Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

five


 Robiłem wszystko, żeby uniknąć Michaela. Wychodziłem do szkoły dziesięć minut wcześniej, zakładałem bluzy z kapturem i okulary przeciwsłoneczne, nie wychodziłem z domu popołudniami. Technika ta sprawdzała się, a ja żyłem w błogim spokoju i bez strachu.

Zapytacie mnie – czemu to robiłem? Odpowiedź jest prosta. Byłem przerażony. Michael pozostawiał za sobą coraz więcej znaków zapytania, na które nie było odpowiedzi. A jeżeli były, nie miały nic wspólnego z logiką i funkcjonowaniem świata. To było dla mnie za dużo.

Starałem się ominąć dom nowych sąsiadów jak najszybciej, żeby nie natknąć się nigdzie na młodego Clifforda. Przyspieszyłem kroku i naciągnąłem kaptur po samo czoło, zanim rozejrzałem się wokół. Był tam. Opierał się plecami o ścianę swojego domu i wiercił dziurę w moim brzuchu swoim przenikliwym spojrzeniem.

- Czemu mnie unikasz? - zapytał obojętnie.

- Nie unikam cię.

- Oboje wiemy, że nie da się mnie okłamać. - Parsknął, a ja spróbowałem znów ruszyć przed siebie i ignorować jego obecność. - Poczekaj, stój.

- Przecież sam możesz mnie zatrzymać – skomentowałem sarkastycznie, a chłopak uśmiechnął się pod nosem. Irytacja mnie sprawiała mu radość.

- Nie każ mi tego robić.

- Nie każę – pisnąłem, kiedy zbliżał się do mnie spokojnym krokiem. - Nie rób mi krzywdy.

- Czemu mnie unikasz? - ponowił pierwsze pytanie, ignorując moje skomlenie.

- Tak jakoś... - szepnąłem speszony. - Wyszło samo z siebie.

Michael posłał mi dezaprobowane spojrzenie, jak matka swojemu niesfornemu dziecku. Byłem na przegranej pozycji, oczywistym było, że prędzej czy później będziemy musieli porozmawiać.

- Przerażasz mnie, okej? - wydusiłem wreszcie. - Nie wiem, jak to robisz, ale te wszystkie sztuczki wcale mnie do ciebie nie przekonują. Chcę wiedzieć, co się tutaj, do cholery, dzieje. Nie powiem nikomu, możesz mi zaufać.

- Zaufanie jest do dupy, maluchu.

- Ale... - wybąkałem, a chłopak szybko uciął mnie.

- Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. - Nastolatek zmierzwił jeszcze moje włosy i wyminął bez słowa pożegnania, zostawiając samego.


~*~

- Mam nadzieję, że nie masz planów na wieczór. - Moja mama złapała mnie w progu, gdy wróciłem ze szkoły.

Wzruszyłem ramionami.

- Zależy, do czego dążysz – zagadnąłem.

- Karen Clifford zaprosiła nas dziś na kolację, mówiła, że zależy jej na dobrych relacjach z sąsiadami.

- O nie. - Uniosłem ręce do góry. - Nie, nie nie. Nie pójdę tam.

- Ale obiecałam jej, że przyjdziemy.

- Nie interesuje mnie to.

- Luke. - Liz upomniała mnie.

Nie chciałem iść na tą beznadziejną kolację. Nie chciałem siedzieć przy jednym stole z Michaelem, nie chciałem patrzeć na jego głupi uśmiech.

Ale stało się.

- Dobry wieczór. - Pani Clifford otworzyła nam drzwi sekundę przed tym, kiedy mieliśmy dzwonić dzwonkiem.

Spojrzałem wymownie na moją mamę, a ta wzruszyła ramionami. Być może ona nie zauważyła w tym nic dziwnego, ja – tak. Z każdą chwilą zaczynałem obawiać się tego wieczoru coraz bardziej.

- Hej, Karen. Proszę. - Podała jej do rąk sałatkę, nad którą siedziała całe popołudnie, a ja byłem zobowiązany pomóc jej w robieniu tego obrzydliwego półmiska pełnego rozgotowanych warzyw.

Ja nie odezwałem się ani słowem. Skinąłem tylko w stronę kobiety i bezszelestnie przecisnąłem się do holu.

Mieszkanie nie było podejrzane. Kilka zdjęć na ścianach, świeczki porozrzucane na meblach i wielkie, welurowe fotele w kątach salonu. Specyfika mieszkania w stylu lat pięćdziesiątych, ale dalej nic, co mogłoby mnie zszokować.

Moja mama rozmawiała z matką Clifforda od dobrych piętnastu minut, a ja dalej nie natknąłem się na Michaela. To nie tak, że chciałem, dziękowałem za to w duchu. W otoczeniu ciszy kontemplowałem dokładnie skrupulatny plan działania, jakim mogę znokautować Michaela. W końcu trafiłem na to, czego mogę użyć.

- Pani mąż ma bardzo ładny samochód – zagadnąłem, a Karen gwałtownie odwróciła się w moją stronę. Na jej twarzy panoszył się szok, szybko zastąpiony szerokim uśmiechem. Wiedziałem, że poruszenie tematu „znikającego ojca Michaela" rozgrzeje atmosferę.

- Kochanie, musiałeś się pomylić. Mój mąż nie jest już między nami, skarbie.

- Przysięgam, widziałem... - drążyłem dalej, obserwując pulsującą żyłę na czole kobiety. Moja mama postanowiła wdać się w rozmowę.

- Luke, daj spokój – zganiła mnie. - Przepraszam za niego, jest dziś strasznie upierdliwy.

- Mamo! - Naburmuszyłem się.

- Spokojnie, nic się nie stało. - Karen uśmiechnęła się do mnie i skinęła ręką w stronę schodów. - Lukey, idź proszę na górę, Michael jest w swoim pokoju.

- Nie chcę...

- Idź. Proszę. - Kobieta zaakcentowała ostatnie słowo, a ja speszony jej przenikliwym, wciągającym spojrzeniem, przytaknąłem i ruszyłem w stronę schodów.

Gdyby nie fakt, że drzwi do pokoju różowowłosego były obklejone odrzucającymi cytatami i zdjęciami, nie wiedziałbym, gdzie zapukać. Do jego sypialni jednak nawet nie próbowałem pukać, nie chciałem być dla niego kulturalny.

- Już miałem otwierać ci drzwi. - Michael odłożył książkę, którą czytał i podniósł się do pozycji siedzącej na swoim łóżku.

- Nie mów takich rzeczy, przerażają mnie.

- Spokojnie. - Zachichotał. - Usiądź gdzieś, na pewno będziemy się super bawić.

- Tego też nie mów – upomniałem go.

- Ponieważ boisz się dwuznacznych tekstów?

- Nie! - Uderzyłem w niego poduszką ze zdegustowaniem. - Boję się tego, co rozumiesz przez „super zabawę".

- Wiesz, to jeszcze bardziej brzmiało jak...

- Wiem, do cholery, jak to brzmiało! Przestań łapać mnie za słówka.

- Przepraszam. - Chłopak uniósł ręce w akcie kapitulacji. Wiedziałem, że dalej ze mnie żartuje. - Pójdę się przebrać, a ty staraj się nie oblać mojego pokoju wodą święconą, okej?

Mruknąłem w odpowiedzi, a kolorowowłosy uśmiechnął się do mnie głupkowato i ruszył w stronę wyjścia, chwytając w międzyczasie jedną z koszulek, która leżała na jego fotelu.

Kiedy drzwi skrzypnęły, a on na dobre zniknął z pomieszczenia, postanowiłem trochę powęszyć. Jego rzeczy płynnie dostawały się w moje ręce, a z otwieraniem szuflad nie było większego kłopotu. Wszystko wydawało się być pozornie normalne.

Przejechałem ręką po grzbietach książek, które stały na biblioteczce chłopaka. Było ich dość sporo, ale wszystkie były w fatalnym stanie. Zakurzone, obdarte z okładek i ubrudzone bliżej nieokreślonymi substancjami. Tylko jedna z nich była w stanie idealnym.

 Książka była znacznie większa od innych. Miała szersze brzegi i skórzaną okładkę z tłoczonymi wzorami pomalowanymi foliową farbą, kojarzyła mi się z wiekowymi filmami, w których zawsze używano tragicznej jakośi rekwizyty. Po chwili namysłu wyciągnąłem ją z półki i zacząłem kartkować. Strony pachniały starym papierem i żywicą, zupełnie jakbym wyciągnął ją z naprawdę zabytkowego muzeum. Moje oczy lustrowały coraz to dziwniejsze rysunki i ciągi znaków, a ja ze stronicy na stronicę coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że nie powinienem ruszać tej książki. Coś jednak nie pozwalało mi odłożyć jej na miejsce. Dopiero głos, który dźwięcznie odbił się od moich uszu, sprowadził mnie na ziemię.

- Nieładnie tak grzebać w nie swoich rzeczach, Luke.


- - - - - - - - - 

śmieję się

*cries in emo* chciałam dzisiaj usunąć to ff po raz czwarty

aaa, i zmieniłam user na tt z @oopsmytyler na @niezaleznosc! :-) 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro