one
Promienie światła przedarły się przez żaluzje zawieszone w moim oknie, a ja leniwie przetarłem oczy. Powolnie stanąłem na nogi i wtedy dotarło to do mnie ze zdwojoną siłą.
Michael wyjechał.
Szybko zbiegłem na dół i z impetem rzuciłem się w ramiona swojej matki.
- Boże, tak bardzo za nim tęsknię – wymruczałem w jej koszulkę, a ona delikatnie odepchnęła mnie od siebie i spojrzała na mnie ze zdezorientowaną miną.
- O czym ty mówisz, skarbie?
- O Michaelu! - uniosłem się. - Wczoraj się wyprowadzili, mamo.
- Michaelu? - Mimika jej twarzy wciąż nie uległa zmianie.
Zdębiałem.
- Michael Clifford – zacząłem. - On i jego rodzina wprowadzili się tu jakiś czas temu. Sama mi o nich powiedziałaś.
- Gadasz bzdury. - Zachichotała. - Musiałeś naprawdę mocno zasnąć, kochanie. W końcu wczoraj miałeś te swoje stresujące egzaminy. Nie dziwię się, że teraz śnią ci się takie głupoty.
- Słucham? - Wybałuszyłem oczy.
Nie.
Nie, nie, nie.
To nie mogło być snem.
To wszystko było tak realne.
- Poczekam na ciebie przed domem. - Kobieta zignorowała moje zdziwienie i ruszyła w stronę drzwi.
- Idziemy gdzieś?
- Naprawdę utraciłeś kontakt z rzeczywistością. - Mały, prześmiewczy uśmiech kłębił się na jej ustach. - Idziemy odwiedzić nowych sąsiadów, zapomniałeś? Może faktycznie miałeś jakiś proroczy sen.
Moja matka zniknęła na zewnątrz, a ja podbiegłem do okna. Niepewnie wyjrzałem zza firany i rzuciłem okiem w stronę starego domu Michaela. Nie wierzę, że mój mózg potrafił stworzyć taką kreaturę.
Rozglądałem się po okolicy, aż finalnie znalazłem to, czego szukałem.
Mały, czerwony samochód zajechał pod podjazd domu na sprzedaż. Nie widziałem kierowcy, ale moja matka bardzo entuzjastycznie witała się z nim i z uśmiechem wręczyła nowemu sąsiadowi blachę świeżo upieczonego ciasta.
Westchnąłem pod nosem. Wtedy drzwi od strony pasażera otworzyły się, a chłopak, który z uśmiechem przeskoczył próg siedzenia, stanął na betonowym chodniku. Przetarłem oczy. Różowowłosy nastolatek spojrzał w moją stronę swoimi zielonymi, dużymi oczami i uśmiechnął się głupkowato, a ja czułem, jak moje kolana odmawiają posłuszeństwa.
Cholera.
~*~
Może ja po prostu wariuję?
Może to wszystko naprawdę było snem, a ja po prostu jestem nienormalny?
Jak inaczej mam to wyjaśnić?
Znam twarz tego dzieciaka, znam ją bardzo dobrze – całowałem ją, głaskałem, przytulałem do klatki piersiowej. A ta twarz wychodzi teraz z samochodu i jak gdyby nigdy nic idzie w stronę domu obok, przyczepiona do reszty ciała.
Nie, ja muszę być nienormalny.
W szoku wciągnąłem spodnie na drżące nogi.
Idziemy przywitać się z państwem Clifford.
Przecież znam, do cholery, państwa Clifford.
Niech jeszcze okaże się, że to wcale nie państwo Clifford i wcale nie Michael, a zemdleję.
Żwawym krokiem wyszedłem przed dom, wypatrując wzrokiem moją mamę. Trzymała na rękach wielką blachę ciasta marchewkowego wciąż rozmawiając z nieznanym kierowcą.
Chłopak, którego widok przyprawił mnie o ciarki na całym ciele, włączył się do rozmowy. Żywo gestykulował rękami i uśmiechał się bardzo szeroko, nawet zaśmiał się parę razy, prawdopodobnie z jakiegoś z żartów mojej mamy, który na pewno nie był tak śmieszny.
Skubany, jest kulturalny, zachowuje pozory.
Mama w końcu odwróciła się w stronę naszego domu i skanując mnie wzorkiem skinęła do mnie ręką.
– Chodź, Luke. Przedstawisz się.
Przytaknąłem.
Choć nie chciałem, nogi same zaprowadziły mnie na ich podjazd.
– To państwo Clifford, nowi sąsiedzi – kontynuowała. – Daryl i Karen. A to ich syn... Michael.
Przełknąłem ślinę. Zlustrowałem twarz mojej mamy, a ta wydawała się być tak samo skonfundowana, jak moja. Musiała przypomnieć sobie naszą rozmowę sprzed chwili. Pewnie teraz ma mnie za wariata.
Wyraźnie powiedziałem jej przecież, że Michael Clifford jest jej już znany.
– Bardzo miło mi państwa poznać. – Podałem dłoń najpierw mężczyźnie, którego widziałem pierwszy raz.
Nie przypominał Ksaviera. Wyglądał jak najzwyklejszy, łysiejący ojciec w średnim wieku.
Potem odwróciłem się w stronę pani Clifford, która obdarowała mnie ciepłym spojrzeniem. Może mnie pamięta?
– Twoja mama zdążyła powiedzieć nam o tobie parę kochanych słów, Luke. Bardzo nam miło.
– Tak – pan Clifford włączył się. – Dziękujemy za powitanie w sąsiedztwie. Nasz syn, Michael, jest trochę nieśmiały, ale mam nadzieję, że się dogadacie. Z tego co wiem, jest w twoim wieku. Bylibyśmy wdzięczni za oswojenie go z okolicą. Z góry przepraszam za robienie z ciebie niańki już na wstępie.
Zbaraniałem.
– To żaden problem – wydukałem. – Chętnie go poznam.
– W takim razie zapraszamy na kawę. Dopiero będziemy się urządzać, ale wymyślimy chociaż miejsce do siedzenia.
Cała grupa parsknęła śmiechem, a ja tylko skinąłem głową. Zaschło mi w gardle.
~*~
Mieszkanie Cliffordów różniło się od wizji, jaką miałem w głowie po domniemanym śnie. Karen z gracją rozkładała na stole spodki kawowe, a pan Clifford opowiadał mojej mamie o swojej pracy.
Nic nie wspomniał o byciu czarodziejem, niestety.
Skupiony na obserwowaniu zaangażowanej w poznawanie się trójki poczułem nagle, jak coś dziobie moje ramię. Powoli odwróciłem się na pięcie, finalnie stykając się twarzą w twarz z nieznośnym, różowowłosym dzieciakiem, którego znam tak dobrze, a jednocześnie boję się, że gdy go dotknę, znów zniknie. Michael spojrzał się na mnie z uśmiechem i zabrał swoją rękę.
– Hej – przemówił w końcu, jego oczy powędrowały po moim ciele od góry do dołu.
– Hej – wyjąkałem. Czułem ogromny stres. – Luke. Luke Hemmings, dokładniej. Mieszkam...
– Tak – przerwał mi. – Luke Hemmings. Mieszkasz obok. Z mamą. Wiem wszystko.
Zmroziło mnie.
Czyli to nie sen?
Michael wrócił?
Użył tych swoich magicznych mocy, żeby zrobić ze wszystkich bandę debili i wymazać się z pamięci każdego, kto stanął mu na drodze.
Każdego prócz mnie.
Na pewno tak było, przecież nie mógłby zostawić mnie samego.
Poprawiłem kołnierz bluzki. Temperatura mojego ciała skakała bardzo gwałtownie, raz byłem zimny jak lód z przerażenia, a raz oblany żarzącym potem, oszołomiony i onieśmielony jego ciepłym uśmiechem.
– Oczywiście, że wiesz. Pewnie użyłeś swoich sztuczek i pogrzebałeś w pamięci nas wszystkich. Wiedziałem, że wrócisz.
– Co? – Michael parsknął śmiechem.
Podrapałem się nerwowo po karku.
– To, co mówię – zająknąłem się. – Słyszałeś.
– Moja mama powiedziała mi te informacje, nie wyssałem ich z palca. Myślisz, że jestem wróżką z bajki, czy co?
Zamrugałem.
Albo jest tak dobrym aktorem, albo rzeczywiście jestem wariatem.
– Przepraszam za to, nie wiem, czemu to powiedziałem. Słaby sposób na poznanie się.
– Nic się nie stało – odpowiedział pokrzepiająco. – Jesteś trochę dziwny, podoba mi się to. Może nawet dam ci swój numer.
Chłopak mrugnął do mnie prześmiewczo, a ja oblałem się rumieńcem. Nawet jeżeli nie jest tym samym Michaelem, nie mogę odmówić im podobieństwa.
Boże, wciąż jest tym samym denerwującym dzieciakiem.
- - - - - - -
h-hej
jest pierwszy rozdział, niestety z opóźnieniem, bo trochę spraw mi się zebrało, mój partner miał pierwszą konfrontację z moją rodziną, wiecie jak to jest haha
jak wrażenia, macie jakieś podejrzenia co do postaci michaela?
trzymajcie się cieplutko !!
ig: @cacthecreator polecam siebie
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro