Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ben Solo

I jeszcze raz, jak Ben Solo nie powinien umierać.
Nie po to tyle osób straciło życie, by odnalazł w sobie światło, żeby zaraz odszedł.
Dużo osób przedstawiło swoją wizję tego jak przeżył i teraz moja kolej.
Zapraszam:

One Shot "Byłem ci coś winien"

Wiedział, że nie powinien się wtedy ruszyć, ale nie umiał powstrzymać się od spojrzenia w jej stronę. Rey leżała bez ruchu, ale żyła, tego był pewien. Tu popełnił pierwszy błąd, zwrócił na siebie uwagę. Darth Sidious jednym kiwnięciem palca pozbył się go jak śmiecia. Ben najpierw poczuł, jak uderzył plecami o skalną ścianę, a potem leciał w przepaść, ku niechybnej śmierć. Uderzył o wystającą półkę, mógł się złapać, ale jego nogi wciąż wisiały w powietrzu. Trzymał się i czuł, jak ostatni skrawek ziemi wymykał mu się z rąk. Nie pogodzi się ze śmiercią, nie może odpuścić tak po prostu. Każdy jego mięsień płonął żywym ogniem, gdy podciągnął się i zmusił, by obie nogi stanęły na twardym gruncie. Spojrzał w górę, czekała go jeszcze długa droga. Słyszał krzyki i odgłosy walki, nawet mimo tego, że krew dzwoniła mu w uszach. Nie miał czasu na odpoczynek, musiał iść dalej.

Nie miał siły, ledwo był w stanie rozpoznać, co działo się wokół. Miał wrażenie, że się nie wspina, a czołga na sam szczyt. Stracił poczucie gdzie była góra a gdzie dół. Zależało mu tylko na tym, by kierować się do odgłosów bitwy. Podążał za głosem Rey. Jej walka była też jego walką, nie mógł pozwolić, by sama stawiała czoła potworom ciemnej strony. Widział, że był coraz bliżej, wszystko było głośniejsze, zostało mu tylko kilka metrów. Wtedy wszystko ucichło. Głuchy bezgłos przestraszył go bardziej niż pierwszy dźwięk walki. Wojna dobiegła końca, ale nie był w stanie powiedzieć, kto był jej zwycięzcą. Już nie czuł nic, nie wiedział, gdzie się kierował. Mimo tego, że w czasie wspinaczki odzyskał nieco sił, których wcześniej pozbawił go Palpatine, mógł przysiąc, że znów opuszczało go życie. To go nie powstrzymało, nawet gdy zaczęły mu lecieć łzy z wysiłku i cichy głos mówił, że zrobił, co mógł. Mógł się już poddać i nikt nie będzie go obwiniał. Przezwyciężył to i jego dłoń znalazła się u szczytu przepaści.

Podciągnął się ostatni raz, padając barkiem na twardy grunt. Zrobił to, wspiął się, zupełnie wykończony. Życie w nim tliło się ostatnim światłem, które rozjaśnić mogła tylko jedna osoba. Zobaczył Rey w tym samym miejscu, w którym widział ją przed upadkiem w przepaść. Uniósł się o zgiętych łokciach, ale nie miał siły, by wstać. Czołgał się z nie mniejszym trudem, jaki sprawiała mu wspinaczka, ale dotarł do dziewczyny, dla której poświęcił niemalże wszystko. Nie było chwili, gdy nie patrzył na nią, jak na wielkiego wojownika. Jedyną osobę, która była godna walki z nim. Jedyną, którą kiedykolwiek chciał mieć po swojej stronie. Teraz rozumiał, że nie ważne jakiej, byleby byli razem. Złapał Rey, nawet mimo zupełnego wykończenia organizmu miał wrażenie, że była lekka jak powietrze. Oparł jej tułów na swoich nogach, a głowę trzymał w dłoniach. Wyglądała na tak drobną i delikatną, że ciężko mu było uwierzyć, czego dokonała.

Patrzył w jej twarz, podziwiał oczy, w które nigdy nie było mu dane patrzeć tak długo z tak bliska. Przytulił dziewczynę, najdelikatniej jak potrafił, bojąc się, że jak porcelanowa lalka, rozleci się w jego ramionach. Poczuł chłód bijący od jej policzka i wtedy zrozumiał, że nie żyła. Realny świat powoli zaczął do niego docierać, ale był zbyt rozsypany, żeby chciał dalej w nim żyć. Kim był, żeby pozwolić sobie na taki przywilej, podczas gdy ona umarła? Wypuścił Rey z objęć i po raz kolejny spojrzał na jej twarz.

— Nie, nie, nie. To nie tak miało być! — sprzeciwiał się rzeczywistości, ale ona nie słuchała.

Łzy spływały mu po twarzy. Nie na to się pisał. Pierwszy raz w jego życiu coś miało zacząć się układać, dlaczego tak się nie stało? Sithowie zostali pokonani, rebelia nie była już dłużej potrzebna, świat miał powstać z popiołów, gdy opuściły go ciągłe pożary wywoływane przez Imperium i Najwyższy Porządek. To dla Rey Ben zostawił to wszystko. Zrezygnował z władzy, wyrzucił miecz i pozbył się maski. Miała być z nim, ale go oszukała, odeszła i teraz był z niczym. To było nie fair! Czuł, jak i jego iskra gasła. Kiedyś nie mógł pojąć, czemu jego babcia pożegnała się ze światem, jedynie przez smutek i żal. Teraz zrozumiał, jak to jest stracić tę jedyną osobę, która znaczyć mogła tak dużo. On nawet nie miał okazji, by powiedzieć Rey, co do niej czuł. Czy jego czyny były wystarczające, by sama to zrozumiała? Gdy wyciągnął do niej dłoń, proponując, by stanęła u jego boku, gdy zabił Kylo Rena, gdy patrzył na nią, jakby nic innego się nie liczyło. Czy to wszystko było wystarczające, by wiedziała, jak wielkim uczuciem ją darzył?

Poświęcił dla niej za dużo, by zrezygnować u ostatniej próby. Położył na niej dłoń, przez ubrania czując wystające żebra. Wiedział, jak silna była jego moc i może to było jego przeznaczeniem, by przekazać swoje życie komuś innemu. Komuś lepszemu, kto naprawi świat, który on zniszczył. Nie zdążył jednak nic zrobić, po poczuł czyjś dotyk na swoim ramieniu, a to rozproszyło jego uwagę. Zauważył mężczyznę, którego nigdy wcześniej nie spotkał. Jasne włosy sięgały mu za brodę, ledwie zauważalna blizna ciągnęła się wzdłuż oka, a na sobie dumnie nosił szaty Jedi. Jedynie błękitna poświata dawała Benowi do zrozumienia, że miał przed sobą ducha, a nie prawdziwego człowieka. Znał tę osobę tylko z opowieści, ale zdziwiło go, jak wyglądała. Spodziewał się zastać go w masce i czarnym stroju albo ze skórą naznaczoną cierpieniem i z ranami, które pozostawiła po sobie lawa. Duch był młody, o łagodnym spojrzeniu i uśmiechał się do mężczyzny przed sobą.

— Darth Vader — odezwał się Solo, widząc twarz osoby, do której modlił się tak długo.

— Zmarłem jako Anakin Skywalker, wtedy ten, którego nazywasz Darthem Vaderem, przestał istnieć — poprawił go dziadek. — To nie jest wyjście. Jeżeli za nią zginiesz, sprawisz, że ona będzie zmuszona żyć w bólu, który cię teraz zadręcza. Myślisz, że to jest sprawiedliwe?

— Inaczej zginiemy oboje, bo nie dam rady żyć w świecie, w którym nie ma Rey — tłumaczył Ben przez łzy.

— Przez wiele lat pozostawałem głuchy na twoje prośby, ale teraz nie odwrócę się do ciebie plecami, mój wnuku — powiedział Anakin, kładąc dłoń na jego policzku.

Życie, jakie miały jego dzieci, nie było tym, co chciał im zagwarantować. Wiedział, że los Luke'a, Lei i Bena był tylko jego winą. Podjął za dużo błędnych decyzji. Wiele lat wcześniej starał się zrobić wszystko, by uratować życie swojej ukochanej. Jednak Padme zginęła i to on ją zabił, pozwalając, by narodził się Darth Vader. Wiedział, że jego wnuk stał teraz przed podobnym problemem, zdecydowany, by uratować kobietę, którą kochał, nawet jeżeli to wymagało poświęcenia. Jednak to nie były jego grzechy, za które powinien pokutować. Anakin wiedział, że za popełnione zbrodnie i odebrane życia, miejsce w raju, do którego trafił, nie było mu dane na zawsze. Przyszła pora, by odpowiedział za wszystko, co uczynił Darth Vader. Podniósł wzrok, by spojrzeć na wnuka.

— Jesteśmy z ciebie dumni Ben. Twoja matka również — powiedział, dając mu znać, że Leia była teraz w lepszym miejscu.

Anakin przeniósł wzrok na martwą dziewczynę. Przez lata wmawiano mu, że był wybrańcem, że przywróci równowagę mocy, ale to nie było jego zadaniem, tylko jej. Imperator Palpatine zginął, ale nic nie było skończone. Przywrócenie równowagi było misją Rey, a jego przeznaczeniem było jej to umożliwić. Nie był tylko Skywalkerem, był synem samej Mocy, mógł więcej, niż kiedykolwiek ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić. Położył rękę na obojczyku martwej dziewczyny i czuł, jak moc z niego przechodziła na nią. Oddawał jej esencję swojego istnienia, wiedząc, że to był jedyny sposób, by złagodzić dręczące go sumienie. Wreszcie zabrał dłoń i po raz kolejny uniósł głowę, by popatrzeć na jedynego ze swojego rodu.

— Byłem ci coś winien — powiedział, żegnając się tymi słowami i po raz ostatni oglądał świat.

Duch zaczął znikać, rozsypywał się, a jego moc została przekazana i żyła w Rey, tym samym sprawiając, że Anakin przestał istnieć. Oddał życie, ale odpokutował za wszystkie swoje grzechy. Już nikomu nie będzie nic winien. Ben nie miał pojęcia, co się stało, czuł tylko, że z mocą działo się coś dziwnego. Nie mógł przestać patrzeć się w miejsce, gdzie stał jego dziadek. Tyle lat błagał go o pomoc, chciał być jak Darth Vader, ale zrozumiał, że to do Anakina powinien się zwrócić. Solo poczuł, jak ktoś niezwykle słabo ścisnął jego dłoń. Dotyk był nieprzyjemnie chłodny, ale to nie było ważne, gdy widział, jak oczy Rey poruszają się pod zamknietymi powiekami. Lata bycia głuchy na prośby Bena były niczym, gdy jego dziadek spełnił tę najważniejszą. Łzy po raz kolejny popłynęły po jego twarzy, ale tym razem płakał ze szczęścia.

— Ben? — odezwała się dziewczyna słabym głosem, gdy tylko otworzyła oczy.

Nic jej nie odpowiedział, był zbyt otępiały z radości, że widział ją żywą. Zapomniał, jak wykończony był, a wraz z jej życiem, jego płomień rozpalił się i w nim. Przyglądali się sobie, jakby poznając się na nowo, choć tyle czasu minęło odkad ujrzeli się po raz pierwszy. Ben wciąż był zbyt przestraszony, że może wykończony umysł płatał mu figle i przez cały ten czas nawet nie drgnął, bojąc się, że mógłby rozproszyć przepiękną iluzję. Rey widziała to zupełnie inaczej. Miała przed sobą osobę, o której dobro walczyła tak długo, jedynego człowieka, który potrafił zwalczyć jej samotność. Nie myślała za długo, położyła dłonie na jego policzkach i bez ostrzeżenia, pocałowała Bena, niemalże z tęsknotą. Wtedy Solo był pewien, że wszytko, co się stało, było naprawdę. Rey żyła, była prawdziwa z krwi i kości i mógł trzymać ją w ramionach. Nigdy nie odważył się, by chociażby marzyć o tym, by ją pocałować, a jego delikatna odpowiedź sprawiała, że dziewczyna pogłębiała pocałunek, by wyzbył się wszystkich wątpliwości. Wciąż nie wierzył, że Rey chciała z nim być. Musieli przerwać pocałunek, bo w płucach zabrakło im powietrza. Ben oparł się czołem o czubek jej głowy i zamknął oczy, po prostu ciesząc się jej obecnością.

— Możemy uratować galaktykę, razem — odezwał się, używając podobnych słów do tych, które kiedyś już do niej powiedział. Od tamtej pory wiele się zmieniło, tak samo, jak sens jego obietnicy. — Dołączysz do mnie? — zapytał, odchylając się odrobinę, by móc spojrzeć Rey w oczy i wyciągnął w jej stronę dłoń.

— I nigdy nie opuszczę — odpowiedziała i tym razem, chwyciła go za rękę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro