz udało mi się dokonać odmowy. Czy jestem hipokrytą, sprzeciwiając się Robertowi, a za Michaelem stojąc murem? Może, nie wiem. To nie jest ważne.
Słońce zniknęło już za horyzontem domów, a specyficzny chłód okolił moje łydki. Wzdrygnąłem się na uczucie zimna, a mój umysł opanował niepokój.
Nie umiałem zidentyfikować tego uczucia. Im dalej od domu Roberta byłem, tym większy lęk przed nieznanym odczuwałem. Drzewa, które mijałem, zaczęły trząść się jak żywe, a niebo pojaśniało jakby, ukazując rzędy smolistych chmur.
Zanieczyszczenie powietrza, pomyślałem, ale kiedy usłyszałem szepty, jakby ludzkie, a z drugiej strony tak nieludzkie, przyspieszyłem kroku, odpychając racjonalne myślenie. Finalnie w domu znalazłem się z maratonowego biegu, spocony i o podwyższonym ciśnieniu.
Będąc już w swoim pokoju, odruchowo wyjrzałem przez okno. Niebo znów zasnuło się wieczornymi gwiazdami, a podniebne, czarne kłęby zniknęły. Drzewa znów stały w miejscu, a ulica wciąż była cicha i opuszczona, ale też pusta. Wtedy czułem, że żyła. W całej tej głuchocie i pustce.
Zagryzłem wargi. Próbowałem myśleć o rodzinie i przyjaciołach, o najlepszych wakacjach mojego życia i pierwszym alkoholu w ustach. W końcu moje myśli znalazły się przy obrazie Michaela, a gdy tylko jego imię przebiegło przez moją podświadomość, dostałem od niego wiadomość. Pozornie przypadkową, ale tak trafną.
„Strach to pojęcie względne. Lepsze dni nadejdą. Nadejdą w odpowiednim momencie. Ty musisz tylko wierzyć i być cierpliwy."
- - - - - - -
okej, niektórzy to zauważyli, ale znów zniknęła reszta moich prac. jest to spowodowane po części prywatnym zagmatwaniem w życiu, a po części tym, że personalnie nie widzę sensu ich publikacji.
i tutaj słowo od was - jesteście za tym, żeby zacząć nową pracę z nowym progresem i skończyć "michael, the...", a stare puścić w zapomnienie? czy przywrócić je dla samego sentymentu i fabuły, a jeżeli tak, to które?
aaa, i zapraszam na 'find america' o muke'u
jeżeli jesteście tutaj nowi, zapraszam do obserwowania mnie, żeby być jako-tako na bieżąco:-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro