Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Obi-Wan Kenobi

Nowi Mandalorianie buntowali się przeciwko władzy swojej diuszesy, Staine Kryze.
Władczyni musiała uciekać.
Ukryła się na Draboon wraz z dwoma przedstawicielami Zakonu Jedi.
Nie była pewna, co mogło ją zabić szybciej, łowcy nagród, czy fauna dzikiej planety.

One shot " Żebyś mnie zapamiętała"

Jedno trzeba było przyznać łowcom nagród, byli pomysłowi. Qui-Gon Jinn nawet nie przemęczał się zadawaniem pytań, jak odnaleźli ich na Draboon, bo za każdym razem dostałby, inną odpowiedz, a wszystkie w równym stopniu przebiegłe. Rzeczą, która najczęściej zdradzała łowców z Mandalory, były ich hełmy, których nigdy nie odważyliby się zdjąć. Gorzej było z łasymi na kredytki zbirami z innych planet, przy nich Jedi musieli się bardziej nagimnastykować, ale i to im się udawało, inaczej młodziutka diuszesa byłaby już martwa. Na początku łowcy zjawiali się pojedynczo lub w duetach, nikt nie lubił się dzielić pieniędzmi, ale z czasem, cena wzrosła na tyle, że postanowiono działać w grupach. Gdy natrafili na jedną z nich, Qui-Gon nie zastanawiał się długo, kazał swojemu padwanowi zabrać Satine i uciekać. Obi-Wan z początku nie chciał słuchać, nie chciał zostawić swojego mistrza na pastwę losu, ale kłótnia z nim nie wchodziła w grę.

Uciekali razem przez palący piach pustyni, którego ostra pomarańcz zakłócana była jedynie przez wyrastające nad ziemie, granatowe kamienie Lapisu i żółtawą zieleń rzadko rosnącej trawy. Kenobi chwycił diuszesę za rękę, bojąc się, że ta mogłaby zniknąć mu z oczu, porwana przez jakiegoś opryszka. Gdy odbiegli już dość daleko, mogli zwolnić, a padawan jeszcze spojrzał za siebie, upewniając, że nikogo nie było na horyzoncie. Podał dziewczynie wodę, a ona, zirytowana, odebrała bukłak i upiła łyk. Już niemalże od roku zmuszona była do takiego życia i nie mogła doczekać się, aż znów wróci do pałacu, na swoje należyte miejsce, zamiast kryć się po jakichś norach. Była zła na niesprawiedliwość świata, nie na Jedi, którzy próbowali jej pomóc, a na widok jej rozzłoszczonego wyrazu twarzy, Obi-Wan wyglądał, jakby zaczął się o to obwiniać. Satine zmusiła się, by przybrać maskę spokoju.

Po chwili odpoczynku musieli iść dalej, by dotrzeć do punktu, który z Qui-Gonem ustalili jako następny cel podróży. Mogli już podróżować spokojniej, licząc na to, że mistrz Jinn jakoś poradził sobie z łowcami nagród i niedługo ich dogoni. Kenobi nagle się zatrzymał, zaniepokojony złym przeczuciem. Dziewczyna nic nie widziała, a nie sądziła, by wzrok padawana mógł być lepszy od jej oczu. Myślała, że przesadzał albo popadał w paranoję i chciała mu to dobitnie oświadczyć, ale on odezwał się pierwszy.

— Uciekaj! — Rozkazał krótko, jakby do niego należało wydawanie rozkazów.

Satine nie drgnęła z miejsca, więc Obi-Wan chwycił ją mocą i odrzucił na bezpieczną odległość. Upadła na piach, więc nawet jej to nie zabolało, ale i tak była wściekła. Co on sobie wyobrażał, żeby rzucać władczynią Mandalory? Otrzepała się z piachu i podniosła głowę, a wtedy zobaczyła, o co chodziło padwanowi. Dwa wijące stwory, przypominające skolopendry, wynurzyły się z ziemi, a sterty piachu zaczęły zsypywać się po ich opancerzonych ciałach. Kenobi powtórzył swój rozkaz, więc dziewczyna odsunęła się o kilka metrów, czołgając po ziemi i schowała w wysokiej trawie, a dwa potwory skupiły się na młodym Jedi. Jego niebieski miecz wyglądał jak gałązka w porównaniu do wielkości Venom-mite'ów, ale padawan nawet nie wyglądał na przestraszonego.

— No dalej, paskudo, możesz mnie ugryźć tam, gdzie słońce nie dochodzi! — krzyknął i rzucił się na bliższego stawonoga.

Atakujące robale były jadowite i na każdym z owłosionych odnóży miały kolce, których jedno ukłucie mogło położyć człowieka w długi, a nawet bardzo długi sen z nikłą szansą na to, że zatruty zdoła się obudzić. Padawan musiał uważać, by nie natknąć się na żadną z nóg, a że potworów były dwa, więc to zadanie nie było najłatwiejsze do wykonania. Zdawały się zupełnie nie przejmować, że błękitny miecz faktycznie jest w stanie zrobić im krzywdę i jak na wezwanie, zaczęły atakować. Kenobi podskakiwał nad wiercącym się ogonem Venom-mite'a i gdy nadarzyła się okazja, przeciął paskudztwo w pół. Ogon odpadł, padając na piach, który opadł na ziemię suchym deszczem. Skolpendro-podobny stwór nie przestał się wić, a to oznaczało, że walka nie była skończona.

— Jeszcze tylko półtora przeciwnika — powiedział do siebie Obi-Wan i uniósł broń, gotowy na dalszą część walki.

Wiedział, jaki popełnił błąd, powinien był celować w głowę, bo bez niej robalowi na pewno nie udałoby się przeżyć. Atakował, przecinając ostrzem twardy pancerz Venom-mite'ów, ale one zdawały nic nie robić z wypalonych mieczem ran. Obi-Wan zatrzymał się, czekając na chwilę, gdy znów będzie mógł zadać mocniejszy cios, a wtedy potwór zaczął lecieć wprost na niego. Padawan zdążył tylko wystawić przed siebie miecz, a wielka głowa robaka przygniotła go do ziemi. Miecz nie zgasł, przebił się na wylot przez paszczę potwora, a chłopak dał radę wykaraskać się spod niego, niemalże nienaruszony. Gdy zaatakowała go odnóżami, pewnie byłoby po nim. Druga połowa przeciwnika za nim, został jeden.

Na widok Jedi, upadającego pod cielskiem potwora, Satine nie potrafiła zdusić krzyku, czym zwróciła na siebie uwagę drugiej, gigantycznej skolopendry. Obi-Wan zatrzymał robala w ostatniej chwili. Wyciągnął dłoń i choć był tylko padawanem, udało mu się zatrzymać potwora, pełzającego w stronę diuszesy. Moc była silna w młodym Kenobim i nikt nie mógł temu zaprzeczyć. Jednak wciąż się tylko uczył i siła nacisku po chwili zelżała. Dziewczyna zdążyła się oddalić, chcąc ukryć za swoim strażnikiem, ale nim zdążyła do niego dobiec, ogon Venom-mite'a powalił go na ziemię. Satine zatrzymała się w pół kroku, obserwując, jak niebieski miecz wypadł padawanowi z dłoni i poleciał daleko za plecy.

— Rozumiem, że już nie ma szansy na przyjaźń, co? — powiedział Kenobi do robala, ale ten tylko ryknął wściekle, szykując się do ataku. — Cudownie — dodał chłopak i przeturlał się po piachu, by znowu nie oberwać.

Pozostało mu jedno, uciekać, ale nie miał jak, zmuszony, by ciągle unikać ciosy potwora. Długo mu się to udawało, ale wreszcie pojawiło się niedociągnięcie, które pozwoliło gigantycznej skolopendrze powalić go na ziemię. Zaczęła się owijać wokół Obi-Wana, który próbował jeszcze raz zawładnąć nad nią mocą. Był przerażony, myślał, że sekundy dzieliły go od śmierci, ale nawet na chwilę nie pozwolił sobie zdjąć maski tej sztucznej pewności siebie. Wszystko było widać po jego trzęsących się dłoniach. Strach nie pozwalał mu się skupić, więc padawan zrezygnował z usilnych prób użycia mocy i powoli zaczynał godzić się z myślą, że zginie. Venom-mite nieco uniósł się nad ziemię, by paszczą pochwycić swoją zdobycz, a wtedy jego odcięta głowa upadła na piach. Kenobi zasłonił się ręką, by ochronić się od wzniesionych przy upadku ziarenek piasku, a gdy ten opadł, padawan dostrzegł Satine, dzierżącą jego broń.

— Fajne to cacko — stwierdziła, machając ostrzem w powietrzu, by móc słuchać,jak przyjemnie brzęczał, przecinając powietrze.

— Nie przyzwyczajaj się — powiedział chłopak, wstając. Podszedł do niej i odebrał swoją własność.

— Więc tak wychowani są Jedi? Nawet nie usłyszę dziękuję? — skarżyła się diuszesa.

— Dziękuję? Walczyłem z dwoma tymi potworami na raz, kiedy ty chowałaś się w trawie, a potem tylko zaatakowałaś go od tyłu, gdy ja robiłem za dywersję! — tłumaczył się.

— Przynajmniej wciąż masz głowę na karku!

Może kłóciliby się dalej, ale ziemia pod nimi znowu się zatrzęsła. Wychodziło na to, że robactwo miało więcej znajomych. Tym razem Obi-Wan nie miał zamiaru bawić się w bohatera. Znów zaczęli biec, łatwiej było uciec niż stawić czoła tym potworom, a nawet nie wiedzieli, ilu może ich być tym razem. Satine biegła nieco zbyt wolno, zmęczona całym dniem podróży, a padawan nie miał najmniejszego zamiaru zwolnić. Wziął dziewczynę na ręce, mówiąc, by objęła go wokół szyi, bo inaczej mogła spaść. Uciekali długo, znacznie dłużej niż dałaby radę na własnych nogach, ale młody Jedi wydawał się niewzruszony ogromnym wysiłkiem, nawet gdy musiał ją dźwigać. Nie byli daleko od kolejnego wyznaczonego na mapie punktu bezpieczeństwa, gdy Kenobi potknął się o wystający kryształ i przewrócił, upuszczając diuszesę. Uderzyła o wystający Lapis, a krew zaczęła spływać po jej ramieniu. Po czymś takim zostanie blizna, ale nic gorszego jej się nie stało.

— Resztę drogi pokonam na własnych nogach — stwierdziła obrażona.

— Jak wasza wysokość sobie życzy — mruknął zawstydzony.

Obi-Wan nie mógł się oprzeć, widząc śliczny, granatowy odłamek kamienia, który na tej monotonnej pustyni wydawał się jedyną rzeczą, godną uwagi. Chwycił go i ruszył za Satine, która uparcie starała się nie patrzeć na skaleczone ramię. Nie pozwalała go sobie nawet opatrzyć, nim nie dotrą do schronu. Gdy dotarli na miejsce, w którym byli umówieni z z Qui-Gon Jinnem, jego jeszcze tam nie było, ale przynajmniej mogli odetchnąć. Zbliżała się noc, a pustynie miały to do siebie, że panował wtedy chłód równie silny, co gorąco powietrza w ciągu dnia. Z suchej trawy Kenobi rozpalił ognisko, a diuszesa wreszcie pozwoliła opatrzeć sobie ramię. Potem, zostało już tylko czekać na mistrza. W tym czasie padawan bawił się kawałkiem lapisu, który udało mu się doczepić na rzemyk. Wyglądał naprawdę ładnie, choć niekoniecznie pasował do kogoś z rodziny królewskiej, a jednak Obi-Wan wyciągnął go w stronę Satine.

— To dla ciebie — powiedział, podarowując jej naszyjnik. — Żebyś mnie zapamiętała — dodał z uśmiechem.

— Jesteś naprawdę niecodzienną osobą, Obi-Wanie — stwierdziła, ale przyjęła dar, nie mogąc pozbyć się uśmiechu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro